Ocenzurowanie uchwały sejmu w części o roli katolickiego duchowieństwa i Żegoty w ratowaniu Żydów.

avatar użytkownika Maryla

Jutro, w 67. rocznicę męczeńskiej śmierci całej rodziny Józefa i Wiktorii Ulmów,  zamordowanej przez Niemców za ukrywanie Żydów, upamiętniająca ich heroizm uchwała będzie mogła być przyjęta przez Sejm. Rodzinie  Ulmów Instytut Pamięci Yad Vashem przyznał  tytuł Sprawiedliwi wśród Narodów Świata. Osiem lat temu rozpoczął się jej proces beatyfikacyjny.  Autorem projektu uchwały jest poseł Kazimierz Ujazdowski (PiS).

Portal wPolityce monitorował tę uchwałę, obawiając się , ze uchwała zostanie "zamrożona" przez marszałka Schetynę. Dzieki monitorowaniu uchwała będzie przyjeta, ale po haniebnej cenzurze :

Panowie spokojnie

Będzie uchwała o pomaganiu Żydom podczas wojny. Zgłoszona przez klub PiS, odnosi się do konkretnej historii: siedmioosobowej chłopskiej rodziny Ulmów zamordowanej w marcu 1944 roku w Markowej na Podkarpaciu. Jest w zamyśle historyczną polemiką z książkami Jana Tomasza Grossa.

Wnioskodawcom zależało aby uchwałę przyjęto przed 24 marca, kiedy w Markowej będzie obchodzona kolejna rocznica tragedii. Sejmowa komisja kultury wniosek ten przyjęła. Obawy przed trwałym zablokowaniem tekstu okazały się przedwczesne.

Ale z tekstu wypadło zdanie o zasługach Kościoła katolickiego (zwłaszcza klasztory ukrywały często żydowskie dzieci, duchowni dostarczali fałszywych świadectw chrztu itd). Wycięto też zdanie zapowiadające poparcie dla budowy dwóch pomników: mauzoleum w Markowej (które już powstaje) oraz pomnika na Grzybowskiej w Warszawie dla Polaków pomagających Żydom. O okaleczenie uchwały wnioskowali Andrzej Celiński (lewica) i Kazimierz Kutz (niezrzeszony, dawniej PO). Poparli ich posłowie SLD i PO.

- Będziemy zgłaszali te fragmenty jako wnioski mniejszości w całym Sejmie - zapowiada Kazimierz Ujazdowski z PiS.

Poz

http://www.wpolityce.pl/view/8988/Uchwala_o_pomaganiu_Zydom_podczas_wojny_bedzie__ale_okrojona___O_okaleczenie_uchwaly_wnioskowali_Andrzej_Celinski_i_Kazimierz_Kutz_.html

 

39 komentarzy

avatar użytkownika Maryla

1. Rada Pomocy Żydom („Żegota”)

4 grudnia 1942 r. utworzono w Warszawie Radę Pomocy Żydom („Żegota”) przy Delegaturze Rządu RP na Kraj. Była ona kontynuacją powstałego pod koniec września 1942 r. Tymczasowego Komitetu Pomocy Żydom. W skład Rady weszli przedstawiciele polskich i żydowskich organizacji politycznych. Działająca do początku 1945 r. „Żegota” była jedyną w okupowanej przez nazistów Europie instytucją państwową ratującą Żydów od zagłady.

4 grudnia 1942 r. przy Delegaturze Rządu RP na Kraj powołano Radę Pomocy Żydom
o kryptonimie „Żegota”. Powstała ona w wyniku przekształcenia Tymczasowego Komitetu Pomocy Żydom utworzonego pod koniec września 1942 r. z inicjatywy znanej pisarki, współzałożycielki konspiracyjnego Frontu Odrodzenia Polski Zofii Kossak – Szczuckiej
i związanej z PPS Wandy Krahelskiej – Filipowiczowej.

Członkami „Żegoty” byli ludzie reprezentujący różne poglądy społeczne i polityczne.
Wśród nich znaleźli się przedstawiciele Polskiej Partii Socjalistycznej – Wolność Równość Niepodległość, Robotniczej Partii Polskich Socjalistów, Stronnictwa Ludowego, Stronnictwa Demokratycznego, Bundu, Żydowskiego Komitetu Narodowego, Frontu Odrodzenia Polski, Związku Syndykalistów Polskich i Polskiej Organizacji Demokratycznej.

Przewodniczącym Rady został Julian Grobelny (PPS-WRN) , wiceprzewodniczącymi Tadeusz Rek (SL) i Leon Feiner (Bund), sekretarzem Adolf Berman (ŻKN), skarbnikiem Ferdynand Arczyński (Stronnictwo Demokratyczne).

Rada skupiała kilkunastoosobowy zespół , który kierował akcją pomocy dla Żydów, udzielanej przez organizacje polityczne, społeczne i osoby indywidualne.
Dla usprawnienia działalności „Żegoty” utworzono jej Biuro Wykonawcze, a następnie referaty: mieszkaniowy, dziecięcy – kierowany przez Irenę Sendlerową, terenowy i lekarski.

Kontakty z „Żegotą” z ramienia Delegatury utrzymywali Witold Bieńkowski oraz jego zastępca w referacie żydowskim Delegatury Władysław Bartoszewski.

W piśmie do delegata rządu na kraj z 29 grudnia 1942 r. tak określono cele powołanej organizacji: „Zadaniem Rady jest niesienie pomocy Żydom jako ofiarom eksterminacyjnej akcji okupanta, a to pomocy w kierunku ratowania ich od śmierci, ich legalizacji, przydzielania im pomieszczeń, udzielania zasiłków materialnych względnie, gdzie to wskazane, wyszukiwanie zajęć zarobkowych jako podstawę egzystencji, zawiadywanie funduszami i ich rozprowadzanie – słowem działalność, która pośrednio lub bezpośrednio wchodzić może w zakres pomocy”.

Swoją działalność „Żegota” prowadziła dzięki pieniądzom otrzymywanym od Rządu RP na Uchodźstwie oraz funduszom zebranym wśród społeczeństwa polskiego i żydowskiego w kraju i za granicą.

W celu rozszerzenia udzielanej pomocy planowano utworzenie na prowincji rad lokalnych. Ostatecznie samodzielne rady powstały jedynie w Krakowie i we Lwowie. Kierowali nimi Stanisław Dobrowolski (PPS WRN) i Władysława Chomsowa (SD).

Działając w skrajnie trudnych warunkach, od jesieni 1941 r. za pomoc ukrywającym się Żydom groziła kara śmierci, „Żegota” udzieliła wsparcia materialnego około 4 tys. osób, ponadto zdobywała dokumenty ( ok. 50 tys.), szukała mieszkań i kryjówek dla uciekinierów z gett, w miarę możliwości starała się również zapewnić im opiekę medyczną.
Dzięki wysiłkom Ireny Sendlerowej i jej referatu opieką udało sie objąć 2,5 tys. żydowskich dzieci wyprowadzonych z warszawskiego getta.

„Żegota” dostarczała konspiracyjnej prasie informacje dotyczące zagłady Żydów, wydawała także własne ulotki i kolportowała plakaty.

Działająca do początku 1945 r. Rada Pomocy Żydom była jedyną w okupowanej przez nazistów Europie instytucją państwową ratującą Żydów od zagłady. Została uhonorowana medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata przyznawanym przez Instytut Pamięci Yad Vashem w Jerozolimie.

Prof. Bartoszewski oceniając po latach znaczenie „Żegoty” mówił: „W krytycznej sytuacji, po raz pierwszy w historii nowożytnej Polski, przedstawiciele kompetentnych, miarodajnych żydowskich organizacji politycznych różnego odcienia, niejednokrotnie z sobą nawet skłóconych, wspólnie z przedstawicielami demokratycznych ośrodków polskiego podziemia podjęli działanie na rzecz ratowania ludzi, i ostrzegania, i zbierania materiałów dotyczących zbrodni hitlerowskich, i kontaktów z wolnym światem. Jest to zjawisko, którego nie znam w żadnym innym kraju okupowanej Europy. Wobec tego jednak, że na naszym terytorium rozegrała się główna część tragedii ludności żydowskiej, działania te mogły dotyczyć tysięcy ludzi, ale nie milionów. I odchodzą w cień wobec tragedii milionów. Ale ja stale przypominam, że według Starego Testamentu brakowało dziesięciu ludzi do uratowania Sodomy. W Polsce tych Sprawiedliwych znalazły się tysiące... Myślę, że nie tylko Żydzi uratowani w infernalnych warunkach mają im coś do zawdzięczenia, ale i my wszyscy, ówcześni i potomni". (PAP)

mjs

Mariusz Jarosiński

http://dzieje.pl/?q=node/385

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

2. Sprawiedliwi Ulmowie - 67. rocznica mordu

ulmaPomnik rodziny Ulmów w Markowej, fot. PAP/D. Delmanowicz 2011-03-23
(PAP) - Ok. godz. 5.00 rano 24 marca 1944 roku w Markowej koło Łańcuta
(Podkarpackie) niemieccy żandarmi zamordowali ośmioro Żydów oraz
ukrywających ich Józefa Ulmę i będącą w ostatnim miesiącu ciąży jego
żonę Wiktorię. Zabili też szóstkę dzieci Ulmów.

Najstarsza, Stasia, miała osiem lat, najmłodsze - półtora roku.

W czwartek mija 67. rocznica zbrodni.

"Ulmowie zaczęli ukrywać ośmiu Żydów prawdopodobnie w drugiej połowie
1942 r. W tej grupie był pochodzący z Łańcuta handlarz bydłem, Szall,
wraz z czterema dorosłymi synami, oraz Gołda i Layka Goldman. Ta
ostatnia ukrywała się z małą córką. Goldmanowie byli sąsiadami
rodzinnego domu Józefa Ulmy" - powiedział PAP Mateusz Szpytma z
Instytutu Pamięci Narodowej.

Ulma był znany z życzliwości do Żydów. "Wcześniej innej rodzinie
żydowskiej pomógł wybudować kryjówkę" - przypomnina Szpytma. Ulmowie
byli też świadkami, jak na sąsiedniej parceli, gdzie grzebano zwierzęta,
Niemcy rozstrzelali w 1942 roku kilkudziesięciu Żydów z Markowej i
okolic.

Ulmów zadenuncjował prawdopodobnie Włodzimierz Leś, ukraiński
policjant z Łańcuta. Początkowo za wynagrodzenie sam pomagał rodzinie
Szallów. Po pozyskaniu od nich dóbr, wyrzucił ich z ukrycia. Ponieważ
Żydzi domagali się zwrotu swej własności, postanowił ich zamordować.
Dowiedział się, że znaleźli schronienie u Ulmów.

Pasją Józefa Ulmy była fotografia. Policjant wykorzystał ten fakt.
Przyjechał do jego domu i poprosił Ulmę o zrobienie mu zdjęcia. W
rzeczywistości sprawdzał, czy są u niego Szallowie. 24 marca był w
grupie dokonującej mordu. Kilka miesięcy później, we wrześniu 1944 r.
polskie podziemie wykonało na nim wyrok śmierci.

Szpytma rolę Lesia ustalił na podstawie dokumentów sądowych z lat 50. i materiałów polskiego państwa podziemnego.

W przeddzień mordu niemiecka żandarmeria w Łańcucie kazała stawić się
wieczorem czterem woźnicom z końmi i furmankami. Każdy był z innej wsi,
nie było nikogo z Markowej. Żaden nie znał powodu wezwania. Mieli
czekać w stajni magistrackiej.

"Ok. 1.00 w nocy rozkazano im stawić się pod budynkiem żandarmerii.
Do Markowej jechało czterech żandarmów i czterech policjantów
granatowych. Grupą dowodził szef posterunku żandarmerii w Łańcucie,
porucznik Eilert Dieken. W jej

skład wchodzili żandarmi Joseph Kokott, Michael Dziewulski i Erich
Wilde. Spośród policjantów granatowych udało ustalić się personalia
dwóch - Eustachego Kolmana i Włodzimierza Lesia" - wylicza Szpytma.

W pobliże położonego nieco na uboczu wsi domostwa Ulmy dotarli przed
świtem. Chwilę później Niemcy wtargnęli do budynku. Padło kilka
strzałów. Jako pierwsi, jeszcze podczas snu, zginęli dwaj bracia
Szallowie i Gołda Goldman. Wtedy rozkazano zawołać furmanów. Mieli być
świadkami kolejnych zabójstw.

Jeden z woźniców, Edward Nawojski z Kraczkowej, widział, jak Niemcy
mordowali trzeciego z braci Szallów, Laykę Goldman i jej małe dziecko,
wreszcie kolejnego mężczyznę z rodziny Szallów. Na końcu zastrzelono
70-letniego ojca Szallów.

Zaraz potem przed dom wyprowadzono i zastrzelono 44-letniego Józefa
Ulmę i jego 32-letnią żonę Wiktorię. Kobieta była w ostatnim miesiącu
ciąży.

Jak zeznał w lecie 1958 roku na procesie jednego z oprawców Nawojski,
po zamordowaniu Ulmów, wśród krzyku ich dzieci, żandarmi zastanawiali
się, co z nimi zrobić. Dieken zadecydował, że je także należy zabić.
Trójkę lub czwórkę dzieci zabił 23-letni sudecki Niemiec, Joseph Kokott.
Mord 16 osób trwał kilkadziesiąt minut. Zabijali niemieccy żandarmi,
policjanci granatowi byli obstawą. Potem zaczął się rabunek.

"Kokott zabrał Franciszka Szylara, jednego z tych, których
przyprowadzono, by kopali grób, i nakazał mu, nadzorując i świecąc
latarką, dokładne przeszukanie zamordowanych Żydów. Gdy Kokott zauważył
przy zwłokach Goldy Goldman ukryte na piersi pudełko z kosztownościami,
stwierdził: +Tego mi było potrzeba+, i schował je do własnej kieszeni" -
pisze Szpytma w opracowaniu na ten temat.

Pozostali Niemcy rabowali dobytek Ulmów. Kradli skrzynie, materace,
łóżka, wynosili skóry zwierząt - w czasie okupacji Ulmowie zdobywali
środki na życie m.in. wyprawiając skóry. Nie wszystko zmieściło się na
czterech furmankach, którymi w nocy żandarmi i policjanci przyjechali z
Łańcuta. Dieken rozkazał, żeby sprowadzić dwie następne z Markowej.

Równolegle wezwani wcześniej przez żandarmów mieszkańcy Markowej
otrzymali rozkaz zniesienia zwłok i kopania dużego dołu. Szpytma
ustalił, że w trakcie tej pracy do Niemców podszedł jeden z kopiących,
Franciszek Szylar, i poprosił, "by Żydzi i katolicy zostali pochowani w
odrębnych dołach". Szpytma zwraca uwagę, że "mimo surowego zakazu w
ciągu tygodnia, pod osłoną nocy, pięciu mężczyzn odkopało grób Ulmów i w
trumnach pochowało ich w tym samym miejscu".

Potem zaczęła się libacja alkoholowa. Żandarmi i policjanci granatowi
wypili trzy litry wódki, którą na rozkaz dowódcy grupy musiał przynieść
sołtys. Po libacji sześć załadowanych dobytkiem Ulmów wozów odjechało
do Łańcuta.

W liczącej ok. 4,5 tys. mieszkańców Markowej Ulmowie nie byli jedyną
rodziną, która ukrywała Żydów. Co najmniej 17 innych Żydów przeżyło
okupację w pięciu chłopskich domach. Przed II wojną światową w Markowej
żyło ok. 120 Żydów.

Tylko nieliczni wykonawcy zbrodni na Ulmach, Szallach i Goldmanach zostali ukarani.

"Najwcześniej, wkrótce po wkroczeniu Sowietów, podziemie wykonało
wyrok na gorliwym policjancie, Lesiu. Szef śmiertelnej ekspedycji,
porucznik Eilert Dieken, uniknął doczesnej sprawiedliwości. Gdy w latach
60. zebrano w RFN obciążający go zbrodniami materiał dowodowy, okazało
się, że zmarł. Trudno określić, co stało się z Dziewulskim i Wildem" -
mówi Szpytma.

Odszukano i osądzono natomiast Józefa Kokotta, który do 1957 roku
ukrywał się w ówczesnej Czechosłowacji. W 1958 roku Sąd Wojewódzki w
Rzeszowie skazał go na karę śmierci. Rada Państwa PRL skorzystała z
prawa łaski i zamieniła mu karę śmierci na dożywocie, które później
zmniejszono do 25 lat. Kokott zmarł w więzieniu niecałe dwa lata przed
końcem kary.

Gdyby nie wybuch wojny, Ulmowie nie zostaliby w Markowej. Chcąc
zapewnić lepszą przyszłość rodzinie zamierzali się przenieść do nowego,
większego gospodarstwa do Wojsławic koło Sokala. Przeprowadzkę
zaplanowali na jesień 1939 roku.

W 1995 r. izraelski Instytut Yad Vashem przyznał Józefowi i Wiktorii
Ulmom pośmiertnie tytuł Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. W 2003
rozpoczął się proces beatyfikacyjny Ulmów, którego polski etap ma się
zakończyć w maju.

Alfred Kyc(PAP)

kyc/ hes/

http://dzieje.pl/?q=content/sprawiedliwi-ulmowie-67-rocznica-mordu&page=0,1

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

3. Diecezjalny etap procesu

Diecezjalny etap procesu beatyfikacyjnego Sług Bożych Ulmów dobiega końca. Już 24 maja dokumenty trafią do Rzymu
Z Markowej do Watykanu

Dzisiaj w Sejmie ma się odbyć głosowanie nad projektem uchwały autorstwa Prawa i Sprawiedliwości wyrażającej hołd Polakom, którzy w czasie wojny ratowali Żydów. Będzie to zarazem hołd dla bohaterskiej rodziny Ulmów z racji 67. rocznicy zamordowania jej przez Niemców. W Markowej koło Łańcuta odbyły się wczoraj uroczystości przypominające tragedię sprzed lat.

Według szacunków Polacy w okresie okupacji hitlerowskiej uratowali przed śmiercią nawet 100 tys. Żydów. Dotychczas odznaczonych medalem "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata" zostało ponad sześć tysięcy Polaków. To największa grupa narodowa uhonorowana przez Instytut Yad Vashem. Wśród tysięcy Polaków, którzy w okresie okupacji mimo grożącego niebezpieczeństwa zdecydowali się ukrywać Żydów, było małżeństwo Józefa i Wiktorii Ulmów z Markowej koło Łańcuta. W ich domu schronienie przez ponad dwa lata znalazło ośmioro obywateli narodowości żydowskiej. Zadenuncjowani ponieśli śmierć, a wraz z nimi rozstrzelano dobroczynną polską rodzinę: Józefa, Wiktorię i ich siedmioro dzieci (w tym jedno w łonie matki). W uznaniu bohaterskich zasług w 1995 r. małżeństwo Ulmów zostało zaliczone do grona "Sprawiedliwych wśród Narodów Świata", a Markowa stała się symbolem pomocy Polaków dla ludności żydowskiej podczas okupacji. Męczeńska ofiara i przykład życia Józefa i Wiktorii oraz ich dzieci były podstawą rozpoczętego we wrześniu 2003 r. przez Kurię Metropolitalną w Przemyślu ich procesu beatyfikacyjnego. Jak oficjalnie powiedział wczoraj w Markowej przewodniczący uroczystej Mszy Świętej ks. dr Józef Bar, wikariusz sądowy Sądu Metropolitalnego w Przemyślu, proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezji wkrótce się zakończy, a 24 maja br. zgromadzone dokumenty w tej sprawie trafią do Rzymu.
W uroczystościach w Markowej uczestniczyli m.in. wicepremier Waldemar Pawlak, wicemarszałek Sejmu Marek Kuchciński, przedstawiciele klubów poselskich PiS i PSL oraz mieszkańcy Markowej. - Postawa Ulmów była heroiczna, bo doskonale zdawali sobie sprawę z konsekwencji, jakie mogą ich czekać. Mimo to nie zawahali się wyciągnąć ręki do bliźnich - powiedział w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Stanisław Niemczak, bratanek Wiktorii Ulmy.

Przywrócić historię
Ponadczasowy wymiar ofiary złożonej z własnego życia w imię miłości Boga i bliźniego przez małżeństwo z Markowej podkreślił w homilii ks. dr Waldemar Janiga, dyrektor Wydziału Duszpasterskiego Kurii Metropolitalnej w Przemyślu. Jak zaznaczył, męczeństwo Józefa i Wiktorii zaczęło się nie 24 marca 1944 r., a więc w dniu ich pojmania i śmierci, ale o wiele wcześniej - w dniu, kiedy otworzyli swój dom i serce dla Żydów. - Józef Ulma wiedział, że obecność Żydów jest wyrokiem śmierci nie tylko na niego, ale i na żonę i dzieci. A jakie to musiało być trudne, kiedy widział kolejne dziecko żyjące pod sercem Wiktorii. Jak wielkiej potrzeba miłości. Ulmowie ją mieli. Miało ją tysiące, dziesiątki tysięcy Polaków. Naszym zadaniem jest, dziś, kiedy oni już nie mogą świadczyć, obronić ich miłość przed próbami upodlenia - zaznaczył ks. Janiga. Przypomniał zarazem, że w Markowej dzięki ofiarności Polaków wojnę przeżyło wielu Żydów, podobnie było w wielu miejscach Polski. Wobec pomówień o polski antysemityzm o samarytanach z Markowej trzeba mówić głośno i stanowczo. - Ile razy ktoś mówi o rzekomym antysemityzmie, o polskiej nienawiści wyssanej z mlekiem matki, ile razy ktoś przenosi zachowanie pojedynczych osób na ocenę całego narodu, to jest mi strasznie przykro i rodzi się we mnie gniew - mówił kapłan. Przypominając historię biblijnego Jeremiasza, zaznaczył, że oszczerców nigdy nie brakowało, czego współczesnym przykładem wpisującym się w teorię o rzekomym polskim antysemityzmie jest ostatnia szkalująca Polaków publikacja Jana T. Grossa. Zachęcając do modlitwy za Ulmów i inne ofiary zbrodni niemieckich, przypominał o konieczności nauki prawdziwej historii i przekazywaniu jej dzieciom i młodzieży. - By nie zostali karłami duchowymi i "kosmopolitami", lecz ludźmi kochającymi Ojczyznę - mówił kaznodzieja. - Chodzi jednak nie tylko o samą naukę, ale o wewnętrzną więź z przeszłością, identyfikację z bohaterami, poczucie odpowiedzialności za los wspólnoty, za którą oni niegdyś oddawali życie. Chodzi o wierność zasadom - kontynuował. Z zaniepokojeniem odniósł się także do redukcji treści historycznych i humanistycznych w nowej podstawie programowej kształcenia ogólnego, co - jak określił za nieżyjącym już prof. Pawłem Wieczorkiewiczem - "prowadzi do odmóżdżenia i odhumanizowania młodego pokolenia".

Nie zasłużyli na kłamstwa Grossa
Pod pomnikiem upamiętniającym męczeństwo Sług Bożych rodziny Ulmów w Markowej złożono wieńce i kwiaty. Jednym z elementów uroczystości jest otwarta wczoraj wystawa "Samarytanie z Markowej. Ulmowie - Polacy zamordowani przez Niemców za pomoc Żydom". Ekspozycja przygotowana przez IPN, Centralną Bibliotekę Rolniczą, Muzeum Historii Ruchu Ludowego i Narodowe Centrum Kultury ukazuje losy polskiej rodziny Sług Bożych Józefa i Wiktorii Ulmów i ich dzieci. Jak powiedział nam Mateusz Szpytma, historyk IPN, a zarazem krewny rodziny Ulmów, tylko na Podkarpaciu udokumentowano blisko 1,7 tys. osób, które ukrywały Żydów, choć z całą pewnością było ich dużo więcej. Ponad 200 z nich zginęło za pomoc ludności żydowskiej. - Ukrywanie Żydów w Polsce pod okupacją hitlerowską było wielkim ryzykiem, a Polska obok ZSRS była jedynym krajem okupowanym, gdzie nie tylko za ukrywanie, ale także za wszelką pomoc Żydom groziła kara śmierci. Mimo to Polacy pomagali indywidualnie i w ramach aktywności konspiracyjnej w strukturach Polskiego Państwa Podziemnego - podkreśla Mateusz Szpytma.
Dzisiaj w Sejmie ma się odbyć głosowanie nad projektem uchwały PiS wyrażającej hołd Polakom, którzy w czasie wojny ratowali Żydów. Będzie to też hołd dla rodziny Ulmów z racji 67. rocznicy ich męczeńskiej śmierci. - Projekt PiS na ostatnim posiedzeniu został skierowany do Komisji Kultury i Środków Przekazu i spodziewamy się, że w czwartek lub w piątek Sejm przyjmie tę uchwałę poprzez aklamację. Uchwała ma być hołdem dla tysięcy Polaków z różnych środowisk, którzy ratowali Żydów i często za to ginęli. Będzie też odpowiedzią na kłamliwe określenia dotyczące "polskich obozów koncentracyjnych", a także na rewelacje zawarte w publikacjach Jana T. Grossa - powiedział nam uczestniczący w uroczystościach poseł PiS Kazimierz Gołojuch.
Pomnikiem dokumentującym bohaterstwo i tragiczne ludzkie losy w okresie okupacji ma być Muzeum Polaków Ratujących Żydów na Podkarpaciu im. Sług Bożych Rodziny Ulmów w Markowej, które ma powstać do 2013 roku. Znajdzie się tam m.in. dokumentacja dotycząca męczeńskiej śmierci Ulmów, liczne pamiątki, jak chociażby część wyposażenia ich domu, bogata biblioteka, korespondencja, świadectwa szkolne, a także zdjęcia wykonane przez Józefa Ulmę. Ponadto informacje o innych rodzinach, które ukrywały Żydów, i całych środowiskach, m.in. kościelnych, które angażowały się w heroiczną pomoc.

Mariusz Kamieniecki

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110324&typ=po&id=po10.txt

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

4. 67 lat temu, 24 marca 1944

67 lat temu, 24 marca 1944 r., w podkarpackiej Markowej Niemcy rozstrzelali rodzinę Ulmów oraz ukrywanych przez nich Żydów
Nie było litości

Mateusz Szpytma

Historycy szacują, że dzięki pomocy Polaków w czasie okupacji niemieckiej uratowano od 30 tys. do 100 tys. polskich Żydów. Cena udzielanej pomocy była wysoka - kara śmierci groziła każdemu, kto przyjął pod swój dach poszukujące schronienia osoby.

Gdy w 1939 roku Niemcy zajmowali nasz kraj, spodziewano się, że okupacja będzie brutalna. Nie przewidywano jednak, że zginie aż 6 milionów polskich obywateli, w tym prawie cała 3-milionowa społeczność żydowska. Choć mordy na Polakach i Żydach trwały od początku okupacji, decyzję o "ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej" przywódcy III Rzeszy podjęli w 1941 roku. W październiku 1941 r. generalny gubernator Hans Frank wprowadził przepisy zabraniające udzielania pomocy Żydom. W odróżnieniu od okupowanych krajów zachodniej Europy Polacy za udzielenie pomocy, nawet doraźnej, mieli być karani śmiercią. Sąsiedzi, którzy wiedzieli o takim wsparciu, a nie donieśli Niemcom, mieli także ponosić ciężkie kary.
W odpowiedzi na działalność agresora Rząd RP na Uchodźstwie w Londynie oraz konspiracyjne władze podziemne w kraju podjęły wysiłki na rzecz ratowania swych obywateli, w tym narodowości żydowskiej. W efekcie 17 grudnia 1942 r. z inicjatywy Polski została podpisana Deklaracja 12 państw sprzymierzonych w sprawie odpowiedzialności za zagładę Żydów, a w okupowanej Polsce m.in. dzięki katolickiej pisarce Zofii Kossak-Szczuckiej powołano Radę Pomocy Żydom "Żegota". Wsparcia Polakom pochodzenia żydowskiego udzieliły także pojedyncze rodziny i osoby. Szacuje się, że dzięki pomocy Polaków uratowano od 30 tys. do 100 tys. polskich Żydów.
W polskim społeczeństwie znaleźli się i tacy, o których mówiła odezwa Kierownictwa Walki Cywilnej: "Jednostki wyzute ze czci i sumienia, rekrutujące się ze świata przestępczego, które stworzyły sobie nowe źródło występnego dochodu przez szantażowanie Polaków ukrywających Żydów i Żydów samych". Demoralizacja wojną była jednak straszna i niektóre osoby dopuściły się takich czynów (na Rzeszowszczyźnie prawdopodobnie w około stu miejscowościach). W miarę swych niewielkich możliwości legalne polskie władze konspiracyjne starały się temu zapobiegać, na niektórych sprawcach wykonano wyroki śmierci.

Miłosierni samarytanie z Markowej
Jednym z najbardziej znanych przypadków pomocy Żydom, która zakończyła się tragicznie dla pomagających oraz ukrywanych, była podkarpacka Markowa. Na Rzeszowszczyźnie Żydzi stanowili przed wojną ponad 8 proc. mieszkańców. W połowie lipca 1942 r. Niemcy rozpoczęli eksterminację społeczności żydowskiej na tych terenach. Większość z nich została zamordowana w obozie zagłady w Bełżcu. W wielu wsiach rozstrzeliwano ich na miejscu. Żydzi szukali schronienia m.in. w chłopskich domach. Do dzisiaj na samym Podkarpaciu ustalono 1600 nazwisk osób (wiele kolejnych jest nadal anonimowych), którzy zdecydowali się wówczas udzielić pomocy prześladowanym Żydom. Z ich grona Niemcy rozstrzelali co najmniej dwustu. Wśród nich znajduje się rodzina Józefa i Wiktorii (z domu Niemczak) Ulmów z Markowej.
Józef, urodzony w 1900 r., znany był doskonale w całej wsi. Choć ukończył jedynie cztery klasy szkoły powszechnej, a później kurs rolniczy, to jako wszechstronnie utalentowany prowadził w Markowej pierwszą w jej dziejach szkółkę drzew owocowych. Propagował nierozpowszechnione jeszcze wówczas szerzej uprawy warzyw i owoców. Jego nowatorskie metody gospodarowania znane były nie tylko w tej dziedzinie. Zachowały się dyplomy, które otrzymał w 1933 r. na Powiatowej Wystawie Rolniczej w Przeworsku - jeden "za pomysłowe ule i narzędzia pszczelarskie własnej konstrukcji", drugi "za wzorową hodowlę jedwabników i wykresy ich życia". Józef nie stronił także od działalności społecznej. Jako siedemnastoletni młodzieniec był członkiem Związku Mszalnego Diecezji Przemyskiej, którego celem oprócz modlitwy było zbieranie funduszy na rzecz budowy i konserwacji kościołów i kaplic. Angażował się w Katolickim Stowarzyszeniu Młodzieży, później działał w Związku Młodzieży Wiejskiej "Wici", w którym był bibliotekarzem i fotografem. Jego największą pasją było właśnie fotografowanie. Wykonał tysiące zdjęć, w znacznej mierze zachowanych do dziś. Pięknie fotografował swoją małżonkę i dzieci. Zachowały się także zdjęcia samego Józefa.
Wybranką Józefa stała się dwanaście lat młodsza od niego Wiktoria. Być może poznali się podczas prób Amatorskiego Zespołu Teatralnego w Markowej. Oboje bowiem w nim grywali. Wiktoria w jednym z przedstawień - jasełkach, występowała jako Matka Boża. Pobrali się w lipcu 1935 r. w kościele parafialnym w Markowej pod wezwaniem św. Doroty. Małżeństwo było dobrze dobrane i darzyło się miłością. Na jednym ze wspólnych zdjęć widać Józefa trzymającego Wiktorię na kolanach, przytulonych do siebie. Szybko doczekali się potomstwa. W ciągu siedmiu lat małżeństwa urodziło się im sześcioro dzieci: Stasia, Basia, Władzio, Franuś, Antoś, Marysia. Gdyby nie tragedia, na wiosnę 1944 r. cieszyliby się siódmym maleństwem.
Nie znamy bliżej duchowości Ulmów. Z całą pewnością możemy powiedzieć, że cieszyli się uznaniem miejscowej społeczności jako prawi ludzie. Byli praktykującymi katolikami. Żyjąca do dzisiaj Stanisława Kuźniar, matka chrzestna Władzia - jednego z synów Ulmów, która pomagała opiekować się Wiktorii licznymi dziećmi, zaświadcza, że widywała, jak Józef klękał przed snem do wieczornej modlitwy. Wiktoria zajmowała się domem - na jednym ze zdjęć widać, jak rysuje lub pisze dzieciom w zeszycie, na innych stoi otoczona dużą i zadbaną gromadką, trzymając najmłodsze dziecko. Mieszkali na uboczu wsi.

Oddali życie za przyjaciół
Prawdopodobnie była druga połowa 1942 r., gdy dwie rodziny żydowskie - Szallów z Łańcuta i Goldmanów z Markowej, których Ulmowie znali już przed wojną, zwróciły się do nich z prośbą o ukrycie ich. Trudno określić przesłanki, jakimi kierowali się Ulmowie, podejmując decyzję. Była to zapewne miłość bliźniego, współczucie i świadomość tego, że zaniechanie pomocy może być wyrokiem śmierci dla wyjętych spod prawa ludzi. Ulmowie mogli także liczyć na to, że dzięki wspólnej pracy kilku osób w sile wieku wszystkim będzie łatwiej przeżyć trudne wojenne dni. Zagadką pozostaje, kto i dlaczego powiadomił Niemców o fakcie ukrywania Żydów. Dokumenty podziemia sugerują, że uczynił to granatowy policjant z Łańcuta ukraińskiego pochodzenia, który wcześniej przez pewien czas pomagał Szallom, ale później ich wyrzucił.
24 marca 1944 r. w zagrodzie Ulmów w Markowej pojawiła się żandarmeria niemiecka i granatowa policja. Naocznymi świadkami egzekucji byli furmani, którzy zostali przywołani przez Niemców, żeby zobaczyli, jaka kara spotyka każdego Polaka ukrywającego Żydów. Najpierw zamordowano Żydów. W krótkim czasie przed dom wyprowadzono także Józefa i Wiktorię Ulmów i tam ich stracono. Świadek relacjonuje: "W czasie rozstrzeliwania na miejscu egzekucji słychać było straszne krzyki, lament ludzi, dzieci wołały rodziców, a rodzice już byli rozstrzelani. Wszystko to robiło wstrząsający widok". Żandarmi, mordując, dodatkowo krzyczeli: "Patrzcie, jak polskie świnie giną - które przechowują Żydów". Wśród rozpaczliwych krzyków dzieci Niemcy zaczęli się zastanawiać, co z nimi począć. Rozstrzelano jednak wszystkie. W ciągu kilku chwil z rąk oprawców zginęło siedemnaście osób, w tym dziecko w łonie matki, które wkrótce miało się narodzić.
Po dokonaniu zbrodni Niemcy przystąpili do rabunku. Gdy jeden z nich przy zwłokach Gołdy Goldman zauważył schowane na piersi pudełko z kosztownościami, powiedział: "Tego mi było potrzeba". Na rozkaz zbrodniarzy wykopano doły na miejscu zbrodni i pochowano w nich zamordowanych. Po kilku dniach, gdy odkopano grób, jeden ze świadków zauważył: "Kładąc do trumny zwłoki Wiktorii Ulma, stwierdziłem, że była ona w ciąży. Twierdzenie to opieram na tym, że z jej narządów rodnych było widać główkę i piersi dziecka".
Mimo że wieść o tragedii rozeszła się błyskawicznie, w innych pięciu domach Markowej nadal udzielano schronienia co najmniej 17 prześladowanym Żydom. Wszyscy doczekali szczęśliwie końca wojny.

Pamięć o bohaterach
Członkowie trzech rodzin z Markowej, w tym pośmiertnie Ulmowie, zostali odznaczeni przez Instytut Yad Vashem medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Polacy są najliczniejszą grupą narodowościową wśród nagrodzonych tym zaszczytnym tytułem.
We wrześniu 2003 r. Kościół katolicki rozpoczął proces beatyfikacyjny Ulmów. W maju br. zakończy się w Pelplinie jego polski etap, a dokumenty zostaną wysłane do Watykanu. W 60. rocznicę tragedii, 24 marca 2004 r., odsłonięto w Markowej pomnik przypominający o zbrodni na rodzinie Ulmów, Szallów i Goldmanów. W tej uroczystości wziął udział m.in. Abraham Segal - Żyd mieszkający obecnie wraz z rodziną w Izraelu pod Hajfą, który pod przybranym nazwiskiem Romek Kaliszewski przeżył okupację w Markowej. Podziękował swoim dobroczyńcom Helenie i Janowi Cwynarowi za to, że chociaż odkryli, że był nie tylko pastuchem szukającym pracy, ale jednocześnie ukrywającym się przed holokaustem Żydem, to traktowali go nadal jak syna i pozwolili pozostać u siebie do końca okupacji. Dzięki rozpropagowaniu przez niego wiedzy na ten temat w Izraelu pod pomnik przybywają młodzi Żydzi - niekiedy nawet kilkanaście autokarów dziennie. W związku z tym narodził się pomysł, aby w Markowej powstało Muzeum Polaków Ratujących Żydów. Będzie ono jednostką samorządu wojewódzkiego, który wygospodarował już na ten cel środki. Została także wybrana koncepcja architektoniczna autorstwa Nizio Design, pracowni, która projektowała Muzeum Powstania Warszawskiego, Żydowski Sztetl w Chmielniku, Muzeum Zagłady w Bełżcu czy Muzeum Martyrologii Wsi Polskiej w Michniowie. Pamięć o Sprawiedliwych nie może zaginąć.

Autor jest pracownikiem Instytutu Pamięci Narodowej. Opublikował m.in. "Sprawiedliwi i ich świat. Markowa w fotografii Józefa Ulmy", Warszawa - Kraków 2007; "The risk of survival. The Rescue of the Jews by the Poles and the Tragic Consequences for the Ulma Family from Markowa", Warszawa - Kraków 2009.

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110324&typ=my&id=my02.txt

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

5. Ks. Jacek Bałemba SDB, Troska świętych, środa, 23 marca 2011

Bł. Jerzy Popiełuszko mówił: „Nie chcemy na nikogo ciskać
gromów, ale niech nam będzie wolno kochać Ojczyznę i za nią się modlić”.

Więcej

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

6. PiS: Apel o przyjęcie w

PiS: Apel o przyjęcie w pełnym kształcie uchwały będącej hołdem dla Polaków, którzy ratowali Żydów

http://www.wpolityce.pl/view/9031/PiS__Apel_o_przyjecie_w_pelnym_ksztalc...

Prawo i Sprawiedliwość postuluje o przyjęcie w pełnym kształcie uchwały będącej hołdem dla Polaków, którzy ratowali Żydów.

PO i SLD ocenzurowały projekt uchwały wyrażającej hołd Polakom, którzy ratowali Żydów skazanych przez Niemców na Zagładę.

Z uchwały wykreślono wyrazy szacunku dla Kościoła za dzieło ratowania Żydów, słowa o wielkim dorobku powołanej z inicjatywy Zofii Kossak Szczuckiej „Żegoty" oraz zobowiązanie władz publicznych do wsparcia inicjatyw społecznych budowy Muzeum w Markowej i pomnika ku czci Polaków Ratujących Żydów na placu Grzybowskim w Warszawie.

Taki stan rzeczy jest wyrazem ideologicznego zacietrzewienia, braku wrażliwości oraz odpowiedzialności w niniejszej sprawie. PiS opowiada się za przyjęciem uchwały w pełnym kształcie.

Adam Hofman

Rzecznik PiS

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

7. Do Pani Maryli,

Szanowna Pani Marylo,

Franciszkanie z Niepokalanowa ze swym przełożonym , późniejszym świętym, Ojcem Maksymilianem Maria Kolbe, w czasie wojny ukrywali około 1000 dzieci żydowskich z Wielkopolski

Arcybiskup Gocłowski był ukrywany przez polskich zakonników w czasie wojny.
Podobnie biskup Tadeusz Gocłowski.

Ukłony moje najniższe

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

avatar użytkownika Maryla

8. Szanowny Panie Michale

obecnie niemołościwie nam panujący, z woli ogłupiałych lemingów, robią wszystko, zeby zakryć prawdę.

Dzisiaj kolejne informacje z "niezawisłego" sądu:

Proces Kobylański vs "dziennikarze" odroczony na maj;Bolek ma być świadkiem!
Następna rozprawa odbędzie się 29 maja i świadkiem ma być Lech "bolek" Wałęsa-kolejny cyrk jaki zafundował nam "wymiar sprawiedliwości" ale po umorzeniu postępowania wobec Mira,Rycha,Zbycha i Grzecha oraz skazaniu Wyszkowskiego czego innego można było się spodziewać!?

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

9. O Ulmach tylko o północy

Nocna pora na rozpatrzenie projektu uchwały upamiętniającej bohaterską rodzinę Ulmów, która ratowała Żydów podczas II wojny światowej, to według posłów opozycji, przemyślany zabieg PO i SLD. Cel - zminimalizować zainteresowanie sprawą. Wcześniej oba ugrupowania doprowadziły do rażącego okrojenia pierwotnej treści dokumentu. Posłowie PO tłumaczą wybór takiego terminu przyczynami technicznymi.

Uchwała miała zostać przyjęta przez aklamację. Ale posłowie Komisji Kultury i Środków Przekazu nie doszli do porozumienia co do kształtu projektu uchwały w 67. rocznicę męczeńskiej śmierci Sług Bożych rodziny Józefa i Wiktorii Ulmów, stanowiącej wyraz hołdu dla Polaków, którzy ratowali Żydów skazanych na śmierć przez Niemców. - Dlatego że PO i SLD doprowadziły do wykreślenia z jego treści trzech bardzo istotnych fragmentów. Po pierwsze - wyrażenia szacunku dla Kościoła katolickiego za dzieło ratowania Żydów. Po drugie - fragmentu dotyczącego dorobku Żegoty i Rady Pomocy Żydom, a po trzecie - tzw. zobowiązania do wsparcia budowy Muzeum w Markowej i pomnika ku czci Polaków Ratujących Żydów na placu Grzybowskim w Warszawie - informuje poseł Kazimierz Ujazdowski (PiS).
Inicjatywa, by Sejm przyjął uchwałę upamiętniającą rozstrzelaną przez Niemców rodzinę Ulmów (24 kwietnia 1944 r.), wyszła ze strony posłów Prawa i Sprawiedliwości. Jednak pierwotna jej treść nie spodobała się parlamentarzystom PO i SLD, którzy argumentowali m. in., że krótszy tekst będzie miał silniejszy wydźwięk. W toku prac Komisji uzyskano ostatecznie dokument w wersji tak okrojonej, że wywołała zdecydowany sprzeciw opozycji. - Jesteśmy gotowi do kompromisu, ale nie zgadzamy się na cenzurę kosztem prawdy - zauważa Ujazdowski.
Opozycja zgłosiła wniosek o przywrócenie pierwotnej treści projektu. Ta wersja zostanie poddana głosowaniu razem ze "skrótem", jaki przygotowali posłowie PO i SLD. Sprawozdanie Komisji o projekcie przewidziano w Sejmie na zaskakująco późną porę - godz. 22.15-0.30. Poseł Ujazdowski nie ma wątpliwości, że ma to na celu uniknięcie zainteresowania sprawą opinii publicznej. - Ponieważ jest to niewygodne dla PO i SLD. Z wypowiedzi wielu tych posłów wynikało, że sam projekt uchwały budził sprzeciw, więc ostatecznie zdecydowano się na ograniczenie jej treści - zaznacza parlamentarzysta.
Posłowie PO mają własne wytłumaczenie nocnej pory zaprezentowania owoców swojej pracy. Iwona Śledzińska-Katarasińska (PO), przewodnicząca sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu, uważa, że termin jest odpowiedni, żeby dziś - w 67. rocznicę tragedii Ulmów - można było przyjąć uchwałę. - Na początku projekt nie był uwzględniony w porządku obrad. Fakt, że jednak został wprowadzony, jest ukłonem w stronę wnioskodawców. A to, że tak późno, jest czysto techniczną sprawą - przekonuje Śledzińska-Katarasińska.

Jacek Dytkowski

http://www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=110845

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

10. Rodzina Ulmów została

Rodzina Ulmów została uczczona. Uchwała o pomaganiu Żydom podczas wojny przeszła w Sejmie, ale treść - okrojona

http://www.wpolityce.pl/view/9106/Rodzina_Ulmow_zostala_uczczona__Uchwal...

Uchwała o pomaganiu Żydom podczas wojny przeszła w Sejmie,
ale okrojona. Rodzina Ulmów została uczczona. Ale głosami PO i SLD
odrzucono wyrazy wdzięczności dla Kościoła, uznania dla Żegoty i
poparcie dla muzeum i pomnika.

Ta uchwała przeszła nieomal w rocznicę straszliwej niemieckiej zbrodni. 24
marca 1944 roku w Markowej na Podkarpaciu zamordowano siedmioosobową
chłopską rodzinę Ulmów – za ukrywanie Żydów.  Zgłosił ją PiS. Wyrażała
uznanie nie tylko tym konkretnym ofiarom, ale wszystkim Polakom, którzy
pomagali podczas wojny Żydom. Była więc pośrednią polemiką z wizją
stosunków polsko-żydowskich kreowaną w książkach Jana Tomasza Grossa.

Jednak Komisja Kultury wycięła kilka fragmentów tekstu. Wycięto
wyrazy uznania dla Kościoła za pomaganie Żydom, pochwały dla
organizacji Żegota, którą powołano specjalnie dla wspierania żydowskich
uciekinierów oraz słowa poparcia dla muzeum w Markowej i dla pomnika w
Warszawie. Ten ostatni miał uczcić wszystkich Polaków zaangażowanych w
pomoc , za co w Polsce, inaczej niż w krajach zachodnich, groziła
śmierć.

Kazimierz Ujazdowski z PiS zapytał tuż przed głosowaniem o
stanowisko rządu i zaapelował personalnie do wicepremiera Waldemara
Pawlaka przypominając:

„Przecież był pan w Markowej, widział pan to miejsce".

W efekcie Pawlak zabrał głos i poparł stanowisko PiS,  PSL
zmienił zdanie i głosował za poprawką. Upadła ona jednak przy 198
glosach za i 214 przeciw. Zdecydowały głosy lewicy i PO. Jednak 12
posłów Platformy ją poparło
– między innymi Jarosław Gowin, Andrzej Czuma i Andrzej Smirnow. Premier Donald Tusk, obecny na sali, nie wziął udziału w tym głosowaniu.

Warto wszakże odnotować z uznaniem, że cała uchwała, przyjęta dziś
niechętnie przez "Wyborczą" jako „przedsięwzięcie polityczne",  została
przyjęta bez jednego głosu sprzeciwu.

poz

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

11. zapamietajcie

Upadła ona jednak przy 198
glosach za i 214 przeciw. Zdecydowały głosy lewicy i PO.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

12. Złote serca czy złote żniwa?Na ostrej kontrze dla książki Grossa

Dziś
mija 67 rocznica wydarzeń, gdy 24 marca 1944 roku w Markowej na
Podkarpaciu niemieccy żandarmi zamordowali ośmioro Żydów z rodzin
Szallów i Goldmanów oraz ukrywających ich - Józefa  Ulmę  -  i będącą w
ostatnim miesiącu ciąży jego żonę Wiktorię.  Niemcy zabili również
szóstkę dzieci Ulmów: Stanisławę (wówczas najstarszą, miała 8 lat),
Barbarę, Władysława, Franciszka, Antoniego i Marię.

Wczoraj w Markowej odbyły się
uroczystości upamiętniające tamte wydarzenia. I choć nikt nie wymieniał
nazwiska Grossa to trudno nie doczytać się w wystąpieniach aluzji do
książki „Złote żniwa”, w której  Jan Tomasz Gross przedstawia Polaków  z
tej ciemnej strony, opisując jak dla pieniędzy plądrowali groby Żydów.

Homilię wygłosił ksiądz Waldemar
Janiga, który historię rodziny Ulmów przyrównał do cierniowej drogi 
Chrystusa, bo spotkał ich taki sam los, jaki spotkał Chrystusa. Ulmowie
są naśladowcami Chrystusa - mówił ks. Janiga.

Historia tej rodziny zakreśla azymut
życiowy  ks. Janigi.  A -  „ilekroć ktoś dziś mówi o antysemityzmie,
o polskiej nienawiści wyssanej z mlekiem matki, ile razy ktoś przenosi
zachowanie pojedynczych osób na ocenę całego narodu, to jest mi
strasznie przykro i rodzi się we mnie gniew” - mówił podczas homilii ks.
Janiga.

Zaznaczył, że - „w księgarniach
dostępna jest książka prof. Marka Chodakiewicza pt. "Złote serca czy
złote żniwa? Studia nad wojennymi losami Polaków i Żydów". W jego
opinii, książka Chodakiewicza przedstawia rzeczywiste stosunki między
Polakami i Żydami pod niemiecką okupacją. Podziękował  na końcu  posłom
PIS za przygotowanie projektu uchwały oddającej hołd Polakom ratujących
Żydów.

W uroczystościach uczestniczył premier
Waldemar Pawlak. W swoim wystąpieniu nawiązał do złożonej natury
człowieka. Zwrócił się do zebranych, tymi oto słowami: - „Tu, na tej
ziemi przez pokolenia żyli ze sobą Polacy i Żydzi, potrafili
współpracować, cieszyć się i smucić, ale przyszedł okropny czas, kiedy
przyszli okupanci, omotani szaleńczą ideologią. Tu ludzie w Markowej
świadomi zagrożenia ratowali się nawzajem, potrafili sobie pomagać -
mówił pod pomnikiem Ulmów.

Zaznaczył, że taka postawa, jak rodziny Ulmów, powinna być wzorem i "wzywa nas do tego, abyśmy byli wszyscy braćmi".

Jarosław Kaczyński przesłał list do zebranych, w którym napisał : - "Człowiek
jest wartością najważniejszą bez względu na to jakiej jest narodowości.
W czasie II wojny światowej w Markowej (...) ratowano Żydów, również
mieszkańców tej ziemi. Pamięć o ich ofierze jest dla nas także wielkim
wyzwaniem. Jednak wciąż pojawiają się ponuro brzmiące słowa, pragnące
kłamliwie przedstawiać naród polski, jako naród ludzi niegodnych. Ten
fałsz ma wciąż licznych odbiorców w różnych krajach i środowiskach na
świecie. I my musimy się temu przeciwstawić"

Od siebie dodam,
że  historia II Wojny Światowej dostarcza wielu takich przykładów, gdy
Polacy dla ratowania swoich sąsiadów Żydów narażali swoje własne życie i
życie najbliższych. Tylko na Podkarpaciu (dane z rzeszowskiego IPN -
opracowanie dr Elżbiety Rączy ) - znane są nazwiska 1650 osób,  pomagających Żydom. 381 zostało odznaczonych medalem "Sprawiedliwi wśród Narodów Świata”.

Wielu Polaków spotkał podobny los jak los rodziny Ulmów. Nie wszystkie te historie są znane opinii publicznej. 

Jak wynika z najnowszej publikacji Instytutu Pamięci Narodowej,w latach 1939-1945 zginęło od 5,6 do 5,8 mln polskich obywateli



- To pierwsze w literaturze naukowej podsumowanie kilkudziesięciu lat
badań polskich historyków i demografów nad stratami Polski w okresie II
wojny światowej (
Janusz Kurtyka ) . Publikacja
obejmuje ofiary wśród Polaków i Żydów, którzy posiadali polskie
obywatelstwo, a także m.in. Ukraińców, Białorusinów, Litwinów, Czechów i
Niemców, którzy byli obywatelami polskimi.

Zarówno my Polacy jak i Żydzi i
wiele innych narodów zapłaciliśmy za wojnę najwyższą cenę. Tą ceną 
jest życie. Wojnę, której nigdy nie wywołaliśmy. Wojnę , której nigdy
nie chcieliśmy. Wojnę , która zniszczyła nasz kraj. Wojnę, za którą w
imię mętnych i niepojętych celów wywrotowcy starają się niszczyć nasz
wizerunek w świecie. Najbardziej przykre jest to, że tym , który uprawia
tę antypolską politykę jest Żyd  urodzony z matki Polki, która
pomagała  ukrywać się jego ojcu podczas II WŚ. Taka postawa  musi być
napiętnowana z całą mocą.

Czyż może dziwić fakt, że ks.
Isakowicz - Zaleski nazwał książkę Grossa - "gniotem intelektualnym"? W
tej ocenie poszłabym dalej, nazywając "gniotem moralnym" postawę Grossa
względem Polaków.

 

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika barbarawitkowska

13. Jak wielkiej

trzeba być wiary i człowieczeństwa, żeby położyć na szalę życie swoich malutkich dzieci.

avatar użytkownika Maryla

14. Basiu

w żadnym medium ANI słowa - tylko wąsy Małysza, celebryci z Donkiem i TP z ks.Bonieckim.

Polskojęzyczne media opanowane sa przez antypolaków.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

15. Markowa k. Łańcuta: obchody 66. rocznicy śmierci Sług Bożych rod

ik, Markowa k. Łańcuta, 2010-03-23

Ukrywając ośmiu Żydów poświęcili własne życie.
Józef i jego żona Wiktoria Ulmowie wraz z sześciorgiem dzieci zostali
rozstrzelani przez niemiecką żandarmerię 24 marca 1944 roku. Dziś w
Markowej koło Łańcuta odbyły się uroczystości upamiętniające bohaterską
rodzinę. W kościele parafialnym została odprawiona Msza święta, a na
miejscowym cmentarzu, gdzie są pochowani Ulmowie, złożono kwiaty.

Obecnie trwają przygotowania do budowy w Markowej muzeum Polaków
Ratujących Żydów podczas II wojny światowej. „Będą to postacie związane z
naszym regionem, ale nie zabraknie też przykładów z innych województw” -
mówił Kazimierz Ziobro, wicemarszałek województwa podkarpackiego.

W uroczystościach upamiętniających 66. rocznicę zamordowania rodziny
Ulmów wzięli udział przedstawiciele kancelarii prezydenta Polski,
parlamentarzyści regionu, a także mieszkańcy gminy i uczniowie szkoły
podstawowej oraz gimnazjum w Markowej. W 1995 roku rodzinę Ulmów
zaliczono do grona Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. Trwa także
proces beatyfikacyjny Sług Bożych Rodziny Ulmów.

http://ekai.pl/diecezje/przemyska/x27033/markowa-k-lancuta-obchody-roczn...


archiwalne, z roku 2010


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

16. regionalnie

Logo - Rzeszów

Uroczystości w Markowej upamiętniające rodzinę Ulmów

19:44, 23.03.2011

Ratując życie innych - oddali w ofierze
własne. Dziś w Markowej odbyły się
uroczystości przypominające tragedię, do
jakiej doszło tam 67 lat temu. Za
ukrywanie Żydów hitlerowcy zastrzelili
wówczas Józefa i Wiktorię Ulmów, oraz ich
6 małych dzieci. Wcześniej zginęli
ukrywani Żydzi. Pod koniec maja zakończy
się polski etap procesu beatyfikacyjnego
rodziny Ulmów.

Wiktoria i Józef Ulmowie.
Wiktoria i Józef Ulmowie.

Podziel się:   Więcej

Ulmowie
przez 2 lata ukrywali aż 8 żydowskich sąsiadów - z rodzin Schallów i
Goldmanów. Nie odmówili pomocy, choć wiedzieli - co za to grozi.
Zapłacili za to najwyższą cenę. Niemcy zastrzelili wszystkich - najpierw
Żydów, później Józefa i Wiktorię, która była w 9 miesiącu ciąży. W
końcu 6 ich małych dzieci.
- To przykład prawdziwie chrześcijańskiej miłości Boga i bliźniego. A takich rodzin były w Polsce tysiące - mówił podczas homilii ksiądz Waldemar Janiga.
W
2003 roku Kościół katolicki zaczął proces beatyfikacyjny rodziny Ulmów.
Jego polski etap zakończy się pod koniec maja - wtedy wszystkie
dokumenty zostaną wysłane do Rzymu. W uroczystościach przed pomnikiem
poświęconym rodzinie Ulmów uczestniczyli parlamentarzyści, samorządowcy i
przedstawiciele rządu. Historię rodziny Ulmów, ale też innych Polaków
ratujących Żydów podczas ostatniej wojny będzie pokazywało nowe muzeum,
które powstanie w Markowej. Nowe muzeum ma powstać w ciągu 2 lat. Będzie
to nowoczesna- multimedialna placówka z ekspozycjami przygotowanymi w 3
językach - po polsku, angielsku i hebrajsku.
Krzysztof Kuchaj
http://www.tvp.pl/rzeszow/aktualnosci/spoleczne/uroczystosci-w-markowej-...

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

17. radiovia

Uroczystości rocznicowe w Markowej


Wpisany przez Iwona Kosztyła

  
środa, 23 marca 2011 13:35

W Markowej odbyły się uroczystości upamiętniające 67. rocznicę
śmierci rodziny Ulmów. 24 marca 1944 r. rodzice i siedmioro dzieci
zostali rozstrzelani przez Niemców za ukrywanie ośmioosobowej rodziny
żydowskiej. Uroczystości rozpoczęła Msza Święta w intencji beatyfikacji
Sług Bożych Rodziny Józefa i Wiktorii Ulmów.

W okolicznościowym spotkaniu przed
pomnikiem rodziny Ulmów wzięli udział między innymi wicepremier Waldemar
Pawlak oraz wicemarszałek sejmu Marek Kuchciński. „Rodzina Ulmów jest
doskonałym przykładem tego, że wojna nie wyzuła ludzi z człowieczeństwa”
– mówił wicepremier Waldemar Pawlak.

„Ważne jest, by wobec tego, co się
dzieje w temacie stosunków polsko-żydowskich podczas wojny, pokazać
historię taką, jaka była naprawdę. Rodzina Ulmów to jeden z przykładów
pokazujących, że Polacy ratowali Żydów. A takich była niemało” - mówi
Mateusz Szpytma z Instytutu Pamięci Narodowej.

Ulmowie zostali uhonorowani medalami
"Sprawiedliwy wśród Narodów Świata". W sierpniu 2003 r. rozpoczął się
proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym. Zostanie on zakończony w
maju.

 

Poprawiony: czwartek, 24 marca 2011 15:30


http://www.radiovia.com.pl/aktualnosci/40-lokalne-wiadomoi/227-uroczysto...

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

18. sztetl

Rocznica w Markowej

24 marca 1944 r. ośmioosobowa rodzina Ulmów, która udzielała schronienia żydowskim rodzinom Szallów i Goldmanów, wraz z ukrywanymi Żydami poniosła śmierć z rąk niemieckich żandarmów.

Uroczystości upamiętniające ofiary tej zbrodni odbyły się w Markowej 23 marca 2011. Uczestniczyli w nich: wicepremier Waldemar Pawlak, wicemarszałek Sejmu Marek Kuchciński, przedstawiciele partii politycznych PiS i PSL oraz mieszkańcy Markowej.

Pod pomnikiem rodziny Ulmów złożono wieńce i kwiaty. Ponadto, została otwarta wystawa ‘Samarytanie z Markowej. Ulmowie – Polacy zamordowani przez Niemców za pomoc Żydom’. Jak powiedział Mateusz Szpytma, historyk IPN, na Podkarpaciu udokumentowano około 1 700 przypadków ukrywania Żydów. Ponad 200 osób zginęło, gdyż pomagało ludności żydowskiej.

23 marca Sejmowa Komisja Kultury i Środków Przekazu zaakceptowała poselski projekt uchwały upamiętniającej męczeńską śmierć rodziny Ulmów. Grupa posłów wystąpiła też z inicjatywą, aby sejm podjął uchwałę oddającą hołd Polakom, którzy ratowali Żydów przed Zagładą. Projekt uchwały trafił już do Sejmowej Komisji Kultury.

Jednocześnie trwa proces beatyfikacyjny rodziny Ulmów. Zakończył się już etap diecezjalny. 24 maja dokumenty trafią do Rzymu.

Źródło: Rocznica w Markowej, Gazeta Wyborcza, 24.03.2011; M. Kamieniecki, Z Markowej do Watykanu, Nasz Dziennik, 24.03.2011.

http://www.sztetl.org.pl/pl/cms/aktualnosci/1298,rocznica-w-markowej/

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

19. Uroczystości w Markowej z politycznym tłem

Małgorzata Bujara
2011-03-23, ostatnia aktualizacja 2011-03-23 20:36


Obchody 67. rocznicy śmierci rodziny
Ulmów przyciągnęły polityków na czele z wicepremierem Waldemarem
Pawlakiem. Jarosław Kaczyński wysłał list. Zaapelował, by przeciwstawiać
się "fałszywym słowom przedstawiającym Polaków jako ludzi niegodnych"

Pomnik w Markowej upamiętniający rodzinę Ulmów

Fot. Krzysztof Koch / Agencja Gazeta

Pomnik w Markowej upamiętniający rodzinę Ulmów
Choć nikt nie wymienił nazwiska Jana Tomasza Grossa, pojawiły
się aluzje do ostatniej jego publikacji. W "Złotych żniwach" Gross
opisuje, jak Polacy przyczyniali się do mordowania Żydów i korzystali
materialnie na ich śmierci, plądrując groby.

- Od dwóch
dni na księgarskich półkach jest książka autorstwa Marka Chodakiewicza:
"Złote serca czy złote żniwa? Studia nad wojennymi losami Polaków i
Żydów". To zbiór esejów historycznych, które w kontrze do publikacji
tego pewnego pana przedstawiają faktyczne stosunki między Polakami i
Żydami w realiach niemieckiej okupacji - mówił w homilii ks. Waldemar
Janiga, dyrektor wydziału duszpasterskiego kurii w Przemyślu.


Rodzina Ulmów zginęła 24 marca 1944 r. za to, że przechowywała
ośmioro Żydów z rodzin Szallów i Goldmanów. Zastrzeleni zostali Józef i
Wiktoria, która była wtedy w dziewiątym miesiącu ciąży, oraz ich szóstka
dzieci. Zginęli też przechowywani Żydzi.

Wczoraj w
Markowej odbyły się uroczystości z okazji 67. rocznicy tej tragedii.
Mieli być na niej czołowi politycy PiS-u z prezesem Jarosławem
Kaczyńskim. Ta partia ostro protestuje przeciwko tezom Grossa.
Obecnością w Markowej chciała zamanifestować, że Polacy podczas II wojny
zachowywali się tak jak Ulmowie. Ostatecznie jednak przyjechali tylko
dwaj posłowie PiS-u z Podkarpacia. Pozostali pracowali wczoraj w
komisjach sejmowych. Szef okręgu, wicemarszałek Sejmu Marek Kuchciński,
czytał fragmenty listu prezesa Kaczyńskiego do uczestników uroczystości.
PiS przygotował też projekt uchwały Sejmu czczącej Ulmów i Polaków,
którzy ratowali Żydów podczas wojny.

Prezes Kaczyński
napisał: "Niestety, wciąż pojawiają się ponuro brzmiące słowa, pragnące
kłamliwie przedstawiać naród polski jako naród ludzi niegodnych. Ten
fałsz ma ciągle jeszcze licznych odbiorców w różnych krajach i w
środowiskach na świecie. I my musimy się temu przeciwstawić. Stąd też
tak ważne jest, aby Sejm RP w 67. rocznicę męczeńskiej śmierci podjął
uchwałę przygotowaną przez grupę posłów PiS wyrażającą hołd Polakom,
którzy ratowali Żydów skazanych na zagładę przez niemieckiego okupanta".


W homilii ks. Janiga przypominał, jak bohatersko zachowywali się
Ulmowie. - Spróbujmy postawić się w sytuacji Józefa. Każdy ranek był
wołaniem instynktu: Już wystarczy, pokazałeś tak wiele serca. Dziś
powiedz im, niech idą do innej wioski, do innych ludzi. A on wiedział,
że obecność Żydów jest wyrokiem śmierci nie tylko na niego, ale i na
żonę, i na dzieci. A jakie to musiało być trudne, gdy widział to dziecko
pod sercem żony Wiktorii... Od czasu, kiedy poznałem historię rodziny
Ulmów, te myśli wciąż mnie nurtują - mówił.

Przypomniał też, że po rozstrzelaniu Ulmów w Markowej w innych domach wciąż ukrywało się jeszcze 15 Żydów.


- Ile razy ktoś mówi dzisiaj o rzekomym antysemityzmie, o
polskiej nienawiści wyssanej z mlekiem matki, ile razy ktoś przenosi
zachowania pojedynczych osób do całego narodu, to jest mi strasznie
przykro i rodzi się we mnie gniew - akcentował.

Na koniec
modlił się, by "Matka Najświętsza dała nam siły do odpierania zarzutów
ze strony niechrześcijańskiego środowiska, niekiedy bardzo wrogiego
Kościołowi, odpierania zarzutów ze strony oszczerców i ze strony tych,
którzy oszczercom pomagają". - A jest taka grupka, mająca duży wpływ na
życie publiczne w Polsce - wskazywał.

Pod pomnikiem Ulmów
wicepremier Pawlak wspominał heroizm rodziny Ulmów w czasach, w których
"tak wielu ludzi było pozbawionych człowieczeństwa". Mówił, że Markowa
to miejscowość, w której Polacy i Żydzi potrafili ze sobą współpracować,
a podczas wojny świadomi zagrożenia i ryzyka ratowali się nawzajem. -
To jest miejsce i czas, kiedy warto odwołać się do tej dobrej strony
człowieka. Aby ten przykład, ten heroizm dla wszystkich stanowił wzór i
mobilizację do szlachetnego działania. Nie tylko w godzinach próby, ale i
na co dzień - mówił.

Źródło: Gazeta Wyborcza Rzeszów


Więcej... http://rzeszow.gazeta.pl/rzeszow/1,34962,9311456,Uroczystosci_w_Markowej_z_politycznym_tlem.html#ixzz1HkC2iRSl

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

20. Wicepremier Waldemar Pawlak w hołdzie rodzinie Ulmów

Niech bohaterski przykład Ulmów stanowi dla nas wzór do naśladowania, nie tylko w chwilach próby, ale i na co dzień
powiedział w 67. rocznicę zamordowania przez hitlerowców rodziny Ulmów,
wicepremier, minister gospodarki Waldemar Pawlak. Uroczystości
upamiętniające tragiczne wydarzenia z 1944 r. odbyły się 23 marca 2011
r. w Markowej.

24 marca 1944 r. w Markowej na Podkarpaciu niemieccy żandarmi
zamordowali Józefa i Wiktorię Ulmów oraz szóstkę ich dzieci wraz z
ukrywanymi Żydami z rodzin Szallów i Goldmanów. W
Markowej przez pokolenia żyli ze sobą Polacy i Żydzi, potrafiąc
wspólnie pracować, cieszyć się i smucić. Nawet czas wojny i niemieckiej
okupacji nie zmienił postaw tych ludzi
– podkreślił wiceszef rządu.

obchody

Jego zdaniem tragiczna historia rodziny Ulmów warta jest
upamiętnienia. Wicepremier poparł pomysł lokalnej społeczności
zbudowania w Markowej Muzeum Polaków Ratujących Żydów.

Podziękował również mieszkańcom, którzy nie pozwalają zapomnieć o
heroicznej postawie Ulmów oraz innych osób, które z narażeniem życia
pomagały żydowskim rodzinom. Docenił działania Mateusza Szpytmy z
Instytutu Pamięci Narodowej, który w swoich publikacjach dba, aby nie
zatarła się pamięć o historii Markowej i jej mieszkańców.

obchody

Z kolei wicemarszałek Sejmu Marek Kuchciński przypomniał, że dzisiaj
Sejmowa Komisja Kultury rozpoczęła prace nad uchwałą upamiętniającą 67.
rocznicę śmierci rodziny Ulmów.

***

Ulmowie zostali uhonorowani medalami „Sprawiedliwy Wśród Narodów
Świata”. W sierpniu 2003 r. rozpoczął się na szczeblu diecezjalnym
proces beatyfikacyjny rodziny.


http://www.mg.gov.pl/node/12989

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

21. Z Markowej do Watykanu

Dzisiaj w Sejmie ma się odbyć głosowanie nad projektem uchwały autorstwa Prawa i Sprawiedliwości wyrażającej hołd Polakom, którzy w czasie wojny ratowali Żydów. Będzie to zarazem hołd dla bohaterskiej rodziny Ulmów z racji 67. rocznicy zamordowania jej przez Niemców. W Markowej koło Łańcuta odbyły się wczoraj uroczystości przypominające tragedię sprzed lat.

Według szacunków Polacy w okresie okupacji hitlerowskiej uratowali przed śmiercią nawet 100 tys. Żydów. Dotychczas odznaczonych medalem "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata" zostało ponad sześć tysięcy Polaków. To największa grupa narodowa uhonorowana przez Instytut Yad Vashem. Wśród tysięcy Polaków, którzy w okresie okupacji mimo grożącego niebezpieczeństwa zdecydowali się ukrywać Żydów, było małżeństwo Józefa i Wiktorii Ulmów z Markowej koło Łańcuta. W ich domu schronienie przez ponad dwa lata znalazło ośmioro obywateli narodowości żydowskiej. Zadenuncjowani ponieśli śmierć, a wraz z nimi rozstrzelano dobroczynną polską rodzinę: Józefa, Wiktorię i ich siedmioro dzieci (w tym jedno w łonie matki). W uznaniu bohaterskich zasług w 1995 r. małżeństwo Ulmów zostało zaliczone do grona "Sprawiedliwych wśród Narodów Świata", a Markowa stała się symbolem pomocy Polaków dla ludności żydowskiej podczas okupacji. Męczeńska ofiara i przykład życia Józefa i Wiktorii oraz ich dzieci były podstawą rozpoczętego we wrześniu 2003 r. przez Kurię Metropolitalną w Przemyślu ich procesu beatyfikacyjnego. Jak oficjalnie powiedział wczoraj w Markowej przewodniczący uroczystej Mszy Świętej ks. dr Józef Bar, wikariusz sądowy Sądu Metropolitalnego w Przemyślu, proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezji wkrótce się zakończy, a 24 maja br. zgromadzone dokumenty w tej sprawie trafią do Rzymu.
W uroczystościach w Markowej uczestniczyli m.in. wicepremier Waldemar Pawlak, wicemarszałek Sejmu Marek Kuchciński, przedstawiciele klubów poselskich PiS i PSL oraz mieszkańcy Markowej. - Postawa Ulmów była heroiczna, bo doskonale zdawali sobie sprawę z konsekwencji, jakie mogą ich czekać. Mimo to nie zawahali się wyciągnąć ręki do bliźnich - powiedział w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Stanisław Niemczak, bratanek Wiktorii Ulmy.

Przywrócić historię
Ponadczasowy wymiar ofiary złożonej z własnego życia w imię miłości Boga i bliźniego przez małżeństwo z Markowej podkreślił w homilii ks. dr Waldemar Janiga, dyrektor Wydziału Duszpasterskiego Kurii Metropolitalnej w Przemyślu. Jak zaznaczył, męczeństwo Józefa i Wiktorii zaczęło się nie 24 marca 1944 r., a więc w dniu ich pojmania i śmierci, ale o wiele wcześniej - w dniu, kiedy otworzyli swój dom i serce dla Żydów. - Józef Ulma wiedział, że obecność Żydów jest wyrokiem śmierci nie tylko na niego, ale i na żonę i dzieci. A jakie to musiało być trudne, kiedy widział kolejne dziecko żyjące pod sercem Wiktorii. Jak wielkiej potrzeba miłości. Ulmowie ją mieli. Miało ją tysiące, dziesiątki tysięcy Polaków. Naszym zadaniem jest, dziś, kiedy oni już nie mogą świadczyć, obronić ich miłość przed próbami upodlenia - zaznaczył ks. Janiga. Przypomniał zarazem, że w Markowej dzięki ofiarności Polaków wojnę przeżyło wielu Żydów, podobnie było w wielu miejscach Polski. Wobec pomówień o polski antysemityzm o samarytanach z Markowej trzeba mówić głośno i stanowczo. - Ile razy ktoś mówi o rzekomym antysemityzmie, o polskiej nienawiści wyssanej z mlekiem matki, ile razy ktoś przenosi zachowanie pojedynczych osób na ocenę całego narodu, to jest mi strasznie przykro i rodzi się we mnie gniew - mówił kapłan. Przypominając historię biblijnego Jeremiasza, zaznaczył, że oszczerców nigdy nie brakowało, czego współczesnym przykładem wpisującym się w teorię o rzekomym polskim antysemityzmie jest ostatnia szkalująca Polaków publikacja Jana T. Grossa. Zachęcając do modlitwy za Ulmów i inne ofiary zbrodni niemieckich, przypominał o konieczności nauki prawdziwej historii i przekazywaniu jej dzieciom i młodzieży. - By nie zostali karłami duchowymi i "kosmopolitami", lecz ludźmi kochającymi Ojczyznę - mówił kaznodzieja. - Chodzi jednak nie tylko o samą naukę, ale o wewnętrzną więź z przeszłością, identyfikację z bohaterami, poczucie odpowiedzialności za los wspólnoty, za którą oni niegdyś oddawali życie. Chodzi o wierność zasadom - kontynuował. Z zaniepokojeniem odniósł się także do redukcji treści historycznych i humanistycznych w nowej podstawie programowej kształcenia ogólnego, co - jak określił za nieżyjącym już prof. Pawłem Wieczorkiewiczem - "prowadzi do odmóżdżenia i odhumanizowania młodego pokolenia".

Nie zasłużyli na kłamstwa Grossa
Pod pomnikiem upamiętniającym męczeństwo Sług Bożych rodziny Ulmów w Markowej złożono wieńce i kwiaty. Jednym z elementów uroczystości jest otwarta wczoraj wystawa "Samarytanie z Markowej. Ulmowie - Polacy zamordowani przez Niemców za pomoc Żydom". Ekspozycja przygotowana przez IPN, Centralną Bibliotekę Rolniczą, Muzeum Historii Ruchu Ludowego i Narodowe Centrum Kultury ukazuje losy polskiej rodziny Sług Bożych Józefa i Wiktorii Ulmów i ich dzieci. Jak powiedział nam Mateusz Szpytma, historyk IPN, a zarazem krewny rodziny Ulmów, tylko na Podkarpaciu udokumentowano blisko 1,7 tys. osób, które ukrywały Żydów, choć z całą pewnością było ich dużo więcej. Ponad 200 z nich zginęło za pomoc ludności żydowskiej. - Ukrywanie Żydów w Polsce pod okupacją hitlerowską było wielkim ryzykiem, a Polska obok ZSRS była jedynym krajem okupowanym, gdzie nie tylko za ukrywanie, ale także za wszelką pomoc Żydom groziła kara śmierci. Mimo to Polacy pomagali indywidualnie i w ramach aktywności konspiracyjnej w strukturach Polskiego Państwa Podziemnego - podkreśla Mateusz Szpytma.
Dzisiaj w Sejmie ma się odbyć głosowanie nad projektem uchwały PiS wyrażającej hołd Polakom, którzy w czasie wojny ratowali Żydów. Będzie to też hołd dla rodziny Ulmów z racji 67. rocznicy ich męczeńskiej śmierci. - Projekt PiS na ostatnim posiedzeniu został skierowany do Komisji Kultury i Środków Przekazu i spodziewamy się, że w czwartek lub w piątek Sejm przyjmie tę uchwałę poprzez aklamację. Uchwała ma być hołdem dla tysięcy Polaków z różnych środowisk, którzy ratowali Żydów i często za to ginęli. Będzie też odpowiedzią na kłamliwe określenia dotyczące "polskich obozów koncentracyjnych", a także na rewelacje zawarte w publikacjach Jana T. Grossa - powiedział nam uczestniczący w uroczystościach poseł PiS Kazimierz Gołojuch.
Pomnikiem dokumentującym bohaterstwo i tragiczne ludzkie losy w okresie okupacji ma być Muzeum Polaków Ratujących Żydów na Podkarpaciu im. Sług Bożych Rodziny Ulmów w Markowej, które ma powstać do 2013 roku. Znajdzie się tam m.in. dokumentacja dotycząca męczeńskiej śmierci Ulmów, liczne pamiątki, jak chociażby część wyposażenia ich domu, bogata biblioteka, korespondencja, świadectwa szkolne, a także zdjęcia wykonane przez Józefa Ulmę. Ponadto informacje o innych rodzinach, które ukrywały Żydów, i całych środowiskach, m.in. kościelnych, które angażowały się w heroiczną pomoc.

Mariusz Kamieniecki

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110324&typ=po&id=po10.txt

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

22. TO WSZYSTKO

JAK WAM NIE WSTYD PSIAJUCHY ZATRACONE, FUNKCJONARIUSZE MEDIALNI?

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

23. Niechciany pomnik bohaterów



Od lat radni PO i SLD blokują budowę
pomnika, upamiętniającego Polaków, którzy w czasie II wojny światowej
ratowali Żydów przed śmiercią. Władze robią wszystko, by monument ten
nie powstał.

 

Od kilku lat Komitet dla Upamiętnienia Polaków Ratujących Żydów
walczy o zgodę na upamiętnienie bohaterów, którzy w czasie II wojny
światowej nieśli pomoc ludności żydowskiej w Warszawie. Niestety lokalne
władze wciąż nie wydają zgody na lokalizację pomnika na placu
Grzybowskim. Komisja Ładu Przestrzennego już dwukrotnie negatywnie
opiniowała projekt budowy monumentu, który upamiętniałby tysiące
Polaków, którzy narażając życie własne oraz rodzin ukrywali Żydów przez
niemieckimi nazistami. Akceptacji nie zyskał ani projekt zakładający
budowę na środków placu pomnika złożonego z płyt, na których widnieją
nazwiska osób ratujących Żydów, ani skromniejszy projekt, zlokalizowany z
boku kościoła Wszystkich Świętych.

Jak dowiaduje się redakcja
portalu Fronda.pl w obecnej kadencji władze samorządowe nie zajmowały
się jeszcze pomnikiem Polaków Ratujących Żydów. Jednak z wypowiedzi
radnych oraz nieubłaganej arytmetyki wynika jasno, że na zgodę na pomnik
na placu Grzybowskim będzie bardzo trudno.
Poparcie dla idei
budowy pomnika ku czci bohaterskich Polaków deklarują radni ze
wszystkich ugrupowań. W rozmowie z portalem Fronda.pl wszyscy
twierdzili, że budowa takiego pomnika jest potrzebna, a cały pomysł ma
ich poparcie. Jednak zdaniem Ewy Masny z Platformy Obywatelskiej oraz
Grzegorza Walkiewicza z SLD na pomnik ten nie ma już miejsca na placu
Grzybowskim. - Sądzę, że jest miejsce i szansa za zbudowanie takiego
pomnika. Jednak on nie może stanąć na placu Grzybowskim. On został
dopiero co zrewitalizowany, w związku z czym nie ma już na nim miejsca
na żaden pomnik. Natomiast jestem oczywiście za postawieniem takiego
pomnika. Należy znaleźć godne miejsce dla niego – mówi portalowi
Fronda.pl Masny z Rady m.st. Warszawy. W podobnym tonie wypowiada się
Walkiewicz, były przewodniczący Komisji Ładu Przestrzennego, obecnie
radny ze Śródmieścia. - W procesie
rewitalizacji placu Grzybowskiego stał się on miejscem rekreacji.
Zdawaliśmy sobie sprawę, że na placu stoją już dwa pomniki, niedaleko
jest również pomnik Jana Pawła II. Gdybyśmy chcieli usytuować tam
kolejne miejsce pamięci – szczególnie tych rozmiarów – to plac
Grzybowski przestałby być miejscem rekreacji, przestałby być zieloną
przestrzeń miejską, a stałby się kolejnym miejscem pamięci i zadumy. Nie
o to nam chodziło. Stwierdziliśmy więc, że warto dla tej inicjatywy
poszukać innej lokalizacji – mówi Walkiewicz komentując negatywną
decyzję o lokalizacji pomnika przy placu Grzybowskim, wydaną w
poprzedniej kadencji władz samorządowych. Radny SLD zaznacza
jednocześnie, że nigdy „nie był sceptyczny jeśli chodzi o ideę powstania
pomnika Polaków Ratujących Żydów”. Obecnie poparcie dla budowy pomnika
na placu Grzybowskim wyrażają jedynie radni Prawa i Sprawiedliwości. -
Moim zdaniem on powinien stanąć na placu Grzybowskim w okolicach
kościoła Wszystkich Świętych. Nie wiem, dlaczego taki pomnik miałby nie
powstać w miejscu, które jest związane z wydźwiękiem tego pomnika.
Jednak nie zawsze, gdy ma się rację, to się wygrywa – mówi portalowi
Fronda.pl Piotr Kazimierczak z PiS.

Przedstawiciel
Komitetu dla Upamiętnienia Polaków Ratujących Żydów Mirosław Biełaszko
mówi, że inna lokalizacja dla pomnika „nie wchodzi w grę”. -
Plac
Grzybowski jest najlepszym miejscem na pomnik. Ta lokalizacja łączy
warszawskie getto i kościół Wszystkich Świętych, który był zaangażowany w
pomoc Żydom podczas wojny. Zdaniem Komitetu zmiana miejsca jest nie do
zaakceptowania – tłumaczy Biełaszko.

Co
twarde stanowisko radnych oraz Komitetu oznacza dla sprawy pomnika? - Co
będzie, trudno powiedzieć – mówi Biełaszko. - Ja nie potrafię rozmawiać
z osobami, które mówią „nie wyobrażam sobie, żeby mój projekt staną
gdzie indziej”. W takiej sytuacji pola do dyskusji nie ma – uważa
Grzegorz Walkiewicz. Dodaje jednak, że budowa pomnika na placu
Grzybowskim jest wykluczona. Może on za to stanąć w innym miejscu. -
Pojawiły się inne propozycje, m.in. Skwer Willy Brandta w pobliżu Muzeum
Historii Żydów Polskich. Tam jest planowana sala poświęcona Polakom
ratującym Żydów. W związku z tym chcieliśmy ten pomnik powiązać z muzeum
i zlokalizować go obok MHŻP. Postawienie pomnika tam nie godziłoby
również w inne funkcje tego terenu. Nie zabierali byśmy mieszkańcom
miejsc do rekreacji. Proponowaliśmy jeszcze dwie inne lokalizacje,
jednak ta koło skweru jest najlepsza – twierdzi Walkiewicz. - Ta
propozycja nie odzwierciedla kontekstu historycznego. Przecież chodzi o
kościół Wszystkich Świętych. Tu kończyło się getto, tu ukrywano Żydów.
Tu jest tablica poświęcona Polakom, którzy ratowali Żydów. Ona została
poświęcona i odsłonięta w obecności kard. Józefa Glempa oraz ówczesnego
premiera Jerzego Buzka. Wszystko jest więc w tym miejscu. Brakuje chyba
tylko woli politycznej, by pomnik tu staną – mówi Biełaszko. A Piotr
Kazimierczak wskazuje na jeszcze jeden minus propozycji Walkiewicza. -
Według mnie przeniesienie tego pomnika w okolice Muzeum Historii Żydów
Polskich nie jest dobrym rozwiązaniem. Tam będzie bardzo duża bryła
muzeum, obok niego istnieje tablica upamiętniająca odwiedziny Willy
Brandta. Niedaleko jest przecież pomnik Bohaterów Getta. I tam miałby
stanąć jeszcze jeden pomnik? To będzie straszne zagęszczenie. To nie
jest dobre miejsce – tłumaczy Kazimierczak.

Dlaczego zaproponowano lokalizację koło Muzeum Historii Żydów
Polskich, w którego okolicy jest już kilka miejsc pamięci, skoro na
placu Grzybowskim nie chciano tworzyć skupiska takich miejsc? Czy może
chodzić o to, by pomnik po prostu nie powstał? Zdaniem rozmówców portalu
Fronda.pl władzom lokalnym w Warszawie ewidentnie brakuje woli
politycznej, by taki pomnik zbudować. - W moim przekonaniu w poprzedniej
kadencji Rady Warszawy zabrakło woli politycznej, by powstał pomnik
Polaków Ratujących Żydów na placu Grzybowskim. Robiono wszystko, żeby
ten pomnik nie powstał. Sprawa nie trafiała na posiedzenia konwentu,
projekt uchwały spadał z porządku obrad. Widać było wyraźnie, że nie
było woli politycznej, żeby taki pomnik zbudować. Przedłużano jak
najbardziej podejmowanie decyzji w tej sprawie. Mimo szumnych deklaracji
działaczy PO, którzy mówią, że ten pomnik jest potrzebny, nie ma woli,
żeby go stworzyć – mówi portalowi Fronda.pl Marek Makuch z PiS, który
zasiadał w poprzedniej kadencji w Radzie m.st. Warszawy.

Makuch zaznacza, że w czasie prac nad pomnikiem w Radzie Warszawy
„wymyślano różne sposoby, żeby zablokować jego budowę”. Również w radzie
dzielnicy Śródmieście szukano na siłę przeszkód do postawienia tego
monumentu. - Mówiono, że pomnik przytłoczy cały plac, że będzie zbyt
duży, że nie będzie pasował. Głównie SLD zbijało i torpedowało tę
inicjatywę. Ówczesna koalicja PO-SLD zdecydowanie nie zgadzała się na
ten pomnik. Poza tym uważano, że rewitalizacja placu spowoduje, że
pomnik nie będzie do tego w ogóle pasował. Koncepcja pomnika bardzo
dobrze natomiast wpisywała się rewitalizację – dodaje Paweł Puławski,
radny PiS w Śródmieściu.

Rozmówcy portalu Fronda.pl zaznaczają, że sięgnięto również po inne
argumenty, żeby zablokować pomnik. Marek Makuch przypomina, że
„stworzono pomysł dotleniacza, który miał powstać na pl. Grzybowskim”. -
Budowa pomnika stała ponoć w sprzeczności z projektem dotleniacza,
który mamy obecnie na placu Grzybowskim. Chociaż projekt pomnika również
zakładał, że w tym miejscu znajdzie się fontanna – dodaje Puławski.
Projekt dotleniacza lansowany był m.in. przez „Gazetę Wyborczą”. -
Ludziom wmawiano, że im potrzeba powietrza, światła i oczka wodnego.
Tymczasem obecnie przy placu Grzybowskim budowany jest 160-metrowy
wieżowiec, który zasłoni i zacieni wszystko. To nikomu nie przeszkadza –
mówi Mirosław Biełaszko z Komitetu dla Upamiętnienia Polaków Ratujących
Żydów. - Wszystko stanęło w martwym punkcie. Realizują się inne
inwestycje – jak rewitalizacja placu oraz budowa wieżowca przy ul.
Twardej. To natomiast dla obecnych i poprzednich włodarzy miasta
zupełnie nieistotne. Boleję nad tym – mówi o projekcie pomnika Paweł
Puławski.

 

Skazany na niebyt?

Nasi rozmówcy podkreślają, że projekt pomnika został przekreślony już
na etapie przygotowywania rewitalizacji placu Grzybowskiego. Została
ona bowiem tak przeprowadzona, żeby miejsca na pomnik nie było. - Cały
plac Grzybowski został przebudowany, co zniszczyło pierwotną koncepcję
budowy pomnika – tłumaczy Puławski. Inwestycja spowodowała, że na
początkowy projekt – budowa pomnika w parku na placu – nie było miejsca.
Dodatkowo przeorganizowano plac w ten sposób, by pomnik nie zmieścił
się również tuż przy kościele. Przy fasadzie budynku zostawiono bardzo
mało miejsca na cokolwiek. Zmieniono również organizację ruchu drogowego
łącząc plac Grzybowski z ulicą Świętokrzyską. Ta zmiana wykluczyła
budowę pomnika z lewej strony kościoła, przy kolumnadzie. Tę lokalizację
zgłosił Komitet dla Upamiętnienia Polaków Ratujących Żydów po
odrzuceniu przez radnych pierwszej koncepcji. Jednak i ta wersja została
zaopiniowana negatywnie. Pomnik stojący po lewej stronie kościoła
wychodzi bowiem właśnie na nową uliczkę, wymuszając zmianę organizacji
ruchu.

- Pierwotnie pomnik był spójny przemyślany, ale zmieniałby całkowicie
funkcję tego placu, zaś druga propozycja wyglądała jak zrobiona na
kolanie. Wyglądało to jakby inicjatorzy chcieli go na siłę wcisnąć na
tym placu. To jednak chyba nie o to chodzi. Wydaje mi się, że warto
znaleźć godne miejsce i odpowiednio duże na taką inicjatywę – mówi
Grzegorz Walkiewicz z SLD. Sprzeciw wobec lokalizacji pomnika na placu
Grzybowskim motywuje on również niechęcią mieszkańców, którzy mieli
podpisywać apel o zmianę lokalizacji pomnika. Jednak radni PiS
przypominają, że inicjatorzy budowy pomnika zebrali dwa razy więcej
podpisów ludzi, którzy chcą, by pomnik bohaterskich Polaków staną
właśnie na placu Grzybowskim. Rozmówcy portalu Fronda.pl tłumaczą, że
niechęć części mieszkańców do pomnika może wynikać z przekłamań, które
są widoczne w tej sprawie od początku. - Już na samym początku prac
powstało błędne przeświadczenie, że to jest pomnik martyrologiczny.
Wielokrotnie prostowałem tę opinię, zaznaczając, że jest to pomnik ku
czci bohaterów, którzy ratowali Żydów. Charakter tej inicjatywy jest
bohaterski, to nie ma być kolejny „smutny” pomnik – tłumaczy Piotr
Kazimierczak. A Paweł Puławski przypomina, że mieszkańcom wmawiano, że
pomnik ten będzie zbyt wielki, monumentalny, że przez niego plac stanie
się nieprzyjazny.

Czy obecnie, w nowej kadencji władz samorządowych, są szanse na
lokalizację pomnika na placu Grzybowskim? - Szansę dla tego projektu
upatrywaliśmy w tym, że zdobędziemy większy wpływ w Radzie. Tymczasem
Platforma przejęła pełnie władzy w Warszawie i podtrzymała stanowisko
swojego koalicjanta – mówi Paweł Puławski. Piotr Kazimierczak jest
jednak większym optymistą i zaznacza, że „sprawa lokalizacji pomnika na
placu Grzybowskim zależy od przedstawionego przez pomysłodawców
projektu”. - Teoretycznie na placu Grzybowskim jest jeszcze miejsce na
taki pomnik. Myślę, że ten temat nie jest zamknięty. Jednak musi być
wola PO do rozmowy. Nie rozumiem dlaczego opór jest tak wielki w tej
sprawie – zaznacza Kazimierczak. Dodaje, że w związku z odrzuceniem
drugiej już propozycji lokalizacji pomnika na placu Grzybowskim, ruch
obecnie należy do Komitetu. - My jesteśmy gotowi wesprzeć ten pomysł.
Jednak obecnie krok należy do inicjatorów budowy pomnika. Bez nich nie
możemy działać – mówi radny PiS. Nie wykluczone jednak, że to właśnie
przez poparcie radnych PiS istnieje taka niechęć do budowy pomnika na
placu Grzybowskim. - Projekty były odrzucane z czysto politycznych
powodów. Projekt pomnika był popierany przez posłów PiS. Druga strona
więc od razu się najeżała i odrzucała cały pomysł, nie znając go nawet –
mówi nam jedna z osób, zajmujących się sprawą pomnika.

W 2008 roku pomysł budowy monumentu na placu Grzybowskim zyskał
wsparcie wielu wpływowych osób w Polsce. Poparli go m.in. obecny
prezydent RP Bronisław Komorowski (ówczesny marszałek Sejmu), ówczesny
prymas Polski kardynał Józef Glemp, metropolita warszawski kard.
Kazimierz Nycz, prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, ówczesny
przewodniczący Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Władysław
Bartoszewski, śp. sekretarz ROPWiM Andrzej Przewoźnik, śp. prezes
Instytutu Pamięci Narodowej Janusz Kurtyka oraz dyrektor Narodowego
Centrum Kultury Krzysztof Dudek. Również prezydencki doradca Tomasz
Borecki popiera pomysł budowy pomnika na placu Grzybowskich. Jednak tak
szerokie poparcie w poprzedniej kadencji władz samorządowych niewiele
dało. Lokalni działacze Platformy Obywatelskiej oraz SLD byli przeciwko
budowie pomnika na placu Grzybowskim. Czy ma szansę się to obecnie
zmienić? Czas pokaże. Patrząc na trudności, jakie napotyka ta
inicjatywa, należy być jednak sceptycznym. - Ten pomnik najwyraźniej
komuś przeszkadza – mówili rozmówcy portalu Fronda.pl. I rzeczywiście
trudno nie zgodzić się z tą opinią. Gdzie leży problem? Gdzieś tam, na
placu Grzybowskim.

Stanisław Żaryn

ZOBACZ GALERIĘ ZDJĘĆ!

http://fronda.pl/news/czytaj/niechciany_pomnik_bohaterow_laduje_foty

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

24. Do Pani Maryli,

Szanowna Pani Marylo,

Polski wymiar sprawiedliwości zatrzymał się w czasie stanu wojennego.

Ukłony moje najnizsze

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

avatar użytkownika Maryla

25. Szanowny Panie Michale

obawiam się, ze jest gorzej, zatrzymał się na latach 50-tych i nie chce drgnąć z miejsca.

W czasie stanu wojennego sądy były bardzo ostrożne w wyrokach. Dzisiaj nie mają żadnych granic wstydu ani przyzwoitości.

Pozdrawiam serdecznie

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

26. W Sejmie wystawa

W Sejmie wystawa "Sprawiedliwi wśród narodów świata". "Mimo tragicznego losu Ulmów, nie zrezygnowali z ratowania Żydów"

opublikowano: 2011-03-31 16:38:51

Panowie spokojnie

Pomoc Polaków dla ludności żydowskiej w Małopolsce w latach
1939-1945 to temat wystawy, którą otworzył dziś (31 marca br.) w Sejmie
wicemarszałek Marek Kuchciński - informuje Kancelaria Sejmu.

Ekspozycja rzeszowskiego oddziału IPN jest w szczególności
poświęcona bohaterskiej rodzinie Józefa i Wiktorii Ulmów ze wsi Markowa
koło Łańcuta na Podkarpaciu, rozstrzelanej razem z 8 ukrywanymi przez
nią Żydami 24 marca 1944 r. Patronat nad wystawą objął marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna.

- To wielki zaszczyt dla mnie otwierać wystawę poświęconą tak
szczególnym czasom, tragicznym wydarzeniom i ludziom, którzy pokazali,
że warto być nie tylko Polakiem, ale przede wszystkim człowiekiem

- powiedział wicemarszałek Kuchciński.

Ludzie ci pokazali, że człowiek jest wartością, dlatego że ma swoją
godność, i że warto wspierać innych, pomagać innym przeciwko złu

- dodał. Jak podkreślił wicemarszałek, dzieje Polaków splatają się
bardzo mocno z losami narodu żydowskiego zamieszkującego ziemie
Rzeczypospolitej.

Na 24 planszach przedstawione są m.in. sylwetki Polaków odznaczonych medalem "Sprawiedliwy wśród narodów świata" przez
Instytut Yad Vashem z Jerozolimy, a także osób zamordowanych za pomoc
Żydom, w tym 8-osobowej rodziny Ulmów. Wystawa pokazuje również różnego
rodzaju kryjówki zapewniane żydowskim współobywatelom przez Polaków.

Jest też plansza poświęcona samej wsi Markowa, gdzie
wielu mieszkańców ryzykując życiem ukrywało członków społeczności
żydowskiej. Mimo tragicznego losu, jaki spotkał Ulmów, mieszkańcy nie
zrezygnowali z ratowania Żydów.

Wystawa została otwarta w Sejmie z inicjatywy Parlamentarnego Zespołu
Miłośników Historii, Biura Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci
Narodowej oraz Fundacji Ochrony Dziedzictwa Ĺťydowskiego w Polsce.

W ubiegłym tygodniu (25 marca br.) na 88. posiedzeniu Sejmu posłowie
jednogłośnie
podjęli uchwałę upamiętniającą heroiczną postawę rodziny Ulmów i wielu
tysięcy Polaków, którzy na rożne sposoby udzielali pomocy Żydom. W
dokumencie czytamy m.in.:

Sejm Rzeczypospolitej Polskiej w 67. rocznicę męczeńskiej śmierci Józefa i Wiktorii Ulmów i
ich siedmiorga dzieci z podkarpackiej wsi Markowa składa hołd Polakom,
którzy zginęli z rąk niemieckiego okupanta w odwecie za ratowanie Ĺťydów
skazanych na zagładę.

opr. wu-ka

http://www.wpolityce.pl/view/9438/W_Sejmie_wystawa__Sprawiedliwi_wsrod_n...

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

27. Yad Vashem udostępnia

Yad Vashem udostępnia największy katalog filmów o holokauście



Największą w świecie internetową bazę filmów o zagładzie
Żydów w czasie II wojny światowej udostępnił w środę jerozolimski
Instytut Yad Vashem. Obecnie w katalogu jest prawie siedem tys. obrazów -
od fabuł, przez dokumenty, aż do nagranych na wideo wspomnień.

»

W katalogu znajdziemy m.in. dokumentalizowany film fabularny "Ostatni
etap" Wandy Jakubowskiej z 1948 roku. Reżyserka sama była więźniarką

największego obozu śmierci Auschwitz-Birkenau.



Po wpisaniu tytułu najsłynniejszego filmu fabularnego poświęconego
zagładzie - "Lista Schindlera" Stevena Spielberga - w wyszukiwarce
ukazuje się, oprócz samego obrazu w kilkunastu wersjach językowych (ale
znów bez wersji polskiej), także 16 innych pozycji związanych z
hollywoodzką superprodukcją. Wśród nich jest dokument Wincentego Ronisza
"Żołnierze wyklęci. Losy niepokornych", poświęcony bojownikom
powojennego antykomunistycznego podziemia. W dodatkowych informacjach
znajdziemy szczegółowe wyliczenie scen i postaci występujących w tym
filmie, który wspomina też Schindlera, nazistowskiego agenta i
biznesmena uhonorowanego po wojnie przez Yad Vashem tytułem
"Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata" - za ratowanie Żydów przed
zagładą.



Kto zostanie szefem Muzeum Żydów Polskich? Jerzy Halbersztadt zrezygnował z tej funkcji



Najwięcej jest w katalogu obrazów dokumentalnych - 4 tys. -
następnie tysiąc fabuł pełnometrażowych, 400 seriali oraz 250
zarejestrowanych wspomnień. Nie brakuje też informacji telewizyjnych.



Katalog został stworzony dzięki finansowemu wsparciu Awrahama
Harszaloma-Fridberga. Fundator w ten sposób chciał się przyczynić do
upamiętnienia swoich rodziców Mosze i Cyry Fridbergów oraz brata Siomy,
którzy zginęli w Auschwitz-Birkenau w 1943 roku. Życiorys samego
sponsora jest niemal gotowym materiałem na scenariusz. Awraham Harszalom
(Adam Fridberg) urodził się w 1925 roku w Prużanach, należących wówczas
do Polski, a dziś do Białorusi. W styczniu 1943 roku rodzina Fridbergów
została wywieziona przez Niemców do Auschwitz. W czerwcu następnego
roku Fridberg próbował uciec z obozu, ale udało mu się to dopiero
półtora roku później, gdy zbiegł z transportu podczas ewakuacji więźniów
wymuszonej zbliżaniem się frontu wschodniego. Przedostał się do Pragi, a
tam zaopiekowała się nim Irina Sobotkowa. Jej również przyznano tytuł
"sprawiedliwej".



W kwietniu 1945 roku Fridberg walczył w powstaniu praskim przeciw
wycofującym się Niemcom, za co został odznaczony przez rząd wyzwolonej
spod niemieckiej okupacji Czechosłowacji.



Po wybuchu wojny o niepodległość Izraela Fridberg zaciągnął się w
szeregi Hagany - zalążka późniejszych sił zbrojnych państwa żydowskiego -
i przeszedł szkolenie na pilota. Służył później w izraelskim
lotnictwie. W 1951 roku Fridberg przedzierzgnął się w biznesmena i
założył firmę Ariel, późniejszą grupę firm działających zarówno w
Izraelu, jak i innych krajach. Historię życia Fridberga -Harszaloma
opisuje jego książkowa autobiografia oraz film dokumentalny pod tym
samym tytułem "Alive from the Ashes"(ocalony z popiołów).


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

28. Odznaczenia Yad Vashem dla

Odznaczenia Yad Vashem dla kapłanów

Sobota, 7 lipca 2012 (08:34)

W Instytucie Yad Vashem rozpoczęto badania dotyczące
ks. Mikołaja Ferenca oraz ks. Antoniego Kani, którzy ukrywali Żydów na
plebaniach. Ewa Trauenstein ocalona dzięki pomocy kapłanów wystąpiła z
prośbą o przyznanie im najwyższego izraelskiego odznaczenia Sprawiedliwy
wśród Narodów Świata.


Ksiądz Mikołaj Ferenc,
proboszcz z Markowej położonej na Ukrainie na południe od Lwowa, oraz
ks. Antoni Kania z pobliskiej Nowej Huty dali na plebanii schronienie
dwóm osobom wyznania mojżeszowego.

Instytut Yad Vashem bada sprawę proboszczów, którym zapewne już
wkrótce zostanie przyznany pośmiertnie tytuł Sprawiedliwy wśród Narodów
Świata, o co poprosiła Ewa Trauenstein, wyrażając wdzięczność za pomoc
okazaną z narażeniem życia.

W liczącym ponad 160 stron maszynopisie zawarła swoje wspomnienia.
Wiedząc o plebanii w Markowej "otwartej dla każdego", na początku
wakacji 1943 roku udała się po pomoc do znanego jej mężowi ks. Mikołaja
Ferenca. Poprosiła o schronienie.

Jak relacjonuje kobieta, ksiądz proboszcz nie zastanawiał się długo,
tylko powiedział: "Przyjmując panią do domu, wiem, że grozi mi śmierć -
ale jestem wysłannikiem Boga i nie zaznałbym spokoju, gdybym pani
odmówił u mnie schronienia. Plebania jest otwarta dla każdego
potrzebującego pomocy" (s. 129).

Ewa Trauenstein pozostała więc w Markowej, a po krótkim czasie
dołączył do niej jej kilkunastoletni syn Lonek, którego nazywano tam
"Romek". Ksiądz Ferenc, by uniknąć pomówień i podejrzeń, przedstawił
kobietę jaką żonę swojego przyjaciela porucznika, który zginął podczas
wojny, ona zaś wychowuje syna swojej siostry, którą wywieziono w głąb
Rosji. Lonek więc zwracał się do swej mamy "ciociu". Aby rozwiać
wszelkie podejrzenia, Ewa Trauenstein chodziła często do kościoła, gdzie
siadała w pierwszej ławce razem z gospodynią Eugenią Stefańską. Jej syn
zaś został ministrantem i codziennie służył do Mszy Świętej, a
niejednokrotnie zastępował kościelnego.

W ciągu dnia nowi lokatorzy plebanii pomagali gospodyni w pracach
związanych z gospodarstwem domowym. Czasami ktoś zgłaszał podejrzenia,
ale ksiądz szybko je ucinał.

Taki stan trwał do 14 stycznia 1944 r., kiedy to w nocy wdarli się na
plebanię ukraińscy nacjonaliści. Na oczach gospodyni i ukrywanej
Żydówki zamordowali bestialsko ks. Ferenca. Chcieli też zamordować
Lonka, ale był dobrze ukryty.

Tej nocy nacjonaliści ukraińscy zamordowali w Markowej ok. 40
Polaków. Po pogrzebie ks. Ferenca proboszcz z pobliskiej Nowej Huty ks.
Antoni Kania, który wiedział, kim jest Ewa Trauenstein, dał jej i jej
synowi schronienie. Gdy i tam sytuacja stała się niebezpieczna, przyjął
ich kolejny ksiądz jako pomoc w gospodarstwie domowym, ale nie byli tam
długo, bo wkrótce zakończyła się wojna. Przeżyli oboje!


Historia Ewy i Lonka Trauensteinów jest jednym z przykładów
pomocy okazanej Żydom przez duchownych. Lista podobnych historii jest
bardzo długa. W czasie wojny w ponad 420 domach zakonnych w Polsce
ukrywano Żydów. Oprócz tego kilkuset księży diecezjalnych pomagało,
wystawiając fałszywe dokumenty lub udzielając schronienia. Wiadomo
również, iż ponad 55 księży i sióstr zakonnych w Polsce zostało
zamordowanych za pomoc Żydom. Duchowni katoliccy, po rolnikach, stanowią
najliczniejszą grupę społeczną, która ukrywała Żydów z narażeniem
życia. Według danych z archiwum Instytutu Yad Vashem, ok. 80 proc.
odznaczonych medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata" to katolicy.

 


Poszukiwana jest rodzina ks. Mikołaja Ferenca. Można kontaktować się, dzwoniąc na numer: 606 744 095.

ks. Paweł Rytel-Andrianik, Jerozolima

http://www.naszdziennik.pl/swiat/3310,odznaczenia-yad-vashem-dla-kaplano...

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

29. Zakonnice uratowały co najmniej 700 Żydów

http://gosc.pl/doc/1523746.Zakonnice-uratowaly-co-najmniej-700-Zydow

Co najmniej 700 uratowanych Żydów, przeważnie dzieci – takie dane przyniosła kwerenda przeprowadzona w 2009 roku w 27 żeńskich zgromadzeniach zakonnych na temat ich pomocy Żydom w czasie okupacji niemieckiej w Polsce.

Ankietę przeprowadzono na prośbę Konferencji Wyższych Przełożonych Zgromadzeń Żeńskich. Siostry odpowiedziały na pytanie kogo i gdzie ratowały ich poprzedniczki, w jaki sposób pomagały, w ilu placówkach i kto był zaangażowany w niesienie pomocy. Po wojnie 15 zakonnic otrzymało medal "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata", przyznawany przez izraelski Instytut Yad Vashem.

Zgromadzone przez zakonnice dane zostały przekazane Komitetowi dla Upamiętnienia Polaków Ratujących Żydów, który zbiera informacje o wszelkich rodzajach pomocy, udzielanej przez Polaków ich żydowskim współobywatelom w tragicznych latach okupacji niemieckiej.

Co mówią liczby?

Ankiety wypełniło 27 zgromadzeń żeńskich – prawie połowa wszystkich czynnych wspólnot zakonnych, obecnych na obszarze II Rzeczpospolitej w czasie wybuchu wojny. Siostry odpowiadały na pytanie, ilu osobom i jakiego rodzaju pomoc została udzielona, wymieniały placówki, które dawały schronienie oraz imiona i nazwiska zakonnic zaangażowanych w tę pomoc. Do wielu ankiet dołączone są odpisy przechowywanych w archiwach świadectwa sióstr, spisywane nieraz sporo lat po wojnie. W dużej ich części przewija się stwierdzenie, że o wielu faktach nigdy się nie dowiemy, gdyż osoby organizujące pomoc już nie żyją. Nie do odtworzenia są też dane z wielu klasztorów, które po zakończeniu wojny znalazły się w obrębie Związku Sowieckiego, więc tamtejsze wspólnoty ulegały rozproszeniu lub musiały się repatriować do nowo nakreślonej na mapie Polski. Tylko w nielicznych wypadkach pomoc zagrożonym współobywatelom została szczegółowo opisana i przekazana badaczom.

Dane, które dało się ocalić od zapomnienia potwierdzają, że 27 zgromadzeń żeńskich uratowało od zagłady co najmniej 700 Żydów – dorosłych, ale przede wszystkim dzieci. Są to dane zaniżone – słowo „kilka” zostało zinterpretowane minimalnie – jako 4 (gdy siostry piszą „kilka osób”, „kilkuosobowa rodzina”).

Z ankiet wynika, że w latach 1939-1945 w prawie połowie czynnych zgromadzeniach żeńskich, w ok. 160 placówkach – klasztorach, sierocińcach, szpitalach i in. – udzielono pomocy ponad 700 Żydom. W tę pomoc zaangażowały się 264 siostry wymienione z imienia i nazwiska. W bardzo wielu wypadkach w rubryce „Nazwisko siostry i wspólnoty” wpisywano „Wspólnota sióstr”, co oznacza, że wszystkie członkinie zamieszkujące w konkretnym klasztorze były świadome niebezpieczeństwa i czynnie włączały się w pomoc potrzebującym – od kilkuosobowej „załogi” aż po zakłady, w których pracowało nawet kilkadziesiąt sióstr. Siostry Franciszkanki od Cierpiących podają np., że w warszawskim szpitalu, w którym pomagały Żydom, pracowało 51 sióstr.

W 46 placówkach decyzję o udzieleniu pomocy podejmowały przełożone klasztoru lub zakładu, w trzech wypadkach – m. Teresy Kierocińskiej, współzałożycielki Zgromadzenia Sióstr Karmelitanek Dzieciątka Jezus), m. Dominiki Marii Szymczewskiej (ze Zgromadzenia Sióstr Benedyktynek Samarytanek) oraz m. Emmanueli Mrozowskiej (urszulanki Unii Rzymskiej) – były to przełożone prowincjalne lub generalne. Całe wspólnoty uznawały tym samym, że w nowych, tragicznych okolicznościach zachodzi konieczność rozszerzenia ich dotychczasowej posługi o pomoc prześladowanym Żydom i konsekwentnie swoje nowe zadanie wypełniały.

Zdarzało się, że za opiekę nad Żydami odpowiadała oddelegowana przez przełożoną zakonnica. W Warszawie przy ul. Żytniej była to s. Bernarda Julia Wilczek ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. O jej odwadze i przemyślności krążyły legendy. Inne siostry pomagały jej w razie potrzeby. Zaś bliskość getta stwarzała niezliczone możliwości pomocy, zwłaszcza w okresie likwidacji tzw. małego getta.

Zakonnice udzielały pomocy zazwyczaj spontanicznie – gdy ktoś podrzucił lub przyprowadził dziecko albo gdy dorośli błagali o pomoc. Benedyktynki samarytanki z Henrykowa zaopiekowały się chłopczykiem wyrzuconym z jadącego do obozu w Auschwitz transportu. Był owinięty w poduszki, więc nie odniósł obrażeń. Tadeusz, gdyż takie imię otrzymał, bezpiecznie doczekał końca wojny. Służebnice starowiejskie z Piotrkowa Trybunalskiego przyjęły do sierocińca kilkumiesięcznego chłopca, znalezionego w parku. Ta historia także skończyła się szczęśliwie i w 1945 r. rodzice odebrali dziecko i wyjechali z nim do Palestyny.

Wśród ukrywających się były i osoby anonimowe i wybitne – w Henrykowie od 1943 r. u samarytanek ukrywał się Leon Schiller, u felicjanek w Krakowie ukrywała się Maria Kiepurowa, matka światowej sławy śpiewaka operowego – ta pomoc była zazwyczaj wcześniej przygotowywana.

Przenicowany płaszcz, podkop pod murem

Pomoc była bardzo różnorodna – poczynając od udzielania doraźnej pomocy materialnej, dokarmiania, udzielenia schronienia na kilka dni, wyszukania rodzin, które miały odwagę zaopiekować się żydowskim dzieckiem czy wyrobienia aryjskich papierów, przechowanie mienia – aż po kilkuletnie ukrywanie prześladowanych. Sytuacja w Zgromadzeniu Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża z Lasek była specyficzna – do wspólnoty należały cztery Żydówki i to im w pierwszym rzędzie współsiostry musiały zapewnić przeżycie, choć udzieliły schronienia także innym osobom, zaś żydowskie dzieci włączały do grupy dzieci niewidomych.

Urszulanki Serca Jezusa Konającego przez trzy lata ukrywały dr Zofię Rosenblum-Szymańską, zmartwychwstanki z Miry półtora roku przechowywały Oswalda Rufeisena, późniejszego karmelitę.

Najczęściej udzielaną pomocą doraźną było dożywianie głodujących (robiły to praktycznie prawie wszystkie wspólnoty) lub zatrudnianie ich w prowadzonych placówkach, a także wyrabianie aryjskich papierów, co umożliwiało dalsze ukrywanie się na własną rękę.

Michalitki z Radomia dawały pożywienie żydowskim dzieciom, gdyż ich dom zakonny był po sąsiedzku z gettem. Siostry Sacré Coeur w największej tajemnicy dzieliły się jedzeniem z członkami Judenkommando. Należąca do tego zgromadzenia siostra Antonina Jaworska w Zbylitowskiej Górze przekazywała im żywność, którą musiała ukrywać pod fartuchem. W lwowskim szpitalu prowadzonym przez to samo zgromadzenie zakonnice wspierały Żydów zatrudnionych przy pracach porządkowych. Gdy s. Antonina Bulczak podała jednemu z nich kawałek chleba o mało nie została rozstrzelana.

W wielu wypadkach zakonnice wykazywały się dużą determinacją – franciszkanki szpitalne, które prowadziły szpital dla nieuleczalnie chorych i dom starców w Ludwikowicach zrobiły podkop pod płotem getta i tam po kryjomu przynosiły jedzenie.

Wiele zakonnic wyspecjalizowało się w wyrabianiem aryjskich papierów. We Lwowie zajmowały się tym siostry Sacré Coeur – przełożona Zofia Gunter oraz s. Zofia Włodarkiewicz. Szarytki z Prowincji Krakowskiej w Zebrzydowicach zaopatrywały prześladowanych w podrobione dokumenty i wyszukiwały dla nich bezpieczne kryjówki.

Benedyktynki samarytanki, które wykazały się wielkim heroizmem w ratowaniu zagrożonych, wyrobiły w Henrykowie w 1942 r. kenkarty 16 dziewczętom. Dokumenty załatwiła s. Norberta Ziółkowska. Młode kobiety zostały ukryte w skrzydle domu, gdzie znajdowała się klauzura. Klauzura była miejscem schronienia dla rodziny Hornów w klasztorze Sióstr Kanoniczek Ducha Świętego w Lublinie. Do domu przyjęła zbiegów przełożona Zdzisława Ślusarczyk. Zamieszkali w celi s. Alojzy Truszkowskiej, która przez pewien czas mieszkała razem z nimi. Gdy Hornowie znaleźli się w 1942 r. na Majdanku, s. Alojza wydostała ich z obozu, pokazując Niemcom pismo, że są oni pracownikami w klasztorze. Dzięki tej pomocy prawie cała rodzina przeżyła okupację.

Dorośli byli nieraz zatrudniani w zakonnych placówkach. Urszulanki Unii Rzymskiej zatrudniały w Warszawie przy ul. Oczki starszego Żyda jako woźnego w bursie, zaś w Sierczy k. Wieliczki byłego pracownika kolei jako furmana.

Nieraz siostry przebierały dorosłe Żydówki w habity zakonne. Dzięki takiemu przebraniu dr Goldfajnowa, ukrywana przez Misjonarki Świętej Rodziny, przeżyła wojnę – z Prużan, gdzie utworzono getto, przedostała się w habicie do Generalnej Guberni. Eugenia Szymańska przebrana za postulantkę w Zgromadzeniu Benedyktynek Samarytanek pracowała w nadzorowanych przez Niemców warsztatach kolejowych w Pruszkowie.

Po wojnie 15 polskich zakonnic zostało odznaczonych medalem Yad Vashem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”.

Dlaczego pomagały

Decyzja o udzieleniu pomocy Żydom nie była łatwa. Od 15 października 1941 r. obowiązywało zarządzenie gubernatora generalnego Hansa Franka, w myśl którego na terenach okupowanych za ukrywanie Żydów niezwłocznie była wykonywana kara śmierci na każdym Polaku i całej jego rodzinie.

Podejmując ryzyko zakonnice narażały więc nie tylko własne życie, ale także swoich podopiecznych oraz prowadzone przez siebie dzieła. Mimo zagrożenia podejmowały heroiczne decyzje. Przeważnie musiały to robić samotnie, gdyż kontakt z przełożonymi był utrudniony lub niemożliwy – siostry musiały same rozeznać, jakie decyzje są zgodne z duchem Ewangelii. Odpowiedź była dla nich oczywista.

Franciszkanka Rodziny Maryi, legendarna matka Maria Getter, gdy żydowska dziewczyna prosiła ją o ratunek, powiedziała: „Dziecko moje, ktokolwiek przychodzi na nasze podwórze i prosi o pomoc, w imię Chrystusa, nie wolno nam odmówić”.

Elżbietanka s. Gertruda Marciniak, przełożona domu dziecka w Otwocku, przyjmując żydowskie dziecko powiedziała: „Co będzie z dzieckiem, będzie i ze mną”. Pomoc była znakiem solidarności z prześladowanymi bliźnimi. W wielu świadectwach przewija się informacja, że udzielanie pomocy nie było odgórnym nakazem przełożonych – każda siostra, która się w pomoc angażowała, robiła to dobrowolnie, świadoma niebezpieczeństwa.

Za pomoc udzielaną Żydom zostały zamordowane w Słonimie (dziś na Białorusi) niepokalanki s. Ewa Nojszewska i s. Marta Wołowska, beatyfikowane w gronie 108 męczenników II wojny światowej. Przełożona domu w Kołomyi urszulanka Unii Rzymskiej s. Teresa Dettlaff musiała uciekać do Krakowa, gdyż ukrywała Żydów i zastała zadenuncjowana. Domy zakonne, szpitale i sierocińce, prowadzone przez zgromadzenia były regularnie poddawane rewizji i inwigilowane, jednak mimo tego udawało się, tak jak benedyktynkom – samarytankom w Pruszkowie udzielać pomocy na wielką skalę.

Dane pochodzące z 27 zgromadzeń pozwalają na pewne uogólnienia. – Pomoc Żydom w czasie okupacji była zjawiskiem powszechnym – powiedział KAI dr Jan Żaryn z IPN, członek Komitetu dla Upamiętnienia Polaków Ratujących Żydów.

Zwraca uwagę, że w ankietach nie zostały uwzględnione „rekordzistki”, czyli siostry ze Zgromadzenia Franciszkanek Rodziny Maryi, gdyż w około 40 placówkach zakonnice uratowały ok. 500 dzieci i 250 osób dorosłych. Brakuje też danych o siostrach ze Zgromadzenia od Aniołów, Zgromadzenia Sióstr św. Teresy od Dzieciątka Jezus czy wielu zgromadzeń honorackich, a one też aktywnie ratowały prześladowanych. Dodał, że nie są znane przypadki odmowy pomocy, choć należy pamiętać, że zakonnice musiały się borykać także z ograniczeniami materialnymi, wojenną biedą – brakiem żywności, łóżek, pościeli.

Historyk IPN zwrócił uwagę na motywację katolickich zakonnic, które podejmowały bardzo trudne decyzje „w imię Chrystusa”. Prześladowany Żyd był bliźnim, w którym widziały samego Jezusa. Często decyzję podejmowały przełożone danej placówki, w przeważającej liczbie wypadków w pomoc angażowała się cała wspólnota domu zakonnego. Im dojrzalsza wiara i głębsza formacja chrześcijańska, tym bardziej stawało się oczywiste, że trzeba pomagać żydowskim współobywatelom, godząc się, że trzeba będzie za to zapłacić nawet najwyższą cenę.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

30. Proboszcz z getta IPN

Proboszcz z getta

IPN wydał książkę o ks. Marcelim Godlewskim, który w czasie wojny uratował kilkuset Żydów


Książka Karola Madaja i Małgorzaty Żuławnik o życiu ks. prałata
Marcelego Godlewskiego ukazała się w Instytucie Pamięci Narodowej i
gromadzi informację o tym niezwykłym księdzu.

Autorzy starannie zebrali źródła, dotyczące „proboszcza getta” i
krytycznie ustosunkowali się do znanych już dokumentów. Pierwsza część,
autorstwa Małgorzaty Żuławnik, poświęcona jest życiu i niezwykle bogatej
i wielostronnej działalności ks. Godlewskiego do wybuchu II wojny
światowej.



Urodził się w 1865 r. w guberni łomżyńskiej w rodzinie ziemiańskiej.
Kształcił się w seminarium duchownym w Sejnach, a następnie w Rzymie,
gdzie obronił doktorat. Po powrocie do Polski pracował jako wikary, a
później rektor kościoła św. Marcina w Warszawie. W 1915 został
proboszczem największej w Warszawie, 50-tysięcznej parafii Wszystkich
Świętych.



Był kapłanem niezwykle aktywnym i zaangażowanym, który uważał „kwestię
robotniczą” za najbardziej palący problem współczesności i wyzwanie dla
Kościoła. W duchu encykliki Leona XIII „Rerum novarum” obejmował opieką
duszpasterską robotników najemnych, powołał Stowarzyszenie Robotników
Chrześcijańskich, organizował kursy i dzieła pomocowe, wydawał
czasopisma. W swych pismach głosił idee solidarności i sprawiedliwości
społecznej. W czasie I wojny światowej wszedł do Komitetu
Obywatelskiego, pomagającego ofiarom wojny i zubożałej ludności.



Współpracował z wieloma czasopismami, wydawał „Kronikę Rodzinną” i
„Pracownicę Polską”, gazetę parafialną. Już po powstaniu niepodległej
Polski dostrzegał rolę kobiet w życiu społecznym i zachęcał je do
głosowania i angażowania w politykę.



Włączał się w promowanie rodzimych inicjatyw ekonomicznych, szczególnie
handlu i bez wahania utożsamiał się z hasłem „Swój do swego po swoje”.
Za największe zagrożenie dla Polski uważał: socjalizm, Niemców i Żydów.
Choć badacze zwracają uwagę, że jego wystąpienia ograniczały się do
haseł walki ekonomicznej z Żydami, był oceniany jako antysemita.



Chwalony przez jednych za działalność duszpasterską i społeczną (jego
kazania były oklaskiwane), gwałtownie krytykowany przez drugich, był ks.
Godlewski postacią znaną, jednym z najwybitniejszych przedstawicieli
polskiego duchowieństwa pierwszej połowy XX wieku. Wszystko się zmieniło
wraz z wybuchem II wojny światowej. Miał wówczas 74 lata.



Autor drugiej części publikacji - Karol Madaj próbuje odtworzyć ostatnich sześć lat życia „proboszcza getta”. Był to czas
prawdziwej próby i przewartościowań dla tego wybitnego duchownego.
Osoby, które pamiętają go z tego okresu, opisują jego pomoc na rzecz
Żydów w gettcie. Chociaż to wikary parafii ks. Antoni Czarnecki otrzymał
od bp. Stanisława Galla polecenie objęcia duchową opieką katolików
pochodzenia żydowskiego, to jednak całkowicie zaangażował się w to
dzieło jego przełożony.



Światowej sławy immunolog prof. Ludwik Hirszfeld w swoich wspomnieniach
stwierdził: „Prałat Godlewski. Gdy wspominam to nazwisko, ogarnia mnie
wzruszenie. (...) Ongiś bojowy antysemita, kapłan wojujący w piśmie i
słowie. Ale gdy los zetknął go z tym dnem nędzy, odrzucił precz swoje
nastawienie i cały żar swego kapłańskiego serca poświęcił Żydom. ...
Prezes gminy Czerniaków (...) opowiadał, jak się prałat rozpłakał w jego
gabinecie, gdy mówił o żydowskiej niedoli i jak się starał pomóc i tej
niedoli ulżyć”. Anonimowa autorka innego świadectwa wojennego twierdzi
natomiast, że ks. Godlewski miał złą opinię o Żydach, gdyż ich

nie znał, a gdy ich poznał – zmienił zdanie.



Niezależnie od tego, jaki był powód tej zmiany, faktem jest, że sędziwy
duchowny objął gorliwą opieką swoich żydowskich parafian. Do początku
1941 r., gdy za jakąkolwiek pomoc Żydom zaczęła grozić kara śmierci,
prowadził na plebanii jadłodajnię i wydawał posiłki nie tylko „swoim”.
Chrzcił, katechizował, pomagał materialnie, dawał schronienie na
plebanii, wydawał sfałszowane świadectwa chrztu, które ratowały życie.
Historycy oceniają, że grupa Żydów–chrześcijan w gettcie mogła liczyć
nawet 5-7 tys. osób. Autor książki przytacza opinię Louisa
Zalewskiego-Zamenhofa, który jako czternastoletni chłopiec mieszkał na
plebanii. Jego zdaniem ks. Godlewski był prekursorem pojednania i
odnowionej teologii Izraela w Kościele

katolickim. Duchowny był ze swoimi parafianami aż do końca – do
likwidacji getta w 1943 r. Wielu z nich udało się przeżyć dzięki jego
pomocy i zaangażowaniu.



Jednak największym heroizmem wykazał się proboszcz getta, ratując żydowskie dzieci.
Było to możliwe dzięki współpracy z siostrami ze Zgromadzenia
Franciszkanek Rodziny Maryi i że tuż przed wojną prałat wybudował
okazały dom w Aninie, gdzie planował spędzić starość. Dom ten,
zamieniony po wybuchu wojny na sierociniec, prowadzony przez siostry,
stał się schronieniem lub „punktem przerzutowym” dla setek żydowskich
dzieci.



Prałat Godlewski zmarł w 1945 roku na zapalenie płuc. Już niedługo po
wojnie uratowani dzięki niemu Żydzi zaczęli składać świadectwa o jego
heroizmie. Karol Madaj relacjonuje także historię przyznania mu tytułu
„Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”, co odbyło się nie bez trudności,
gdyż aż trzykrotnie próbowano to uczynić. Główną przeszkodą była opinia
o antysemityzmie prałata i odrzucenie zeznań trzech świadków,
uratowanych z zagłady.
Instytut Yad Vashem w Jerozolimie uznał relacje
konwertytów za „nieżydowskie”, gdyż honoruje on jedynie relacje Żydów.
Ostatecznie, po uzupełnieniu świadectw Instytut uznał ks. Godlewskiego
za Sprawiedliwego wśród Narodów Świata za pomoc, którą „okazał Żydom z
narażeniem własnego i swoich bliskich życia w czasie okupacji
hitlerowskiej podczas II wojny światowej”. Było to w lipcu 2009 r., a
nagrodę po ponad 60 latach od dramatycznych wydarzeń odebrał metropolita
warszawski abp Kazimierz Nycz.


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

31. Sejm uczcił 70. rocznicę

Sejm uczcił 70. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

"Sejm w 70. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim składa
hołd ofiarom i bohaterom powstania, którzy swym męstwem i ofiarnością
zasłużyli na podziw, szacunek i pamięć następnych pokoleń".

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

32. "Żydzi w walce". Migawki z getta ( szpak80 )

http://nick.salon24.pl/501107,zydzi-w-walce-migawki-z-getta

"Pewnego razu - chyba na trzeci albo czwarty dzień - zasnęłam na poddaszu. Byłam zmęczona. Nagle coś mnie obudziło. Otworzyłam oczy, poruszyłam się trochę [...] nikt nic nie powiedział. [...] W tym momencie usłyszałam za ścianą głośne ein, zwei, drei, a później strzał z pistoletu. Ktoś wyjmował luźne cegły z zewnątrz. Był to policjant żydowski. Zostaliśmy odkryci. [...] Wyczołgaliśmy się jedno po drugim. Było to trochę śmieszne: paru policjantów żydowskich, jeden Niemiec i nasza grupa. Mogliśmy po prostu zabić tego Niemca!"

"Podobnie sytuacja przedstawiała się w większości gett w okupowanej Polsce. Kiedy wygarniano resztki populacji getta, Rady żydowskie i policja grały kluczową rolę w wykrywaniu Żydów, którzy chcieli uciec lub ukryć się. Władze getta aktywnie współuczestniczyły w odkrywaniu Żydów ukrywających się w bunkrach i innych kryjówkach. Kombinacja żydowski policjant + informator była szczególnie zabójcza. Zaznajomiona z topografią getta, rozkładem mieszkań i zakamarków gdzie ludzie mogą próbować się ukryć, policja żydowska otrzymała zadanie wytropienia ukrywających się Żydów. Bez wątpienia wiele dobrze zakamuflowanych miejsc w Warszawie, Krakowie, Wilnie, Kołomyi, Buczaczu, Skałacie i wielu innych gettach nie mogłoby zostać odkrytych w inny sposób. W Szczebrzeszynie, "niemiecka i żydowska policja, przy udziale Judenratu, ganiali i wyciągali Żydów z bunkrów, aby wysłać ich do Bełżca.""

Radomsko:

Codziennie odkrywano nowe bunkry i kryjówki, wpadały kolejne ofiary. Podejrzewało się, że była to robota członka Judenratu i komendanta żydowskiej policji, którzy dokładnie wiedzieli gdzie ukrywali się Żydzi. Setki Żydów z bunkrów zostało zastrzelonych na miejscu lub wysłanych do Częstochowy, a stamtąd transportem do Treblinki.

Kosów Lacki:

SS i ich ukraińscy sojusznicy w towarzystwie żydowskiej policji dom po domu szukali ukrywających się, do znalezionych strzelano na miejscu... Około 150 mieszkańców getta zostało zabitych próbując uciec, pochowano ich w masowym grobie na żydowskim cmentarzu.

Lwów:

Najgorsi byli członkowie Sonderdienst...Golligier-Sachapiro, Krumholz, Ruppert, Scherz, Vogelfaenger i inni okrutnicy tego rodzaju. Sonderdienst wspomagali Niemców i aktywnie współuczestniczyli w tak zwanych przesiedleniach Żydów. Pomagali szukać kryjówek. Żyjąc w gettcie wiedzieli gdzie szukać bunkrów. Wyciągali Żydów z ich kryjówek i oddawali w ręce rzeźników z SS. W czasie "Aktion" każdemu podano liczbę Żydów, którą ma dostarczyć SS. Każdy, który nie wypełnił zadania musiał dołączyć do zatrzymanych. Jednemu z "łapaczy", który wcześniej celowo "przeoczył" bunkier, gdzie ukrywała się jego szwagierka, nie udało się przyprowadzić określonej liczby, popędził więc z powrotem do tego bunkra, wyciągnął swoją szwagierkę, tak jak i innych ukrywających się wraz z nią i dostarczył ich SS, w celu deportacji.
Skorumpowani moralnie, zgromadzili duże sumy pieniędzy i kosztowności przyjmując łapówki, szantażując ludzi i wyłudzając okup pieniężny, w zamian za wyłączenie z deportacji tych, którzy mogli zapłacić.
Asystowali oni Niemcom w konfiskacie żydowskiej własności. Mimo, że mieli walczyć ze szmuglem, pracowali ręka w rękę ze skorumpowanymi niemieckimi oficerami, dzieląc wraz z nimi łupy. Współuczestniczyli wraz ze swoimi niemieckimi przełożonymi w piciu i orgiach seksualnych i w swym odurzeniu nie różnili się od oprawców z SS. Niektórzy żydowscy policjanci towarzyszyli SS do Jaworza i Złoczowa by tam asystować swoim panom w "Aktion". Z każdą "Aktion" władza Sonderdienst była coraz większa. Od sierpnia 1942, powoli zaczęli przeyższać władzą Judenrat. W 1943 r. wiedli już prym całkowicie zastępując Judenrat, funkcjonowali teraz wyłącznie jako agenci SS i najwyższa władza nad pozostałościami getta. Gestapo miało do nich całkowite zaufanie. To zaszło już tak daleko, że każdego Żyda złapanego poza gettem oddawano w ręce żydowskiego Sonderdienst. Sonderdienst trzymał tych Żydów w więzieniu na ul. Weyssenhoffa. Przy najbliższej okazji dostarczali ich na czas by dołączyli do innych w drodze do komór gazowych. Dobrze wykonywali swoją pracę."

Policja żydowska była również zatrudniana we Lwowie, poza gettem. Na przykład 23 marca 1942 roku 512 Żydów w szkole na ul. Sobieskiego, zgromadzonych zostało przez 10 Niemców, 20 Ukraińców i 40 żydowskich policjantów.

Leon Najberg, który ukrywał się do końca września 1943 r. w bunkrach usytuowanych w warszawskim getcie, był świadkiem częstego użycia, na polecenie lokalnego dowództwa SS, żydowskich informatorów w służbie Befehlstelle. Jak pisze z kolei w swoich pamiętnikach Stefan Ernest, dokumentujący życie warszawskiego getta, policja żydowska szukała podziemnch kryjówek, a do odkrytych wrzucała granaty.

***

Według raportów, po likwidacji getta warszawskiego na usługach gestapo pozostawało w Warszawie około 300 Żydów (w tym samym czasie w Berlinie pracowało jeszcze ok. 20 żydowskich tzw. "Greiferów", czyli łapaczy).

***

----------

Źródła (tam też przypisy):
Mark Paul: Patterns Of Cooperation, Collaboration and Betrayal
Mark Paul: "Donosiciele i szabrownicy w okupowanej Warszawie", Glaukopis nr 27, 2012

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

33. W czasie głosowania w Senacie

W czasie głosowania w Senacie nad uchwałą upamiętniająca powstanie w getcie o włos uniknięto skandalu
Środa rano. Sala posiedzeń Senatu. Obok senatorów obecni m.in. naczelny rabin Polski Michael Schudrich, ambasador Izraela w Polsce Zvi Rav-Ner, prezes Instytutu Pamięci Narodowej Łukasz Kamiński i dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego Paweł Śpiewak. Jednym z pierwszych punktów obrad ma być głosowanie nad uchwałą upamiętniającą wybuch powstania w warszawskim getcie 19 kwietnia 1943 roku. Właściwie formalność, bo sprawa została omówiona wcześniej na posiedzeniach klubów.Senator Prawa i Sprawiedliwości Wojciech Skurkiewicz zabiera głos w sprawie porządku obrad.
I o mały włos nie dochodzi do skandalu, bo do porządku zostaje wprowadzone głosowanie nad zdjęciem uchwały, gdyż podobna została już przyjęta przez Sejm.

- Szczerze przyznam, że wszyscy byliśmy zaskoczeni. Tego rodzaju uchwały przyjmuje się przez aklamację. To nie była debata nad projektem i dla wszystkich było oczywiste, że tu nie ma miejsca na jakiekolwiek wątpliwości - mówi senator Platformy Obywatelskiej Piotr Zientarski, przewodniczący Komisji Ustawodawczej.

W stenogramie środowych obrad Senatu zapis dyskusji pomiędzy marszałkiem Izby Wyższej Bogdanem Borusewiczem a senatorem Wojciechem Skurkiewiczem wygląda jak kłótnia. Sam senator tłumaczy zaistniałą sytuację tak: - Mój głos został wymuszony, ale jeśli pani przeczytała ten stenogram, to myślę, że zauważyła, iż opozycja jest traktowana niedemokratycznie. To był mój indywidualny sprzeciw wobec tego, co robi marszałek Borusewicz.

Protest wynika z tego, że kiedy pod koniec 2012 roku do laski marszałkowskiej w Senacie wpłynął projekt uchwały upamiętniającej czterechsetlecie śmierci ks. Piotra Skargi, został on odrzucony. Marszałek Borusewicz argumentował wtedy, że stosowną uchwałę podjęli już posłowie decyzją o tym, że rok 2012 będzie Rokiem Skargi i dublowanie nie ma sensu.

- A marszałek Sejmu Ewa Kopacz uniemożliwiła głosowanie nad uchwałą upamiętniającą Powstanie Styczniowe, bo przyjął ją Senat - podkreśla Wojciech Skurkiewicz i zapowiada, że złoży w sprawie polityki stosowanej przez marszałka Borusewicza wobec opozycji stosowne pismo, w którym będzie się wymagał wyjaśnień.

Senator Zientarski wzdycha i komentuje: - Po pierwsze uchwałę dotyczącą Roku Skargi przyjęto pod koniec 2011 roku, a u nas ta kwestia pojawiła się pod koniec 2012, a więc na finiszu samych obchodów. A po drugie, trudno o bardziej niefortunną okoliczność do wyrażania protestu.

Szef klubu Prawa i Sprawiedliwości Krzysztof Czelej w środę zareagował błyskawicznie, oświadczając wszystkim zebranym na sali, że wniosek zgłoszony przez jego kolegę nie jest firmowany przez Prawo i Sprawiedliwość. W czasie głosowania nad zdjęciem z porządku obrad uchwały upamiętniającej wybuch powstania w getcie za - oprócz wnioskodawcy - głosował Przemysław Błaszczyk, wstrzymali się Beata Gosiewska, Wiesław Dobkowski, Stanisław Kogut, Robert Mamątow, Andrzej Pająk, Bogdan Pęk i Alicja Zając. Wszyscy z Prawa i Sprawiedliwości.

Senator Grzegorz Czelej mówi wprost: - To była bardzo niefortunna sytuacja. Kiedy uchwałę omawialiśmy na klubie, nie było żadnych wątpliwości co do jej zasadności. Oceniać marszałka Borusewicza można przy innych okazjach, tym bardziej, że wniosek senatora można było odczytać zupełnie inaczej niż - zakładam - wynikało to z jego intencji. Powiem krótko: nie ten czyn, nie to miejsce, nie ta sytuacja.

Szef senackiego klubu Prawa i Sprawiedliwości zapytany o senatorów, którzy głosowali za zdjęciem uchwały z porządku obrad oraz wstrzymali się od głosu, z westchnieniem tłumaczy: - Myślę, że zadziałała tu opacznie rozumiana koleżeńskość. Senator zachował się bardzo emocjonalnie. Chyba nie przemyślał swojego wystąpienia, tym bardziej, że późniejsze głosowanie nad uchwałą było już jednomyślne. Oczywiście za jej przyjęciem.

A senator Józef Pinior, jeden z inicjatorów upamiętnienia przez Senat wybuchu powstania w getcie podkreśla: - Ta uchwała ma wymiar polityczno-moralny. Zależało nam na uhonorowaniu pamięci bojowników, żołnierzy pierwszego powstania warszawskiego. Głosowanie zdjęcia jej z porządku obrad, w sytuacji, kiedy na sali byli zaproszeni goście, groziło kompromitacją całego Senatu. W piątek naprawdę oczy całego świata będą zwrócone na Warszawę, nawet nie chcę myśleć, jakie byłyby komentarze, gdyby rzeczywiście ta uchwała spadła, bo ktoś ma zastrzeżenia do marszałka.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

34. szokujące, ale typowe podziekowanie

Podpis mojej mamy

Gdy po wojnie
odwiedziłam klasztor, siostry pokazały mi rejestr dzieci, gdzie
figurowałam jako Danuta Markowska. Dowiedziałam się, które koleżanki
były Żydówkami, m.in. Halina, taka śliczna, że na Boże Narodzenie grała
Matkę Boską.
Siostra Zofia z wychowankami pod figurą św. Józefa w Łomnie, 1943 r. / Fot. Archiwum rodzinne Janiny Dawidowicz
Siostra Zofia z wychowankami pod figurą św. Józefa w Łomnie, 1943 r. / Fot. Archiwum rodzinne Janiny Dawidowicz

ELŻBIETA OLENDER: Czy „Skrawek nieba” to opowieść o utraconym dzieciństwie?


JANINA DAWIDOWICZ: Nie wiem, jak wyglądałoby moje
życie, gdyby nie wojna. Zapewne podobnie do życia mojej mamy: szkoła,
pensja w Szwajcarii, uniwersytet. Mama była zawsze pięknie ubrana,
wyszła za mąż za bardzo przystojnego pana i przez dłuższy czas była
szczęśliwa. Wojna zmieniła moje życie i sprawiła, że jestem innym
człowiekiem. Ale to nie było utracone dzieciństwo, bo przeżyłam.


Wojna pozbawia dzieciństwo wielu atrybutów, np. zabawek.


Przed wojną miałam dużo zabawek, po które rzadko sięgałam. Moje lalki
były za ładnie ubrane, żeby się nimi bawić, wolałam siedzieć w
książkach. Wojna tego nie zmieniła. Przeciwnie, w getcie lektury stały
się jeszcze ważniejsze, bo dzięki nim mogłam uciec od rzeczywistości. W
klasztorze książki były podwójnie ważne. Nosiłam przybrane nazwisko i
książki pomagały mi udawać kogoś innego. Wcielałam się w tę lub inną
bohaterkę, zastanawiałam się, jak by zachowała się w mojej sytuacji,
byłam nią. Poza tym w klasztorze żyłam bardzo samotnie. Nie miałam
przyjaciółki od serca, nikomu nie mogłam się zwierzyć. Dlatego zaczęłam
pisać pamiętnik.


A w getcie? 


W getcie zawsze były koleżanki. Z Tosią i Jolą widywałyśmy się
codziennie. Jolę podziwiałam i zazdrościłam jej. Miała więcej swobody
niż ja, była śmiała, mówiła na tematy, których ja bym nie poruszyła w
towarzystwie dorosłych. Tosia była inna – spokojna i wyrozumiała. Każda z
nas była inna, więc można było się świetnie kłócić, przekrzykiwać.


Jola i Tosia to pseudonimy. Nie chce Pani podać ich imion? 


Nie. To by niczego nie zmieniło. Przecież obie zginęły.


Może ktoś szuka ich śladów?


Nie wiem. Nic nie wiem o ich rodzinach. Zresztą imienia Joli nie pamiętam... A Tosia to była naprawdę Stefcia Jarecka.
Jak spędzałyście czas? Bawiłyście się?


Byłyśmy za duże, żeby się bawić. Chodziłyśmy do ogrodu urządzonego na
gruzach albo siedziałyśmy w domu i paplałyśmy. O czym – nie pamiętam,
ale gadałyśmy bez przerwy.


Rozmawiałyście o śmierci, strachu? 


Tosia unikała „dorosłych” rozmów, za to z Jolą można było mówić o
wszystkim. Ale się nie mówiło. Po co rozdrapywać to, co i tak boli.


A z rodzicami? 


Nie, o takich rzeczach nie można było mówić. Mama byłaby zrozpaczona.
Większość czasu spędzałyśmy razem, wychodziłyśmy na ulicę, a tam leżały
trupy tych, którzy zmarli z głodu. Nie mogłam po sobie pokazać, że
jestem przerażona. Obie byłyśmy przerażone, ale wiedziałyśmy, że jeśli
zaczniemy o tym rozmawiać, to się załamiemy.
Co robi dziecko, kiedy nie może rozmawiać o sprawach najważniejszych?


Trzyma to dla siebie.


Ale myśli.


Oczywiście, cały czas. Wszystkich w getcie prześladowała straszliwa
niepewność tego, co się z nami stanie – nawet nie za tydzień, ale za
godzinę. Po ostatniej selekcji nie miałam już prawa przebywać w getcie –
dzieci nie dostawały już „numerków na życie” – i musiałam się ukrywać.
Mama szła do pracy, zostawałam sama. Samotność dla dziecka nie jest
naturalna. Proszę sobie wyobrazić siedzenie w takiej ciszy – o czym się
wtedy myśli! I ten ciągły strach, że przyjdą. Na każdy odgłos kroków na
podwórku, butów podkutych – przerażenie. Nawet przez okno nie można
wyjrzeć, żeby sprawdzić


Jak długo to w człowieku zostaje? 


Na całe życie.


Czy w domu rozmawiało się o tym, że ojciec został żydowskim policjantem?


Z początku były nieprzyjemności i kłótnie na ten temat. To swego rodzaju
hańba – zostać policjantem żydowskim w getcie. Ojciec nie był z tego
dumny, lecz patrzył realistycznie: to była jedyna praca, dzięki której
mógł utrzymać żonę i dziecko. Żydowscy policjanci mieli bardzo złą
opinię, ale przecież nie wszyscy nadużywali stanowiska. Byli też tacy
jak mój ojciec, którzy zostali porządnymi ludźmi. Poza tym ojciec był
dobrym człowiekiem, miał poczucie humoru, był lubiany i ceniony, miał
kolegów wśród policjantów, nie był sam.


Mama była bardziej samotna?


Tak, bo siedziała zamknięta ze mną w obskurnym podnajętym pokoiku albo
stała w kolejkach, by kupić coś, co nie nadawało się do jedzenia, i
ugotować z tego jakiś obiad.


Musiała prać rzeczy, które potem gniły od wilgoci, wytrzymywać szykany
gospodyni, cerować znoszone ubrania, które robiły się coraz bardziej
znoszone. Chodziła w odwiedziny do swoich rodziców i patrzyła, jak
głodują. Była przygnębiona, głodna, źle ubrana. I pamiętała, jak kiedyś
żyła. Dzieci mają łatwiej, bo nie pamiętają, jak było kiedyś. A rodzice
świetnie pamiętali, jak żyją normalni ludzie.(..)
Pani rodzice byli całkowicie zasymilowani, mówili po polsku, a
mimo to nie wspomina Pani o żadnych Polakach z ich sfery, którzy gotowi
byli im pomóc.



My nie byliśmy z Warszawy. Poza Erykiem i Lidią nie znaliśmy nikogo po
tamtej stronie. Zresztą to był traf, że ojciec spotkał Lidię w getcie na
ulicy. Ona i Eryk wyprowadzili się z Kalisza na kilka lat przed wojną.
Nie znaliśmy ich warszawskiego adresu i nikomu nie przyszło do głowy,
żeby ich szukać. Eryk był fryzjerem i tyle. Przed wojną rodzice nie
utrzymywali z nimi towarzyskich stosunków.


Nie byli dobrymi znajomymi, nie mogli liczyć na zapłatę, bo żyliście w nędzy. Dlaczego zgodzili się pomóc?


Lidia miała plany na powojnie. Uważała, że jeśli uratują kogoś z naszej
rodziny, to po wojnie będzie fortuna. Poza tym Lidia miała oko na mojego
ojca.


A Eryk?


Eryk chciał pomóc. To był dobry, odważny człowiek. To on postarał się o
metrykę dla mnie, umieścił mnie w klasztorze w Płudach i płacił za mój
pobyt. O klasztorze dowiedział się od swojej pracownicy, która wysłała
tam dwie córki. Więc póki byłam w Płudach, Eryk opłacał też ich pobyt –
żeby jej nie kusiło.


Nie sądzi Pani, że Eryk zasłużył na medal?


Nie myślałam o tym, bo nie chcę wydać jego nazwiska [imiona Eryka, Lidii
i ich synów zostały w książce zmienione – red]. Nawet jego zawód
zmieniłam. Z powodu jego żony. Gdyby Lidia była taka jak on, mogłabym
wyjawić nazwisko. A tak, nie mogę. Jego synowie pewnie jeszcze żyją,
mają dorosłe dzieci. Wiele lat temu spotkałam się z nimi w Warszawie.
Dobrze im się powodziło, mieli dobre zawody. Byli absolutnie oddani
matce, jeździli do niej do Argentyny.


Jak Lidia trafiła do Argentyny?


Ze wszystkimi innymi hitlerowcami. Uciekła ze swoim kolejnym kochankiem.
To był Polak, dużo młodszy od niej, mówiono, że Żyd, który pracował dla
gestapo i sypał. Oboje sypali. Lidia pracowała na dwie strony. Niby to
pomagała podziemiu, ale miała kochanków Niemców. A kiedy uciekali,
zabrała się z nimi.Co stało się z Erykiem?


Po wojnie wrócił do Kalisza i tam go aresztowano. Był z pochodzenia
Niemcem, kilka lat przed wojną przyjął polskie obywatelstwo, zmienił
nazwisko i uważał się za Polaka. Lidia zaś była Polką. Kiedy ktoś
doniósł, że jedno z nich pracowało dla Niemców, to oczywiście wsadzili
Eryka. Byłam już wtedy w Kaliszu i na ulicy spotkałam kuzyna, który
podczas okupacji działał w podziemiu. Od niego dowiedziałam się, że
Eryka chcą rozstrzelać bez sądu. Opowiedziałam, co dla mnie zrobił, i
kuzyn od razu zaprowadził mnie do adwokata, żeby spisać zeznania. Potem
podniósł alarm i jakoś Eryka nie rozstrzelali. Kiedy doszło do rozprawy,
moje zeznanie zaświadczyło na jego korzyść. Eryk wyszedł z więzienia po
roku, ale był już zupełnie rozbity. Potem się ożenił po raz drugi.
Kiedy umarł, w jego portfelu znaleziono zdjęcie Lidii.


Nie chce Pani wymieniać nazwisk, nie podaje adresów w getcie.


Wspomnienia pisałam po angielsku dla czytelnika, któremu te nazwy nic
nie mówią. W getcie mieszkaliśmy cały czas na Nowolipkach. Na jednym
końcu ulicy z babcią i dziadkiem, a potem trochę dalej – między Smoczą a
Karmelicką. Z Nowolipek chodziło się na Ogrodową do cioci Loni. W
trakcie likwidacji getta wyprowadziliśmy się na Zamenhofa. Ostatniego
adresu nie pamiętam, bo tam już nie wychodziłam z domu. Może to była
Kurza? Gęsia? Pamiętam, że była to poprzeczna od ulicy prowadzącej
wprost na Umschlagplatz [ulica Kurza, zwana też Kupiecką lub Majzelsa –
red.].


Odtwórzmy jeszcze geografię podróży po klasztorach.


Najpierw były Płudy pod Warszawą, zakład dla dziewczynek prowadzony
przez siostry franciszkanki, które miały domy po całej Polsce i
utrzymywały w nich sierocińce.


W czasie wojny przyjmowały też prywatne wychowanki, za których pobyt
płacono. Wiele z tych „prywatnych” to były Żydówki. Zdaje się, że w
sumie zgromadzenie przechowało przez wojnę ok. 300 żydowskich dzieci.


 Siostry ukrywały też dorosłych. Kilka lat temu spotkałam na wakacjach
miłą panią, która – jak się okazało – przebywała w Płudach w tym czasie
co ja. Tylko ona wśród dorosłych, a ja wśród dzieci. Mieszkała w jednym z
małych domków rozsianych po lasku. Dojeżdżała kolejką do Warszawy,
gdzie matka przełożona załatwiła jej pracę służącej i tak przeżyła
okupację.


Wiedziała Pani, że nie jest jedyną Żydówką w klasztorze?


Tak, ale to nie był temat do rozmów. W 1978 r. odwiedziłam klasztor i
siostry pokazały mi rejestr dzieci, gdzie figurowałam jako Danuta
Markowska. Przy okazji dowiedziałam się, które z moich koleżanek były
Żydówkami, między innymi Halina, która była taka śliczna, że na Boże
Narodzenie grała Matkę Boską. I mała Bronia, która pewnego dnia
powiedziała: „Mama kazała się spytać, czy jesteś Żydówką”, a ja musiałam
jej przysiąc, że nie.Kiedy się zrobiło niebezpiecznie, siostry wysłały Panią do Warszawy. 


Dołączyłam do dzieci z domu w Łomnej, gdzie przełożoną była siostra
Tekla Budnowska. Gdy Ukraińcy spalili im klasztor, siostry zabrały
dzieci i przedarły się z nimi do Warszawy. Wprowadziły się na drugie
piętro starej pożydowskiej kamienicy na ulicy Wolność, która w czasie
wojny nazywała się Zegarmistrzowska. Nad nami był poprawczak, a poniżej
instytucja, która zdaje się zbierała dzieci z ulic. Na dole panowała
jeszcze gorsza bieda niż u nas, dzieciaki miały ogolone główki i zamiast
ubrań nosiły worki od kartofli przewiązane sznurkiem. Potem w czasie
Powstania Warszawskiego, siostry razem z wychowankami przedostały się do
Kostowca na południe od Warszawy, za Raszyn, gdzie dotąd jest duży
klasztor franciszkanek. W obu tych miejscach naszą wychowawczynią była
siostra Zofia [Olszewska – red.]. Była to niezwykła kobieta, podziwiałam
ją, ceniłam i prowadziłam z nią korespondencję aż do jej śmierci.


Czy w klasztorze zetknęła się Pani z antysemityzmem?


Z antysemityzmem spotykałam się wszędzie, nie tylko w klasztorze.
Pamiętam, że na jakiś rok przed wojną otwarto w parku w Kaliszu ogródek
jordanowski. Były tam zjeżdżalnie, huśtawki, było wesoło, ale dla Żydów
był wstęp wzbroniony. Poszłam tam kiedyś ze Stefcią, ale nas nie
wpuścili. Ten, co stał przy furcie, popatrzył na mnie i koniec,
wróciłyśmy do domu.


W Polsce antysemityzm był nagminny, a zakonnice i księża to tacy sami
ludzie jak wszyscy. Niektórzy byli antysemitami, inni nie. Co nie
zmienia faktu, że uważam siostry za bohaterki. One dobrze wiedziały, co
im grozi za przechowywanie żydowskich dzieci, wiele za to drogo
zapłaciło, a mimo to nas ukrywały.


Powojenny antysemityzm odczuwała Pani boleśniej niż wojenny czy przedwojenny?


Tak. Tak niewielu Żydów przeżyło, i żeby słyszeć: „Hitler nie dokończył
swojej roboty”?! Mój wujek był polskim oficerem i gdy po sześciu latach
wracał z oflagu z Woldenbergu, usłyszał: „Podobno jakiś Kowalski uciekł z
gazu. Udało mu się”.


Dlaczego chciała Pani wyjechać z Polski?


Absolutnie nie chciałam! Zdecydował o tym wuj, po tym jak wrócił do
Kalisza i zobaczył, że nikt nie ocalał poza mną i kilkoma kuzynkami. No i
ta atmosfera antysemityzmu wobec tych kilku Żydów, którzy przeżyli. W
Paryżu mieliśmy rodzinę, a tu wujkowi ziemia się paliła pod nogami. Nie
chciałam zostawić Polski, nie znałam francuskiego. Jak można zaczynać
nowe życie, mając 16 lat?! Myślałam, że jeśli zostanę w Polsce, wrócę do
klasztoru. Byłam pewna, że siostry by mnie przyjęły.Jak się Pani wydostała?


Traf chciał, że akurat z Anglii przyjechał na przepustkę kuzyn Jurek.
Zjawił się w tym domu w mundurze RAF ze swoją przyjaciółką i powiedział,
że się nie ruszy, póki mnie nie zobaczy. My właśnie całą grupą
wybieraliśmy się do Paryża i oni do nas dołączyli. „Gruppenführer”
chodził tyłem, żeby nas nie stracić z oczu. Gdy zeszliśmy do metra,
kuzyn wepchnął mnie do innego wagonu, a jego przyjaciółka stanęła tak,
żeby zasłonić plecami szybę w drzwiach między wagonami. Wyskoczyliśmy na
pierwszej stacji, gdzie wyjście znalazło się na wprost naszych drzwi.
Jurek wrócił potem do sierocińca po moje rzeczy, ale nie chcieli mu ich
oddać.


Z czym Pani wyjechała z Polski?


Miałam dwie walizki: dużą z ubraniami i małą, w której były moje
pamiętniki i fotografie. Koleżanka przerzuciła przez ogrodzenie małą
walizkę, ale dużej już nie zdążyła. Do tej dużej walizki włożyłam
medalik, który dostałam od mamy przed wyjściem z getta. Był srebrny, w
kształcie serduszka z gołąbkiem z emalii i złotą gałązką oliwną. Mama
miała go od dziecka. Medalik otwierał się, do środka włożyłam podpis
mojej mamy. Wycięłam go z jedynego listu, jaki od niej dostałam po
wyjściu z getta. Nie rozstawałam się z medalikiem, ale wtedy akurat go
zdjęłam, bo w Paryżu mieliśmy jechać do łaźni. Tego medalika nie daruję
nigdy w życiu. Jak można taką pamiątkę zabrać komuś, kto stracił
wszystko? To nie do wybaczenia.


Nie chciała Pani zostać w Paryżu?


Bardzo chciałam, ale jako cudzoziemka nie dostałabym pozwolenia na
pracę. Wujek biedował, mieszkał w obskurnym arabskim hoteliku, nie mógł
dostać pracy, choć miał dyplom inżyniera francuskiego uniwersytetu. Do
Polski wrócić nie mogłam. Spróbowałam raz, poszłam do konsulatu, nikt
nie chciał ze mną rozmawiać, bo nie miałam żadnych dokumentów. W 1946 r.
wszystkie dzieci wyjechały nielegalnie – na jednym zezwoleniu, które
było użyte po raz drugi. Znajoma wujka, który osiedliła się w Australii,
zaproponowała, żebym przyjechała do Melbourne. Wypłynęłam z Marsylii w
marcu 1948 r. i osiemnaste urodziny obchodziłam na okręcie. Sama.

http://tygodnik.onet.pl/35,0,80087,2,artykul.html

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

35. Zdjęcie: Paweł Cieśla/

zdjecie

Zdjęcie: Paweł Cieśla/
Licencja: CC BY-SA 3.0/ Wikipedia

Rocznica tragicznej pacyfikacji

http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/85445,rocznica-tragicznej-pacyfikacji.html

W Michniowie, gdzie 71 lat temu niemieccy
żandarmi zamordowali 204 mieszkańców, odbyły się uroczystości
upamiętniające tragedię pacyfikacji, uznawanej za jedną z największych w
Polsce i symbol działań pacyfikacyjnych Niemców.

Wśród kilkuset uczestników uroczystości było pięcioro świadków
tamtych wydarzeń. Marszałek Adam Jarubas w swoim wystąpieniu podkreślał
obowiązek podtrzymywania pamięci o ofiarach totalitaryzmu i faszyzmu. –
Michniów miał być zapomniany, ofiar zbrodni nie pozwolono godnie
pochować, a nasza obecność i pamięć świadczą o tym, że ten zamiar się
nie udał – mówił z kolei Janusz Karpiński, dyrektor Muzeum Wsi
Kieleckiej, w obrębie którego znajduje się mauzoleum w Michniowie.

Wojewoda świętokrzyski Bożentyna Pałka-Koruba przypominała, że
Michniów stał się symbolem wszystkich ofiar ponoszonych przez
mieszkańców polskiej wsi w trakcie II wojny światowej. Zwróciła także
uwagę na wykorzystanie współczesnych, multimedialnych środków wyrazu w
przebudowywanym muzeum – podaje Katolicka Agencja Informacyjna (KAI).

Pracownicy Instytutu Pamięci Narodowej przybliżali zebranym historię
Michniowa i genezę pacyfikacji. W trakcie obchodów zaprezentowano
program artystyczny pt. „Nasz Michniów – pamiętamy”, przygotowany przez
Centrum Kształceniowo-Integracyjne w Michniowie. W intencji ofiar i ich
rodzin była sprawowana Msza św., po której złożono kwiaty przed mogiłą
pomordowanych mieszkańców Michniowa.

Uczestnicy uroczystości mogli także obejrzeć wystawę pt. „Z kart
pamięci… Michniów”. Zaprezentowano na niej oryginalne elementy
uzbrojenia, odzieży obozowej, a także dokumenty i zdjęcia pochodzące z
prywatnych kolekcji oraz zasobów wypożyczonych od innych instytucji.
Eksponatów na wystawę użyczyły: Archiwum Państwowe w Kielcach, Muzeum
Orła Białego w Skarżysku-Kamiennej, Instytut Pamięci Narodowej w
Kielcach, Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu oraz Muzeum
Wsi Kieleckiej.

W Michniowie w ciągu dwóch dni, 12 i 13 lipca 1943 roku, niemieccy
żandarmi zamordowali 204 mieszkańców. Najmłodszą ofiarą był
dziewięciodniowy Stefan Dąbrowa, spalony żywcem wraz z całą rodziną. W
czasie i po pacyfikacji zginęło 102 mężczyzn, 54 kobiety i 48 dzieci w
wieku od 9 dni do 15 lat.

Jedenastu mieszkańców Michniowa, których hitlerowcy podejrzewali o
podziemną działalność, wywieziono do obozu koncentracyjnego w Auschwitz.
Sześcioro z nich nie przeżyło. Osiemnaście młodych dziewcząt trafiło na
przymusowe roboty do Rzeszy. W akcji brały udział pododdziały trzeciego
batalionu 17. Pułku Policji SS, 22. Pułku Policji SS oraz żandarmeria z
Częstochowy, Skarżyska-Kamiennej, Starachowic i Ostrowca
Świętokrzyskiego, a także gestapo z Kielc.

Powodem pacyfikacji Michniowa – informuje KAI – była aktywność
niepodległościowa mieszkańców wsi oraz pomoc, jaką nieśli oni
stacjonującym w pobliskich lasach partyzantom. Rzeź mieszkańców
Michniowa i całkowite unicestwienie wioski miały zastraszyć mieszkańców
Kielecczyzny.


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

36. Najwyższy czas przeprowadzić


Najwyższy czas przeprowadzić głęboką lustrację w polskim wymiarze sprawiedliwości.Sprawa toczyła się 6 lat!

Stwierzenia o "polskich obozach koncentracyjnych” wynikają
z ignorancji i niewiedzy. Trzeba walczyć z takimi kłamstwami, być może
droga sądowa jest dobrym sposobem. Do tej pory były wysyłane
sprostowania, ale jak widać to nie jest zbyt silna broń w walce. Sąd
wydaje się właściwym kolejnym krokiem – ocenia Agnieszka Kowalczyk,
rzecznik prasowy Państwowego Muzeum na Majdanku.



„Ida” zdobyła Oscara, ale Polacy nie chcą jej oglądać

Do
dzisiaj film Pawła Pawlikowskiego obejrzało w polskich kinach zaledwie
119 tys. osób. Znacznie większy sukces obraz odniósł za granicą. We
Francji zobaczyło go niemal milion widzów. Do kas ustawiały się kolejki


„Ida” czyli zakłamana Wolińska

Gdy w 1999 roku byłem w Oksfordzie, nie wpuścili mnie do swojego
domu. Mieszkali w wiktoriańskiej kamienicy z widokiem na piękną, willową
dzielnicę tego akademickiego miasta. Wobec sąsiadów uchodzili za
statecznych emerytów. Przyjechali tu z Polski na początku lat
siedemdziesiątych. Pan profesor i pani profesorowa. On – Włodzimierz
Brus – wykładał ekonomię, ale też filologię rosyjską i
środkowoeuropejską w Wolfson i Saint Anthony’s College. Ona – Helena
Wolińska-Brus – uczestniczyła w sympozjach naukowych, ale przede
wszystkim udzielała się towarzysko. Teraz krwawa stalinowska prokurator
stała się inspiracją dla Pawła Pawlikowskiego i bohaterki jego filmu
„Ida”, który zdobywa laury na całym świecie.

Przedstawiciele prawdziwej polskiej emigracji (tej zaraz powojennej,
niepodległościowej) zapamiętali, że Wolińska wręcz demonstracyjnie
popierała „Solidarność” i potępiała stan wojenny. Przyjaźnili się z
prof. Normanem Daviesem i innymi oksfordzkimi akademikami. Wiedzieli,
kim była – że to stalinowska prokurator. W Polsce bronił jej np. prof.
Andrzej Friszke – ten sam, który ekshumacje Żołnierzy Niezłomnych nazywa
dziś wykopkami. Trudno się dziwić – na warszawskiej „Łączce” i Służewiu
leżą w dołach śmierci ofiary Wolińskiej. Nieprzypadkowo rodziny ofiar
nazywały ją potworem w mundurze.

„W śledztwie”

– Mała, krępa Żydówka. Zawsze przyjmowała w mundurze, który jej
pękał. Siedziała na krześle, nigdy nie wstawała. Chodziłam do niej przez
dwa i pół roku, co dwa tygodnie. Zawsze, jak automat, powtarzała te
same słowa: sprawa w śledztwie” – opowiadała mi Hanna Mickiewicz, żona
szefa wywiadu przemysłowe go AK. Zatrzymany przez bezpiekę w 1950 r.
Adam Mickiewicz miał szczęście – ze zniszczonym zdrowiem, ale wyszedł z
więzienia. Innego AK-owca, Juliusza Sobolewskiego, Wolińska aresztowała w
1953 roku. Jego żona, Krystyna Sobolewska, po wielu staraniach została
dopuszczona do gabinetu Wolińskiej. Pani pułkownik siedziała za wielkim
stołem, zza którego ledwo ją było widać. Krystyna pytała o ratunek dla
niewinnie przetrzymywanego męża, co Wolińska skwitowała krótkim: „to
najgorszy dzień w moim życiu, bo umarł Stalin”. I wyrzuciła Sobolewską z
gabinetu. Juliusz Sobolewski zmarł wskutek zbrodniczych praktyk w UB
(rentgenowskie prześwietlenia w katowni przy ul. Rakowieckiej okazały
się celowymi naświetleniami). I na nic się zdało złagodzenie kary
śmierci, o którym postanowił były konkubent Wolińskiej – „ludowy” gen.
Franciszek Jóźwiak (przedwojenny działacz WKP(b) i KPP; partyzant GL i
AL, potem twórca i pierwszy komendant MO, wiceminister bezpieki; w 1956
r. Wolińska dała kosza Jóźwiakowi, wiążąc się ponownie z poślubionym w
1940 r. Włodzimierzem Brusem-Zylberbergiem, politrukiem w armii
Berlinga, a potem stalinowskim ekonomistą).

Krystyna Sobolewska, żona Juliusza, mówiła mi przed laty: –
Wolińskiej trudno dziś życzyć więzienia, kary śmierci, szubienicy. Marzę
tylko o jednym – żeby została uznana za inkwizytorkę, człowieka
podłego. Żeby ten potwór w mundurze przestał żyć w chwale żony profesora
Oksfordu.

Żona Radka Sikorskiego

Na początku polskich starań o ekstradycję prokurator Wolińskiej-Brus w
„Daily Mail” można było przeczytać: „Za ozdobnymi oknami imponującej
wiktoriańskiej posesji w północnym Oksfordzie 80-letnia żona czołowego
oksfordzkiego akademika czeka na dzwonek do drzwi. (…) Pieczołowicie
skonstruowane emigracyjne życie profesora Brusa i jego żony zawaliło
się. Oboje ukrywają się w domu za zaciągniętymi zasłonami, z niepokojem
wyczekując wieści z Ambasady RP w Londynie lub brytyjskiego MSW”. My też
czekaliśmy…

„Fajna pani. Otwarta, ironiczna, ciepła. To był dla mnie szok, kiedy
się dowiedziałem – wiele lat później – że Polska żąda jej ekstradycji” –
mówił „Gazecie Wyborczej” Paweł Pawlikowski, który do Oksfordu
przyjechał z Polski jako młody chłopak, a Wolińską poznał, studiując w
latach osiemdziesiątych u jej męża, prof. Włodzimierza Brusa. Jego
państwo Brusowie wpuścili do domu, a potem podejmowali podwieczorkami. I
zainspirował się tym, „ile osobowości może pomieścić się w jednym
człowieku”. Tak powstała jedna z głównych bohaterek „Idy” – Wanda (w tej
roli znakomita Agata Kulesza).

Na te kilka osobowości Wolińskiej zwróciła kiedyś uwagę Anna
Applebaum, żona Radka Sikorskiego, i w 1998 r. napisała tekst: „The
Three Lives of Helena Brus” („Trzy życia Heleny Brus”), akcentując, że w
czasie wojny była w warszawskim getcie i to zdeterminowało jej
późniejsze losy.

Bardziej pryncypialna była „Gazeta Wyborcza”, która przez wiele
miesięcy przemilczała zbrodnie Wolińskiej, a w końcu – gdy sprawa stała
się zbyt głośna – opublikowała sążnisty materiał. Podkreślano w nim, że
fakt przebywania w getcie zmywał jej późniejsze winy – na zawsze
pozostała ofiarą, nigdy katem. Jakże podobnie zabrzmiała potem Jewish
Telegraphic Agency: doznawane w getcie cierpienia uprawniły Wolińską do
późniejszego prześladowania Polaków (czytaj: polskich antysemitów).

Z kolei „The Independent” podkreślał, że Wolińska jest jedną z
nielicznych już przedstawicielek mniejszości żydowskiej w Polsce, która
ocalała z Holokaustu: „Byłaby to więc ekstradycja do kraju, gdzie
znajdują się takie miejsca, jak Oświęcim i Brzezinka”. W te same tony
uderzył też „The Sunday Times”: „Czy Żyd może liczyć na sprawiedliwość w
kraju Auschwitz, Majdanka i Treblinki, gdzie antysemityzm rodem ze
średniowiecza wciąż pozostaje przygnębiająco mocno okopany? (…) Polski
antysemityzm odradza się w sposób alarmujący”.

Danielak-Wolińska-Brus

Jakie były te trzy życia morderczyni sądowej? Urodziła się w 1919 r. w
Warszawie jako Fajga Mindla Danielak. Zmarła 26 listopada 2008 r. w
podlondyńskim Oksfordzie jako Helena Brus. 21 listopada 1950 r., jako
płk Helena Wolińska, na wniosek por. Zygmunta Krasińskiego z
Departamentu III MBP (walka z podziemiem), usankcjonowała bezprawne
aresztowanie szefa „Kedywu” Armii Krajowej – gen. Augusta Emila
Fieldorfa „Nila”. W konsekwencji doprowadziło to do śledztwa, skazania i
zamordowania jednego z największych bohaterów Polski Podziemnej (dowody
winy spreparowano). Gen. Fieldorf został powieszony 24 lutego 1953 r. w
więzieniu mokotowskim w Warszawie. Kilkakrotnie uzupełniany wniosek
ekstradycyjny o wydanie nam z Wielkiej Brytanii tej zbrodniarki
wymieniał jeszcze 23 inne osoby, które pozbawiła wolności, łamiąc nawet
stalinowskie „prawo” – m.in. bp. Czesława Kaczmarka, wielu AK-owców, jak
również komunistę Zenona Kliszkę, prawą rękę Gomułki.

Bezprawność decyzji wobec gen. Fieldorfa polegała na tym, że Wolińska
zatwierdziła jego aresztowanie dopiero po 11 dniach od jego
zatrzymania, nie przedstawiając do tego żadnych dowodów winy. Drugi raz
złamała prawo 15 lutego 1951 r., przedłużając areszt Fieldorfowi –
podobnie jak poprzednio, ex post (poprzedni nakaz obowiązywał do 9
lutego) i również bez opisania czynu, który był mu zarzucany. Tym samym
działała w zbrodniczej zmowie z bezpieką, która od pierwszych godzin
torturowała generała.

III RP jak PRL

– Wolińską ścigano na mój wniosek. Była przecież pierwszym
prokuratorem wojskowym, który aresztował ojca. Jej odpowiedzialność za
śmierć „Nila” była taka sama jak całej reszty prokuratorów i sędziów z
tej sprawy – mówiła mi kilka lat temu Maria Fieldorf-Czarska, córka
generała. I opisywała, jak mordercy taty (nie) byli ścigani w III RP:

– Sąd Okręgowy w Warszawie utajnił rozprawę. Na salę pozwolono wejść
tylko mnie, dziennikarzy wyproszono. Kazano mi nawet wyłączyć mikrofon.
Powiedziałam, że nie życzę sobie, aby po raz kolejny sprawa mojego ojca
była tajna, bo tak już było w PRL-u. W 1952 r. mordu sądowego na ojcu
też dokonano za zamkniętymi drzwiami. Pani prokurator zagroziła, że
oskarży mnie o obrazę majestatu sądu. Gdy ważyły się losy wydania
Wolińskiej Polsce, tygodnikowi „Sunday Telegraph” Maria Fieldorf
powiedziała: – Mój ojciec jest uznanym w świecie polskim patriotą, który
walczył szlachetnie w obronie kraju przed nazistami. Wolińska, sama
prześladowana przez Niemców, której rodzina zginęła z ich rąk, nakazując
aresztowanie ojca, faktycznie podpisała na niego wyrok śmierci. Dla
dobra mojego taty, mojego bohatera, do końca życia będę walczyć o jej
ekstradycję, by stanęła w obliczu sprawiedliwości. Sprawiedliwości,
której mojemu tacie odmówiono.

Maria Fieldorf sprawiedliwości jednak nie doczekała (tak samo zresztą
jak odnalezienia szczątków ojca). Jej słowa okazały się prorocze: – Z
prokurator Wolińską będzie tak, jak z sędzią Marią Gurowską, której nie
chciano postawić przed sądem. Wielu osobom zależało, aby nie doszło do
jej procesu.

16 kwietnia 1952 r. sędzia Maria Gurowska (z domu Zand)
przewodniczyła składowi sędziowskiemu, który skazał Fieldorfa na śmierć.
Zmarła – pod zmienionym nazwiskiem Górowska – w 1998 r., kiedy miał się
rozpocząć jej (grubo spóźniony) proces o „mord sądowy”.

„Warszawska Dolores”

W wywiadach dla brytyjskiej prasy Wolińska oznajmiła, że ta
„kretyńska sprawa” jej „nic a nic nie obchodzi”. Że nie przyjedzie do
Polski (podobno jej rodzinnego kraju), gdyż nie może tu liczyć na
sprawiedliwy proces, polskie władze nic jej nie obchodzą, a
prokuratorowi, który ośmielił się postawić jej zarzuty, „ukręciłaby
łeb”. Już w „ludowej” partyzantce – GL i AL, pod wdzięcznym pseudonimem
„Lena”, była znana z niewyparzonego języka; jej wulgarny styl przerażał
nawet innych stalinowców, ale bali się jej, bo niejednemu – ze względu
na koneksje na szczytach komunistycznej władzy – złamała karierę, a
nawet „załatwiła” odsiadkę.

(Jeden ze stalinowskich sędziów, który zwolnił z więzienia
aresztowanych wcześniej przez Wolińską świadków Jehowy, relacjonował jej
późniejszy telefon: „Dzwoniła do mnie »warszawska Dolores« [przydomek
Wolińskiej] (…) i pytała, na jakiej podstawie zwolniliście jehowców.
Odpowiedziałem, że na podstawie decyzji sądu. Wówczas powiedziała: »Nie
bądź cie tacy mądrzy« i wyzwała mnie od ch…”.)

Nieliczni, jak wspomniany już „Daily Mail”, uważali ekstradycję za
zasadną: „Polska jest krajem demokratycznym, przyjaznym wobec Wielkiej
Brytanii. Nie ma powodu, by kwestionować niezawisłość polskiego wymiaru
sprawiedliwości. W sprawie Wolińskiej rząd brytyjski jest na moralnie
grząskim gruncie”.

Heleny Wolińskiej bronił oczywiście Włodzimierz Brus, używając znanej
żydowskiej retoryki, że żona jest… „kozłem ofiarnym”. Nikt niestety nie
sprawdził najważniejszego wątku, który mógł otworzyć drogę do ścigania
tego „kozła”. Na początku lat siedemdziesiątych, kiedy Wolińska ubiegała
się o przyznanie jej brytyjskiego obywatelstwa, we wniosku musiała
odpowiedzieć na pytanie: czy brała udział w prześladowaniach, czy było
wobec niej prowadzone śledztwo? Jeśli odpowiedziałaby twierdząco, nie
mogłaby dostać brytyjskiego obywatelstwa. Musiała zatem skłamać. Dowód?
Śledztwo przeciwko Wolińskiej (jak również innym stalinowskim
funkcjonariuszom) prowadziły w latach 1956-1957 dwie komisje prokuratora
generalnego PRL Mariana Mazura. Obie komisje postawiły jej szereg
poważnych zarzutów, objętych sankcją karną – m.in. aresztowania bez
dowodów winy i niereagowanie na skargi o przestępczych metodach
śledczych. Wówczas Wolińską zwolniono jedynie z prokuratury „z uwagi na
to, że charakter i rozmiar zarzutów z okresu pełnienia przez nią w
naczelnej prokuraturze wojskowej kierowniczego stanowiska dyskwalifikuje
ją jako prokuratora” i zdegradowano.

Podwieczorek ze zbrodniarzem zobowiązuje…

W filmie Pawła Pawlikowskiego Wanda popełnia samobójstwo. W
rzeczywistości Wolińska zmarła śmiercią naturalną – jak już pisaliśmy – w
2008 r. w Oksfordzie. Rzeczpospolita” napisała: „Zgodnie z oficjalnym
komunikatem jej pogrzeb miał się odbyć w miejscowym kościele. Ludzie,
którzy przybyli na uroczystość, dowiedzieli się jednak, że o tej porze
odbędzie się ceremonia pochówku kogoś innego. W ten sposób rodzina
Wolińskiej zmyliła osoby postronne i dziennikarzy którzy chcieli wziąć
udział w pogrzebie. Wolińską pochowano w tajemnicy dwa dni wcześniej. W
ceremonii w obrządku żydowskim wzięło udział ok. dziesięciu osób, między
innymi prof. Kołakowski. Uroczystość miała przebiegać w bardzo
spokojnej atmosferze. Nic nie zakłóciło pogrzebu komunistycznej
prokurator”. Kilka miesięcy później, w lipcu 2009 r., prof. Leszek
Kołakowski podążył za swoją przyjaciółką. Ciekawe zresztą, czy w
ostatniej drodze zbrodniarki uczestniczył Paweł Pawlikowski. W końcu
wspólne podwieczorki powinny do czegoś zobowiązywać.

Na grobie państwa Brusów na żydowskim cmentarzu w Oksfordzie wśród
liter w języku hebrajskim nie ma ani słowa – prócz miejsca urodzenia – o
ich związkach z Polską. Faktycznie, oboje zasłużyli się Polakom jak
najgorzej. Szczególnie „fajna, otwarta, ironiczna, ciepła” pani, która –
nie bacząc na jej zbrodnie – stała się inspiracją dla reżysera filmu
kandydującego do Oskara. Tadeusz Sobolewski, krytyk „GW”, zachwycił się
przesłaniem filmu: „Krwawa Wanda była komunistką, stalinowską
prokuratorką, wysyłała na śmierć »wrogów ludu«. Teraz pije. Sama sobie
wymierza karę”. I o to właśnie chodzi – żeby komunistyczni zbrodniarze
sami sobie wymierzali karę, czyli żeby tej kary w ogóle nie było. A
potem – już po śmierci – żeby żyli w filmach, które relatywizują ich
zbrodnie.

Bo reżyser „Idy” przyznaje, że stara się Wolińską zrozumieć (czy
zrozumiałby też np. Josefa Mengele), żeby nie została „wyklęta”.
Ciekawe, co na to ofiary takich bestii, potworów w mundurze, w tym gen.
August Emil Fieldorf „Nil” i jego rodzina? Co na to prawdziwi wyklęci –
polscy Żołnierze Niezłomni? A co na to III RP? Pookrągłostołowe państwo
nie protestuje przeciwko takim produkcjom, tylko dodatkowo je reklamuje,
uważając za towar eksportowy – najpierw zakłamane „Pokłosie”, teraz
„Idę”. Aby to się zmieniło potrzebna jest – cytując prof. Marka Jana
Chodakiewicza – KONTRREWOLUCJA.




Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

37. Prawda wygrywa w Markowej .

Prawda wygrywa w Markowej . Prawda o poświęceniu Ulmów i dziesiątkach tysięcy Sprawiedliwych.

Prezydent Andrzej Duda uroczyście otworzy dzisiaj w Markowej
Muzeum Polaków Ratujących Żydów. Inspiracją do utworzenia pierwszej ... Więcej »

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

38. "Co piąty ksiądz diecezjalny

"Co piąty ksiądz diecezjalny w Polsce został zamordowany podczas II wojny światowej" - przypomina ks. Paweł Rytel-Anidrianik, rzecznik KEP

w komentarzu do obchodzonego 29 kwietnia Dnia Męczeństwa Duchowieństwa Polskiego.

Rzecznik Konferencji Episkopatu Polski podkreśla w nim, że trzeba podejmować inicjatywy przypominające tych, którzy oddali życie za Chrystusa, aby męczenników XX wieku ocalić od zapomnienia.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

39. 75 lat temu rząd RP na


75 lat temu rząd RP na uchodźstwie wystosował notę do rządów Narodów Zjednoczonych dot. zagłady Żydów

75 lat temu, 10 grudnia 1942 r., rząd RP na uchodźstwie
wystosował notę do państw sprzymierzonych w walce z Niemcami, dotyczącą
prowadzonej przez Niemców masowej eksterminacji Żydów w okupowanej
przez III Rzeszę Polsce. Nota uważana jest
za jeden z najważniejszych dokumentów opisujących Holokaust
i wzywających do jego powstrzymania.

Rząd polski kilkakrotnie zwracał uwagę cywilizowanego
świata […] na postępowanie rządu niemieckiego i niemieckich władz
okupacyjnych, tak wojskowych jak i cywilnych, oraz na metody przez nie
stosowane, +w celu sprowadzenia ludności do prawdziwego stanu
niewolnictwa i, ostatecznie, eksterminacji Narodu Polskiego+. Te metody,
najpierw wprowadzane w Polsce, były następnie wprowadzane w różnym
stopniu w innych krajach okupowanych przez siły zbrojne Rzeszy niemieckiej


podkreślał minister spraw zagranicznych Edward Raczyński w nocie
wystosowanej w imieniu rządu gen. Władysława Sikorskiego
do sygnatariuszy Deklaracji Narodów Zjednoczonych.

Nowe
metody masowego mordu stosowane w ciągu ostatnich kilku miesięcy
potwierdzają fakt, że władze niemieckie z całą świadomością dążą
do całkowitej eksterminacji ludności żydowskiej w Polsce i wielu tysięcy
Żydów, których władze niemieckie deportowały z Europy zachodniej
i środkowej, a także z samej Rzeszy Niemieckiej do Polski

— głosiła nota.

Nota rządu RP stwierdzała
na wstępie, że ostatnie miesiące 1942 roku pokazują przerażający obraz
masowej eksterminacji ludności żydowskiej na terenach Polski okupowanych
przez Niemców.

Jako kluczowy dla wiedzy o Zagładzie można
określić punkt trzeci noty, w którym podkreślano, że celem stosowanych
przez Niemców metod jest wymordowanie wszystkich europejskich Żydów.

Nowe
metody masowego mordu stosowane w ciągu ostatnich kilku miesięcy
potwierdzają fakt, że władze niemieckie z całą świadomością dążą
do całkowitej eksterminacji ludności żydowskiej w Polsce i wielu tysięcy
Żydów, których władze niemieckie deportowały z Europy zachodniej
i środkowej, a także z samej Rzeszy Niemieckiej do Polski

-– głosiła nota.

W kolejnym
jej fragmencie wskazywano, że przygotowania do masowych mordów Niemcy
podjęli już w 1940 r., gdy odizolowano Żydów w gettach. Podkreślano
również, że panowała w nich ogromna śmiertelność, szczególnie wysoka
zimą 1941/1942 r. W kolejnych punktach szczegółowo opisywano tzw. wielką
akcję wysiedleńczą w warszawskim getcie rozpoczętą 22 lipca 1942 r.

W punkcie
14. omawiano niektóre metody zorganizowanej przez Niemców eksterminacji
oraz wymieniano trzy miejsca, w której była dokonywana: „Tremblinka
[Treblinka], Bełżec i Sobibór”, które określono jako „obozy zagłady”.
Według „posiadanych wiadomości” zabijano w nich różnymi sposobami,
łącznie z gazem i prądem elektrycznym.

W nocie opisywano tragedię
dzieci ze szkół żydowskich, sierocińców i domów dziecka, nie wyłączając
sierocińca prowadzonego przez doktora Janusza Korczaka.

Spośród 3 130 000 polskich Żydów żyjących w Polsce przed wybuchem wojny w ciągu minionych trzech lat zginęło około 1/3

-– szacowano w punkcie 19., podkreślając jednocześnie, że niemożliwe jest ustalenie bardziej przybliżonej liczby ofiar.

W nocie
wskazywano, że przygotowania do masowych mordów Niemcy podjęli już
w 1940 r., gdy odizolowano Żydów w gettach. Podkreślano również,
że panowała w nich ogromna śmiertelność, szczególnie wysoka zimą
1941/1942 r. W kolejnych punktach szczegółowo opisywano tzw. wielką
akcję wysiedleńczą w warszawskim getcie rozpoczętą 22 lipca 1942 r.

W 20.
punkcie nota informowała o tym, że ludność polska „która sama znosi
najstraszliwsze prześladowania i spośród której wiele milionów osób
zostało deportowanych do Rzeszy na niewolnicze roboty lub wysiedlonych
ze swych domów i ziemi, pozbawiona tak wielu swoich przywódców, którzy
zostali okrutnie wymordowani przez Niemców, stale wyrażała, poprzez swe
organizacje podziemne oburzenie i współczucie wobec straszliwego losu,
który spotyka ich współobywateli – Żydów”. Stwierdzano również, że Rząd
Polski posiada informacje o pomocy jakiej ludność polska udziela Żydom,
choć „z oczywistych względów jej formy nie mogą być obecnie
opisane i opublikowane”.

Rząd polski – głosi punkt
21. - jako przedstawiciel legalnej władzy na obszarach, na których
Niemcy stosują systematyczne tępienie obywateli polskich i obywateli
pochodzenia żydowskiego wielu innych narodowości – uważa za swój
obowiązek zwrócenie się do Rządów Narodów Zjednoczonych, w szczerym
przekonaniu, że władze te podzielą pogląd Rządu Polskiego
co do konieczności nie tylko potępienia zbrodni popełnianych przez
Niemców i ukarania zbrodniarzy, ale również co do znalezienia środków
dających zapewnienie, iż Niemcom zostanie skutecznie uniemożliwione
stosowanie w dalszym ciągu ich metod masowego mordu.

Podstawą dokumentu były raporty złożone przez emisariusz Polskiego Państwa Podziemnego Jana Karskiego (Kozielewskiego).

Przedstawiciele
społeczności żydowskiej poprosili Karskiego, żeby raportował także
o ich sytuacji. Używali słusznego argumentu, że są takimi samymi
obywatelami Polski, jak inni i mają prawo domagać się, aby rząd polski
i za nimi przemawiał

-– podkreślał w rozmowie z PAP biograf Jana Karskiego Waldemar Piasecki.

Podstawą dokumentu były raporty złożone przez emisariusz Polskiego Państwa Podziemnego Jana Karskiego (Kozielewskiego).

Przedstawiciele
społeczności żydowskiej poprosili Karskiego, żeby raportował także
o ich sytuacji. Używali słusznego argumentu, że są takimi samymi
obywatelami Polski, jak inni i mają prawo domagać się, aby rząd polski
i za nimi przemawiał

— podkreślał w rozmowie z PAP
biograf Jana Karskiego Waldemar Piasecki. Zbierając informacje na temat
dokonywanych przez Niemców zbrodni, Karski dwukrotnie przedostał się
do warszawskiego getta, a także do obozu przejściowego w Izbicy,
z którego Żydzi kierowani byli do obozów zagłady. Efektem działań
Karskiego był raport przedstawiający tragedię obywateli polskich
pochodzenia żydowskiego. 25 listopada 1942 roku został on przedstawiony
rządowi brytyjskiemu.

Jednak już wcześniej, przed opublikowaniem noty, władze RP informowały
o dokonywanych przez Niemców zbrodniach. 6 czerwca 1942 r. premier
Władysław Sikorski przesłał rządom państw sprzymierzonych przyjętą przez
jego Radę Ministrów notę, w której stwierdzano, że „wyniszczenie
ludności żydowskiej ma miejsce w niewiarygodnych rozmiarach. W miastach
jak Wilno, Lwów, Kołomyja, Stanisławów, Lublin, Rzeszów, Miechów
przeprowadza się rzezie dziesiątków tysięcy Żydów. W ghettach Warszawy
i Krakowa gestapo wykonuje egzekucje masowe. […] Żydzi w Polsce cierpią
najstraszliwsze prześladowania w ciągu swych dziejów. […] Opinia
publiczna wolnych narodów musi być na nowo zaalarmowana
terrorem niemieckim”.

W nocie z 6 czerwca 1942 r. rząd wzywał również do ukarania odpowiedzialnych za zbrodnie:

Tylko
zapowiedź kary i zastosowanie retorsji tam, gdzie to jest możliwe,
ukrócić może szał zbirów niemieckich i uratować dalsze setki tysięcy
ofiar od zagłady niechybnej.

Cztery dni później
Rada Narodowa zwróciła się do państw sprzymierzonych z apelem „o protest
cywilizowanego świata”. Latem 1942 r. do wystąpień polskiego rządu
ustosunkowało się wiele organizacji politycznych i społecznych
w Wielkiej Brytanii. W tym samym czasie na Zachód docierały informacje
o kolejnych masowych mordach popełnianych w getcie warszawskim.

Większość
z postulatów Rady Narodowej i polskiego rządu nie znalazło zrozumienia
wśród alianckich polityków. W rozmowach z Raczyńskim minister Anthony
Eden sceptycznie odniósł się do przyjmowania w Wielkiej Brytanii
żydowskich uchodźców z państw neutralnych oraz bombardowań odwetowych,
które jego zdaniem mogły spowodować wzrost „postaw antysemickich”.

W końcu listopada przyjechał do Londynu młody człowiek, który występuje pod nazwiskiem Karski


pisał Edward Raczyński w dzienniku z lat wojny. Już kilkanaście dni
wcześniej raport Karskiego otrzymał zastępca Anthony’ego Edena w Foreign
Office. 7 grudnia 1942 r. wicepremier Stanisław Mikołajczyk w depeszy
do Delegata Rządu na Kraj Jana Piekałkiewicza pisał o wrażeniu jakie
wywierają na Zachodzie doniesienia o zagładzie polskich Żydów.
„Równocześnie rząd polski zabiega, by rządy alianckie wydały deklarację,
że naród niemiecki odpowie za to surowo” – podkreślał.

We wspomnianym
już dzienniku minister spraw zagranicznych E. Raczyński wspominał swe
wystąpienie radiowe z 17 grudnia 1942 roku, w którym streszczał notę
z 10 grudnia: „przemawiałem przez radio brytyjskie po wiadomościach
wieczornych, dając tzw. postscript na temat prześladowań w Polsce,
przede wszystkim Żydów. Przemówienie to, ostro przeciwniemieckie, było
powszechnie słuchane”.

Mówię do Was dzisiaj
na temat, którego ogrom pragnąłbym, aby został w pełni przez Was
zrozumiany. Pragnąłbym, abyście pojęli, jak bardzo rzeczywista jest
tragedia, rozgrywająca się nie tak bardzo daleko od brzegu tej wyspy,
na kontynencie europejskim – na polskiej ziemi


mówił Raczyński. Omówienie noty minister spraw zagranicznych uzupełnił
rozważaniami nad odpowiedzialnością narodu niemieckiego, „tchórzliwie
akceptującym totalną zagładę całej rasy, której przedstawiciele jak
Heine, Mendelsohn i Einstein przyczynili się w dużym stopniu do chwały
kultury niemieckiej”. „Nie mogę oprzeć się myśli, jak mały jest
niemiecki naród w swej potędze – i jak bezgraniczna jest jego hańba.
Kulturalne słowa i upomnienia są bezsilne wobec tego narodu” –
podkreślał minister Raczyński.

Symbolem sprzeciwu wobec
bezczynności mocarstw w sprawie ratowania Żydów była śmierć członka Rady
Narodowej Szmula Zygielbojma, który już od 1941 r. próbował mobilizować
międzynarodową opinię publiczną i informować o Zagładzie. 12 maja 1943
r., po upadku Powstania w Getcie Warszawskim, popełnił samobójstwo.
Poprzedził je listem pożegnalnym, w którym napisał: „Śmiercią swoją
pragnę wyrazić najsilniejszy protest przeciw bierności, z którą świat
przygląda się i dopuszcza zagłady ludu żydowskiego”.

W swoim
wystąpieniu Raczyński wspomniał, że tego samego dnia, 17 grudnia 1942
r., dwanaście państw alianckich potępiło masową zagładę Żydów.

Dziś
rano rządy zjednoczonych narodów europejskich Kontynentu połączyły swój
głos z głosem mocarstw, aby w uroczystej deklaracji dać wyraz swojej
niezłomnej decyzji wypalenia gorącym żelazem zła, którym w tak groźnym
stopniu zarażony jest naród niemiecki. Tragiczne jest stwierdzenie,
że ta polityka eksterminacyjna, praktykowana wobec Żydów przez reżim
hitlerowski, dokonywana jest z udziałem lub poparciem części narodu
niemieckiego, podczas gdy pozostała część tego narodu zachowuje bierne
milczenie. Zdaję sobie sprawę, że w reżimie totalnym protest nie jest
rzeczą łatwą, ale narody okupowane na różne sposoby mimo to ujawniają
swą wolę i swój sprzeciw przeciw barbarzyńskim metodom hitlerowców.

W kolejnych
tygodniach nota Raczyńskiego, jego przemówienie, deklaracja Narodów
Zjednoczonych i dokumenty przekazane przez polskich Żydów
za pośrednictwem Jana Karskiego były szeroko kolportowane
w formie broszury.

7 stycznia 1943 r. Rada Narodowa podjęła
uchwałę, w której wzywała państwa alianckie do natychmiastowego podjęcia
bombardowań odwetowych „Niemców na ziemi niemieckiej”. Postulowano
również zwołanie konferencji przedstawicieli Narodów Zjednoczonych,
którzy mieliby ostrzec naród niemiecki przed konsekwencjami zbrodni.
Proponowano przeprowadzenie akcji zrzutu ulotek informujących
mieszkańców Niemiec o eksterminacji Żydów. Większość z postulatów Rady
Narodowej i polskiego rządu nie znalazło zrozumienia wśród alianckich
polityków. W rozmowach z Raczyńskim minister Anthony Eden sceptycznie
odniósł się do przyjmowania w Wielkiej Brytanii żydowskich uchodźców
z państw neutralnych oraz bombardowań odwetowych, które jego zdaniem
mogły spowodować wzrost „postaw antysemickich”.

Symbolem
sprzeciwu wobec bezczynności mocarstw w sprawie ratowania Żydów była
śmierć członka Rady Narodowej Szmula Zygielbojma, który już od 1941 r.
próbował mobilizować międzynarodową opinię publiczną i informować
o Zagładzie. 12 maja 1943 r., po upadku Powstania w Getcie Warszawskim,
popełnił samobójstwo. Poprzedził je listem pożegnalnym,
w którym napisał:

Śmiercią swoją pragnę wyrazić
najsilniejszy protest przeciw bierności, z którą świat przygląda się
i dopuszcza zagłady ludu żydowskiego.

Michał Szukała (PAP)



Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl