Można jeszcze spotkać w Polsce ludzi – zwłaszcza w mediach - którzy rosyjską inscenizację traktują serio. Analizują jej szczegóły, piszą od czasu do czasu na ten temat analityczne artykuły, nawet książki. Chętnie przy tym wsłuchują się w głosy telewizyjnych  „ekspertów”. Poniższy tekst powstał w zasadzie tylko dla nich.

Do badania inscenizacji na Siewiernym podeszliśmy metodycznie. W kilku ostatnich notkach pracowicie kleiliśmy wersję oficjalną. Założyliśmy, że 10.04.2010 o godzinie 8.41.06 na lotnisku Siewiernyj pod Smoleńskiem wydarzyła się tragiczna, przypadkowa katastrofa polskiego Tupolewa. Po przyjęciu powyższego założenia zaskoczyło nas m.in. niezwykłe nagromadzenie wydarzeń na rosyjskim lotnisku. Zwłaszcza pomiędzy 8.42.00, a 8.48.30 czasu polskiego. Osią naszego wywodu stały się zaledwie dwa fakty - przełamana słynna brzoza, nad którą samolot odrzutowy z pewnością nie leciał  
oraz … relacja filmowa demonstrowana światu przez pana Wiśniewskiego. Szybko zbliżyliśmy się do wniosku numer 1 - to wszystko, cała ta hipoteza przypadkowej katastrofy brzmi nieprawdopodobnie. Po przyjęciu tez wynikających z analizy El Ohido Siluro nie daje się w żaden sposób teorii przypadkowej katastrofy na lotnisku Siewiernyj posklejać.
Wróćmy na chwilę do ostatniego przesłuchania w polskim Sejmie. Przypomnijmy sobie kadry filmu polskiego montażysty. Z tych zdjęć wynika kolejny prosty wniosek - czas rzekomej katastrofy, podawana nam w sprawozdaniu pani Anodiny 8.41.06 czasu polskiego, jest nieprawdziwy.
Jak to?
Otóż w wersji przypadkowej katastrofy, po przyjęciu 8.41.06 za moment zderzenia samolotu z ziemią, nagromadzenie niespójności, wręcz absurdów, osiąga z mety poziom trudny do zaakceptowania. Czy po przyjęciu założenia zamachu, wykonywanego w okolicach lotniska Siewiernyj, ustalony czas impaktu (8.41.06 ) mógłby się ostać? Moim zdaniem … nie. Dlaczego? Także i w tym przypadku sprawę komplikuje złamana brzoza oraz mgła. Przecież samolot nad brzozą tak naprawdę nie leciał. A skoro leciał jakoś inaczej, to wytypowany specjalista współpracujący z zamachowcami powinien był tuż po impakcie przeanalizować prawdziwą ścieżkę lotu Tupolewa. Następnie musiałby ustalić dokładne miejsce oraz sposób uderzenia samolotu o ziemię, wreszcie … wykonać prowizoryczną symulację na komputerze. Dopiero po szczegółowej analizie można było wysłać „komandosa” z precyzyjną instrukcją, na jakiej wysokości pnia ma zakładać ładunki wybuchowe. I na którym drzewie. Czy dawało się coś takiego wykonać w ciągu kilkudziesięciu sekund? Analizowanie toru lotu polskiego Tupolewa zaczęło się w tej wersji najwcześniej o 8.41.30. Tymczasem już o godzinie 8.49.02 – w momencie ponownego włączenia przez pana Sławomira Wiśniewskiego kamery - rosyjskie służby (tzw. strażacy) kończyły w miejscu domniemanej „katastrofy” pracę. Pracę rozpoczętą, jak przypuszczam, od dyskretnego „zainscenizowania” brzozy. Wszystko co mieli tam do zrobienia Rosjanie, na długo przed 8.49.00 zrobili. Wynika to wprost z filmu demonstrowanego przez pana Wiśniewskiego. Z filmu pana Wiśniewskiego wynika także inny charakterystyczny detal - niewielka mgła od godziny 8.49.00 roztaczająca się nad Siewiernym, a zatem ... dobra widoczność. Zaskakująca w świetle pozostałych relacji świadków. (El.Ohido.Siluro.salon24.pl)
Gdybyśmy moment „katastrofy” cofnęli zaledwie o pięć minut, dla uwiarygodnienia oficjalnej rosyjskiej narracji, na przykład do godziny 8.36.00, wówczas rozważana wersja zyskuje nieco na prawdopodobieństwie. Jednak cała relacja pana Wiśniewskiego, włącznie z jego filmami - kręconymi ponoć na gorąco tuż po zdarzeniu - pokazywanymi we wszystkich telewizyjach świata, okazywałaby się automatycznie jednym wielkim przekrętem. Jak mógłby on bowiem rejestrować kamerą z hotelowego okna o godzinie 8.36.00 mgłę i ciszę, skoro w tym samym czasie odbywała się na jego oczach katastrofa? Którą zobaczył, jak zrelacjonował przed Posłami, dopiero w kilka minut później? O godzinie 8.36.00 kamera pozostawała przecież w jego pokoju, w jego oknie, włączona.
Im bardziej cofamy hipotetyczny czas impaktu polskiego Tupolewa, tym większego realizmu nabiera miejsce wskazywane nam przez raport MAK. Tym mniejsza – niestety - staje się wiarygodność pana Wiśniewskiego. Tym większy mamy problem z pierwszym meldunkiem min Szojgu. Jak pamiętamy 8.50.00, to była podana oficjalnie, w dniu katastrofy, godzina zniknięcia Tu-154 z rosyjskich radarów. Coraz dziwniej wyglądałby też moment - słynna 8.56.00 - włączenia syreny na smoleńskim lotnisku. Syreny, którą zapamiętali Polacy, oznaczającej stwierdzenie przez Rosjan katastrofy.
Skoro ani podany nam czas impaktu, ani ścieżka podejścia (brzoza!) nie są prawdziwe, to co z raportu gen Anodiny mogłoby okazać się kiedyś prawdą? Ciekawe pytanie.
09.04.2010 roku polska ekipa telewizyjna, z panem Wiśniewskim w roli głównej, ląduje w hotelu Nowyj w Smoleńsku. Polaków umieszczono (intuicja rosyjskiej recepcjonistki) w pokoju z oknem w dobrą stronę, w którym to oknie pan Wiśniewski umieścił wczesnym rankiem amatorską kamerkę. Wycelowaną prosto … w nadlatującego z Warszawy Tupolewa. Polski montażysta - tak się czasami dzieje – uległ tego dnia swojemu niegroźnemu hobby. Po co w takim razie, skoro nie była to przypadkowa katastrofa, umieszczono polską ekipę telewizyjną zaledwie kilkaset metrów od miejsca, w którym miało dojść do uderzenia polskiego samolotu o ziemię? Kto polskich „filmowców” do Smoleńska wysłał? W jakim celu? Czyżby jakiś skrupulatny zamachowiec faktycznie zamierzał zgromadzić filmową dokumentację całego zamachu? Dla kogo?
Niestety, logiczny wniosek może być tylko jeden – niezidentyfikowaną telewizyjną ekipę, z panem Sławomirem Wiśniewskim włącznie, umieszczono w odpowiednich pokojach hotelu „Nowyj” wyłącznie dla uwiarygodnienia miejsca, w którym doszło do wielkiej inscenizacji. W celu sfilmowania makabrycznych dekoracji, ale nie zamachu przecież. Bo skoro nie była to przypadkowa katastrofa, to ktoś musiał cokolwiek wcześniej zaplanować. Z pewnością był to ktoś myślący i przewidujący. A jeżeli planował, to miejsce usytuowania pokoju, okna, kamery, wreszcie rola, jaką odegrał pan Wiśniewski, okazują się zbyt precyzyjne, żeby wynikały wyłącznie z czystego przypadku. Warto podkreślić - Rosjanie całość swojej narracji medialnej z 10 kwietnia 2010 roku oparli niemal wyłącznie na materiałach produkcji pana Wiśniewskiego ( http://freeyourmind.salon24.pl/284690,red-moon ) .
Rosjanie podają nam zatem nie tylko fałszywą ścieżkę ostatnich sekund lotu. W sprawie ustalonego czasu „katastrofy” także, jak przypuszczam, mijają się z prawdą. Z powyższych rozważań wynikać może automatycznie kolejna logiczna konkluzja – pokazywane całemu światu miejsce na lotnisku Siewiernyj, to nie jest punkt rozbicia się polskiego Tupolewa.



PS. Jeżeli kogokolwiek powyższe rozumowanie nie przekonuje, wymienię kilka znanych faktów:
  1. Rosjanie nie zamierzają przekazać Polsce rozbitego polskiego Tupolewa. Dysponując do szczątków swobodnym dostępem moglibyśmy porównywać określone fragmenty z ich zdjęciowymi, bądź filmowymi odpowiednikami. Moglibyśmy szczątki badać. Upór Rosjan, by nie przekazywać Polsce resztek tragicznego samolotu, także upór rządu Tuska, by o szczątki prezydenckiego Tu-154 nigdy się nie upominać, stanowią najważniejsze chyba dowody pośrednie.
  2. Śladów po upadku wielkiego samolotu, pędzącego z prędkością 150-250 km/godzinę, na Siewiernym nie było. Gdyby rozpędzony, ważący prawie sto ton samolot uderzał o ziemię, choćby „plecami”, jak wmawia nam to MAK i rodzimi „eksperci”, to zaryłby w ziemię, po drodze wykosiłby drzewa. Tymczasem po „katastrofie” drzewa były całe. Widocznych śladów na ziemi, lejów, rowów, wypalonych na dużych obszarach roślin nie stwierdzono. Widać trawę, krzewy, śmieci, niektóre z części samolotowych są wręcz omszałe, jakby obrośnięte, ze śladami starego śniegu w pobliżu.
  3. Śladów po gigantycznym pożarze, po działaniu wielkiej temperatury, na pokazywanym filmie pana Wiśniewskiego nie widać.
  4. Co stało się z kokpitem, którego nie ma na żadnym ze zdjęć?
  5. Na zdjęciach z "miejsca katastrofy" nie widać zwłok. Nie widzieli ich świadkowie. O braku ciał mówił m.in. pan Sławomir Wiśniewski.
  6. Brak huku – rosyjscy świadkowie wspominali niekiedy o głuchym, stłumionym odgłosie. Czasami ktoś wspominał o kilku niezbyt głośnych wybuchach. Jednak większość relacji zawiera frazę – „nic nie słyszałem, nic nie widziałem”, „o katastrofie dowiedziałem się od zdenerwowanych Rosjan”, „było to dla mnie całkowite zaskoczenie”.
  7. Nie pasujące do Tupolewa 154 zimne silniki   http://albatros.salon24.pl/281628,niemy-ale-wiarygodny-swiadek-zdarzenia , ślady cięcia blach części samolotu, skrzydło z rdzawymi plamami, brak foteli, brak tysięcy rzeczy osobistych, należących do pasażerów …. Tego typu szczegółów wyłapanych z kadrów filmu Wiśniewskiego, z fotografii miejsca inscenizacji, są setki.
Powyższą listę będziemy z czasem wydłużać. Wydłużać w nieskończoność, aż któregoś pięknego dnia zacznie się w tej sprawie - w końcu - prawdziwe śledztwo.