Zaskakująca nić sympatii radziecko-niemieckiej na Dolnym Śląsku po II WŚ.
Joanna Hytrek-Hryciuk wiele godzin spędziła w polskich i niemieckich archiwach. Czytając dokumenty, prześledziła skomplikowane stosunki polsko-niemiecko-rosyjskie na Dolnym Śląsku po II wojnie światowej, kiedy to niedawny wróg "Giermaniec" stawał się bliższy rosyjskiemu żołnierzowi niż polski przesiedleniec - pisze Hanna Wieczorek.
Wrocław, 1945 rok (© fot. www.dolnyslask.org.pl)
Joanna Hytrek-Hryciuk wydała właśnie książkę "Rosjanie nadchodzą - ludność niemiecka
a żołnierze Armii Radzieckiej (Czerwonej ) na Dolnym Śląsku w latach 1945-1948".
- Dlaczego zainteresowałam się właśnie tym kawałkiem historii? Ponieważ nikt wcześniej tym się nie zajął - uśmiecha się. - Kiedy przygotowywałam pracę magisterską, na zupełnie inny temat, przypadkiem natknęłam się na raporty z Powiatowych Urzędów Bezpieczeństwa Publicznego. Funkcjonariusze skarżyli się, że nie radzą sobie w terenie. Pisali, że nie mogą zorganizować posterunków i prowadzić tak zwanej pracy operacyjnej wśród Niemców, bo im to utrudniają Rosjanie. Na początku myślałam, że są to odosobnione raporty. Okazało się jednak, że takich meldunków jest całkiem dużo. I wtedy narodził się pomysł, że może warto zająć się tym tematem.
Na początku były grabieże, mordy i gwałty
Nie od razu Rosjan i Niemców połączyły wspólne interesy i niechęć do intruza - Polaka.
- Mój dziadek urodził się na Śląsku Opolskim, który przed wojną należał do Niemiec - mówi Joanna Hytrek-Hryciuk. - Jego rodzina została uznana za ludność autochtoniczną i dzięki temu mogła zostać po wojnie na Dolnym Śląsku. Dziadek mieszkał w takiej małej miejscowości Obrowiec koło Gogolina. I tam na początku 1945 roku przeżył wkroczenie Rosjan. Zastrzelono 15 osób, spłonął miejscowy pałac. Było więc dosyć typowo i charakterystycznie.
A jak we wspomnieniach dolnośląskich Niemców wyglądało wkroczenie Armii Czerwonej? Najczęściej tak: "Najpierw wjechały czołgi, za nimi szła piechota, która długimi drągami wybijała okna, do których mogła dosięgnąć. Potem nadeszli ci, którzy rabowali zegarki i biżuterię. I następni, którzy szukali kobiet, wszystko jedno jakich, młodych czy starych" - opisywała ewakuowana do Lwówka Śląskiego mieszkanka Wrocławia. Stacjonujący na Klecinie pułkownik Aleksiej Cziczin 18 lutego zanotował w swoim dzienniku: "Wrocławia bronią od dzieciaków po starych. Nasi żołnierze mszczą się bezlitośnie. Wydano rozkaz: jeńców i cywilów nie rozstrzeliwać, ale to nie pomaga. Należy podjąć jakieś kroki, nie możemy zostać barbarzyńcami".
We wspomnieniach niemieckich mieszkanek Dolnego Śląska zapisali się jako barbarzyńcy. Szacuje się, że na terenach na wschód od Odry i Nysy ofiarami gwałtu padło 1,4 miliona niemieckich dziewcząt i kobiet. Odnotowywano przypadki nekrofilii. Pijany radziecki oficer zabił siedemdziesięcioletnią Niem-kę, potem ją zgwałcił i zasnął koło zwłok. Obudził go dopiero patrol żołnierzy wezwany na pomoc przez córkę zabitej. Wielu historyków uważa, że na bestialskie zachowania Rosjan miało wpływ morze wypijanego przez nich alkoholu. W Wołowie na ich potrzeby pracowały na okrągło 3 gorzelnie. Pięćdziesiąt tysięcy litów spirytusu zniknęło z zajętej przez Armię Czerwoną gorzelni w Wąsoszu.
Trudno się dziwić, że Niemki szukały opiekunów. Byli nimi wyżsi rangą oficerowie. We wspomnieniach dolnośląskich Niemców często pojawia się informacja, że "Niektóre kobiety idą dobrowolnie do radzieckich żołnierzy, najczęściej oficerów, dbają o nich, opierają ich, gotują im, [...] sprzedają same siebie".Założyli miednicę na głowę milicjantowi i postawili na baczność przed Niemcami
Nić rosyjsko-niemieckiej sympatii
- Stosunki między Niemcami a Rosjanami zmieniały się z upływem czasu, wraz ze zmieniającą się sytuacją na froncie - opowiada Joanna Hytrek-Hryciuk. - Po pierwszej fali bardzo brutalnego zachowania żołnierzy, która trwała mniej więcej do kwietnia 1945 roku - mniej więcej, ponieważ trudno postawić jednoznaczną cezurę - 20 kwietnia Józef Stalin wydaje rozkaz o tak zwanym bardziej humanitarnym traktowaniu Niemców. Jest on związany z wysiłkiem żołnierzy na rzecz zdobycia Berlina. Chodzi o to, by osłabić opór Niemców. I rzeczywiście, na Dolnym Śląsku stosunek Rosjan do Niemców powoli się zmienia. A do zupełnej zmiany dochodzi po maju 1945 roku. Można powiedzieć, że zupełnie nieoczekiwanie zawiązuje się nić sympatii niemiecko-radzieckiej, skierowana przeciwko polskiej władzy.
Szybko okazało się, że polska władza miała ogromny problem z instalowaniem się. Praktyka była taka: Rosjanie, wkraczając na Dolny Śląsk, tworzyli w poszczególnych miejscowościach komendantury wojenne. Często przekazując Niemcom zadania władzy samorządowej. Na przykład niemieccy burmistrzowie rządzili (pod nadzorem Rosjan) w Maniowie, Pustkowie Żurawskim, Ołdrzychowicach, Mielęcinie. I choć po maju 1945 roku komendantury miały przestać istnieć, tak się nie działo. Bo Rosjanie zadomowili się tutaj, Niemcy próbowali wchodzić z nimi w układy, także biznesowe. Kiedy więc pojawiła się polska władza, nikomu nie było to na rękę.
"W
Problemy miała także milicja. Kiedy do Konradowa przyjechali milicjanci, by w lipcu 1945 r. utworzyć tam posterunek, we wsi natychmiast pojawili się żołnierze radzieccy. Oficer podarł dokumenty okazane przez milicjantów, odebrał im broń, zarekwirował rowery, a rzeczy osobiste Polaków rozdał Niemcom. Komendantowi założono na głowę miednicę i kazano stać na baczność przed Niemcami. Pomimo że komendantura przekazała władzę w tym rejonie już 10 lipca, milicjantów ostrzeżono, że zostaną rozstrzelani, jeśli powrócą do wsi".
Ocieplenie w stosunkach między Rosjanami a niemiecką ludnością cywilną odbiło się na Polakach przybywających na Dolny Śląsk, by się tu osiedlić. Do Warszawy zaczęły docierać raporty, że zachowanie Niemców w stosunku do ludności polskiej jest lekceważące i aroganckie. W stosunku zaś do przedstawicieli Armii Czerwonej - pokorne i służalcze.
Stanowiskiem zapłacił za krytykę polsko-radziecko-niemieckich stosunków pierwszy prezydent Legnicy. Karol Myrek został odwołany, ponieważ powiedział: "Przecież wiecie, że wszystko jest w rękach Związku Radzieckiego. (...) Ja występowałem do władz radzieckich, by wyłączali światło u Niemców, ale Rosjanie wyłączali tylko u Polaków, a u Niemców zostawiali. Gdy my się zwracamy, to Moskale nas wypędzają, mówiąc, że Polacy nie powinni się tu znajdować". A kierownik Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Wołowie informował o przyjaznych kontaktach Niemców i żołnierzy Armii Czerwonej. Między innymi o wspólnych wyprawach na polowania.
Problem umiera śmiercią naturalną w 1948 r. Kończą się wtedy wysiedlenia. Na Dolnym Śląsku Niemców zostaje garstka, a żołnierzy rosyjskich jeszcze mniej.
Hanna Wieczorek
***
Przy pisaniu tego tekstu wykorzystałam fragmenty książki "Rosjanie nadchodzą - ludność niemiecka a żołnierze Armii Radzieckiej (Czerwonej ) na Dolnym Śląsku w latach 1945-1948".
Śladami historii
Zapytaj babcię, porozmawiaj z dziadkiem i poznaj Dolny Śląsk - nasz apel kierujemy do młodszych (i trochę starszych) mieszkańców Dolnego Ślaska, by spisali historie rodzinne - wspomnienia z pierwszych lat na Ziemiach Odzyskanych (historie z późniejszych lat też mile widziane). Przysyłajcie swoje opowieści na adres: "Gazeta Wrocławska", ul. Strzegomska 42a, 53-611 Wrocław lub historia@gazeta.wroc.pl.
http://www.polskatimes.pl/fakty/kraj/376208,zaskakujaca-nic-sympatii-radziecko-niemieckiej,id,t.html#material_1
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz