„ … są dwie szale: z jednej zasługi "Tygodnika", z drugiej współpraca z SB, bez której tych zasług by nie było. Ale myli się ów człowiek bardzo. Współpracy nie było, kontakty ze wszystkimi istniejącymi władzami być musiały, jednak przede wszystkim waga, na której można by to zbadać nie istnieje. Wszystko było po jednej stronie, gdzie był wielki Jerzy Turowicz” – jeden z redaktorów obecnego "Tygodnika Powszechnego", podaję za P. Zarembą.
„Trwa ciągle moja polemika z „Tygodnikiem", a głównie z owym przygnębiająco zgłupiałym Jerzym Turowiczem” – notował w „Dziennikach” pod datą 20 lutego 1969 roku Stefan Kisielewski. Tygodnik, to oczywiście „Tygodnik Powszechny” i kto, jak kto, ale autor tych słów doskonale wiedział, jaka obowiązywała na danym etapie linia redakcyjna, „który” socjalizm (właściwie, której frakcji) miał mieć ludzką twarz, a także wiedział, o czym się szepcze na redakcyjnym korytarzu. Nader srogą, ale i gorzką ocenę „Tygodnika” oraz postawy jego redaktora naczelnego uzasadniał np. tak:
„„Tygodnik” drukujący wrażenia z Niemiec Anny Morawskiej, komunizujące w stylu Rudi Dutchkego, to już rzecz nie do zniesienia, rzygać się chce”.
Dlaczego o tym piszę? Właśnie dzisiaj ma się ukazać książka Romana Graczyka "Cena przetrwania. SB wobec Tygodnika Powszechnego", i jeżeli ktoś zamierza do niej sięgnąć powinien mieć pod ręką „Dzienniki” Stefana Kisielewskiego.
Kisiel od samego początku, czyli od 1945 roku był związany z tym środowiskiem. Przez 45 lat pisywał kpiarskie felietony próbując przechytrzyć cenzurę, a czytelnicy TP właśnie od nich zaczynali jego lekturę. Szczerze zapisywał swoje myśli - nie było szansy, by jego dziennik został wydany w Polsce:
„Nasza prasa jest naprawdę największą hańbą świata — czegoś tak głupiego i perfidnego jeszcze chyba nie było. Z perfidią jeszcze bym się pogodził, ale głupota kładzie wszystko w sposób wręcz nieprawdopodobny, a dowodzi, jak prymitywni ludzie tym wszystkim kierują … ”.
Zauważmy na marginesie, że wielu z tych dziennikarzy „hańbiących zawód”, doskonale się odnalazło w III RP po 1989 roku. Jako seniorzy zawodu, a czasem wręcz jako mentorzy dziennikarskiego narybku. Zbytnio się nie rozglądając, przecież, co jakiś czas miga w „loży prasowej” kamienna twarz jednego z piewców stanu wojennego, który jako student zaczynał karierę w osławionym „Sztandarze młodych” w 1956 roku.
Jestem po lekturze wywiadu z Moniką Olejnik (polecam) – za ćwierć grosza nie ma w nim krytycznej oceny swojego warsztatu, ani świadomości samoograniczeń – więc cytat słów sprawiającej wrażenie lekko zdezorientowanej Olejnik. Pyta rozczulająco szczerze Piotra Najsztuba:
„A są jakieś autorytety wśród dziennikarzy? Przecież widzisz, jak się dziennikarze nienawidzą. Było tak kiedyś, przez te 20 lat?”.
A może gwiazda stacji TVN 24 wyliczyłaby obiekty swojej nienawiści? Jedną garsteczkę?
Katolewica
Czyli po pierwsze Kisiel – przed lekturą Graczyka, a po drugie? Po drugie, dobrze byłoby gdyby czytelnik „Ceny przetrwania” miał pod ręką książkę Stanisława Murzańskiego zatytułowaną „Wśród łopotu sztandarów rewolucji” – rzecz o „katolewicy” 1945-1989. Autor to żołnierz AK, który po wojnie działał w WiN-ie, a w latach 1948-1955 był więziony. Swoją drogą w opinii publicznej ile treści może nieść taka informacja, że akowiec „w latach 1948-1955 był więziony” ?
Stanisław Murzański opisuje środowisko Tygodnika Powszechnego oraz przedstawia linię redakcyjną pisma. Zapytajmy. Jaka jest droga polityczna tego środowiska, która to droga jednocześnie wytyczała linię redakcyjną pismu?
Autor przedstawia ją od początku „Nowej Ery”, poprzez rozdział „Do socjalizmu marsz realistów z przeszkodami” (jednym z jego bohaterów jest niestety sam Kisielewski), a Stanisław Stomma przekonuje czytelników „Tygodnika”, że „historyczną i polityczną koniecznością jest posiadanie przez Polskę ustroju socjalistycznego” (SIC!). Następnie TP znajduje się „Na równi pochyłej”, aż w końcu znajdzie się w „pułapce lojalizmu”.
Jakże gorzko brzmią słowa autora, więźnia reżimu komunistycznego:
„To, że łajdak zachował się, jak zwykł zachowywać się łajdak nie stanowi psychologicznej zagadki, ale kiedy człowiek z gruntu prawy zaczyna paktować z szują, jesteśmy zaskoczeni i chcielibyśmy wiedzieć, co go do tego skłoniło, poznać motywy i argumenty.
Coś w tym musi być – myślimy – wietrząc dramat sumienia, a kiedy nie daje się go wytropić, coraz trudniej jest nam się oprzeć uczuciom gniewu i rozpaczy, widząc nikczemność i małość wyzierającą z każdego zakamarka ruiny tego przecież nie tylko ustrojowego potworka, nazwanego Polską Rzeczpospolitą Ludową”.
I Stanisław Murzański przywołuje słowa Jerzego Turowicza, że gdyby władza wymagała od nich powiedzenia czegoś, co byłoby po prostu kłamstwem, musieliby powiedzieć nie. Ale powiedzenie czegoś, co jest częściową prawdą albo, co jest prawdą, ale nie całą, to już podlegało rozważeniu.
Turowicz przez lata należący do Frontu Jedności Narodu - nawet był członkiem jego Ogólnopolskiego Komitetu - wyznaje, że specjalnie mu to nie smakowało, ale „uważaliśmy, że to jest możliwe”. Natomiast do PRON-u nie weszliśmy, bo to nie było możliwe”.
Jak wytłumaczyć, dlaczego zaangażowanie się w działalność instytucji o identycznych nieomal założeniach i zadaniach w jednej z dwu podobnych do siebie pod wieloma względami sytuacji było możliwe, w drugiej zaś możliwe nie było?
Ramy niniejszego tekstu nie pozwalają na przedstawienie analizy Murzańskiego, ale podam jeden swój argument, według mnie zasadniczy.
Szala zasług
Otóż chodzi po prostu o względy towarzyskie, o coś, co funkcjonowało obok – ale bardzo blisko – życia polityczno-dziennikarskiego. Właśnie te wielorakie i wieloletnie, wielopokoleniowe powiązania rodzinne, przyjacielskie oraz towarzyskie powodowały, że mniej więcej w tym samym czasie, gdy Stomma pisał o historycznej konieczności ustroju socjalistycznego w Polsce, czytamy w liście Jerzego Giedroycia do Jerzego Stempowskiego – dłuższy arcysmaczny cytat konieczny:
„Otóż Widział Pan zapewne pierwszy numer „Kultury" warszawskiej. Pismo jest przerażające. Czegoś podobnego nie było nawet w okresie stalinowskim. W zespole redakcyjnym same szmaty najgorszego gatunku. Były presje Biura Politycznego KC. Wiem, że mimo nacisków Stefan Żółkiewski odmówił, Schaff nawet i Czeszko długo się bronili, nim zaakceptowali. Wszystko to razem wskazuje na konieczność akcji, o której Panu pisałem”.
Ta akcja, o której pisze Giedroyc, to słynny list 34. Czy ktoś kiedyś napisze pracę – co najmniej doktorską – zatytułowaną np. „Likwidacja pisma literackiego, a rewizjonizm”? Jeżeli ktoś chce poznać nazwiska tych „szmat dziennikarskich”, może sięgnąć do „Historii co tydzień” Kazimierza Koźniewskiego – znajdzie składy zespołów redakcyjnych.
Okazuje się, że po siedmiu latach od 1956 roku, najwięksi stalinowcy, pomimo nacisków władzy ponoć „odmawiają”, a także jak Schaff – „nawet” długo się bronią, a funkcjonują inne szmaty – „najgorszego gatunku”.
(Szczegóły wraz z przypisami oraz nazwiska, na moim nowym blogu – w tym omówienie nie poprawionego protokołu ze spotkania w KC PZPR – gdy likwidowano tygodniki „Przegląd Kulturalny” oraz „Nową Kulturę”).
Przecież jakże inaczej potoczyłyby się losy Leszka Kołakowskiego, gdyby załapał się w 1956 roku do odpowiedniego zespołu redakcyjnego? Jakże inaczej wspólną drogę życiową - z komunizmem pod rękę - by kontynuowali Jerzy Andrzejewski, Adam Ważyk, Mieczysław Jastrun czy Paweł Hertz, gdyby miesięcznik „Europa” jednak zaczął wychodzić? Gdyby ta właściwa frakcja w PZPR zwyciężyła?
Swoją książkę o środowisku „Tygodnika Powszechnego” Stanisław Murzański puentuje, że niedorzeczną jest myśl, by politycy, głośni działacze oraz intelektualiści, nie mieli jasnej świadomości tego, co robili czy pisali.
„Wolna wola” czynienia czegokolwiek, jest uwarunkowana całym wcześniejszym życiem.
Gliniarz z „Tygodnika”
Ciążenie „Tygodnika Powszechnego” ku „Gazecie Wyborczej” oraz pogardliwe traktowanie lub zwalczanie wszystkich, którzy myślą inaczej, nie będzie zaskoczeniem, chociaż dla wielu ludzi może być dramatem – tak to widział Murzański.
Czy tę przestrogę wziął sobie do serca Roman Graczyk, w latach 1984–1991 dziennikarz "TP", a następnie od 1993 aż do 2005 roku publicysta "Gazety Wyborczej"?
Pytam - dopiero wówczas, gdy poparł lustrację i opowiedział się za otwarciem dawnych archiwów SB zobaczył, w jakim towarzystwie się obraca?
Jego „Cenę przetrwania” wezmę do ręki dopiero wieczorem, wówczas zobaczę cóż takiego ujawnił, że stał się przedmiotem nagonki niegdysiejszych przyjaciół.
A wcześniej przypomnę sobie pracę Andrzeja Micewskiego „Współrządzić czy nie kłamać? - PAX i Znak w Polsce 1945 – 1976”. To jest ten sam „Znak”, który wydaje antypolski paszkwil Grossa, a odmawia świadczenia usług wydawniczych Graczykowi. Potrzeba innych argumentów?
Dzisiaj jakże inaczej dzisiaj, czyta się słowa Andrzeja Micewskiego, gdy mamy „Dzienniki Kisiela”, gdy są opracowania Stanisława Murzańskiego, i przede wszystkim gdy już wiadomo, jak środowisko „Znaku” i „Tygodnika Powszechnego” panicznie obawiało się prawdy:
„nie ulega wątpliwości, że dewiza „tygodnika Powszechnego” „nie kłamać” – okazała się najsłuszniejszą ze wszystkich koncepcji działania świeckich katolików polskich w okresie powojennym”
Jakże inaczej czyta się te słowa, gdy gliniarz z „Tygodnika” Krzysztof Kozłowski cynicznie żąda „Papiery na stół!”, a jeden z redaktorów "Tygodnika Powszechnego" szczerze wyznaje, że są dwie szale: na jednej zasługi "Tygodnika", na drugiej współpraca z SB, bez której tych zasług by nie było.
Bez współpracy nie byłoby zasług – zadajmy pytanie? Taka była cena?
Redaktor TP mówi, że przede wszystkim waga, na której można by to zbadać nie istnieje i dodaje: „Wszystko było po jednej stronie, gdzie był wielki Jerzy Turowicz”.
Dla „katolewicy” szali nie ma, jakżeby inaczej. „Elity” nie podlegają kryterium prawdy, tylko kryterium zasług. A co jest zasługą, o tym decydują (orzekają) same.
1 komentarz
1. Paszkwil na metropolitę.
Paszkwil na metropolitę. Czego boi się „TP”, że tak wściekle atakuje abp. Jędraszewskiego? Bohaterowie i wrogowie katolewicy
„Tygodnik Powszechny”, dla
którego bohaterami są m.in. ex-ksiądz-gej – Krzysztof Charamsa, „Strajk
Kobiet” i „Obywatele RP”, przypuścił atak na abp. Marka Jędraszewskiego.
Kolejny raz. Okładkowy tekst, pełen insynuacji i anonimowych doniesień,
to – jak zapowiada redakcja – pierwsza część nienawistnej opowieści
o krakowskim metropolicie. Czyżby akt zemsty za usunięcie „TP”
z kamienicy należącej do kurii? Odsiewając insynuacje od konkretów,
widać wyraźnie, że redakcji „Tygodnika Powszechnego” najbardziej
przeszkadza katolickość abp. Jędraszewskiego, konsekwentne trzymanie się
nauczania Kościoła i jednoznaczna obrona katolickiej postawy
w zawirowaniach współczesności.
Wszystkie strachy „Tygodnika”
„Kościół
jest zamknięty” – krzyczy okładka „TP”, pytając: „kim jest arcybiskup
Jędraszewski”. Aż troje redaktorów ruszyło do piór, by stworzyć paszkwil
na swojego metropolitę. Sięgają do archiwalnych tekstów
publicystycznych opublikowanych przez ks. Jędraszewskiego w „Przewodniku
katolickim” w latach 90., ze zgorszeniem przytaczają ich zawartość:
W tekście
pojawiają się też fragmenty wypowiedzi krakowskiego metropolity, które
redakcja najwyraźniej uznaje za skandaliczne, zwłaszcza te o rodzinie,
LGBT i postprawdzie:
W sumie
nie dziwi fakt, że na takie słowa katolickiego biskupa „Tygodnik
Powszechny” reaguje jak diabeł na święconą wodę. Od lat trudno znaleźć
na jego łamach choć jedną istotną sprawę, w której redakcja stałaby
po stronie Kościoła i razem z nim broniła człowieka przed destrukcyjnymi
zagrożeniami współczesności. Promowany jest skrajny relatywizm
i spychanie nauczania w nurt lewicowo-liberalny. Pomimo to,
tygodnik z premedytacją używa przymiotnika katolicki i uzurpuje sobie
prawo do nieomylności, otwierając czytelników
na zdeprawowaną rzeczywistość.
Katolewica w natarciu
Nie ma granicy, której „Tygodnik Powszechny” nie byłby w stanie przekroczyć w swojej „misji” lewicowania Kościoła. Doskonale wtóruje mu w tym „Więź”, której redaktorzy są zawsze aktywni, zwłaszcza gdy trzeba osaczyć abp. Jędraszewskiego.
W 2015 roku, TP osiągnął taki poziom zapiekłości, że sięgnął po ks. Krzysztofa Charamsę z Watykanu, by uderzyć w polskich biskupów za niezdolność kroczenia z duchem czasu.
Tuż po publikacji numeru, bohater z okładki, za duchem tym poszedł tak
daleko, że wystąpił z Kościoła, ogłaszając na wspólnej konferencji
prasowej ze swoim wieloletnim partnerem, że od lat jest czynnym
homoseksualistą. Wypromowany przez „TP” watykański duchowny, już
po przejściu do stanu świeckiego, jeździł po Polsce z wykładami,
na których przekonywał, że „Marsz dla życia i rodziny to marsz przeciwko
prawom człowieka”, Jan Paweł II i Józef Ratzinger są największymi
homofobami, którzy zatrzymali Kościół w rozwoju, a „św. Teresa z Avila
była biseksualna”.
CZYTAJ WIĘCEJ: TYLKO
U NAS. Autorytet „Tygodnika Powszechnego” szarga świętości. Charamsa
zapowiada nową erę Kościoła: „Homoseksualni księża to dar od Boga”
W październiku
2019, gdy polski Kościół przeciwstawiał się tęczowej indoktrynacji,
a ogromna część rodziców oczekiwała prawnej ochrony dla swoich dzieci, „Tygodnik” wskazywał na nowe wzorce kulturowe i zachęcał do otwartości na środowiska LGBT w Kościele.
CZYTAJ WIĘCEJ: I to ma być
katolickie pismo? „TP” przeprowadził wywiad z… prymaską Kościoła
Szwecji! Opowiada o parytetach i cierpieniach osób LGBT
W przeddzień
tzw. „tęczowego piątku”, gdy ogromna część rodziców zastanawiała się
jak uchronić swoje dzieci przed indoktrynacją, miesięcznik „Więź”
na swojej stronie internetowej opublikował list ewangelickiego
duchownego, który dziękuje szkole za zorganizowanie dnia
promującego homoseksualizm.
W momencie, gdy w Polsce rozgrywała się batalia o życie dzieci nienarodzonych, Tygodnik stanął po stronie Strajku Kobiet.
W listopadzie 2020 na okładce pojawiła się Dorota Segda ze swoim
proaborcyjnym przesłaniem: „To, czego dopuścili się Trybunał
Konstytucyjny pod rękę z Kościołem, jest wyrazem pogardy do kobiet
i stanowi pogrzeb praw człowieka w Polsce. Pożałują”.
W lipcu 2020 na łamach „Tygodnika Powszechnego” ukazał się artykuł poświęcony wróżbitom i ich pracy w czasie pandemii koronawirusa.
W sumie można docenić, że redakcja nie poszła w ślad „Wyborczej” i nie
trapiła się problemami z brakiem zatrudnienia prostytutek podczas
lock downu.
Jakieś styczne z katechizmem Kościoła katolickiego?
W katolickich kręgach oburzenie na taką postawę trwa od lat. Redakcja
„Tygodnika”, nieustannie atakując kurię, żerowała na swojej historii,
autorytecie swoich założycieli i za grosze wynajmowała od kurii
kamienicę przy ul. Wiślnej. Abp Jędraszewski położył temu kres.
Wyprowadzka z kurialnej kamienicy
W styczniu
2021 roku „Tygodnik Powszechny” ogłosił, że musi szukać nowej siedziby.
Archidiecezja krakowska wypowiedziała mu umowę najmu lokalu przy ul.
Wiślnej 12. Wielu odetchnęło z ulgą, ale stronnicy Tygodnika i „Więzi”
przystąpili do jeszcze ostrzejszego ataku. Każde wystąpienie metropolity
poddawane było analizie. Trudno oprzeć się wrażeniu, że trwa operacja
niszczenia arcybiskupa. Komuś najwyraźniej przeszkadza nie tylko
katolickość abp. Jędraszewskiego, ale także to, że przyszedł spoza
Krakowa i nie liczy się z utartymi dotąd układami.
Paszkwil na arcybiskupa
Redakcja
Tygodnika ogłosiła paszkwil w odcinkach. Trudno w nim odróżnić prawdę
od pomówień. Są anonimowe wypowiedzi, zasłyszane podejrzenia, wydumane
historie oraz zarzuty, które dawno zostały odparte i wyjaśnione.
„Wysłanie księdza podejrzewanego o przestępstwa seksualne do pracy
w domu pomocy społecznej. Sojusz z władzą. Czystki w kolejnych kuriach.
Co historia Marka Jędraszewskiego mówi o Kościele?” – pytają autorzy
tekstu, po czym karmią czytelnika magmą własnych niechęci. A co ten
tekst mówi o Kościele „Tygodnika Powszechnego”? Z pewnością wiele.
Jednym
z zarzutów wobec metropolity jest nieopublikowana synteza synodalna
archidiecezji krakowskiej, w której – według dziennikarzy – „Kościół
jawi się jako instytucja ksenofobiczna, homofobiczna, niekierująca się
postawą miłości”. W braku publikacji „Tygodnik” węszy spisek. Jednak
z naszych informacji wynika zgoła coś innego. Dokumentacja synodalna
jest obszerna i trwają nad nią prace. Planowane są też w najbliższym
czasie spotkania z kapłanami w kwestii zebranych materiałów synodalnych.
Działania kurii krakowskiej nie ograniczały się jedynie do zebrania
ankiet. Abp Jędraszewski spotykał się w wiernymi, m.in.
z przedstawicielami duszpasterstw akademickich, o czym kuria
informowała na bieżąco.
Wśród zarzutów wymienionych przeciwko
abp. Jędraszewskiego jest także ten, że w Łodzi wspierał on inicjatywę
powstania pomnika upamiętniającego ofiary katastrofy smoleńskiej oraz
że utrzymuje kontakty z ludźmi, z którymi współpracował w poprzedniej
diecezji. Szeroko opisana jest też historia księdza, który miał
molestować niepełnosprawną pacjentkę domu opieki. Wiadomo jednak,
że kuria podjęła stosowne kroki po otrzymaniu tej informacji, przeciwko
księdzu toczy się postępowanie kanoniczne i prokuratorskie.
Gdyby
wycisnąć zawartość tekstu i przytomnie ocenić co jest faktycznym
działaniem metropolity krakowskiego, co jest rzeczą od niego zależną,
a co jest jedynie przypuszczeniem, niepokojem, mitem lub atmosferą,
widać jasno, że najbardziej uwiera autorów katolicki światopogląd
arcybiskupa, jego odważna, bezkompromisowa postawa, niezgoda
na liberalizowanie nauczania Kościoła, brak podatności na wewnętrzne,
diecezjalne gierki i sprzeciw szkodliwej idei tzw. „Kościoła otwartego”. Warto więc na koniec przywołać opinię słowa śp. ks. bp. Stanisława Stefanka TChr, który określał ten twór jednoznacznie:
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl