♦ Obozowy sztandar

avatar użytkownika wielka-solidarnosc.pl

Nie znam drugiego takiego wydarzenia – w Zakładzie Karnym w Uhercach Mineralnych został wykonany obozowy sztandar. Zaprezentowano go „publicznie” 31 VIII 1982 r.

- Pamiętam dobrze, jak wynosiłem z obozu internowania sztandar z naszytym orłem, który wcześniej był wywieszony w oknie jednej z cel -wspomina ks. Jan Luchnowski, wówczas kapelan internowanych. - Funkcjonariusze usiłowali ściągnąć sztandar z okna i naderwana została jedna z nóg orła. Sztandar teraz znajduje się na Jasnej Górze.

Udało mi się go wynieść i przekazać w najlepsze ręce. Było to narażanie nie tylko siebie, ale także i innych internowanych. Z pomocą Bożą wszystko jednak zakończyło się pomyślnie. Trzeba było zadbać o obozowy sztandar, wielu internowanych mnie o to prosiło.

Ksiądz Luchnowski nie wiedział, jak potoczyły się dalsze losy sztandaru…

- Pamiętam dobrze, bo bardzo mocno przeżyłem sprawę sztandaru obozowego. Wielkim nakładem pracy, bo przecież z tym trzeba się było ukrywać przed „klawiszami”, internowani wyszyli sztandar obozowy. Szczególnie napracował się przy nim Andrzej Rozpłochowskiopowiada Leszek Waliszewski. – Sztandar był piękny i w czasie apelu na 31 VIII 1982 r. „klawisze” się rzucili, aby go zabrać. Broniliśmy go i udało się nam go uratować.

- 30 VIII ustawiono wokół obozu posiłki ROMO, natomiast „klawisze” chodzili w pasie śmierci z długą bronią – opisuje to wydarzenie Wiesław Ukleja.31 VIII internowani sforsowali przed godz. 12.00 kratę oddzielającą ich od spacernika i przedostali się na obozowe boisko do gry w siatkówkę. W pawilonie została tylko nieliczna grupa kończąca szycie obozowego sztandaru. Grupy tej nie wypuszczono na spacernik, a przy próbie wyjścia – siłą wycofano ją do pawilonu. O godz. 12.00 odbył się na boisku uroczysty apel, połączony z odśpiewaniem Hymnu i Roty. Sztandar obozowy wywieszono przez okno pawilonu. Jeden z „klawiszy” bezskutecznie usiłował go wyrwać z rąk internowanych, wspinając się ukradkiem do okna po kratach. W szarpaninie sztandar został tylko nieznacznie uszkodzony.

- Od rana atmosfera pełna napięcia. Od dwóch dni chłopcy, którym przewodzi „Mała Kopa” [Andrzej Rozpłochowski] kończą pracę przy sztandarze – opisuje te wydarzenia w szczegółach Jerzy Frelich. Walczą dzielnie, by do apelu był gotów! Próbujemy opuścić pawilon. Krata wyjściowa na dole zamknięta! To niedobry znak, będą kłopo­ty! „Klawisze” zgodzili się na spacer, ale zamiennie: jedni wchodzą, drudzy wychodzą. Robimy mały młyn, czyli więcej wychodzi niż wchodzi i ok. 10.00 już prawie połowa całej załogi była na spacernikach. Poczty sztandarowe obmyślają drogę przerzutu flagi, sztandaru z dwumetrowymi drzewcami, a także transparentów. Jest czynna łaźnia, grupa z ręcznikami opuszcza budynek, do którego po kąpieli nie wróci! Jest też droga przez lekarza i tamtędy również paru internowanych przeszło, zanim jej nie zablokowali.

- Na pawilonie zostało ponad dwudziestu – kontynuuje swoją relację. – O godzinie 11.00 zgromadzili się przy kracie, napierają na nią, domagają się wyjścia na spacer. „Klawisz” ani myśli otwierać, domagał się z kolei, by część naszych zeszła. Wtedy paru kolegów z kąpieli sygnalizuje chęć wejścia na pawilon. „Klawisz” otworzył kratę, a chłopcy tylko na to czekali i momentalnie ją zablokowali, ich napór przyparł „klawisza” do ściany – wszyscy wyszli! Z wyjątkiem pracujących jeszcze przy sztandarze oraz, niestety, Ryśka Kuleszy, który w dodatku podczas przepychanki stracił okulary. Przy tym wszystkim przerzucone zostały flaga, drzewce i oba transparenty. Sztandar Andrzej miał przerzucić w kocu. Konsternacja kompletna w „klawiszkomando”. Prawie cały ośrodek na polu, jedni w spacerniku-wykotniku, ale pozostali poza nim! Rzecz niedopuszczalna, bo istnieje możliwość zainicjowania ucieczki!

- Idź do celi 28 i powiedz, że mają rzucić koc, bo tu jednemu jest zimno po kąpieli.

- Łapcie! – zawołał po chwili. Leci koc, ale jak się okazało, nie było w nim naszego sztan­daru!

- Czyżby zrozumieli to dosłownie?

Druga komplikacja, nie ma Ryśka Kuleszy, który z gitarą miał prowadzić Koncert Sierpniowy! No nic, czas zabierać się powoli do działania, tj. realizacji programu, bo blisko południe. Tym bardziej, że jak oficerem dyżurnym jest „Pachołek”, to wzbogacenie naszego scenariusza jest pewne!

- Idą! Idą! – Zawołali z górnych okien pozostali w pawilonie internowani!

Faktycznie, krótko przed godz. 12.00 przybyła kompania chłopców-przebierańców z „klawiszami” w liczbie – 44 plus trzy psy! A z otwartego na bramie okna „kogucika” wycelowany został w nas rkm! Za ogrodzeniem natomiast pojawili się chłopcy-romowcy z peemami, który­mi dowodził kapitan MO. Było ich ok. sześćdziesięciu! Słowem piękna obstawa dla uczczenia drugiej rocznicy Porozumień Gdańskich!

Zaczęliśmy apel dokładnie o 12.00, prowadził go „Wielka Kopa”. Na pawilonie na piętrze rozwinął się sztandar Ośrodka Internowanych w Uhercach oraz flaga narodowa, na dole wystą­pił poczet sztandarowy z Alfredem Cofalikiem na czele, rozwinęły się transparenty, śpiewamy Boże, coś Polskę, krótkie wystąpienie i hymn Jeszcze Polska. Następnie przemarsz wokół spacernika, dostojnie i spokojnie, aż dochodzimy do miejsca naszego apelu i tu śpiewamy Pieśń internowanych:

O Panie, który jesteś w niebie,

Wyciągnij sprawiedliwą dłoń.

Ze wszystkich sił błagamy Ciebie

­Ty nas i nasze domy chroń!

O, Panie, skrusz ten miecz, co siecze kraj!

Do wolnych domów nam powrócić daj!

By stal się źródłem nowej siły

Nasz dom, nasz kraj…

Po jakimś czasie zebraliśmy się przy wcześniej przygotowanych ławeczkach. W zastępstwie Ryśka koncert poprowadził Janusz Sanocki. Zdarzył się też poważny incydent z naszym sztandarem. Jeden z „klawiszy” chciał go nam po prostu ukraść! Wspiął się po kratach parteru i niespodzianie szarpnął go w dół, szczę­śliwie Andrzej w porę zorientował się w niebezpieczeństwie i nie pozwolił go sobie wyrwać, posiłkując się jednocześnie odpowiednimi epitetami.

Nasi „przebierańcy” reagowali różnie, jedni bezczelnie nam się przypatrywali, niby to go­towi do działania, drudzy odwracali twarze, jakby się wstydzili. Romowcy za drutami wyraźnie nastawili się zaś na widowisko, posiadali sobie wygodnie na peemach, na trawie, czując się widzami rozgrywanych wydarzeń.

My zaś realizujemy koncert, od pieśni legionowych poczynając. Lecą kolejne piosenki chó­ru „Wolna Grupa Uherce”: Mury, O cześć Wam…, Janek Wiśniewski, Nie chcemy komuny, piosenki zabrzańskie: Czemu Polsko gorzkie lejesz łzy czy na czasie Mistrz z Galilei, o tych, którzy

Wokół w szarych mundurach anieli,

Jak psy szalone warczą na człowieka…

Dalej piosenki głogowskie: Kulesza Song, Jak ciężko być zomowcem, Walczyk w kabarynie, Bo jeszcze nie zginęłaś i inne. Marsz, marsz Polonia kończy nasz recital, no i okrzyk pięciokrot­ny: „Solidarność zwycięży”! A echo okrzyk ten poniosło hen w bieszczadzkie pogórze, a może poleciało aż do… śląskich hałd?

Wychodzimy ze spacernika. „Przebierańcy” nas obstawiają, psy szczekają, szczególnie jeden się szarpie, w czym nie przeszkadza mu sierżant z wydatnym nosem. Janusz z głupia frant rzuca pytanie:

- Panie sierżancie, jaką szarżę ma ten pies? On się tu czuje najważniejszy!

Czuliśmy smak zwycięstwa – pierwszy apel na wolnym powietrzu w Uhercach! To było osiągnięcie i to w taki dzień! A „Pachołek” wyszedł na błazna. Sprowadził tylu ludzi, by mogli się pośmiać z jego przedsięwzięcia! A nikt nie pomyślał, ani on, ani ktoś od niego mądrzejszy, że o to właśnie szło, że zadymy w Łupkowie i u nas odciągną ludzi WRON od naszych kolegów biorących udział w manifestacjach, np. w Rzeszowie!

Wieczorem od godziny 20.30 zapalamy w każdym oknie po literze, by powstał napis „So­lidarność – V”. Każda z cel była zobowiązana do przygotowania zniczy ze swoją literą. Wyszło wspaniale! Kilka razy słyszeliśmy okrzyki z drogi lub z boku obozu: „Solidarność”!, „Jesteśmy z Wami”!, „Trzymajcie się”! Takie chwile podnoszą na duchu! Nie jesteśmy sami, choć odru­towani!

Ciąg dalszy, to „Wieczór zadumy”, czyli wspomnienie gorących dni strajków w poszczegól­nych regionach. Najbarwniej wypadły relacje z Huty Katowice, bo najwięcej było stamtąd świadków – kończy Jerzy Frelich. *)

- Później po kryjomu, oczywiście nie mówiąc nic nikomu, przemyciłem ten sztandar na zewnątrz z prośbą, by był on przekazany na Jasną Górę jak pamiątka – kontynuuje Leszek Waliszewski. Przecież niemożliwe było uchronić sztandar od wszystkich „kipiszy”, kiedy już „klawisze” wiedzieli, że mamy sztandar i chcieli go znaleźć.

Gdy już szczęśliwie sztandar został przemycony na zewnątrz i dotarł bezpiecznie na Jasną Górę, powiedziałem o tym w obozie. Ku mojemu zaskoczeniu wzbudziło to ogromne kontro­wersje. Była grupa internowanych, która wręcz twierdziła, że uknułem zdradę, gdyż uważali, że sztandar powinien pozostać w obozie do chwili wypuszczenia ostatniego internowanego. Nie przyjmowali argumentów, że im nas jest mniej – bo część już wypuszczali, tym łatwiej „kipi­szować” i sztandar zabrać. Nie rozumieli, że naszą rzeczą jest przechować sztandar jako ważną historyczną pamiątkę, a nie zaś trzymać przy sobie w warunkach, w których skazani byliśmy na niepowodzenie chronienia go przed „kipiszarni”. Mówili, że sztandar powinien być z nami, że będą bronić naszego sztandaru. Taka była awantura, że ustąpiłem. Ściągnąłem sztandar – już poświęcony – z powrotem do obozu w Uhercach. I dałem temu, co najwięcej krzyczał: „Masz sztandar i jak zapowiadałeś, chroń go i obroń”.

- 16 października o 22.00 wieczornica ku pamięci ofiar Kopalni Wujek – wspomina Dionizy Garbacz. – Niewielu jest nas, ponad 30, a wszystkich internowanych 72, bo już wypuszczono 12 osób. Jest sztandar wykonany z płachty lnianej, z napisem: „Bóg, Honor, Ojczyzna, Solidarność”, na drugiej stronie: „Obóz Internowanych Uherce”. Został poświęcony w Częstochowie i wrócił do obozu. Dziś na nim czarna szarfa. Recytacje wieczorne: Idą pacry na Wujek, Lekcja historii, potem kilka pieśni obozowych i legionowych przy akompaniamencie gitary. Na koniec wspólny śpiew, m.in. Ballady o Janku Wiśniewskim.

- Nawet kilka dni sztandar z nami nie był, jak go w „kipiszu” zabrano – jeszcze dziś Leszek Waliszewski nie kryje żalu do kolegów. – Z celi tego, co najwięcej krzyczał „klawisze” sztandar wynieśli, a on nawet alarmu nie podniósł, aby można było zadymiarzami do akcji obronnej przystąpić.

Sam słynny „kipisz”, w którym przepadł sztandar miał miejsce 5 listopada. Tak go opisuje Dionizy Garbacz:

- Z rana spadło trochę śniegu. W czasie apelu południowego, gdy podnieśliśmy okrzyk „Solidarność zwycięży”, ktoś zawołał: „Alarm, «kipisz!»„. Natychmiast wszyscy się rozbiegli, nawet nie dokończono skandowania. Rysiek wpadł do celi mocno zdenerwowany. „Spokojnie, powoli, bez nerwów” – uspokajam go i sam siebie. Zadekowałem część artykułu, a resztę zostawiłem na widocznym miejscu. To najmniej podpada. Weszło ich do bloku blisko dziewięćdziesięciu. Najpierw przeszukiwali cele na piętrze. Zgarnęli, jak się okazało, sztandar obozowy. Fujary, w łóżku trzymali, a wcześniej był bardzo dobrze zadekowany. Farba, papier, ramka do druku też wpadły w ręce „klawiszy”, ale Andrzej Mróz wyrwał „klawiszowi”. Skonfiskowali koperty, trochę „fajansów” i cały nakład „Kreta”. W celach na piętrze niektórzy stawiali opór. Kazio Szaliński nie dał się zrewidować, „klawiszowi” wyrwał chustę z podpisami (była to chusta Pawła Piegsy), laurkę. Dochodziło do ubliżania, jednego z „klawiszy” Krzysiek Kubasiak wypchnął za drzwi. Było wiele krzyku. „Klawisze” występowali w hełmach, część z nich z tarczami, z pałkami nawet oficerowie. „Kipisz” trwał nieco ponad godzinę, o wpół do drugiej było już po wszystkim. „Armatę” karbidową, z której strzelano, „klawisze” skonfiskowali zaraz na początku „kipiszu”.

Wszyscy żałowali sztandaru. Ludziom przez to jakby skrzydła podciął. Zaczynają się oskarżenia. Sztandar jest już w esbecji. Chłopcy interweniowali u komendanta więzienia, grożąc nawet podpaleniem budynku administracyjnego. **)

==============================

Nie zachowało się zdjęcie sztandaru, ani jego rysunkowy projekt. Internowani zrobili tylko linoryt, którym stemplowali kopertówki i kartki w książkach na pamiątkę sztandaru…

==============================

*) Jerzy Frelich, Dziennik – 31 VIII [1982] „Wielki wtorek Związku!”.

**) Dionizy Garbacz, „Od małej do dużej wymiany”, Uherce, sobota 16 X [1982]; piątek 5 XI [1982].

Źródło: Andrzej i Maria Perlakowie, „Internowani w Uhercach II” (16 sierpnia – 23 grudnia 1982 r.),  wyd. IPN Wrocław – 2010, ISBN 978-83-61631-05-7.

6 komentarzy

avatar użytkownika Maryla

1. tak niestety nas załatwiali - wtykami, agenturą

"Fujary, w łóżku trzymali, a wcześniej był bardzo dobrze zadekowany."
Ci, co najgłośniej krzyczeli, krzyczeli za pieniądze.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika natenczas

2. Jeden epizod z życia interny,

a mógłby powstać na podstawie tych wydarzeń znakomity , pełnometrażowy dokument.

Pzdr.

Ostatnio zmieniony przez natenczas o śr., 23/02/2011 - 11:56.
avatar użytkownika Morsik

3. Gdy prześledzić...

...trasę internowania od Kamiennej Góry, przez Głogów, Grodków do Uherzec to można dojść do wniosku, że wśród tych ludzi byli ostatni polscy partyzanci zdolni do czynnej walki.

Każde pokolenie Polaków ma swoją walkę o wolność i jeszcze żadne przed tą walką nie ociekło. Boję się, że minione dwudziestolecie i lata najbliższe mogą być w tej materii przełomowe.

 Niechlubny udział każdy ma: ten, który milczy, ten, który klaszcze...

avatar użytkownika barbarawitkowska

4. Morsiku

Na pocieszenie, był już taki jeden okres w historii- jakiś czas po powstaniu styczniowym.
I wtedy wyrosła nasza niepodległość.
Pozdrawiam

avatar użytkownika Morsik

5. Basiu...

...ale wtedy Polacy nie mieli kredytów... Byli WOLNI duchem... Taki okres powtórzył się w latach 1970 - 1981 (bo tego nie można rozdzielać). I nie ma nadziei na "powtórkę z historii". Śmierdzący oddech komornika robi swoje...

 Niechlubny udział każdy ma: ten, który milczy, ten, który klaszcze...

avatar użytkownika barbarawitkowska

6. Morsiku

to wszystko wirtualny system, który może zawalić się w każdej chwili, wystarczy, że odłaczą internet, telefony i system bankowy. I każdy zostaje jak go Pan Bóg stworzył.