Zidiocenie jako metoda
Kilkadziesiąt lat temu tzw. afera Watergate doprowadziła prezydenta Stanów Zjednoczonych do ustąpienia z funkcji. Zanim to nastąpiło wszyscy podejrzani w sprawie zachowywali się dokładnie tak, jak dzisiaj zachowują się wszyscy byli „tajni współpracownicy” – zaprzeczają wszystkiemu do samego końca utrzymując, że oskarżenia to jakieś chore rojenia zwolenników spiskowych teorii dziejów. W latach 70-tych w USA znalazło się dostatecznie wielu patriotycznych ludzi, którzy mieli tyle odwagi i determinacji, że wyprowadzili prawdę na światło dzienne.
Pod względem metody spaceru w zaparte nic się nie zmieniło, udoskonalono jedynie metody dezinformacji służące zasłanianiu, wyłaniających się zza mgły pozorów, strzępów prawdy o sieciach powiazań najróżniejszych interesów. Produktem ubocznym tej nadmiarowej dezinformacji jest coraz bardziej ogłupiała rzesza ludzi, nie potrafiących odróżnić opinii od faktu, pomówienia od diagnozy, prawdy od fałszu. W tej sytuacji przyjmują oni jako swój, określony komunikacyjny paradygmat, w którym pytanie np. „czy sprawdziłeś hamulce w moim samochodzie?” jest równoznaczne ze stwierdzeniem „chcesz mnie zamordować?” Intuicja podpowiadająca absurdalność takiego znaku równości działa jeszcze tylko w odniesieniu do własnej osoby. Natomiast w wypowiedziach innych osób jest ona niedostrzegalna nawet wtedy, gdy palcem wskaże się miejsce absurdu.
Skąd ten poziom logicznego ignorowania rzeczywistości? Czy jest to efekt jakiegoś powszechnego zidiocenia Polaków, co sugerują już wprost różni publicyści i komentatorzy? Czy może jest to przejaw jakiś szerszych ogólnoświatowych tendencji? Przypomnijmy kilka faktów.
W 2008 roku społeczność międzynarodowa, nie zważając na stwarzające precedens konsekwencje dla różnego rodzaju separatystycznych dążeń, uznaje Kosowo jako niepodległe państwo. W tym samym roku Rosja, pod analogicznym pretekstem ochrony, mających przecież prawo do samostanowienia, narodów abchazkiego i osetyjskiego, najeżdża Gruzję. Oprócz werbalnego sprzeciwu, ani UE ani USA nie kiwnęły nawet palcem, by cos z tym zrobić. Wychędożonemu przez Rosjan Sarkozy’emu nie pozostało nic innego poza satysfakcją poszarpania marynarki Ławrowa. Nikt jednak nie miał zamiaru nic robić, a Rosja dostała jasne potwierdzenie, że NATO jest dostatecznie zneutralizowane wojnami w Iraku i Afganistanie. W kraju serwowano nam jednak oficjalną papkę informacyjną o wymachiwaniu szabelką nawiedzonego kurdupelka, na którego warto nasłać jedynie ślepego snajpera. Dokumenty WikiLeaks pokazały jednak wyraźnie, że wycieczka Prezydentów do Tbilisi w 2008 roku, była faktycznym powodem zatrzymania rosyjskiej ofensywy i wszyscy, ze Stanami Zjednoczonymi na czele, byli zaskoczeni stanowczością i skutecznością działania wyszydzanego kurdupelka. (Oczywiście według obowiązującej narracji przypominanie tego faktu jest efektem ulegania macierewiczowej paranoi wszechświatowego spisku, ale spokojnie… oddycham głęboko… staram się nie denerwować…)
Pod koniec 2010 roku WikiLeaks wypuściło kolejną porcję tajnych dokumentów pochodzących z amerykańskiej administracji. I podobnie jak na początku afery Watergate – nie był to efekt dziurawych systemów bezpieczeństwa, albo wadliwości procedur bezpieczeństwa, czy też efekt zdrady jakiegoś urzędnika bądź grupy urzędników. Nie! To jest wina szefa WikiLeaks, który opublikował tajne dokumenty innego państwa!!! Assange'a trzeba zamknąć do więzienia, by nie szkodził światowemu ładowi. Zamknąć jednak nie za ujawnienie informacji, bo nie obowiązywała go przecież żadna tajemnica, a za to, że pękła mu guma podczas nocnych igraszek. Czyż w takim razie w aferze Rywina głównym winnym nie jest Michnik, który zgodził się (co prawda po pół roku „dziennikarskiego śledztwa”) na opublikowanie transkrypcji nagrań? Czyż nie należałoby go wsadzić do wiezienia? Za cokolwiek, co by się tam znalazło, jakby dobrze poszukać. Brak konsekwencji? Absurd? Nieważne! Ważne, że świat to kupuje.
Zastanawiam się całkiem poważnie, czy to „powszechne zidiocenie”, którego przejawem jest bezkrytyczne przyjmowanie wszelkiego rodzaju dyrdymałów, nie jest bardzo racjonalnym wyjściem z sytuacji? Trzeba nieustannego i niemałego natężenia uwagi, by nadążyć za piętrowymi konstrukcjami zorganizowanego kłamstwa. Trzeba sporo zimnej krwi, by móc funkcjonować w świecie, w którym wszystkie dotąd spajające społeczność wartości, takie jak uczciwość, prawda, honor straciły ewidentnie znaczenie. Niczym w czasach rewolucji, zostały zawieszone na kołku. Możesz przy nich trwać i zginiesz, albo będziesz mocno poturbowany, jak Cezary Baryka w Baku. Możesz natomiast spróbować się dostosować i wtopić w tłum udając, że kupujesz wszystko, co ci podają na medialnej tacy. Jak to zrobić skutecznie? Jak się nie zapomnieć i nie chlapnąć gdzieś przy kimś prawdy? Jedynym sposobem jest uwierzyć, że to jest rzeczywistość. Jak szpieg-śpioch, należy myśleć, marzyć, śnić nawet w innym języku. Tylko wtedy w miarę bezpiecznie i niewielkim psychicznym kosztem jesteśmy w stanie przetrwać w obcym środowisku.
Idąc tym tropem, być może polskie społeczeństwo nie jest takie głupie dostosowując się do tej światowej sytuacji powszechnego kłamstwa, fałszu, hipokryzji i odwracania kota ogonem. Być może zdajemy sobie zbiorowo sprawę, że porywanie się z motyką na słońce, czy też z kopią na wiatraki, jest z góry skazane na porażkę. Jeśli natomiast będziemy podskakiwać, skończymy jak nasz Prezydent. Nie zdziwię się, jeśli w sondażach w najbliższej przyszłości będzie rosło nie tylko poparcie dla partii rządzącej, ale również rosło będzie zaufanie do Rosjan. Jak nie można wroga pokonać, to trzeba go pokochać. Jak nie ma się warunków do obrony, to być może trzeba polubić to upadające na podłogę mydło…
Charakter polsko-rosyjskich relacji, które ostatnio możemy obserwować najtrafniej opisał swego czasu Andrzej Waligórski:
Raz ordynarny niedźwiedź kucnąwszy na łące
W dość niewybredny sposób podtarł się zającem.
Zając się potem żonie chwalił po obiedzie:
- Wiesz stara, nawiązałem współpracę z niedźwiedziem!
Można poddać pod dyskusje prowokacyjną hipotezę, że Tusk i jego ferajna z premedytacja zgodzili się ten charakter stosunków. Polacy dość się nacierpieli w XIX i XX wieku. Ktoś zauważył, że tuż po 10 kwietnia cała przestrzeń powietrzna nad północną i środkową Europą została wyczyszczona, pod pozorem wybuchu wulkanu. NATO być może szykowało się do ataku, albo do odparcia ataku. Działania polskiego rządu poszły jednak w innym kierunku: olewamy prestiż, olewamy honor, idziemy drogą Francji z czasów drugiej wojny światowej. Jesteśmy za słabi zarówno samodzielnie, jak i ze wsparciem związanego Irakiem i Afganistanem NATO. Nie będziemy szli drogą Gruzji, bo skończy się to utrata z takim trudem odbudowywanej infrastruktury. Tym bardziej, że dzięki ministrowi Klichowi nie mamy już praktycznie całego dowództwa armii.
Zatem z pełną świadomością wizerunkowych i prestiżowych strat zajmijmy się rozbudową własnego ogródka. Nadchodząca druga fala kryzysu jest bez znaczenia – w tym paradygmacie nie ma miejsca na niewygodne okoliczności, jest miejsce jedynie na płynną narrację bajki o teraźniejszości. Poza tym kryzys potrwa kilka lat, a my tu mówimy o co najmniej dwu pokoleniach. Wtedy być może wrócimy do międzynarodowej gry, ale najpierw musimy się nieco odkuć. Czy ktokolwiek wypomina dziś Francji, że tak szybko się poddała w 1940 roku, a duża część społeczeństwa spolegliwie współpracowała z Niemcami przy wywożeniu Żydów do Auschwitz? Dziś Paryż w dalszym ciągu zachwyca cały świat, a dawną świetność niepokonanego Paryża Wschodu z trudem można dostrzec w kamienicach na Lwowskiej czy Nowogrodzkiej.
I tylko gdzieś na dnie głębokich pokładów pradawnych fantazmatów wyssanych z mlekiem matki czai się pytanie: czy nadszarpnięta przyzwoitość może się odrodzić? Czy franca koniunkturalnej konformistycznej prostytucji jest uleczalna? Czy będziemy pamiętać jakimi jesteśmy ludźmi, gdy warunki się zmienią? Czy będziemy potrafili wychować dzieci z Wrześni? Czesi wytrzymali bez państwa prawie 800 lat. Polacy trwali 200 lat. Trzeba być dobrej myśli. Bo cóż innego nam pozostaje?
- igorczajka - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
3 komentarze
1. Trzeba być dobrej myśli. Bo cóż innego nam pozostaje?
nie tylko trzeba byc dobrej mysli, ale podejmować działania dla odrodzenia prawdziwego znaczenia słów.
Tak, jak nasi przodkowie, w okresie najgorszych represji zajmowali się budowaniem od podstaw zrembów państwowości i edukacji.
My musimy robic to samo. Do niedawna nawoływania do budowania struktur państwa podziemnego traktowałam mało powaznie.
Od jakiegoś czasu coraz bardziej oswajam się z myslą, że musimy stworzyć ARKĘ Narodu, podejmować takie działania, jakie znamy z historii. Chronić resztki niedorżnietej inteligencji, budować polską przedsiębiorczość, bronić wszystkiego, co atakuje "jaśnieoświecenie".
Od samej dobrej myśli nic się nie stanie.
Do 10 kwietnia 20101 r. wszyscy bylismy dobrej myśli.
pozdrawiam
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. @Maryla
Zgadzam się. U mnie osobiście wyczerpała sie tolerancja na kłamstwa i manipulacje w imię "dobrych stosunków międzyludzkich".
Zgoda buduje, kłamstwo rujnuje. Nawet wieloletnie znajomości. Trudno.
3. CHŁOPCY Z PLACU BRONI - kiedy już będę dobrym człowiekiem
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl