ŚWIĘTO OBJAWIENIA PAŃSKIEGO - TRZECH KRÓLI - WRACA PO PRZESZŁO 60 LATACH JAKO DZIEŃ ŚWIĄTECZNY
Widziałam orszak Teokenona w kilka dni po wyruszeniu z ojczyzny, stykający się w podupadłym mieście z orszakiem Menzora i Saira. Stały tutaj rzędy wysokich kolumn, a na niektórych miejscach także wielkie, piękne figury. W gruzach miasta osiadła hołota napastników. W zwierzęce skóry byli przybrani i nosili oszczepy, mieli brunatną barwę ciała, wzrostu niskiego i krępego, lecz bardzo zwinni. Wszystkie trzy orszaki, opuściwszy o świcie pospołu to miasto, po południowej podróży odpoczywały w pewnej dosyć urodzajnej okolicy, gdzie była studnia, a naokoło kilka obszernych szop. Było tu zwykłe miejsce odpoczywania dla takich orszaków. Każdemu królowi towarzyszyło razem z orszakiem czterech przedniejszych plemienia.
Sam zaś król był jakoby ojcem wszystkich, starającym się o wszystko, rozkazującym i rozdzielającym. W każdym orszaku byli ludzie rozmaitej barwy twarzy. Plemię Menzora było o miłej, brunatnej barwie. Plemię Saira było brunatne, zaś Teokenona o połyskującej, żółtawej barwie. O lśniącej, czarnej barwie, widziałam tylko niewolników, których wszyscy posiadali.
Przedniejsi siedzieli na wysoko naładowanych dromaderach pomiędzy tłumokami pokrytymi dywanami. W ręku mieli laski. Za nimi postępowały inne zwierzęta, prawie tak wielkie jak konie, na których słudzy i niewolnicy pomiędzy pakunkami jechali. Przybywszy na miejsce, zsiedli, a zdjąwszy pakunki ze zwierząt, u studni je napoili. Studnia otoczoną była małym wałem, na którym znajdował się mur z trzema otwartymi wchodami.
W tym miejscu był zbiornik, który nieco głębiej leżał i miał upust z trzema za pomocą czopów zamkniętymi rurami. Zbiornik zamknięty był wiekiem. Szedł z nimi jakiś człowiek z owego opustoszałego miasta i otworzył zbiornik za zapłatą. Mieli skórzane naczynia, które zupełnie płasko składać było można; były one na 4 przegrody podzielone, które wodą napełniali i z których zawsze 4 wielbłądy razem piły. Obchodzili się też z wodą tak ostrożnie, aby żadnej kropli nie uroniono. Potem zaprowadzono zwierzęta w ogrodzone, nie pokryte miejsca blisko studni, każde przegrodą oddzielone.
Miały kamienne koryta przed sobą; sypali im w te koryta jakąś paszę, którą ze sobą nosili. Pasza składała się z ziaren tak wielkich, jak żołędzie. Pomiędzy pakunkami znajdowały się też wąskie, wysokie klatki z ptakami, które pod szerszymi pakami po bokach zwierząt wisiały; siedziały w nich, pojedynczo i parami, w przegrodach podług rozmaitej wielkości ptaki, jak gołębie lub kury. Potrzebowali ich na pożywienie w drodze. W skórzanych skrzyniach mieli chleby równej wielkości, jakby pojedyncze tafle tuż obok siebie spakowane; odłamywali zawsze tyle, ile potrzebowali. Mieli przy sobie bardzo kosztowne naczynia z żółtego kruszcu, i drogimi kamieniami ozdobnie wysadzane, prawie zupełnie w kształcie naszych naczyń kościelnych, jak, kielichów, łódek, i miseczek, z których pijali i na których potrawy podawali. Brzegi tych naczyń po większej części były wysadzane czerwonymi, drogimi kamieniami.
Plemiona były nieco odmienne pod względem ubioru. Teokeno i jego rodzina, również Menzor, nosili na głowie wysokie, pstro haftowane czapki z białą, grubą opaską. Ich kurtki sięgały aż po łydki, były bardzo pojedyncze, miały kilka guzików i ozdób na piersiach. Byli okryci lekkimi szerokimi i bardzo długimi płaszczami, które w tyle za nimi się wlokły. Sair i jego rodzina nosili czapki z małą, białą wypukłością i okrągłą, kolorowo haftowaną kapuzą.
Mieli krótsze płaszcze, lecz w tyle nieco dłuższe, aniżeli z przodu, pod spodem kurtki aż do kolan szczelnie zapinane, przyozdobione na piersiach sznurkami, błyskotkami i licznymi świecącymi guzikami. Po jednej stronie piersi mieli błyszczącą tarczę, podobną do gwiazdy. Wszyscy mieli bose nogi sznurkami oplecione, do których przylegały podeszwy. Przedniejsi mieli krótkie pałasze lub wielkie noże za pasami, a niektórzy także worki i puszki. Pomiędzy królami i ich krewnymi byli mężowie, mniej więcej lat 50, 40, 30 i 20 liczący.
Niektórzy mieli długie, inni tylko krótkie brody. Słudzy i poganiacze wielbłądów byli o wiele skromniej ubrani. Niektórzy mieli na sobie tylko kawał materii lub stare okrycie. Gdy zwierzęta zaspokojono i gdy się też sami napili, zrobili ogień na środku szopy, pod którą obozowali. Drzewo, którego do tego ognia używali, składało się z mniej więcej dwie i pół stóp długich trzasek, które ubodzy ludzie tej okolicy w bardzo ładnie ułożonych wiązkach przynieśli, jakoby takowe dla podróżujących już gotowe mieli. Królowie, postawiwszy stos trójgraniasty, włożyli nań dokoła owe trzaski, pozostawiając z jednej strony otwór dla przeciągu, a wszystko bardzo zręcznie było ułożone. W jaki zaś sposób ogień wzniecili, tego dobrze nie wiem, widziałam, że jeden z nich kawałek drewna w drugim, jakoby w puszce przez pewien czas obracał, i że potem ów kawałek drewna zapalony wyciągał. W ten sposób zapalili ogień, i widziałam, jak teraz kilka ptaków zabijali i piekli.
Trzej Królowie i najstarsi postępowali, każdy w swym plemieniu, jakoby ojcowie rodziny, dzielili pokarm i rozdawali. Porozcinane ptaki i małe chleby kładli na małe miseczki lub talerze, stojące na niskiej nodze, i podawali je; tak samo napełniali kubki i podawali każdemu do picia. Podrzędniejsi słudzy, pomiędzy nimi murzyni, leżeli obok na ziemi. Zdawało się, jakoby niewolnikami byli.
Niewymownie wzruszającą była dziecięca prostota i dobroduszność tych mężów. Przybiegającym ludziom dawali z wszystkiego, co mieli. Podawali im nawet złote naczynia, dając im pić jak dzieciom.
Menzor, brunatny, był Chaldejczykiem, miasto jego nazywało się mniej więcej Akajaja, otoczone rzeką, jakby na wyspie leżało. Po większej części przebywał na polu przy trzodach swoich; po śmierci Chrystusa został przez świętego Tomasza ochrzczony i nazwany Leandrem. Sair, brunatny, już w czasie Bożego Narodzenia był u Menzora gotów do wyjazdu. Tylko on i ludzie jego plemienia byli tak brunatni, lecz czerwone mieli wargi; reszta ludzi dokoła była białej barwy. Sair miał chrzest pragnienia.
Nie żył już, gdy Jezus przybył do krainy królów. Teokeno był z Mecji, kraju, położonego więcej w górach. Sterczał ten kraj, jakby kawał ziemi między dwa morza. Mieszkał w swym mieście, którego imię zapomniałam, składało się ono z namiotów, zbudowanych na fundamencie kamiennym. Teokeno był najzamożniejszym. Zdaje mi się, że byłby miał prostszą drogę do Betlejem i że musiał obchodzić, by iść razem z drugimi a nawet sądzę, że musiał około Babilonu przechodzić, by do nich się dostać. Ochrzcił go święty Tomasz, nadając mu imię Leon. Imiona: Kasper, Melchior i Baltazar dano tym królom dlatego, ponieważ te imiona zupełnie do nich się stosują. Albowiem Kasper oznacza: idzie z miłością; Melchior: chodzi dokoła, idzie z pochlebstwem, przystępuje ze słodyczą. Baltazar: wolą swoją szybko porywa; swoją wolę natychmiast do woli Boga stosuje.
Od obozu Menzora mieszkał Sair trzy dni drogi, na każdy po 12 godzin licząc, a Teokeno o pięć takich dni był oddalony. Menzor i Sair byli razem, gdy z gwiazd dowiedzieli się o narodzeniu Jezusa, i nazajutrz wybrali się z orszakiem swoim w drogę. Teokeno miał to samo widzenie w domu i szybko podążył za nimi.
Droga ich aż do Betlejem wynosiła około 700 godzin i jeszcze pewną ilość, w której liczba 6 zachodzi. Mieli około 60 dni drogi, na każdy po 12 godzin licząc, lecz wskutek wielkiej szybkości swych zwierząt jucznych odbyli ją w 33 dniach, jadąc często dniem i nocą. Gwiazda, która ich prowadziła, wyglądała jak okrągła piłka, a światło wychodziło z niej jakby z ust. Zawsze mi się zdawało, jakoby tą piłką na nitce świetlanej, jakaś ręka powodziła. Za dnia widziałam ciało lśniące; jaśniejsze od słońca, przed nimi postępujące. Gdy rozważali daleką drogę, to szybkość pochodu wydaje mi się zdumiewająca. Lecz te zwierzęta postępują tak lekkim i równym krokiem, że widzę podróż ich w takim porządku, tak szybką i równą, jak lot ptaków wędrownych. Kraje Trzech Królów leżały w ten sposób, iż wszystkie razem tworzyły trójkąt. Menzor i Sair mieszkali bliżej siebie, Teokeno mieszkał najdalej.
Gdy orszak aż do wieczora tutaj odpoczął, pomogli im ludzie, którzy się do nich przyłączyli, włożyć znowu pakunki na zwierzęta juczne, a potem zabrali ze sobą do domu rozmaite przedmioty przez królów pozostawione. Gdy wyruszyli, ukazała się gwiazda, mając kolor czerwony, jak księżyc wśród wietrznego powietrza.
Ogon gwiazdy był blady i długi. Szli jeszcze kawał drogi obok swych zwierząt pieszo z odkrytymi głowami, modląc się. Droga tu była taką, iż nie można było szybko postępować; gdy przyszli na równą drogę, dosiedli zwierząt, które bardzo szybko biegły. Czasem szły wolniej, a wówczas wszyscy nader wzruszająco śpiewali wśród nocy. Widząc tych królów w takim porządku i nabożnym skupieniu ducha i z radością wędrujących, myślałam sobie: gdyby to nasze procesje z nich przykład sobie brały! Raz widziałam orszak zatrzymujący się w nocy na polu przy studni.
Człowiek z pewnej chaty, których kilka w pobliżu było, otworzył im studnię. Napoili zwierzęta juczne i, nie zdejmując pakunków, przez krótki czas odpoczywali. Później widziałam orszak na wyższej płaszczyźnie. Po prawej stronie były góry, i zdawało mi się, jakoby tam, gdzie droga znowu opadała, zbliżali się do okolicy, w której więcej było zabudowań i drzew, a wśród nich studnie. Ludzie tutejsi mieli tu porozciągane pomiędzy drzewami nici i robili z nich szerokie pokrycia. Oddawali cześć obrazom wołów, a licznej gawiedzi, postępującej za orszakiem królów, dawali hojnie potrawy, lecz nie używali już misek, z których tamci jedli, co mnie dziwiło. Nazajutrz widziałam królów w pobliżu pewnego miasta, którego nazwa jakby Kausur brzmiała, a które składało się z namiotów na kamiennych fundamentach zbudowane, odpoczywających u innego króla, do którego to miasto należało, a którego zamek z namiotów w małym oddaleniu od miasta się znajdował.
Od swego spotkania się aż dotąd odbyli 53 lub 63 godzin drogi. Opowiedzieli królowi Kausuru wszystko, co widzieli w gwiazdach. Był bardzo zdziwiony i patrząc lunetą na gwiazdę, która ich prowadziła, ujrzał w niej dzieciątko z krzyżem.
Prosił ich potem, iżby mu w powrocie wszystko opowiedzieli, a wtedy i on na cześć Dzieciątka wystawi ołtarze i ofiary składać mu będzie. Gdy królowie opuścili Kausur, przyłączył się do nich znaczny orszak wielkich panów podróżujących, którym tą samą drogą iść wypadało. Później odpoczywali przy studni, nie zdejmując pakunków; lecz wzniecili ogień. Gdy znowu dalej jechali, słyszałam ich słodko i serdecznie pospołu śpiewających. Śpiewali krótkie rymy, jak: “Spieszmy przez góry, niwy i łany, By oddać pokłon Panu nad pany." Jeden zaczynał, a drudzy śpiewali razem rymy, które na przemian tworzyli i zanucali. W samym środku gwiazdy można było dzieciątko z krzyżem widzieć.
Maryja miała widzenie o zbliżaniu się królów, gdy w Kausur odpoczywali. Opowiedziała o tym Józefowi i Elżbiecie. Nareszcie widziałam królów przybywających do pewnej miejscowości żydowskiej. Było to małe, rozległe miasteczko, gdzie liczne domy wysokimi płotami były otoczone. Tu byli już w prostej linii do Betlejem; lecz mimo to skierowali swą drogę na prawo, gdyż innej drogi nie było. Gdy przybyli do następnej miejscowości, zaczęli pięknie śpiewać i byli bardzo uradowani, albowiem gwiazda świeciła tu bardzo jasno, świecił także księżyc, tak, że wyraźnie widać było cienie. Jednakowoż zdawało się, jakoby mieszkańcy albo gwiazdy nie widzieli, albo nie bardzo się nią zajmowali; byli jednak niezmiernie usłużni.
Kilku podróżnych zsiadło, a mieszkańcy pomogli im napoić zwierzęta. Myślałam tu jeszcze o czasach Abrahama, jak to wówczas wszyscy ludzie tak dobrzy byli i usłużni. Liczni mieszkańcy prowadzili orszak przez miasto, niosąc gałązki, i szli godny kawał drogi z nimi. Gwiazda nie zawsze przed nimi świeciła, nieraz była zupełnie ciemna, zdawało się, jakoby jaśniej tam świeciła, gdzie żyli dobrzy ludzie, a ilekroć ją gdzie podróżni bardzo jaśniejącą widzieli, czuli osobliwsze wzruszenie, i myśleli, iż tam zapewne Mesjasz być musi. Lecz królowie obawiali się też, iżby ich wielki orszak wielkiego wrażenia i gwaru nie wywołał.
Nazajutrz, nie zatrzymując się, przeszli około ponurego, mglistego miasta, a nieco dalej stąd przez rzekę, wpływającą do Morza Martwego. Wieczorem widziałam ich przybywających do pewnego miasta, jakby Manatea lub Madian się nazywającego. Orszak ich składał się najmniej z 200 ludzi, tyle gawiedzi ściągnęła za nimi ich wspaniałomyślność. Prowadziła tędy ulica; mieszkańcy zaś składali się z żydów i pogan. Orszak zaprowadzono przed miasto na miejsce, opasane murem, gdzie królowie namioty rozbili. Widziałam też, jak się tu, podobnie jak w poprzednim mieście, zasmucili, ponieważ nikt nie chciał o nowonarodzonym królu nic słuchać ani wiedzieć. Słyszałam ich także opowiadających, jak dawno już na gwiazdę czekali.
http://pasja.wg.emmerich.fm.interia.pl/zycie_jezusa17a.htm
Anna Katarzyna Emmerich, niem. Anna Katharina Emmerick (1774 1824) - niemiecka mistyczka, stygmatyczka i wizjonerka katolicka. Beatyfikowana 3 października 2004 przez papieża Jana Pawła II.
Od 1819 aż do śmierci Anny Katarzyny Emmerich w 1824 Clemens Brentano rejestrował jej wizje, wypełniając czterdzieści tomów szczegółowymi scenami i fragmentami z Nowego Testamentu i z życia Maryi Panny. Szczegóły zwiększały ich plastyczność i utrzymywały zainteresowanie czytelnika podczas gdy jedne graficzne sceny podążały za innymi szybko następując po sobie, tak jak byłyby widoczne dla fizycznego oka.
- teresat - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
54 komentarzy
1. Ks. Józef Fijałkowski o święcie Trzech Króli
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
2. TRZEJ KRÓLOWIE - bajka i nie bajka - WSPÓŁPRACA Z WIARĄ, NADZIEJ
W piękny sposób przedstawione Święto Trzech Króli. Anioł Jasiowi wyjaśnił, dlaczego to święto jest takie ważne.
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
3. OBJAWIENIE PAŃSKIE - Czwartek 6.01.2010 r.
Ewangelia: Mt 2
A oto gwiazda, którą widzieli na Wschodzie, szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię. Gdy ujrzeli gwiazdę, bardzo się uradowali. Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę.
Mówią Święci:
A po oddaniu czci Panu i spełnieniu wszystkiego, co im pobożność podyktowała, Mędrcy, ostrzeżeni we śnie, inną drogą powracają niż ta, którą przyszli (Mt 2, 12). Boć przystało, aby wierząc już w Chrystusa, nie kroczyli ścieżkami dawnego życia, jeno wszedłszy na nową drogę, unikali porzuconych błędów. Ponadto przystało, by spełzły na niczym zasadzki Heroda knującego bezbożną zdradę przeciw Dziecinie Jezus pod pozorem złożenia Jej pokłonu (Mt 2, 8).
Św. Jan Chryzostom (+ 407)
Psalm: Ps 72
Boże, przekaż Twój sąd Królowi,
a Twoją sprawiedliwość synowi królewskiemu.
Aby Twoim ludem rządził sprawiedliwie
i ubogimi według prawa.
Za dni Jego zakwitnie sprawiedliwość
i wielki pokój, aż księżyc nie zgaśnie.
Będzie panował od morza do morza,
od Rzeki aż po krańce ziemi.
Rozważanie:
Tylko tak można Boga spotkać – ze złotem, kadzidłem i mirrą: ze złotem miłości aż do całkowitego oddania się, do zupełnego poświęcenia; z kadzidłem zachwytu aż do oszołomienia; z mirrą cierpienia, smutku, poczucia grzechu.
Tylko tak można spotkać Boga – tylko tak można siebie spotkać. Siebie jako małego człowieka wobec ogromu Rzeczywistości, do której dochodzi się przez miłość, zachwyt i cierpienie.
Ks. Mieczysław Maliński
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
4. K. K. Baczyński, Ballada o trzech królach
Tajemnicę przesypując w sobie
jak w zamkniętej kadzi ziarno,
jechali trzej królowie
przez ziemię rudą i skwarną...
A w pałacach na lądach zielonych,
co jak sukno wzburzonej fali,
mieli króle trzej błękitne dzwony,
w których serca swe na co dzień chowali.
A tak śpiesznie biegli, że w pośpiechu
wzięli tylko myśli pełne grzechu.
Więc uklękli trzej królowie zadziwieni,
jak trzy słupy złocistego pyłu,
nie widzący, że się serca trzy po ziemi
wlokły z nimi jak psy smutne z tyłu.
I spojrzeli nagle wszyscy trzej,
gdzie dzieciątko jak kropla światła,
i ujrzeli jak w pękniętych zwierciadłach,
w sobie – czarny, huczący lej.
I poczuli nagle serca trzy,
co jak pięści stężały od żalu.
Więc już w wielkim pokoju wracali,
kołysani przez zwierzęta jak przez sny...
Powracali, pośpieszali z wysokości
trzej królowie nauczeni miłości.
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
5. Na dzień Trzech Króli
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
6. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary .......
Twój talent, twój urok osobisty, twoje możliwości... marnują się. Nie pozwalają ci ich wykorzystać. — Zastanów się nad słowami jednego z autorów duchowych: „Nie marnuje się kadzidło, jeżeli jest ofiarowane Bogu. — Większa płynie chwała dla Pana z ofiary z twoich talentów, niż z próżnego ich użycia”. (Droga, 684)
I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę. Zatrzymajmy się na chwilę, żeby zrozumieć ten fragment Ewangelii świętej. Jak to możliwe żebyśmy my, którzy jesteśmy niczym i nic nie znaczymy, ofiarowali coś Bogu? Pismo mówi: Każde dobro (…) i wszelki dar doskonały zstępują z góry. Człowiek nie potrafi nawet odkryć w pełni głębokości i piękna Bożych darów: O, gdybyś znała dar Boży – odpowiada Jezus Samarytance. Jezus Chrystus nauczył nas pokładać całą nadzieję w Ojcu, szukać najpierw królestwa Bożego i jego sprawiedliwości, ponieważ wszystko inne zostanie nam przydane, a On dobrze wie, czego nam potrzeba.
W ekonomii zbawienia nasz Ojciec troszczy się o każdą duszę z pełną miłości delikatnością. Każdy otrzymuje własny dar od Boga: jeden taki, a drugi taki. Daremne byłoby więc zabieganie o to, by ofiarować Panu coś, czego by potrzebował. W naszej sytuacji dłużników, którzy nie mają z czego oddać, nasze dary byłyby podobne do darów Starego Przymierza, których Bóg już nie przyjmuje: ofiar, darów, całopaleń i ofiar za grzech nie chciałeś i nie podobały się Tobie, choć składa się je na podstawie Prawa. Pan jednak wie, że dawanie jest rzeczą właściwą zakochanym i On sam wskazuje nam, czego od nas pragnie. Nie mają dla Niego znaczenia bogactwa, ani owoce, ani zwierzęta żyjące na ziemi, w morzu czy w powietrzu, ponieważ wszystko to jest Jego. Chce tego, co wewnętrzne, duchowe, a co powinniśmy Mu oddać z wolnością: Synu, daj mi swe serce. Widzicie? Nie zadowala się częścią: chce wszystkiego. Nie zabiega o nasze rzeczy – powtarzam – chce nas samych. Tutaj, tylko tutaj, mają swój początek wszystkie dary, które możemy ofiarować Bogu. (To Chrystus przechodzi, 35)
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
7. Trzej Królowie...
Trzej Królowie
podążyli do Jezusa z Darami...
Wiele lat od tamtej chwili minęło,
wiele Dobra się wydarzyło...
Lecz także, dzięki człowiekowi
Zło niechciany wymiar przyjęło...
Śpieszmy i my za Królami z darami...
Nieśmy swe serca w darze...
Niech Miłość i Pokój zapanują
na świecie, wszędzie między nami...
Pozdrawiam serdecznie
ZOBACZ => DLACZEGO PAD zawetował Nowelizację ustawy Prawo oświatowe?! <=
8. Dołożę też swoje trzy grosze w temacie
Bo ci co Boga nie znaliście i nie znacie
Żyjecie jako kamień w polu zostawiony
Nie znający swego miejsca ,ani domu
Bóg to nasz Ojciec nad wszystkim
Dlatego jest nam zawsze bliskim
Pozdrawiam cieplutko:))
9. To, że ziemscy królowie odwiedzili dzieciątko
jest znakiem, że jest on również ziemskim królem i każda władza ziemska winna mu składać hołd, co niech przyjmą w końcu liberałowie do wiadomości.
Władza nienamaszczona przez Boga jest uzurpatorska.
Głosowanie na władzę która się przed tym wzbrania jest grzechem.
Nie głosujemy na takich wołków i osiołków.
www.powstanie-warszawskie-
10. Rafał Ziemkiewicz, "Postępactwo", "Gazeta Polska", 5 stycznia 20
(...) warto znać fakty. Fakty są takie, że nie tylko w Ameryce religijność cechuje przede wszystkim ludzi lepiej wykształconych, lepiej zarabiających i odnoszących większe sukcesy. Podobnie jest w Polsce; jakkolwiek mierzyć "sukces edukacyjny", największy jest on wśród dzieci z tradycyjnych, katolickich rodzin. A patrząc geograficznie - na tzw. ścianie wschodniej. Pogardzanej i wyśmiewanej jako "pisowska". Propagandowy stereotyp jak zwykle jest kłamstwem. Religia nie jest cechą wymierających staruszek i biedoty; przeciwnie, to ateizm i antyklerykalizm korelują z głupotą.
Cóż nowego? Kim był dla "elity" swoich czasów Mickiewicz? Prowincjonalnym nauczycielem z Kowna, który podskakiwał wielkim profesorom, uznanym literatom... omal nie napisałem "noblistom i laureatom Oscara".
http://www.wpolityce.pl/view/5769/Ziemkiewicz___Kim_byl_dla__elity__swoi...
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
11. Teresko
Nie wiedzialam o tych objawieniach i z prawdziwym zainteresowaniem je przeczytałam. Uważam, że to święto jest ważne dlatego, że ci mędrcy nie byli ludźmi wierzącymi w tego samego Boga co my. Wiodła ich ciekawość i mądrość, a Boskość Jezusa spowodowała ich pokłon. Wielu ludzi odrzuca Boga nie znając Go. Dlatego Święto Ttzrch Kroli powinno być świętem niedowiarków. :)
Pozdrawiam
12. Teresko
Dziękuję Ci za ogrom Twej pracy tu na tym serwisie- wspomagajmy się nawzajem :)
DOBRZE, ŻE JESTEŚ. I BĄDŹ
Ks. Józef Janiec o święcie Trzech Króli
13. Dziękuję
wszystkim za ten wątek.
Ewcia, czy nie słyszałaś czegoś o proteście przeciw "Lewiatanowi"?
ciociababcia
14. "Gdzie jest nowo narodzony
"Gdzie jest nowo narodzony król żydowski?"
Pokora jest kolejną dobrą drogą do osiągnięcia pokoju wewnętrznego. — „On” to powiedział: „Uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych.” (Droga, 607)
06 stycznia 2010
Gdzie jest nowo narodzony król żydowski?
Ja również, ponaglony tym pytaniem, kontempluję teraz Jezusa leżącego w żłobie, w miejscu, które jest odpowiednie tylko dla zwierząt. Gdzież jest, Panie, Twoja królewskość: korona, miecz, berło? Należą mu się, a On ich nie chce; króluje owinięty w pieluszki. Jest Królem bezbronnym, który jawi się nam jako słaby: jest małym dzieckiem. Jakże nie wspomnieć owych słów Apostoła: ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi?
Nasz Pan się wcielił, aby ukazać nam wolę Ojca. I oto już od kołyski naucza nas. Jezus nas szuka – poprzez powołanie, które jest powołaniem do świętości – byśmy razem z Nim dopełnili Odkupienia. Rozważcie Jego pierwszą naukę: mamy być współodkupicielami, nie dążąc do pokonania swoich bliźnich, lecz siebie samych. Tak jak Chrystus, musimy się uniżyć, poczuć się sługami innych, aby zaprowadzić ich do Boga.
Gdzie jest Król? Czy nie jest tak, że Jezus pragnie przede wszystkim królować w sercu, w twoim sercu? Dlatego staje się Dzieckiem, bo któż nie kocha maleńkiego dziecka? Gdzie jest Król? Gdzie jest Chrystus, którego Duch Święty stara się ukształtować w naszych duszach? Nie może być w pysze, która oddziela nas od Boga, nie może być w braku miłości, która nas izoluje od innych. Tam nie może być Chrystus; tam człowiek zostaje sam.
U stóp Dzieciątka Jezus, w dniu Objawienia Pańskiego, wobec Króla pozbawionego zewnętrznych oznak swojej królewskości, możecie powiedzieć: Panie, usuń z mojego życia pychę; przełam moją miłość własną, tę chęć afirmacji siebie i dominowania nad innymi. Spraw, by fundamentem mojej osobowości było utożsamienie się z Tobą. (To Chrystus przechodzi, 31)
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
15. Królowie przybywają do Betlejem
Widziałam królów w tym samym porządku, w jakim byli przyszli, z Jerozolimy, bramą ku południowi, wychodzących; najpierw Menzora, a potem Saira, a na końcu Teokenona. Gromada ludzi aż do pewnego strumyka za miastem szła za nimi, gdzie ich znowu opuściła i do Jerozolimy wróciła. Na drugim brzegu strumyka stanęli i oglądali się za swą gwiazdą, a spostrzegłszy ją, bardzo się uradowali i wśród wdzięcznego śpiewu postępowali dalej. Dziwiłam się jednakowoż, że gwiazda nie prowadziła ich prostą drogą z Jerozolimy do Betlejem, lecz szli więcej na zachód około miasteczka bardzo mi znanego. Poza tym miasteczkiem widziałam ich na pewnym pięknym miejscu zatrzymujących się i modlących. Źródło przed nimi wytrysło; zsiadłszy, wykopali obszerny zbiornik dla tego źródła, otaczając je czystym piaskiem i darnią. Odpoczęli tutaj kilka godzin i napoili zwierzęta; w Jerozolimie bowiem, wskutek przeszkód i trosk, nie mieli spoczynku. Gwiazda, która w nocy wyglądała jak ognista kula, podobną była teraz mniej więcej do księżyca wśród dnia; lecz nie wydawała się całkiem okrągła, lecz jakby ząbkowata. Widziałam, że się często kryła za chmury. Na prostej drodze z Betlejem do Jerozolimy roiło się od ludzi i podróżujących z pakunkami i osłami; może byli to ludzie, którzy od spisu z innych miast i z Betlejem do domu wracali, albo którzy do Jerozolimy do Świątyni lub na targ przychodzili. Na tej drodze królowie szli, było zupełnie spokojnie. Może gwiazda dlatego tak ich prowadziła, by na nich nie zwracano uwagi i ażeby dopiero wieczorem do Betlejem przybyli. O zmierzchu przybyli przed Betlejem do bramy, gdzie Józef z Maryją był się zatrzymał. Ponieważ im tutaj gwiazda zniknęła, udali się przed dom, gdzie dawniej rodzice Józefa mieszkali, i gdzie Józef z Maryją kazał się zapisać; spodziewali się, że tutaj znajdą nowonarodzonego. Był to większy dom z kilku mniejszymi dokoła, ogrodzone podwórze było przed nim, a przed tym
podwórzem miejsce obsadzone drzewami i studnia. Na tym placu widziałam rzymskich żołnierzy, gdyż w tym domu znajdował się urząd poborczy. Był tutaj wielki natłok. Ich zwierzęta były pod drzewami przy studni, i poili je. Sami zaś usiedli, i okazywali, im rozmaite honory; nie obchodzono się tak grubiańsko, jak z Józefem. Rzucano też gałązki przed nimi i dawano jeść i pić. Lecz widziałam, że działo się to po większej części przez wzgląd na kawałki złota, które i tutaj rozdzielali. Widziałam, że tutaj długo wahając się, pozostawali i że jeszcze zawsze byli niespokojni, aż ujrzałam światło po drugiej stronie Betlejem ponad okolicą, gdzie się żłóbek znajdował, na niebie wschodzące. Świeciło, jakby księżyc wschodził, Widziałam, że dosiadłszy znowu zwierząt, naokoło południowej strony Betlejem ku stronie wschodniej pojechali, tak że po boku mieli pole, na którym pastuszkom narodzenie Chrystusowe zwiastowanym zostało. Musieli przechodzić rowem i naokoło murów zapadłych. Szli tą drogą, ponieważ im w Betlejem dolinę pasterzy jako dobre koczowisko wskazano. Także kilku ludzi z Betlejem za nimi pobiegło. Lecz im nie mówili, kogo tutaj szukają. Zdawało się, jakoby św. Józef wiedział o ich przybyciu. Czy się o tym w Jerozolimie lub podczas widzenia dowiedział, nie wiem; lecz wśród dnia widziałam go przynoszącego rozmaite przedmioty z Betlejem, owoce, miód i zioła. Widziałam też, że grotę starannie uprzątnął, że ową odgrodzoną komórkę u wejścia zupełnie zestawił drzewo zaś i sprzęty kuchenne przed drzwi pod schronisko wyniósł. Gdy orszak zeszedł w dolinę groty z żłóbkiem, zsiedli i zaczęli rozbijać namiot; ludzie zaś, którzy z Betlejem za nimi byli pobiegli, powrócili znowu do miasta. Już rozbili część namiotu, gdy znowu ujrzeli ponad grotą gwiazdę, a w niej zupełnie wyraźnie Dzieciątko. Stała tuż nad żłóbkiem, swą wstęgą lśniącą prosto nań wskazując. Odkryli głowy i widzieli, iż gwiazda się powiększała, jakoby się zbliżała i na dół spuszczała. Zdaje mi się, iż widziałam ją wzrastająca do wielkości prześcieradła. Z początku byli bardzo zdziwieni. Było już ciemno, nie było widać żadnego domu, tylko pagórek żłóbka podobny do wału. Lecz wnet niezmiernie byli uradowani i szukali wejścia do groty. Menzor, otworzywszy drzwi, spostrzegł grotę pełną blasku i Maryję z Dzieciątkiem w głębi siedzącą, zupełnie podobną do owej dziewicy, którą zawsze w gwieździe widzieli. Król wyszedł i oznajmił to dwom drugim. Teraz wszyscy trzej wstąpili w przedsionek. Widziałam, że Józef wyszedł do nich ze starym pastuszkiem i bardzo uprzejmie z nimi rozmawiał. Powiedzieli mu prostodusznie, iż przybyli, by nowonarodzonemu królowi żydów, którego gwiazdę widzieli, pokłon oddać i dary mu ofiarować. Józef powitał ich z pokorą. Uchylili się, by się do obrządku przygotować. Stary zaś ów pasterz udał się ze sługami królów do małej doliny poza pagórkiem, gdzie były szopy i obory, by ich zwierzęta zaopatrzyć. Orszak zajął ową całą małą dolinę. Widziałam teraz, że królowie swe obszerne, powiewające płaszcze z żółtego jedwabiu zdejmowali z wielbłądów i w nie się ubierali. Naokoło ciała przytwierdzili do pasa za pomocą łańcuszków worki i złote puszki z guzikami jakby cukierniczki. Wskutek tego stali się w swych płaszczach bardzo obszerni. Mieli także małą tablicę na niskiej podstawce, którą rozkładać mogli. Służyła ona za tacę; nakryto ją kobiercem z frędzlami, i położono na niej dary w puszkach i miseczkach. Każdy król miał przy sobie 4 towarzyszów ze swej rodziny. Wszyscy szli za św. Józefem z kilku sługami do przedsionka groty z żłóbkiem. Tutaj rozpostarli kobierzec na tacę i położyli na niej mnóstwo puszek, które mieli pozawieszane, jako swe wspólne dary. Teraz weszło drzwiami najpierw dwóch młodzieńców, należących do drużyny Menzora, zaścielając drogę aż do żłóbka dywanami. Gdy się oddalili, wstąpił Menzor z swymi czterema towarzyszami; sandały odłożyli. Dwaj słudzy nieśli za nimi aż do groty z żłóbkiem tacę z darami; przy wejściu odebrał im Menzor tacę i uklęknąwszy, położył ją przed Maryją na ziemię. Dwaj inni królowie ustawili się ze swymi towarzyszami w przedsionce groty. Grotę widziałam pełną nadprzyrodzonego światła. Naprzeciw wejścia, na miejscu narodzenia, była Maryja w postawie więcej leżącej, aniżeli siedzącej, oparta na jedno ramię, obok Niej Józef, a po jej prawej stronie leżało Dzieciątko Jezus w kołysce, podwyższonej i kobiercem pokrytej. Gdy wszedł Menzor, Maryja podniosła się w postawie siedzącej, spuściła welon na twarz, i wzięła zakryte Dzieciątko do siebie na łono. Lecz odchyliła zasłonę, tak że górną część ciała aż do ramionek było widać odkrytą, i trzymała Dzieciątko w postawie prostej, oparte o piersi, podpierając Mu główkę jedną ręką. Miało rączki na piersiach, jakby modląc się, było bardzo miłe, jaśniejące i ujmowało wszystkich wokoło. Menzor, upadłszy przed Maryją na kolana, pochylił głowę, złożył ręce na krzyż na piersiach i ofiarując dary, wymawiał pobożne słowa. Potem wyjąwszy z worka u pasa garść długich jak palec grubych i ciężkich pręcików, które u góry były cienkie, w środku zaś ziarniste i złociste, położył je z pokorą, jako swój dar, Maryi obok Dzieciątka na łono, a Maryja przyjąwszy je uprzejmie i pokornie przykryła rąbkiem swego płaszcza. Towarzysze Menzora stali za nim z głową głęboko pochyloną. Menzor ofiarował złoto, ponieważ był pełen wierności i miłości i ponieważ z niewzruszonym nabożeństwem i usiłowaniem zawsze szukał zbawienia. Gdy on i jego towarzysze się usunęli, wszedł Sair ze swymi czterema towarzyszami i upadł na kolana. W ręku niósł złotą łódkę z kadzidłem, pełną małych, zielonych ziaren jak żywica. Ofiarował kadzidło, ponieważ ochoczo i z uległością, lgnął do woli Bożej i z wszelką gotowością szedł za nią. Położył swój dar na małą tacę i trwał długo w postawie klęczącej. Po nim zbliżył się Teokeno, najstarszy. Nie mógł klęczeć, był bowiem za stary i za otyły. Stał schylony i położył na tacę złotą łódkę z zielonym, delikatnym zielem. Było jeszcze zupełnie świeże i żywe, stało prosto jak wspaniały, zielony krzew z białymi kwiatkami. Przyniósł mirry, albowiem mirra oznacza umartwienie i pokonane namiętności. Zacny ten mąż zwalczył ciężkie pokusy do bałwochwalstwa i do wielożeństwa. Bardzo długo pozostawał przed Dzieciątkiem Jezus, tak, iż obawiałam się o owych dobrych ludzi z drużyny, którzy bardzo cierpliwie na dworze przed wejściem czekali, ażeby wreszcie i oni Dzieciątko Jezus zobaczyć mogli. Mowy królów i wszystkich, którzy po nich przystępowali i odchodzili, były prostoduszne i jakby upojone miłością. Opiewały one mniej więcej w ten sposób: ―Widzieliśmy Jego gwiazdę i wiemy, że On jest królem ponad wszystkie króle. Przychodzimy oddać Mu pokłon, i ofiarować dary." Wśród łez najserdeczniejszych polecali Dzieciątku Jezus siebie, swoje rodziny, swój kraj, swych ludzi, swój majątek, wszystko, co tylko na świecie dla nich wartość miało; iżby przyjął ich serca, ich dusze, wszystkie ich uczynki i myśli, iżby ich oświecił, obdarzył wszelaką cnotą, a ziemię nawiedził szczęściem, pokojem i miłością. Trudno wypowiedzieć, jaką pałali miłością i pokorą i jak łzy radości spływały po ich licach i po brodzie najstarszego. Było im bardzo błogo, wydawało im się, jakoby w gwieździe przybyli, za którą ich przodkowie tak długo wytrwale tęsknili i w którą z takim upragnieniem się wpatrywali. Była w nich wszelaka radość ze spełnionej obietnicy od tylu wieków. Józef i Maryja również płakali i byli tak uradowani, jak nigdy przedtem. Wielką pociechą i pokrzepieniem była dla nich chwała i uznawanie, okazywane ich dziecku i Zbawicielowi, dla którego nie mogli zdobyć się na lepszą odzież i pościel, a którego wysoka godność ukryta spoczywa ich pokornych sercach. Widzieli, że wszechmoc Boga z daleka, mimo wszystkich ludzi, zsyła Mu to, czego sami dać Mu nie mogą: hołdy mocarzów z świętą okazałością. Ach! jakże wraz z nimi cześć Mu oddawali! Jego chwała uszczęśliwiała ich. Matka Boska przyjmowała wszystko bardzo pokornie i wdzięcznie; nic nie mówiła, tylko lekki szept pod welonem wyrażał wszystko. Dzieciątko Jezus trzymała pomiędzy welonem a płaszczem, a ciałko Jego przeglądało jaśniejące z pod welonu. Dopiero na końcu wymieniła także kilka uprzejmych słów z każdym, uchylając nieco wśród mowy welonu. Teraz wyszli królowie do swego namiotu. Paliło się w nim światło i było bardzo pięknie. Wreszcie przybyli do żłóbka i dobrzy słudzy, którzy podczas adoracji królów na lewo przed jaskinią z żłóbkiem, w stronie pola pasterzy, z pomocą Józefa rozbili biały namiot, który wraz z wszystkimi drągami i suknem do namiotu nosili ze sobą na swych zwierzętach. Myślałam z początku, iż Józef urządził ów namiot, i dziwiłam się, skąd go tak szybko i w tak pięknym stanie był dostał; lecz gdy odchodzili, widziałam, że ów namiot włożono znowu na zwierzęta. Przy namiocie było także umieszczone schronisko z mat słomianych, pod którym stały ich skrzynie. Gdy słudzy rozbili namiot i wszystko szybko uporządkowali, czekali z wielką pokorą przed drzwiami żłóbka. Zaczęli więc wchodzić po pięciu, wprowadzał ich jeden z przedniejszych, do którego należeli, i klękając przed Maryją i Dzieciątkiem, po cichu się modlili. Równocześnie przyszli chłopcy w małych płaszczykach, z którymi było wszystkich mniej więcej 30 osób. Gdy się wszyscy znowu oddalili, weszli jeszcze raz wszyscy królowie razem. Mieli na sobie inne, szeroko powiewające płaszcze z surowego jedwabiu, niosąc kadzielnice i kadzidło. Dwaj słudzy rozpostarli na podłodze groty dywan ciemno czerwony, na którym Maryja z Dzieciątkiem siedziała, gdy królowie kadzili. Dywanu tego używała i później, chodziła po nim, miała go też na ośle podczas podróży, którą do Jerozolimy celem oczyszczenia odbywała. Królowie okadzili Dzieciątko, Maryję i Józefa i całą grotę. Był to ich sposób uwielbiania. Widziałam, jak potem w namiocie, na kobiercu, około niskiego stolika leżeli, i jak Józef talerzyki z owocami, bułkami, plastrami z miodem i miseczki z ziółkami przyniósł, pomiędzy nimi siedział i razem z nimi pożywał. Był bardzo wesoły, a wcale nie bojaźliwy, i z radości zawsze płakał. Pomyślałam sobie wtedy o moim ojcu, jak podczas mej profesji w klasztorze wśród tylu znakomitych osób siedzieć musiał, wskutek czego w swej pokorze i prostocie tak był nieśmiałym, jak jednak mimo to był wesołym i płakał z radości. Gdy Józef powrócił do groty, postawił wszystkie dary po prawej stronie żłóbka, w kąt ściany i zastawił je tak, iż nic widzieć nie było można. Służąca Anny, która celem usługiwania Maryi była pozostała, przebywała zawsze w klepisku po lewej stronie groty, i wtenczas dopiero wychodziła, gdy już wszyscy się oddalili. Była spokojną i skromną. Nie widziałam, iżby ona lub Maryja lub Józef dary oglądali i światowe upodobanie w nich okazywali. Z podziękowaniem je przyjęli i znowu miłosiernie rozdali. Owa sługa, krewna Anny, była rześką i bardzo poważną osobą. W Betlejem tego wieczora i tej nocy widziałam tylko przy rodzinnym domu Józefa rozruch, i gdy królowie przybyli, bieganie w mieście; u żłóbka z początku bardzo było spokojnie. Potem widziałam tu i ówdzie w dali ponurych, na czatach stojących żydów, którzy stali gromadami, tam i na powrót chodzili i donosili o wszystkim do miasta. W Jerozolimie widziałam w tym dniu jeszcze częste bieganie starych żydów i kapłanów z pismami do Heroda, lecz potem wszystko ucichło, jakoby o tym już więcej mówić nie chciano. W końcu odbyli jeszcze, królowie, ze swymi ludźmi, pod drzewem terebintowym, ponad grotą ssania, nabożeństwo z wzruszającym śpiewem, a głosy chłopców bardzo mile spływały z ich głosami. Potem z częścią drużyny udali się do wielkiej gospody w Betlejem. Drudzy obozowali w namiotach między żłóbkiem a grotą ssania; także i tę zajęli i umieścili w niej część swych klejnotów. W białym namiocie przed żłóbkiem spali niektórzy z przedniejszych.
(cd. wizji Anny Katarzyny Emmerick)
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
16. Intix
Dziękuję ślicznie za wizytę i piękny (jak zwykle) wiersz. Patrzmy tylko na to co piękne, mądre i sprawiedliwe, i to Bogu ofiarujmy.
"Już jest w drodze Maryja i święty Józef. Już
w betlejemskim zajeździe gospodarze oczekują podróżnych. Już
na pastwiskach pod miasteczkiem pasterze owce pasą. Już
Trzej Mędrcy śledzą ruchy gwiazd. A
w Jerozolimie króluje Herod. A
ludzie kotłują się wokół codziennych spraw.
Za chwilę stanie się wszystko. I
w tej nadzwyczajnej sytuacji
każdy z tych ludzi okaże swoje
prawdziwe oblicze. Gospodarze
zajazdu zatrzasną drzwi przed
nosem ubogiemu Józefowi. Pasterze
poderwą się, aby powitać Nowonarodzonego. Herod
wyśle siepaczy, aby zamordowali
pretendenta do jego tronu. Trzej Mędrcy
wybiorą się w drogę do Króla świata. Ogromna
większość pozostanie obojętna, zaledwie
obserwująca, co z tego wyniknie.
Już jest w drodze Maryja i święty Józef. Już
zbliżają się do naszych domów. I
w tej nadzwyczajnej sytuacji
każdy z nas ukaże swoje prawdziwe oblicze."
Wiersz ks. Mieczysława Malińskiego z tomiku "Gwiazda"
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
17. JM
Jacku istotnie nie znający Boga są jak :
"Nie znający swego miejsca ,ani domu"
---
"Bóg to nasz Ojciec nad wszystkim
Dlatego jest nam zawsze bliskim"
Ale też jesteśmy tu przelotem, na chwilę, naszym celem jest zbawienie i życie wieczne w bliskości z Bogiem, w symbiozie, w bezwarunkowej Miłości. Podążanie śladami Chrystusa jest tą drogą.
Wiersz ks. Mieczysława Malińskiego pięknie o tym mówi.
PTAKI PRZELOTNE
liście jesienne
niespokojni żeglarze
wieczni tułacze
My szukający miejsca
aby kotwicę zarzucić
przystań zbudować
gniazdo założyć
Tęsknimy za domem
gdzie by nas budziły ze snu
wielkie wschody słońca
gdzie by nam dzień gasiły
wygwieżdżone noce
gdzie by nas kołysał do snu
szum drzew
Dom - miejsce bezpieczne
ciepłe w mroźne zimy
chłodne w upalne lata
w którym masz tych najukochańszych
A przecież to co ma nam towarzyszyć na co dzień
śnić się po nocach marzyć na jawie to
Dom do którego dojdziemy
w którym będziesz miał wszystkich których kochałeś i kochasz.
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
18. Maryla
Dziękuję za przedstawienie tego bardzo ciekawego artykułu. Jak powiedzial niedawno Papież Benedykt XVI - Chrześcijanie w obecnych czasach są najbardziej prześlladowaną grupą religijną na świecie, a jej szeregi coraz bardziej się powiększają. I są to ludzie głębokiej wiary, pełnej duchowości oraz szerokiej wiedzy. Zaczeli poszukiwać Boga i wracać do Niego po zdobyciu wiedzy. Wielu spośród Nas nawrociło się niedawno i nadal szuka i umacnia się w Bogu. A czym jest nawrócenie, powrotem do Nieba jak tweirdzi o. Jozef Tarnawski SP
nawrócenie
- powrót do nieba
o. Józef Tarnawski SP
Co to znaczy nawrócić się?
Nawrócenie to powrót do pierwotnej świętości, miłości, czystości, do swojego nieba jako istot stworzonych przez Boga, czyli będących Jego odbiciem. To nie znaczy, że jako dzieci byliśmy czyści, święci. Jesteśmy obarczeni wadami naszych przodków i cnotami naszych przodków. Tym obarczeniem jest niewątpliwie grzech pierworodny, którego skutki są w każdym z nas. Dlatego trudno jest mówić o dawnej naszej świętości czy o dawnej naszej czystości. Ale mamy przeczucie, mamy wizję świętości.
Oczywiście możemy z czasem zatracić, wykoślawić, zniekształcić tę wizję, bo nasze wady - niepilnowane - w miarę upływu czasu rozwijają się; nietępione przez nas - rozbudowują się, przytępiają naszą wrażliwość, zniekształcają obraz świętości. A świętość to po prostu miłość. Szlachetność, twórczość, prawda, pokój, przebaczenie, życzliwość, wytrwałość, odwaga, wolność - zawiera je miłość, która jest istotą naszej świętości.
W jaki sposób możemy sprawdzić, czy nasze nawrócenie idzie w dobrym kierunku? Że nie jest hołdowaniem na przykład egoizmowi, miłości własnej?
Na wszelkiego rodzaju zafałszowania może poradzić Bóg, który przychodzi do nas w słowach Pisma Świętego, w liturgii albo poprzez ludzi świętych, mądrych, prawych, uczciwych. Ci ludzie nas budzą, dają wskazówki do zastanowienia się nad swoją postawą. Również świat przyrody może ożywić naszą tęsknotę za pierwotną świętością, prawością, miłością.
Dlaczego nawrócenie wywołuje w człowieku opór wewnętrzny, bunt, niemiłe skojarzenia?
Mamy bardzo silny instynkt samozachowawczy, instynkt życia, uratowania życia. Chcemy sobie zagwarantować życie interesujące, wygodne, bezpieczne - chcemy żyć jak najlepiej i jak najdłużej. Ale nasze życie duchowe nawołuje nas do miłości. Miłość jest bezinteresowna i nasza twórczość powinna być bezinteresowna, aby być prawdziwym krokiem ku dobru, ku świętości. Ale to jest często w kolizji z instynktem samozachowawczym, z instynktem życia, który chce na wszystkim zarabiać, zabezpieczać się. Człowiek, jeżeli już coś daje, to chce na tym zarobić, mieć coś za coś, chce ubezpieczyć się.
Bywa, że ktoś przez długie miesiące i lata doskonali swój sposób postępowania, swój sposób wartościowania, a ktoś inny pod wpływem jednego wydarzenia staje się nowym człowiekiem. Jak się ma jedno nawrócenie do drugiego?
Każdy ma swoją drogę. Nasze życie duchowe jest podobne do sinusoidy. Po okresie wielkiej gorliwości następuje czas otępienia i zobojętnienia. To, co zachwyciło, staje się powszednie; to, co niezwyczajne, staje się codzienne; to, co było olśnieniem, staje się szarością. Nie wolno wymagać od siebie, abyśmy żyli wyłącznie na maksymalnych obrotach, bo po prostu tego nie potrafimy, bo byśmy się wykończyli. Musi przyjść okres spowolnienia, który wcale nie jest czasem odejścia. To czas pogłębienia czy przemyślenia, przeżycia w inny sposób tego olśnienia, którego doznaliśmy. A więc w każdym życiu - nawet w życiu osoby bardzo zapracowanej - są momenty uwznioślenia i zachwytu, radości z poznania prawdy, która się nam objawia.
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
19. sgosia
Witaj Gosiu,
podoba mi się twój pomysł "Świeto niedowiarków" , no coz może kiedyś go wprowadzimy, jak uda się zrealizować wszystkie nasze plany i zamierzenia ratujące naszą ojczyznę.
Co do objawień i widzeń A.K. Emmernich (rożnie jej nazwisko jest pisane) to pośadam w formie plku pdf. całą książkę, zawierającą wszystkie wizje od Narodzenia Pana po Odejście z obietnicą ponownego przyjścia na ten świat. Prześlę na priv.
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
20. Ewa
Czyli zaczyna się sprawdzać przepowiednia Tomasz aKempis, że "W XXI wieku chrześcijanin będzie Mistykiem albo nie będzie go wcale" .
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
21. Witaj ciociubabciu
Dziękuję za wizytę i pozdrawiam światecznie, niezwykle serdecznie.
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
22. Dobrego Dnia w tym świątecznym Dniu :)
Podoba mi sie pomysł Jacka....... by ten Dzień nazwać dniem niedowiarkow..:)
W Naszym Dzienniku,pięknie o tym Dniu pisze ks Paweł Siedlanowski:
"szukając Dziecięcia."
serd pozdr
gość z drogi
23. coś Dobrego zaczyna dziać sie w Polsce
Właśnie oglądam Tłumy wWarszawie,biorące udział w "Orszaku trzech Króli"
Wazne, ze Rodzice przyszli z Dziecmi.....
gość z drogi
24. teresat
Nadzy przychodzimy na ten Świat
Lecz zapominamy, kto nam siostra i brat
Wielu zapomina że Bóg Ojcem naszym
Że on nikogo nigdy nie straszy
On nas Miłuje bez względu na uczynki
To my tylko budujemy zbędne skrzynki
Czas się zmienić i prostować drogi
Bo każdy bogaty jest w sumie ubogi
Pozdrawiam cieplutko:))
25. Witaj Szanowny Gościu z Drogi
Witam i pozdrawiam serdecznie, świątecznie. Tak coś zmienia, masz rację. Takie Orszki Królewskie to nie tylko w Warszawie, ale jeszcze we Wrocławiu, Krakowie, Toruniu. Z wielką pompą i humorem. Tak jak być powinno w tym radosnym dniu, w którym Dzieciątko Jezus objawiło się całemu światu, bo Trzej Królowie właśnie ten daleki świat reprezentują. Oni uwierzyli i przybyli by się pokłonić. Cieszmy się, że i My możemy ten dzień świętować. Piszmy z dumą na Naszych drzwiach K+M+B AD 2010 Niech wszyscy widzą, że jesteśmy Chrześcijanie i jesteśmy z tego dumni.
Zosiu dla Ciebie, Męża i całej Rodziny piękna kolęda Seweryna Krajewskiego "Dwie Sowy"
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
26. Witaj Jacku
Jaki piękny i mądry ten wiersz
"..Budujemy zbędne skrzynki.."
I nie tylko
Stawiamy też niepotrzebne mury
Odgradzamy się niepotrzebnymi
i zbędnymi ocenami
Na miejscu Boga się stawiamy
i myślimy że na wszystko
mamy wiedzę i najlepsze rozwiązanie
Wystarczy tylko spojrzeć
głęboko w oczy
nawet te najciemniejsze
Poczuć bicie własnego serca
Zaprosić Jezusa do rozmowy
i słuchać siebie nawzajem z Milością
i z Milością iść dalej do wspólnych działań
Nie oczekując nic w zamian
Bo gdy staniemy przed Bogiem
On też spojrzy na Nas z Miłością
i da zapłatę Największą
Pozwoli już na zawsze być przy Nim
wraz z wszystkimi których
kochamy i którzy Nas kochają.
Dla takiego Nieba
warto tu na ziemi
kroczyć śladami Chrystusa
i Go naśladować.
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
27. O. Mateusz Pindelski SP - Jak poczuć Boga
Czy Boga można poczuć?
Zacznijmy od stwierdzenia, że człowiek jest istotą cielesno-duchową. Dlatego jest w stanie duchowo spotkać się z Bogiem, odczuć Boga czy raczej przeżyć, doświadczyć Boga.
Daj tylko, Boże dusz,
Obecność Twoją czuć.
Myśl moją pośród burz
Na siebie zwróć.
Używam raczej słowa "przeżycie", "doświadczenie" niż "czucie", żeby uniknąć nieporozumienia. Czucie wiążemy z doznaniami zmysłowymi, takimi jak dotyk, słuch, smak, zapach, wzrok. Przeżycia czy doznania duchowe to przeżycie piękna, dobra, prawdy, wolności, pokoju, ciszy, przeżycie światła - jako oświecenie, objawienie, radość, która towarzyszy tamtym przeżyciom. Może lepiej użyć słowa "szczęście": "Jestem szczęśliwy z powodu przeżytego piękna, dobra, wolności, bezinteresownie uczynionego dobra czy z powodu doznanej dobroci, poświęcenia naszym bliźnim". Na tej samej płaszczyźnie znajduje się przeżycie Boga. On jawi się jako Rzeczywistość immanentna w stosunku do uczuć wyższych, bo Bóg jest mądrością, wolnością, pokojem, sprawiedliwością, światłem. Równocześnie mamy świadomość, że Bóg jest Rzeczywistością transcendentną, osobową, która nie tylko jest immanentną miłością, ale kocha nas osobiście. I takie doświadczenie Boga wywołuje w nas radość, szczęście.
Jaką rolę spełniają te uczucia w naszym życiu?
Przeżycia, o których mówimy, budują naszą osobowość, tworzą nasze życie duchowe (życie wewnętrzne czy mistyczne), życie pełnego człowieczeństwa. Człowieczeństwa, bo to przecież wszystko w naszej naturze drzemie, tylko trzeba rozbudzić, uruchomić, ożywić te przeżycia.
Czy każdy człowiek szczęśliwy, nawet niewierzący, jest blisko Boga?
Bez wątpienia. Szczęście czy radość nawet nie tylko prowadzą do Boga, ale są Boże.
Milość mi wszystko wyjasniła - Jan Paweł II
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
28. Teresat
To ja dziękuję...
Z przyjemnością każdą swoją
Życia chwilę umilę
Gdy wymienię z Tobą myśli
Choć przez chwilę...
Podobne mamy
Na świat spojrzenie,
Podobne dążenia
Módlmy się razem
O ich spełnienie...
Pozdrawiam serdecznie:)
ZOBACZ => DLACZEGO PAD zawetował Nowelizację ustawy Prawo oświatowe?! <=
29. Intix - Będę śpiewal Tobie Mocy moja
Dziękuję ślicznie za ciepłe i miłe słowa. Cieszę się, że myślimy podobnie. Módlmy się razem tą piękną pieśnią Uwielbienia.
Przyznam się, że ta pieśń obudziła mnie 1.01.2010r. Wszystkie urządzenia elektroniczne były wyłączone. Dom, stojący na uboczu - w lesie, pogrązony był we śnie, a ja wyrażnie słyszałam tą pieśń - całą - śpiewaną przez tak piękny chór, że poczułam się wprost niebiańsko. Tak sobie wyobrażam, że musi brzmieć śpiew Aniołów. Niesamowite przeżycie.
Będę śpiewał Tobie
Mocy Moja
Ty Panie jesteś Mą Nadzieją
Tobie Ufam
i bać się nie będę.
Pozdrawiam ciepło i świątecznie,
Oby Bóg był zawsze z Nami.
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
30. Tersat,
dziękuję za ten wątek ... wklejam go na forach. Jest piękny. Anna Katarzyna Emmerich, oprócz innych doznań, widziała za życia piekło i Niebo. Widziała też Mękę Pańską. Pozdrawiam.
ciociababcia
31. teresat
Teresko niestety ludzie znaleźli sobie bożka w mamonie
Dlatego pomijają Boga na jego prawowitym tronie
Dopóki będą trwali w tej nieświadomości
Miłość w ich sercach nie zagości
Pozdrawiam cieplutko:))
32. Ciociubabciu
Dziękuję, jesteś bardzo miła. Wiem o widzeniach Anny Katarzyny Emmerich. Wszystko w swoim czasie.
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
33. Jacku M.
Przy dniu światecznym
Proszę o trochę
optymizmu i wiary
Przyjdzie glęboki
kryzys
i wtedy niejednego
ocali
Wróci do Boga
na kolanach
Zawsze tak jest
Gdy trwoga to
do Boga
prosta droga
Pieniądze
Przypływają odpływają
Jedyna wartość stała
to Naszych Ojców
Wiara
w Boga w Trójcy
Jedynego
On zawsze
uchroni nas
od złego.
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
34. Sens życia chrześcijańskiego - O. Mateusz Pindelski SP
Jaki jest sens życia chrześcijanina?
W rozumieniu ludzkim, nie tylko chrześcijańskim, sensem życia powinna być miłość - czyli: jednoczenie się z Bogiem. Słowo "miłość" jest tu brane w szerokim znaczeniu.
Bo człowiek jednoczy się z Bogiem nie tylko w akcie modlitwy kontemplacyjnej, ale również gdy postępuje w prawości, mądrości, wolności, pokoju i miłości. Kiedy tak myśli, mówi i czyni, jednoczy się z Bogiem, uczestniczy w Jego Bóstwie.
Specyfika zaś chrześcijanina polega na tym, że w tej drodze pomaga mu Jezus, który ową prawdę uwyraźnił w Ewangelii. Tak przez swoje nauczanie, jak i przez przykład własnego życia. I w ten sposób prowadzi swoich uczniów.
Czy sens życia poszczególnych chrześcijan może się różnić - czy też u wszystkich powinien mieć coś wspólnego?
Sensem każdego ludzkiego życia jest wrastanie w Boga. I to jest model nie tylko chrześcijański, ale i ogólnoludzki. Niezależnie od tego, jaką religię człowiek wyznaje, sensem jego życia jest zjednoczenie z Bogiem.
Tu można dodać, że tak chrześcijanin, jak i każdy człowiek jest powołany przez Boga do wykonywania rozmaitych zadań.
Takim powołaniem jest na przykład funkcja męża czy żony, lekarza czy nauczyciela, konstruktora czy spawacza, księdza czy kierowcy, dyrektora czy podwładnego, pracodawcy czy pracownika.
Tak więc wszystkie zawody powinny być wykonywane właśnie w ten sposób: twórczo, uczciwie, solidnie, bez przekrętów, bez oszustw.
Wtedy jesteśmy złączeni z Bogiem.
Czy można wierzyć w Boga i nie widzieć sensu życia?
Jeśli prawdziwie ktoś wierzy w Boga, nie może sensu swojego życia określać inaczej jak poprzez słowo "miłość".
Bo wiara to nie jest teoretyczne uznanie istnienia Boga, to nie jest przyjęcie informacji, że Bóg jest. Wiara to przeżycie ogólnoludzkie, które ogarnia również sferę egzystencjalną człowieka. Nie ogranicza się do intelektu, ale przenika wszelką działalność człowieka.
Czy dla chrześcijanina życie na tym świecie ma sens samo w sobie, czy tylko jako przygotowanie do życia po śmierci?
Jak najbardziej tak. Życie na tym świecie ma sens, który jest sensem samym w sobie. Niemniej równocześnie jest przygotowaniem do życia po śmierci.
Ale to się dzieje w sposób naturalny. Jeżeli człowiek stara się żyć zjednoczony z Bogiem tu, na ziemi, to po śmierci kontynuuje takie właśnie życie. Tylko wtedy jest z Nim złączony w sposób nieprawdopodobnie bliższy. I na tym polega niebo.
O Boże, O Boże Panie Mój
Nie pamiętaj, że kiedyś było źle ...
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
35. O Boże, O Boże Panie Mój .......
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
36. Kształtowanie sumienia - O. Mateusz Pindelski SP
Kształtowanie sumienia
Co człowiek dorosły powinien robić, żeby kształtować swoje sumienie?
Trzymać się Ewangelii. Jeśli to możliwe, zawsze przychodzić na Mszę świętą niedzielną, i to do kościoła, który się lubi, do księdza, który trafia do słuchaczy. Nie spóźniać się, przychodzić możliwie wcześniej, żeby przygotować się do Mszy. Słuchać czytań, a zwłaszcza Ewangelii.
Mówię na temat Mszy świętej, ponieważ w niej uobecnia się Jezus z całym swoim życiem i z całym swoim nauczaniem.
Słowo Jezusa kształtuje nasze sumienia, bo Jezus jest wyrazem Ojca. My również jesteśmy Jego wyrazem. Mamy tak ukształtowane sumienie jak On sam. Ale ono zaczyna się zmieniać pod wpływem okoliczności, w których żyjemy: czasem nie zawsze dobrej atmosfery w domu, wśród kolegów, w szkole, w zakładzie pracy. Do tego dochodzą prasa czy telewizja - zwłaszcza oglądana, jak leci. Dlatego odtrutką, tym powracaniem do pionu jest Jezus, który się uobecnia we Mszy.
Na co człowiek dorosły powinien zwrócić uwagę, przygotowując się bezpośrednio do spowiedzi?
Traktować rachunek sumienia przede wszystkim jako ocenę dwóch nurtów swojego życia. Pierwszy nurt to jest rodzina, obowiązki domowe. Drugim jest nurt życia zawodowego: jak się wywiązuję ze swoich obowiązków zawodowych? Czy jestem w tę pracę dostatecznie zaangażowany?
Innymi słowy, czy poświęcam życiu rodzinnemu i pracy zawodowej uwagę, wysiłek, twórczość, pomysłowość, zaangażowanie?
Jak często radziłby się ksiądz spowiadać?
Z okazji wielkich świąt: Bożego Narodzenia, Wielkanocy; z okazji urodzin czy imienin, ewentualnie przed wyjazdem na wakacje lub po powrocie z wakacji. Spowiedź święta powinna być odprawiana co trzy, cztery miesiące. Oczywiście zakładając, że w tym czasie nie zdarzy się grzech ciężki. Ale na dobrą sprawę, człowiek, żyjąc normalnie, nie popełnia grzechów ciężkich.
W czym pomaga spowiadanie się u stałego spowiednika?
Stałemu spowiednikowi nie trzeba wszystkiego od początku tłumaczyć. On już o nas wszystko wie, poznaje po głosie, po sylwetce, po sposobie przedstawiania swojego życia. Jest przyjacielem, psychologiem, czasem - psychiatrą. Jego pomoc jest wielopłaszczyznowa, dotyczy nie tylko sfery religijnej, ale także ogólnoludzkiej.
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
37. JEST TAKI KWIAT - ks. M.Maliński(bajki nie tylko dla dzieci)
Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, za siedmioma lasami, żyła królewna, jedyna następczyni tronu, która była taka zła jak piękna. A była bardzo piękna. Nie było dnia, żeby komuś jakiejś krzywdy nie wyrządziła. Była nieznośna dla swojego otoczenia, nieposłuszna wobec swoich rodziców, dokuczała ludziom pracującym w pałacu. Od samego rana, od przebudzenia się dokuczała dziewczętom pokojowym, które pomagały jej ubierać się. Przy śniadaniu grymasiła, nie chciała jeść, przeciągała posiłek w nieskończoność. Była arogancka dla nauczycieli, którzy przychodzili, by ją uczyć. Przy obiedzie dochodziło często do awantur. Potrafiła rzucać talerzami, wywrócić wazę z zupą, wytrącić usługującym tacę z posiłkiem a nawet ściągnąć obrus ze stołu, wraz z zastawą. Po południu nie chciało się jej odrabiać lekcji. Wobec gości, którzy przychodzili z wizytą do jej rodziców, zachowywała się nieuprzejmie, czasem wręcz bezczelnie. Nie miała żadnych przyjaciół. Wszyscy bali się jej złości. Jedno, co naprawdę kochała, to były kwiaty. Godzinami potrafiła siedzieć w ogrodzie, doglądała robotników pracujących tam, pielęgnowała kwiaty, własnymi rękoma plewiła grządki i przycinała gałązki, okopywała. Niektórzy mówili, że nawet rozmawia z kwiatami.
Razu pewnego przyjechał w odwiedziny król z sąsiedniego królestwa wraz z małżonką i swoim synem. Królewna, aby dokuczyć rodzicom, zapowiedziała, że nie przyjdzie na przyjęcie i faktycznie nie przyszła. Niespodziewanie tylko wpadła na moment do sali, gdzie ucztowano. Wszyscy zamarli ze strachu. Zrobiła się cisza. Nawet orkiestra przestała grać. Ale na szczęście nie doszło do żadnej awantury. Bez jednego słowa przeszła przez salę i znikła. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Wtedy właśnie królewicz zobaczył ją i od pierwszego wejrzenia zakochał się w niej. Po powrocie do domu oświadczył swoim rodzicom:
- Chcę królewnę pojąć za żonę.
- Po pierwsze, nie wiadomo, czy ona zechce, żebyś ty był jej mężem. A po drugie, czy ty wiesz, jaka ona jest?
I wtedy opowiedzieli mu całą prawdę o niej.
Królewicz bardzo się zmartwił tym wszystkim, co usłyszał. Myślał, jak pomóc królewnie. Po jakimś czasie przyszedł do rodziców i oświadczył:
- Chciałbym pojechać do pałacu królewny.
Popatrzyli na niego, nic nie rozumiejąc. Po chwili spytał ojciec:
- Możesz nam powiedzieć, po co?
- Chcę, by się zmieniła. Spróbuję jej w tym pomóc.
- Jak to sobie wyobrażasz?
- Dokładnie jeszcze nie wiem, jak to zrobię, ale spróbuję.
Przedstawił im swój plan:
- Pojadę tam w przebraniu i zgłoszę się do pracy jako ogrodnik, bo ona podobno często przebywa w ogrodzie. To wszystko. Co dalej, nie wiem. Okaże się na miejscu. Może życie podsunie inne rozwiązanie.
Rodzice z ciężkim sercem zgodzili się na jego propozycję, ale nie wierzyli, żeby ta wyprawa mogła zakończyć się powodzeniem.
Królewicz, tak jak to wszystko przedstawił rodzicom, tak i wykonał. Przebrał się w ubogie szaty robotnika i udał się w daleką drogę. Wśród rzeczy, które wziął ze sobą, był jego ukochany kwiat. Nie rozstawał się z nim nigdy. I w tej drodze, choć nie było mu to wygodne, chciał mieć go przy sobie.
Gdy przybył do pałacu królewny, przyszedł do ogrodu. Ogród był wielki, bogaty w drzewa, krzewy, warzywa, kwiaty, położony w pagórkowatym terenie, obejmował sadzawki, stawy, rzekę. Królewicz odnalazł ogrodnika i zwrócił się do niego z prośbą, aby ten przyjął go do pomocy. Ogrodnik był stary i nieżyczliwy. Popatrzył na królewicza krytycznie, wysłuchał prośby, mruknął:
- My nie potrzebujemy nowych pomocników. Mamy dość swoich.
Królewicz nie ustępował. Powiedział:
- Faktycznie niewiele umiem, ale chcę się nauczyć tego rzemiosła. Dlatego nie chcę żadnego wynagrodzenia. Jeżeli mi tylko dasz kąt do mieszkania i jedzenie, to mi wystarczy.
Ogrodnik obrzucił go niechętnym wzrokiem, ale w końcu przystał na prośbę.
- No to dobrze – powiedział z ociąganiem się – ale wiedz o tym, że praca tutaj jest bardzo ciężka.
Przeznaczył mu na mieszkanie stary składzik i królewicz rozpoczął pracę w ogrodzie.
Płynęły dni. Królewna przychodziła codziennie do ogrodu. Widział ją czasem. Jej jasna sukienka pojawiała się w dali na tle ciemnej zieleni, by znowu zniknąć. Bywało, że widział ją dłuższą chwilę, ale zawsze z daleka. Zaledwie parę razy zdarzyło się, że była tak blisko, iż słyszał jej głos. Ale wciąż nie spotkał się z nią.
Aż po jakimś czasie, gdy razu pewnego pracował zgięty, plewiąc grzędę, usłyszał nagle tuż nad swoją głową jej głos. W pierwszej chwili myślał, że ona coś do niego mówi, tymczasem królewna, poprawiając rosnący kwiat, zaczęła do niego przemawiać i to najpiękniejszymi słowami, jakie kiedykolwiek słyszał królewicz. Nagle przerwała. Poczuł, że go ujrzała. Z gniewem wykrzyknęła:
- Ktoś ty za jeden? Co ty tu robisz?
Podniósł się. Pokłonił. Bał się, czy go nie rozpozna, ale nie doszło do tego. Odpowiedział więc spokojnie na postawione pytanie:
- Jestem pomocnikiem ogrodnika.
- Nie znam cię. Jeszcze cię nigdy tutaj nie widziałam.
- Pracuję od niedawna – wyjaśnił.
Widział, jak była wściekła. Najwyraźniej dlatego, że ją słyszał rozmawiającą z kwiatami. Nagle rzuciła wzrokiem na kępę opodal rosnących pokrzyw:
- Zerwij mi je – rozkazała.
- Zaraz przyniosę rękawice i nożyce – powiedział i skierował się w stronę swojego mieszkania.
- Nie potrzeba ci rękawic – odparła szorstko. – Zrywaj natychmiast, gołymi rękami.
Królewicz zawahał się. Ale to trwało tylko moment. Podszedł do kępy pokrzyw i zaczął je zrywać. Pokrzywy były wyrośnięte, o twardych łodygach. Ręce paliły go, jakby je wsadził do wrzącej wody. Ale rwał uparcie. Gdy narwał całą naręcz pokrzyw, spytał:
- Wystarczy?
- Wystarczy.
- Co mam z nimi zrobić?
- Możesz je wyrzucić – odpowiedziała i odeszła.
Pobiegł do swojego domku i długo moczył dłonie w zimnej wodzie, żeby przynieść sobie ulgę. Ale na niewiele to się przydało. W nocy prawie nie spał.
Na drugi dzień królewna przyszła znowu. Tym razem ona go szukała. Znalazła, gdy był zajęty przy plewieniu swojej grządki. Kazała mu pokazać ręce. Wciąż jeszcze były całe w bąblach.
- Pieką cię?
- Trochę.
- To żeby cię tak nie piekły – powiedziała złośliwie – idź i narwij mi lilii wodnych.
- Dobrze, tylko przyprowadzę łódź i zaraz wrócę.
- Nie potrzeba łódki. Wejdź do stawu.
Był chłodny i pochmurny dzień. Woda była zimna. Lilie miały silne łodygi, ciągnące się bez końca. Nie bardzo umiał sobie z nimi poradzić. Zanim narwał pełną naręcz, upłynęło trochę czasu. Wreszcie wyszedł ze stawu cały mokry i przemarznięty.
- Co mam z nimi zrobić? – spytał.
- Możesz je wyrzucić na śmietnik – powiedziała i odeszła.
Pobiegł do swojego domku, bo drżał z zimna. Przebrał się w suche ubranie. Ale pod wieczór źle się poczuł. Pojawił się kaszel. W nocy nie mógł spać. Czuł rosnącą gorączkę.
Następnego dnia nie poszedł do pracy. Został w swoim pokoju w łóżku.
Tymczasem królewna przyszła znowu do ogrodu, ale nigdzie nie mogła znaleźć królewicza. Spytała o niego ogrodnika:
- Gdzie jest ten nowy twój pomocnik?
- Leży przeziębiony w swoim pokoju – odpowiedział ogrodnik.
- Gdzie to jest?
Ogrodnik zaprowadził ją tam. Zobaczyła go leżącego w łóżku z rozpaloną głową.
- Co to ma znaczyć to wylegiwanie się w łóżku?
- Przeziębiłem się i mam gorączkę.
Zaczęła krzyczeć na niego, że przez byle jakie przeziębienie nie przychodzi do pracy. Nagle ujrzała kwiat stojący w donicy na stole. Miał niezwykle pięknie powycinane liście, które otaczały stulony, duży pąk kwiatu.
- Co to za kwiat? – spytała.
- Przyniosłem go ze swojego domu.
- Ja wszystkie kwiaty znam, ale takiego jeszcze nigdy nie widziałam.
- To jest kwiat, który rozkwita w nocy, ale tylko przy człowieku, który jest dobry.
- Co ty za bzdury opowiadasz! – wykrzyknęła. – Masz chyba wysoką gorączkę.
- Nie. Mówię prawdę. To jest taki cudowny kwiat, który kwitnie tylko przy dobrym człowieku – powtórzył.
- Jeżeli nie masz gorączki, to znaczy, że jesteś głupi, wierząc w takie rzeczy. Takiego kwiatu nigdzie nie ma na świecie.
- Otrzymałem go od pustelnika, który przez parę lat pomagał rodzicom moim w wychowaniu mnie. Kiedy pustelnik odchodził od nas, przyniósł mi ten kwiat i powiedział: „To jest taki tajemniczy kwiat, który kwitnie nocą. Ale kwitnie tylko przy człowieku, który jest dobry. Jeżeli wieczorem będziesz przy nim, a on rozkwitnie, to znaczy, że w ciągu ubiegłego dnia byłeś dobry, a jeżeli nie rozkwitnie, to znaczy, że byłeś zły”.
Namyślała się, co odpowiedzieć. Po chwili zadecydowała:
- Dobrze. Sama się o tym przekonam. Biorę go.
Nie pytając o pozwolenie, porwała kwiat i poszła do pałacu. Zaniosła do swojego pokoju, postawiła na stole. Była bardzo ciekawa, ile w tym prawdy, co ten chłopiec mówił. Nie mogła się doczekać wieczoru. Gdy wreszcie słońce zaszło, zrobiło się ciemno, zapadła noc, królewna usiadła przy kwiecie i patrzyła w jego pąk. Nadeszła północ, zegar powoli wybił dwanaście uderzeń, ale stulony kwiat nawet nie drgnął. I wtedy zrozumiała, że chłopiec zakpił z niej. Ze złości, że dała się oszukać prostemu chłopcu, ze złości, że on, prosty chłopiec, śmiał oszukać ją, królewnę, nie spała całą noc. Skoro świt pobiegła do młodego ogrodnika i zrobiła mu straszną awanturę.
- Jak śmiałeś tak zakpić ze mnie?
- Naprawdę nie miałem takiego zamiaru. To, co powiedziałem, jest prawdą.
- Milcz. Nie chcę cię wcale słuchać. Ale pamiętaj, nie życzę sobie, żebyś tutaj dalej przebywał. Wynoś się stąd i z mojego ogrodu. Nie chcę, żebyś tu pracował.
- Dobrze. Mogę stąd odejść, jak tylko wyzdrowieję, ale pozwól sobie powiedzieć, że wszystko to, co mówiłem, nie jest kpiną. To prawda.
- A czy tobie chociaż raz ten kwiat się otworzył? – spytała.
- Tak – powiedział. – I to niejeden raz.
- A mnie się nie otworzył.
- Dziwisz się?
To ją doprowadziło do pasji. Nie umiała nic na to odpowiedzieć. Wściekła wybiegła z jego mieszkania. Ale gdy tak podenerwowana wracała do pałacu, zrodził się w niej pewien pomysł:
- Dobrze – powiedziała sobie. – Zobaczymy. Dzisiaj będę idealna. Przekonam się, czy on mówi prawdę, czy też jest kłamcą.
I tak się stało. Od samego rana, gdy tylko wróciła do swojego pokoju, była bardzo dobra dla wszystkich. Najpierw dla dziewcząt, które pomagały jej się zawsze ubierać, potem dla rodziców przy śniadaniu, dla nauczycieli przed południem. W całym pałacu rozeszła się natychmiast wieść, że z królewną coś się stało. Nie krzyczy, nie awanturuje się, nie rzuca talerzami, nie wyzywa, nie wyrzuca za drzwi. Albo jest chora, albo planuje jakąś większą awanturę. Wszyscy czekali w największym napięciu, do czego dojdzie. Przy obiedzie obsługujący spodziewali się co chwila, że albo wsadzi im wazę z zupą na głowę, albo ściągnie obrus. Ale ona zachowywała się wzorowo. Po południu odrobiła solidnie zadane lekcje. Dla gości, którzy przyszli z wizytą, była bardzo uprzejma, odgadywała ich życzenia, oprowadzała, objaśniała, tłumaczyła, zabawiała, jak umiała najmilej. Tylko nikt nie wiedział o jej sekrecie. A ona z największym napięciem czekała na nadejście wieczoru. Ledwo słońce zaszło, królewna wymknęła się od gości, udała się do swojego pokoju, nie zapalała światła, żeby jej nikt tam nie odnalazł. Usiadła przy kwiecie i patrzyła w oczekiwaniu na jego pąk. W pokoju zrobiło się mroczno, potem ciemno. Nawet się nie spostrzegła, jak zasnęła. Była zmęczona całym dniem. Obudził ją głos zegara, bijącego godzinę dwunastą. Podniosła głowę opartą o ręce i ujrzała, że stulone płatki kwiatu drgnęły, zaczęły się rozchylać i nagle ukazał się przepiękny kwiat, jakiego nigdy w życiu swoim nie widziała. I gdy tak patrzyła w niego zauroczona, posłyszała delikatną, cudowną muzykę. Kwiat śpiewał. Równocześnie z kwiatu poczęła promieniować jakby poświata słoneczna, którą napełnił się cały pokój. Królewnie zdawało się, że umrze ze szczęścia. Serce waliło jej tak mocno, jakby miało rozerwać jej pierś. Była szczęśliwa jak nigdy w życiu. Porwała się z krzesła i poczęła biec przez komnaty, korytarze, schody, aby powiedzieć ogrodnikowi, że to prawda, że kwiat kwitnie, że kwiat jej się otworzył.
*
* *
Każdy z nas ma taki kwiat w duszy. I ty też. Kwiat twojego sumienia. Jeżeli wieczorem w twojej duszy jest ciemno, smutno i zimno, to znaczy, że twój dzień, który przeszedł, nie był dobry. A jeżeli wieczorem jesteś szczęśliwy, twoja dusza napełniona jest szczęściem, światłem, muzyką, to znaczy, że twój dzień był dobry.
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
38. Drugi dzień pobytu Królów u żłóbka. Ich odjazd
Dnia następnego byli jeszcze raz wszyscy na przemian w grocie z żłóbkiem. Podczas dnia widziałam ich rozdawających, osobliwie zaś pasterzom z pola gdzie się ich zwierzęta znajdowały. Widziałam, że ubogim, starym niewiastom, bardzo zgarbionym, zarzucali okrycia na plecy. Widziałam też wielką natrętność żydów z Betlejem; wyłudzali wszelkimi sposobami z dobrych ludzi dary i z chciwości przeglądali im rzeczy. Widziałam też, że królowie puścili kilku ze swych ludzi, którzy tutaj w kraju u pasterzy pozostać chcieli. Dali im kilka zwierząt, na które rozmaitych okryć i sprzętów napakowali, nadawali im także ziaren złota, a potem uprzejmie ich odprawili. Nie wiem, dlaczego dzisiaj o wiele mniej ludzi było. Może w nocy już wielu puścili i do domu odesłali. Rozdzielano także liczne bochenki chleba. Nie pojmuję wcale, skąd tyle chleba nabrali, lecz w rzeczywistości tak było. Mieli ze sobą formę, a gdzie odpoczywali tam piekli. Musieli jednak być już ostrzeżeni, iżby sobie do powrotu ulżyli. Wieczorem widziałam ich w żłóbku żegnających się z św. Rodziną. Menzor wszedł najpierw sam jeden. Święta Dziewica dała mu też Dzieciątko Jezus na ręce. Płakał bardzo, rozpromieniony z radości. Potem i drudzy przystąpili, żegnając się i płacząc. Przynieśli jeszcze wiele darów; wiele materii, sztuki bladego i czerwonego jedwabiu, także kwieciste materie i mnóstwo bardzo delikatnych okryć. Zostawili także swe długie, delikatne płaszcze; były płowe i z cienkiej wełny, bardzo lekkie i powiewne w powietrzu. Przynieśli też jeszcze wiele, jedna na drugą ułożonych miseczek i puszek pełnych ziaren, a w koszyku garnuszki z delikatnymi, zielonymi krzewami o małych listkach i białych kwiatkach. Mniej więcej po trzy stało w środku jednego garnuszka, tak iż znowu garnuszek na brzeg nasadzić było można. Stały jedna na drugiej w koszyku. Postawili też wąskie, długie koszyki z ptakami, które do zabicia na dromaderach wisiały. Wszyscy bardzo płakali, opuszczając Dzieciątko i Maryję. Widziałam tam także przy nich stojącą świętą Dziewicę, gdy się żegnali. Przyjmując dary, nie okazywała żadnej radości z przedmiotów, lecz niezmiernie była wzruszoną, pokorną i prawdziwie wdzięczną dla dawcy. Nie widziałam w niej żadnego śladu interesowności wśród tych cudownych odwiedzin, tylko z początku z miłości ku Dzieciątku Jezus, a z współczucia ku św. Józefowi myślała, że teraz więcej będą mieli opieki i że już nie tak pogardliwie z nimi obchodzić się będą, jak przy przybyciu, albowiem tak jej żal było, iż Józef wskutek tego się smucił i wstydził. Gdy się królowie żegnali, było już jasno w żłóbku. Potem wyszli na pagórek żłóbka ku wschodowi w pole, gdzie byli ich ludzie i zwierzęta. Stało tam wielkie szerokie drzewo, bardzo stare i daleko cień rzucające. Było coś osobliwego z tym drzewem; już Abraham z Melchizedekiem byli pod nim. Także pasterzom i ludziom dokoła było ono świętym. Było przy nim ognisko, które można było ukryć, a po obu stronach były chaty do spania. Przed nim była studnia, z której pasterze w pewnych czasach przynosili wodę jako bardzo zdrową. Wszystko otoczone było płotem. Tam poszli królowie i wszyscy ich ludzie, jeszcze obecni, tam się zgromadzili. Także światło było przy studni. Modlili się i śpiewali niewymownie mile. Potem ugościł ich Józef znowu w ich namiocie przy żłóbku, a przewodnicy wrócili do swych gościn do Betlejem. Tymczasem zwierzchność w Betlejem, nie wiem, czy z powodu tajnego polecenia Heroda, czy też z własnej gorliwości, postanowiła królów w Betlejem przebywających pojmać, i jako burzycieli przed Herodem oskarżyć. Nie wiem, kiedy to miało nastąpić. Lecz w nocy ukazał się królom w Betlejem a zarazem i innym, którzy w namiocie przy żłóbku spoczywali, we śnie anioł, który ich upomniał, by w podróż wyruszyli i inną drogą wracali. Ci, którzy byli przy żłóbku, natychmiast obudzili Józefa i to mu oznajmili. Podczas gdy swym ludziom kazali wyruszać i zwijać namioty, co się działo z niezmierną szybkością, pobiegł Józef do Betlejem, by to innymi tamże przebywającym oznajmić. Lecz ci, pozostawiwszy tam znaczną część swych rzeczy, już byli w drodze i szli naprzeciw niemu. Józef oznajmił im swe poselstwo, a oni odpowiedzieli mu, że już je słyszeli. W Betlejem nie zwrócono uwagi na ich wyjazd. Ponieważ bez pakunków po cichu wychodzili, można było sądzić, iż idą do swych ludzi na jaką modlitwę. Podczas gdy przewodnicy jeszcze w żłóbku się żegnali, płacząc, drużyna już w oddzielnych orszakach, by móc prędzej podróż odbywać, posuwała się rozmaitymi drogami na południe przez pustynię Engaddi wzdłuż Morza Martwego. Królowie błagali, iżby św. Rodzina z nimi uciekała, a potem prosili, iżby przecież Maryja z Jezusem w grocie ssania się ukryła, by z powodu nich nie doznała przykrości. Jeszcze mnóstwo przedmiotów pozostawili świętemu Józefowi do rozdania. A święta Dziewica podarowała im swój długi welon, który zdjęła z głowy, a w który Dzieciątko Jezus, gdy je nosiła, i siebie owijała. Wszyscy mieli Dzieciątko jeszcze na swych, rękach, płakali i rozmawiali bardzo wzruszająco i zostawili Maryi swe lekkie, jedwabne płaszcze. Potem, dosiadłszy zwierząt, szybko odjechali. Widziałam anioła przy nich także na dworze, na polu. Wskazywał im drogę, którą iść mieli. Nie było ich już bynajmniej tak wielu, a ich zwierzęta tylko trochę były obładowane. Każdy król był mniej więcej o kwadrans drogi oddalony od drugiego, aż nagle jakby zniknęli. Gdy znowu wszyscy w pewnym miasteczku się zeszli, nie podróżowali już tak szybko dalej, jak wtedy, gdy z Betlejem byli wyruszyli. Widziałam Anioła zawsze przed nimi chodzącego, a czasem także z nimi rozmawiającego. Maryja otulona, udała się z Dzieciątkiem Jezus do groty ssania. Także dary i to, co królowie pozostawili, przynieśli tam pasterze, którzy zawsze w dolinie przebywali, przy pomocy tych, którzy tu zostali. Trzej najstarsi pasterze, którzy Jezusa najpierw powitali, z szczególniejszą hojnością obdarzeni byli przez królów. Gdy w Jerozolimie dowiedziano się o wyruszeniu pochodu, byli już przy Engaddi, a dolina, na której przestawali, z wyjątkiem kilku słupków namiotu i śladów zdeptanej trawy, była jak zwykle, spokojną i cichą. Zjawienie się jednak orszaku królów w Betlejem wywołało wraże niewielkie. Wielu żałowało, iż Józefa nie przyjęli na mieszkanie; inni mówili o królach jako awanturniczych marzycielach; inni łączyli ich przybycie z pogłoskami o cudownych zjawiskach u pasterzy. Widziałam też, jak z sądu w Betlejem wydano publiczne ogłoszenie do zwołanego ludu, ażeby się, wstrzymywać od wszelkich przewrotnych sądów i zabobonnych pogłosek, i już nie chodzić do mieszkania owych ludzi z przed miasta. Gdy się znowu lud rozbiegł, widziałam, iż Józefa dwa razy wzywano do sądu. Gdy tam szedł drugi raz, wziął ze sobą nieco darów od królów i podarował to starym żydom, którzy wypytawszy się o wszystkim, znowu go puścili. Widziałam też, że żydzi ściętym drzewem zastawili drogę, prowadzącą do jaskini z żłóbkiem, nie przez bramę, lecz przez owo miejsce, gdzie Maryja wieczorem po swym przybyciu do Betlejem pod drzewem czekała. Postawili też strażnicę z dzwonkiem, od której sznurek ciągnął się przez drogę, by każdego, który by tą drogą chciał przechodzić, można było zatrzymać. Widziałam także około szesnastu żołnierzy u Józefa przy grocie z żłóbkiem. Lecz gdy prócz niego znaleźli tylko Maryję z Dzieciątkiem, wrócili, i zdali o tym sprawę. Józef ukrył dobrze wszystkie dary królów. W pagórku pod żłóbkiem jeszcze inne były groty, o których nikt nie wiedział, a które Józef, jeszcze jako mały chłopiec był odkrył. Pochodziły one od Jakuba, który tutaj nad żłóbkiem wśród swoich wędrówek miał namiot, kiedy Betlejem zaledwie z kilku tylko strzech się składało. Dary królów, materie, płaszcze, złote naczynia, słowem wszystko użyte zostało po Zmartwychwstaniu do pierwszego nabożeństwa. Mieli trzy lekkie płaszcze i jeden gruby, mocny, na słotę. Lekkie były częścią żółte, częścią czerwone, z bardzo delikatnej wełny; powiewały w powietrzu, gdy podróżowali. Lecz w uroczystych chwilach nosili jedwabne płaszcze naturalnego, lśniącego koloru jedwabnego. Mieli szatę z powłoką, na brzegu złotem haftowaną, którą musiał zawsze ktoś nieść. Miałam też widzenie o ich jedwabnictwie. W pewnej okolicy między krajem Saira a Teokenona widziałam drzewa, pełne jedwabników. Wokół każdego drzewa był rów z wodą, by jedwabniki nie mogły odpełzać. Także pod drzewami nasypywano żeru, a na drzewach wisiały pudełka, z których długie jak palec wyjmowali poczwarki, odwijając z nich przędziwo, jakby pajęczynę. Przytwierdziwszy mnóstwo takich poczwarek przed sobą, przędli z nich delikatną nić, nawijając ją na drzewo z haczykami. Widziałam także między drzewami ich narzędzia do tkania jedwabiu. Mieli całkiem zwyczajne krosna, a smugi materii były może tak szerokie jak moje łóżko.
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
39. Chrześcijańska odpowiedzialność - O. Józef Tarnawski SP
Co ma wspólnego odpowiedzialność z życiem duchowym?
Odpowiedzialność jest formą miłości. Miłość to słowo bardzo ogólne, które przestaliśmy rozumieć. Dlatego dobrze, że przeszliśmy na pojęcie "odpowiedzialność". Jeśli tak nie podejdzie się do kwestii odpowiedzialności, to się nie zrozumie, czym jest miłość. Odpowiadać za siebie, odpowiadać za człowieka, który jest obok mnie, odpowiadać za społeczeństwo, do którego się należy. A każdy człowiek należy do rodziny, rodu, należy do społeczności miejsca pracy zawodowej, należy do ludzkości. To są te rozmaite kręgi odpowiedzialności, które każdy musi na siebie wziąć, bo inaczej nie jest człowiekiem. Bo do definicji człowieka należy miłość. Jeżeli się nie kocha, to się nie jest człowiekiem. Jeżeli się nie jest odpowiedzialnym, to się nie jest człowiekiem.
Czy można powiedzieć, że Bóg jest odpowiedzialny?
Oczywiście, że tak! Bóg jest odpowiedzialny, bo Bóg kocha. Bóg jest samą miłością, a więc odpowiedzialnością. Odpowiada za świat, za jego stwarzanie, za stworzenie nas takimi, jakimi jesteśmy, czyli istotami wolnymi. Bo do pojęcia wolności należy także odpowiedzialność. Zostańmy jeszcze przy Osobie Boga, a dokładniej w kontekście relacji między Ojcem a Synem i Jego odkupieńczą śmiercią. Uznajemy, że człowiek ponosi odpowiedzialność za śmierć Syna Bożego, bo dopuścił się grzechu i potrzebował wykupienia. Ale czy też za śmierć Chrystusa nie ponosi odpowiedzialności również Bóg Ojciec, skoro taką a nie inną drogę odkupienia wybrał? Tu na pozór schodzimy w tematu odpowiedzialności, ale naprawdę sięgamy jej największej głębi. Jezus umarł za nas, ale w tym sensie, że zapłacił swoim życiem za to, czego nauczał - że Bóg jest miłością i kocha wszystkich: tak Żydów jak pogan, tak władców jak niewolników, tak świętych jak grzeszników. Za to nauczanie został skazany na śmierć przez Żydów i przez Rzymian, którzy ten wyrok wykonali. Jezus czuł się odpowiedzialny za sprawę, a jednocześnie za ludzkość, której miał to przekazać. Jezus przyszedł na to na świat, by nauczyć nas kochać: Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie (J 18,37). A prawda brzmi: Bóg jest Miłością (1 J 4,8). Najważniejszym przykazaniem człowieka jest żyć w miłości, bo to znaczy żyć w Bogu. Bóg jest na tyle kochający, że nie potrzebuje śmierci swojego Syna, aby przebaczyć człowiekowi grzechy. Bóg nie jest podległy sprawiedliwości Bożej, tylko Bóg jest Absolutem, do którego należy miłość. Ten przesąd o tym, że Jezus zapłacił, wykupił, zadośćuczynił, odkupił nas swoją śmiercią od grzechu, jest zapożyczeniem wziętym z faryzejskiego nauczania, z pogańskiego myślenia, ale nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem.
Jaka jest ludzka odpowiedzialność za wiarę? Na czym ona polega?
Wiara - tak jak i nadzieja jest innym słowem określającym miłość. Inaczej mówiąc, miłość ma inne określenie, a jest nim wiara. Miłość ma inną nazwę: ufność. Miłość, ufność, wiara jest zjednoczeniem z Bogiem. Wiara to nie jest wiedza o tym, że Bóg jest oraz jaki jest - to jest teologia. Wiara to jest zjednoczenie, życie z Bogiem, to jest życie na wzór, na kształt Boga, który jest miłością. Gdyby sięgnąć do wzorców, szczególnie postaci wyniesionych na ołtarze...
Czy nasuwa się Księdzu Profesorowi osoba (bądź osoby), której życie szczególnie promieniuje odpowiedzialnością? I to tą odpowiedzialnością szeroko rozumianą...
Bardzo dobrze, że Ksiądz poruszył sprawę świętych, bo każdy z nich realizuje prawo miłości na swój sposób. Święci są znakomitym przykładem różnorodności miłości. Każdy z nich jest inny, inaczej realizuje swoją odpowiedzialność. Jeden zajmuje się niepełnosprawnymi, drugi młodzieżą akademicką, trzeci misjami w krajach Trzeciego Świata. Jedni zajmują się wychowywaniem młodzieży, inni opieką nad starcami i chorymi na raka. Od św. Jana Bosko, który opiekował się ulicznikami, aż po św. Brata Alberta, który zajmował się ludźmi z marginesu, złodziejami, pijakami. Świętych łączy jedno: życie w miłości. Podjęli odpowiedzialność za grupę ludzi, za społeczność, za sprawę. To są ludzie, którzy zobaczyli cierpienie człowieka. W imię miłości podjęli to zadanie jako swoją odpowiedzialność życiową przed sobą, przed Bogiem, przed społecznością.
Porozmawiajmy o tak zwanej odpowiedzialności społecznej. Jest oczywiste, że to dorośli ponoszą odpowiedzialność za kształt historii, za rozwój dziejów, za rzeczywistość, w której żyjemy. Ale odwróćmy role. W jakim stopniu młode pokolenie, polska młodzież, ponosi odpowiedzialność za świat, za społeczeństwo? Czy można mówić o odpowiedzialności za starsze pokolenie, za rodziców?
Jest czas życia, jest czas umierania, jak to mówi mędrzec Pański. Jest czas orania, jest czas siania, jest czas zbierania. Jest czas budowania, jest czas burzenia (por. Syr 3, 1-8). Młodość to jest specyficzny czas w życiu człowieka potrzebny do tego, aby rozwijać się intensywnie intelektualnie i duchowo, kształcić się, poszerzać swoje horyzonty, zdobywać wiedzę - ażeby odkrywać swoje powołanie, rozpoznać tę swoją odpowiedzialność życiową. Niejednokrotnie pytam nastolatka: "Kim chcesz być?" - "Nie wiem jeszcze, dopiero zobaczę". Ale jeśli pytam w klasie maturalnej i słyszę tę samą odpowiedź - "Ja nie wiem jeszcze, zastanowię się" - to jest już za późno, to świadczy o niedorośnięciu do swojego czasu, do życiowej odpowiedzialności.
Młodzież jest odpowiedzialna za społeczeństwo, do którego należy, za naród, za ludzkość. Również za swoją rodzinę: matkę, ojca, brata, siostrę, za swoje środowisko rodzinne - to jest krąg odpowiedzialności najbliższej. Dom buduje, kształci, ponieważ dom jest tą kuźnią, która przygotowuje ludzi do życia społecznego. To w tej najmniejszej społeczności wszystko się dzieje: zazdrości i zachwyty, sukcesy i klęski, kłamstwa i prawda, oszustwa i szczerości. Tu jest probierz wobec matki, siostry, brata, wobec - poszerzmy rodzinę - babki, dziadka, wujka, ciotki, kuzyna, kuzynki. Rodzina jest jednostką społeczną, z której wychodzą ludzie dojrzali albo niedojrzali, zafałszowani. Tak jak się ukształtują w środowisku rodzinnym, tacy już zostaną na całe życie. Dlatego rodzina jest tak bardzo ważna. W niej jest odpowiedzialność wspólna, wzajemna: ojca za syna, ale i syna za ojca. Odpowiedzialność córki za matkę, ale i odpowiedzialność matki za córkę. Jeden za drugiego odpowiada. Czy jest to atmosfera pozytywna, czy negatywna, atmosfera pokoju czy niepokoju, atmosfera miłości, dobra, ciepła, serdeczności, przebaczania, wybaczania, wspomagania siebie, czy niechęci: "Niech on idzie, niech on to zrobi, ja mam tylko wynosić śmieci, ja mam tylko myć naczynia?" Owszem, mają być działki i dobrze, gdy są takie działki, ale to nie znaczy, że nie można czegoś zrobić w zastępstwie czy pomóc drugiemu. To jest kształcenie się w środowisku rodzinnym na człowieka umiejącego potem żyć w społeczności: w zakładzie pracy czy w mieście, czy w państwie, w zależności od tego, jaka przypadnie nam funkcja.
Chciałbym odnieść się jeszcze do postawy patriotyzmu. Jest to ważny temat, a - przynajmniej tak się wydaje - wielu młodych nie odczuwa więzi, nie dostrzega swojego udziału w budowaniu naszej małej i dużej Ojczyzny. Co możemy im powiedzieć, żeby uzmysłowić ich odpowiedzialność za naród i państwo?
Wychowuje nas naród; on jest naszą matką. Naród nas kształci i to kształci kulturą. Kultura narodowa nas buduje. Słowacki, Mickiewicz, Norwid, Wyspiański - to te sztandarowe nazwiska w dziedzinie literatury. Moniuszko, Szymanowski, Penderecki, Lutosławski to muzyczne wielkości. Beksiński, Malczewski, Wyczółkowski, znowu Wyspiański to malarskie sławy. I tak by można wymieniać poszczególne dziedziny nie tylko sztuki, ale nauki i polityki, które nas kształtują. Bo Polska to nie jest ten pijaczek, który stoi pod murem i dlatego tylko trzyma się na nogach, bo ten mur stoi za nim. To nie ci, tak zwani renciści, którzy biorą rentę, a właściwie na lewo ją załatwili. Polska to jest król Kazimierz Wielki, królowa Jadwiga, Stanisław Staszic, Paderewski, kard. Wyszyński, Chopin, kard. Sapieha, Górecki, ks. Tischner, Kieślowski. Polska to jest właśnie to, co potrafili zrobić, wynieść na poziom najwyższej formy swojego kunsztu artystycznego nasi wielcy twórcy. Ale Polska to jest również obyczaj, styl, sposób życia rzeszy uczciwych ludzi. To jest Polska, i tym trzeba żyć. Oczywiście i krajobrazem, i językiem. W Polsce inaczej kwitną jabłonie, inaczej pachną lasy, inaczej zielenią się łąki, inaczej wyglądają góry, inaczej niebo jest niebieskie, inaczej szumi morze. Są inne jeziora, domy, jest inne środowisko, inaczej żyjemy, inaczej wygląda kultura bycia, inaczej przyjmujemy gości, inaczej rozmawiamy, inaczej się traktujemy, inaczej sobie pomagamy. To jest miłość Ojczyzny, to jest patriotyzm. Aby poznać, czym jest Polska, trzeba wyjechać za granicę i zatęsknić. Oczywiście, że można się zachwycać Rzymem, Paryżem, Londynem i Nowym Jorkiem. Można podziwiać piękno tych miast, innych kultur, ale wreszcie zatęsknimy za domem, który się nazywa Polska.
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
40. To jest miłość Ojczyzny, to jest patriotyzm.
szkoda, że dzisiaj nie ma kto uczyć młodych ludzi patriotyzmu.
Jeżeli maja szczęście, trafią na księży lub wychowawców, lub pasjonatów Ojczyzny.
Rodzina była zawsze tyglem, gdzie miłość i szacunek się wypalał.
Dzisiaj i rodziny sa chore, nie wychowują dzieci, tylko zaspakaja ich materialne potrzeby.
Czas uzdrowić Rodziny.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
41. teresat
Masz rację Teresko całkowitą
Bo Bóg nie jest okowitą
W nim jest Miłość radość i spełnienie
Nawet gdy lecą na nas kamienie
Pozdrawiam cieplutko:))
42. Teresat Dobrego Dnia,dziękujemy z mężem za miłe słowa
i za pocztówkę,uwielbiam Krajewskiego
Odwiedziny Kapłana w czasie kolędy,to zawsze wielkie święto,i zawsze zbyt mało czasu na
serdeczną rozmowę.....:)
Do Twojego uroczego miejsca w sieci,pozwolę sobie" wkleić"słowa z podarowanego obrazka:
"Boże,nasz Ojcze,nawiedż ten dom i oddal od niego wszelkie wrogie zasadzki.Niech w nim
przebywają Twoi święci aniołowie i strzegą w pokoju wszystkich jego mieszkańców,aTwoje błogosławieństwo niech im zawsze towarzyszy.Przez Chrystusa Pana,naszego.Amen
"Kolęda ,wizyta Duszpasterska"
:) serdecznie pozdrawiamy...........
gość z drogi
43. "Jest taki kwiat"
Teresat,przepiękna przypowiesc i bardzo mądra:)
w latach bardzo trudnych,często złych i bolesnycczyli dziewięćdziesiątych,szukając jakiegos modlitewnika ,na taki własnie CZAS-w księgarni Sw.Jacka, znalazłam,a oto
ta malenka modlitwa,która towarzyszy mi od tamtych DNI i wiele dobrego wniosła w moje życie;
"Prosba o dobre przeżycie dnia"
a oto jedno zdanie z tej modlitwy:/.../ Spraw abym w spotkanych dzisiaj bliżnich dostrzegł godność
dzieci Bożych i obdarzał ich miłoscią/.../":)
gość z drogi
44. Kochany Gościu z drogi
"Prosba o dobre przeżycie dnia"
a oto jedno zdanie z tej modlitwy:/.../ Spraw abym w spotkanych dzisiaj bliżnich dostrzegł godność
dzieci Bożych i obdarzał ich miłoscią/.../":)
Piękne to zdanie. Mam prośbę, jeśli możesz zamieść całą modlitwę. Kolekcjonuję wszystkie piękne modlitwy i rozdaję co piękniejsze ludziom (kładę na stoliku w kościele). Rozchodzą się jak świeże bułeczki. Przepraszam, że dopiero dziś odpowiadam, ale miałam problemy z logowaniem. Coś lub ktoś mnie blokował (i nie była to administracja forum, zło działa)
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
45. Kochani moi Goście z drogi
Dziękuję ślicznie za te piękne słowa, które ozdabiają kwiatami moją duszę. Bardzo Was kocham. Wysyłam Wam moje piękne Anioły by swoim śpiewem ubarwiały Wam każdą chwilę Waszych dni.
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
46. Maryla
Masz rację Marylu, dlatego cały czas powinniśmy o tym pamiętać. Miłość i szacunek do drugiego człowieka, naszego brata i do Naszej Kochanej Ojczyzny rodzi się w DOMU.
Nie zastąpią jej drogie prezenty a brak Rodziców i Dziadków w domu, pokazuje jakie są tego efekty. Młodzi ludzie wychowywani są przez internet, a tu jest więcej zagrożeń niż Rodzice są w stanie sobie wyobrazić. Kościół już to dostrzega i zaczyna bić na alarm. W życiu każdego człowieka najważniejsza jest zdrowa i kochająca się rodzina, rodzina, w której każdy z Nas jest najważniejszy, w której każdy z Nas może liczyć na pomoc.
Dlatego módlmy się wszyscy o uzdrowienie więzi rodzinnych w naszym kraju, nie pozwólmy by zostały zerwane. Rodzina to podstawa funkcjonowania zdrowej jednostki w społeczeństwie.
Marylu wysyłam Anioła by chronił Twoją Rodzinę.
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
47. Jacku M.
Bóg kocha każdego
Choć tak po ludzku
często się zastanawiam
dlaczego?
Tak często Go ranimy
Tak często o Nim zapominamy
Tak często Go obrażamy
Po prostu Go nie kochamy
A może kochamy?
Lecz nie wiemy o tym
Nosimy w sercu głęboko
i jedno poruszenie serca....
Nie rańmy tych których kochamy
i tych którzy Nas kochają
Wszak należymy do jednej Wspólnoty
Wspólnoty Dzieci Bożych.
Wysyłam Ci Anioły, by wskazywały drogi właściwe. Zapominamy, że Bóg wysłał Nam Anioły by się Nami opiekowali, nas wspierali i chronili przed Złem.
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
48. Do wszystkich
Kochani dziękuję ślicznie wszystkim, którzy odwiedzili mój blog, a szczególnie wszystkim komentatorom za tyle miłych i ciepłych słów. Warto dla Was pisać i wyszukiwać piękne teksty.
Jednocześnie wszystkich przepraszam za błąd matematyczny w tytule notki. Odjęłam od 2011 roku rok 1960 i wyszło mi 60 lat. Matematyka nigdy nie była moją mocną stroną, jak patrzę na cyfry to mi wirują i przybierają poetyczne kształty. Zapominam wtedy co mam z Nimi zrobić. Jeszcze raz gorąco przepraszam.
Na pożegnanie w tym wpisie rozważanie ks. Mieczysława Malińskiego nt. Dobra
Tam nie będą się Ciebie pytali, czy byłeś
ochrzczony, czy nosiłeś sutannę albo habit,
golf albo krawat, czy miałeś tytuł majstra
albo doktora, czy miałeś powierzone
sobie klucze państwa czy mieszkania.
Tam będą się Ciebie pytali,
czy byłeś DOBRYM CZŁOWIEKIEM.
Nie szukajmy wrogów, lecz przyjaciół i szanujmy tych, których mamy. To Anioły zesłane przez Boga.
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
49. teresat
Bóg kocha wszystkie swoje dzieci
Nawet gdy któreś na manowce leci
Dusze nasze mają inny wymiar niż mózgi
Dlatego dla ciała potrzebne są czasami rózgi
Niektórzy potrzebują czasu na zrozumienie
Wtedy powraca do nich smutne wspomnienie
O błędach w życiu różnych dokonanych
A także o tych chwilach przegranych
Pozdrawiam cieplutko i dziękuję za Anioły:))
50. Jacek M.
Jacku odpowiem Ci kolejnym rozważaniem ks. M. Malińskiego
Bądź dobry dla siebie. Nie chciej w sobie
zmieniać od razu wszystkiego. Nie spodziewaj
się natychmiastowych wyników swoich
postanowień. Nie denerwuj się niepowodzeniami.
Nie histeryzuj, gdy popełniasz głupstwo,
nie karz siebie zbyt surowo, nie narzucaj się sobie.
Umiej przeczekać okresy, gdy cię głowa boli,
gdy ci smutno, gdy ci się nic nie chce robić,
gdy życie brzydnie. Wykorzystaj okresy
swoich dobrych nastrojów, rozstawiaj umiejętnie
bodźce, wyznaczaj sobie nagrody. Bądź
cierpliwym wychowawcą samego siebie, tak
jak starasz się nim być dla innych.
W przeciwnym razie zamkniesz sprawę
stwierdzeniem, że jesteś dobry albo
stwierdzeniem równie jałowym - że jesteś zły.
Każdy z Nas dąży lub zostawia za sobą "Domek bez adresu.."
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.
51. teresat
Spójrz szczyty już w pełni chmur
A w sumieniach wielu pełno dziur
Dusze swoje mają upstrzone złem
Dobrze aby je odbierać cłem
Pozdrawiam cieplutko:))
52. Dobrego Dnia, Teresat,tak witał się pewien Swięty Starzec....:)
....................juz podaję malenką modlitewkę,odmawianą codziennie rano:)
"Prośba o dobre przeżycie dnia"
Panie, Boże wszechmogący,ktory pozwoliłeś mi
dożyć nowego Dnia,umacniaj mnie swoją łaską.
Spraw,abym w spotkanych dzisiaj bliżnich do-
strzegł godność dzieci Bożych i obdarzał ich miłoscią,
Pomóż mi wprowadzać w swoje środowisko
atmosferę życzliwości i radości.Niech twoje myśli,
mowa i czyny będą zgodne z Twoją wolą.Przez
Chrystusa,Pana naszego .Amen"
podaj dalej,jesli chcesz :),ja od kilkunastu lat ją odmawiam rano :))))
Napisałaś o modlitwach układanych na stoliku w Kosciele.......
wiele lat temu,
gdy rano szłam do pracy,zawsze wchodziłam do mojego Kosciółka,by
się pomodlić o wsparcie w nierownej ówczas walce, ze zwalniającymi
moje Koleżanki i Kolegow...
i ktoregoś Dnia /lata 1996/ znalazłam na póleczce litanię do Tadeusza Judy,przePISaną ręcznie,nalezało Ją odmawiać przez 9 dni........nie znałam wczesniej tej modlitwy
ale zaczęłam Ją odmawiac........i tak przez kolejne lata
TO,ze przetrwalam TO piekło,to chyba zawdzięczam własnie Jemu,SW Tadeuszowi
czy wygralismy..?nie
ale odchodzilismy przynajmnie z Godnością
a TO DUZO
w czasach nfi i "złodziejskich przekształcen"
to dla Ciebie Teresat, TO wspomnienie-,dowód,
ze modlitwa położona czyjąś Dobrą Ręką,daje moc,Moc przetrwania , wiary i nadzieji,ze mimo
iż wszystko sprzysięgło się przeciw,to jest zawsze KTOS ,kto nad nami czuwa...........
serd pozdr :)
gość z drogi
53. Dzięki za piękne Anioły
Dzieki za Piękną Muzykę im towarzyszącą......:)
gość z drogi
54. Kochany Gościu z drogi
Zosiu przepraszam, że dopiero teraz dziękuję, ale niestety miałam blokowane łącza, amnestia dopiero dziś rano i też nie wiem na jak długo. Jeszcze raz dzięki za ta piękną modlitwę, już ją wydrukowałam i rozłożyłam wczoraj w Kościele. Zniknęła momentalnie.
Wszystkiego dobrego dla Ciebie, Twojego mężą i całej Rodziny. Niech Bóg Błogosławi Waszemu domowi.
Pozdrawiam serdecznie
------------------------
Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.