Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się! - echo tej słynnej frazy wciąż dudni od strony Czerskiej. Dziś pismo Michnika dopinguje towarzyszy węgierskich.  Mają dzielnie, stanowczo powiedzieć "nie" premierowi Orbanowi, Blumsztajn krzyczy: "wygwizdać go!" Co tak rozjuszyło naszych postępowców? Porządki, które wprowadza u Madziarów nowy premier. Porządki, które mają ukrócić tą olbrzymią samowolę lewactwa wszelkiej maści, eurofilów, postępowców, kolesi skompromitowanego Ferenca Gyurcsany'ego. Przypomnijmy, Fidesz, formacja Orbana uzyskała bezprecedensowe poparcie w ostatnich wyborach, ma pełną legitymację do przeprowadzenia reform, których realizację obiecywała w trakcie kampanii. Przywiązanie do obietnic wyborczych w "Wyborczej" jest widziane w sposób symptomatyczny- patrz proces "rozliczania" efektów rządów D. Tuska dokonywany przez salon.

Co dziś tak rozsierdziło Michnika?

W artykulena pierwszej stronie internetowej GW, pod bijącym w oczy tytulem "Białoruś w środku Europy?" Jacek Pawlicki grzmi:

"Dzięki nowemu ustawodawstwu medialnemu rząd będzie mógł kontrolować prasę, radio i telewizję. Gabinet Viktora Orbana zakłada mediom kaganiec - uważa węgierska opozycja i stowarzyszenia wydawców i dziennikarzy. (...)
Jeśli nowe prawo zostanie przyjęte do świąt, to od 1 stycznia 2011 roku kontrolę nad mediami przejmie rada ds. mediów kierowana przez Annamárię Szalai, prawą rękę Orbana. W radzie zasiedli już ludzie wierni Fideszowi - jeden z dyrektorów rady tłumaczył niedawno, że władza ma prawo definiować dobro publiczne i egzekwować je, gdyż została wybrana głosami większości.

Rada może np. uznać, że artykuły albo audycje radiowe są "niezrównoważone" (czyli zanadto krytyczne wobec rządu). Może też orzec, że treści w mediach są zbyt brutalne, niemoralne albo naruszają godność ludzką lub nawołują do nienawiści.
Pojęcia są tak szerokie, a w ustawie jest tyle niedopowiedzeń, że rada będzie miała wielkie pole do manewru. Trudno więc dziwić się przerażeniu dziennikarzy."


Trudno się dziwić przerażeniu "Wyborczej". Jeśli nowe prawo przejdzie, a Europa "jakoś" ten krok zaakceptuje (, bo cóż może innego zrobić?) to będziemy mięli ważny precedens. Mało tego, jeśli to ohydne, faszystowskie prawo, okaże się po prostu dobre: żaden lewacki żurnalista nie zostanie spalony na stosie, albo ukamienowany, "Gazeta" znów się skompromituje. Będzie to też szansa dla PIS, który wyraźnie z Fideszem sympatyzuje.
Swoją drogą, taka Rada ds. mediów przydałaby się w Polsce- w kraju, w którym przekaz medialny jest coraz bardziej tendencyjny, stronniczy, o żadnej równowadze sił mowy być nie może. Poważny reset byłby wskazany. A reset oznaczałby utratę wpływów przez "Gazetę", a może i (oby!)inne, poważniejsze reperkusje.

Za MALESZKĘ jakoś nikt "nie beknął". Do niektórych spraw należałoby powrócić.

W dzień po brutalnym stłamszeniu przez Łukaszenkę protestów opozycji, "Gazeta" ośmiela się porównywać mającego demokratyczny mandat polityka węgierskiego, premiera, człowieka z piękną opozycyjną kartą do białoruskiego dyktatora.

Czuchnowski pisze, że czuje bezsilność, bo J. Kaczyński stwierdził, że nie mógł rozpoznać na lotnisku szczątków swojego brata. Igor Jankę świetnie wyłuskał olbrzymi cynizm "gazetowego cyngla". Przed kilku dniami ciałem L. Kaczyńskiego "grała" Wyborcza, bo...tak było trzeba. Zdecydowali się opisać ze szczegółami, jak wyglądał poległy prezydent tuż po katastrofie.

Panie Czuchnowski, Panie Pawlicki, Panie Michnik, czujemy bezsilność wobec waszych poczynań. Macie kasę, swojego premiera, prezydenta, biznesmenów. Ale jak przegniecie strunę (a to się właśnie dzieje), naród wybierze, jak na Węgrzech. A wiecie doskonale, co to dla Was oznacza, prawda?