Pierwsze dni stanu wojennego

avatar użytkownika Zenon Pigoń

(Fragmenty książki: To był głos... „ Wspomnienia”)

Pierwsze dni stanu wojennego

Uporczywa myśl opisywania zdarzeń z tamtych lat wędrowała ze mną dosyć długo. Ujawniała się coraz wyraźniej pośród moich zmiennych losów w okresie stanu wojennego, wśród ludzkich dramatów i komedii oraz zwykłej prozy życia.

Być może, zakiełkowała już w połowie grudnia 1981 roku, kiedy liczyłem przejeżdżające ulicami Bytomia czołgi, jadące na pacyfikację Huty Baildon do Katowic. Scenariusz grozy przepędzał z ulicy Koniewa (dziś ul. Kolejowa) ludzkie sylwetki znikające w popłochu za skrzyżowaniem na ulicy Batorego. Najodważniejsi zatrzymywali się jednak w niewielkiej odległości i obserwowali z niedowierzaniem powolny przejazd wozów pancernych. Było 21 czołgów i 3 SKOT-y, a na końcu karetki sanitarne oraz inne wozy funkcyjne. Z wnętrza niektórych wieżyczek czołgowych wystawali żołnierze, uczepieni rękami do spustów karabinów maszynowych, nieruchomi, jakby zamrożeni bezruchem strachu, a może tragicznej determinacji?

Huk motorów, nieruchomość żołnierskich postaci i, ponad przerażeniem, ludzkie zdumienie, jakby zaprzeczało prawdzie dnia i obrazowi ulicy. Prawo stanu wojennego, jego represyjność jeszcze nie docierały do pełni świadomości mieszkańców miasta. Jeszcze tliła się wiara, że to tylko manewry, rodzaj nowej gry komunistycznej władzy albo zwykła demonstracja siły, a nie zamach wojskowy. Jeszcze żarzyło się złudzenie, że żołnierz polski nie wykona rozkazu i nie użyje broni przeciwko swoim rodakom. Jeszcze pozostała nadzieja w siłę sprawczą „Solidarności”, w potęgę robotniczych protestów, które oprą się militarnej przemocy.

* * *

Wiadomość o stanie wojennym dotarła do mnie 13 grudnia o godz. 8.00 z komunikatu w radiowego. Nie było żadnych wątpliwości - stan wojenny.

Jako aktywny działacz „Solidarności nie miałem złudzeń co do moich losów w najbliższym czasie. Władzę przejęło wojsko, jest to więc wojskowy zamach stanu. Spakowawszy kilka osobistych rzeczy do torby, pożegnałem rodzinę z myślą, że nie szybko ją zobaczę i wyszedłem pośpiesznie.

-Wróć na obiad – usłyszałem na schodach głos żony. Nie byłem pewien, czy zdaje sobie sprawę z zagrożenia i wierzy w to, co mówi. Czy też słowa swoje traktuje jak zaklęcie w przekonaniu, że to co mówi, powinno się spełnić.

W drodze do Kopalni Węgla Kamiennego „Dymitrow”, gdzie miał działać Międzyzakładowy Komitet Strajkowy (wybrany w Regionie tzw. „trzeci garnitur”) spotkałem Wandę Dragon, która podwiozła mnie samochodem do lokalu Międzyzakładowej Komisji Koordynacyjnej NSZZ” Solidarność” przy ulicy Bieruta 58 (dziś – ul. Wrocławska). Drzwi były wyłamane i prowizorycznie przymknięte. W środku obraz zniszczenia: pogruchotany telex, sprzęty porozrzucane i podeptane, wkoło papiery i śmieci. W kącie, jakimś cudem nie zauważona japońska kserokopiarka. Zabieramy ją do samochodu i jedziemy do punktu zbiórki Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego.

          Tutaj zastajemy grupkę związkowców (około 20 osób), naradzających się, co dalej robić. Dowiadujemy się, że do Bytomskich Zakładach Naprawczych Przemysłu Węglowego już wkroczyło wojsko i ZOMO i aresztowano tam działaczy solidarnościowych i członków Konfederacji Polski Niepodległej.

          Przewodniczący Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” KWK „Dymitrow” Piotr Boruszewski zadzwonił do dyrektora Kopalni (węglowe linie telefoniczne, w przeciwieństwie do publicznych, działały), aby zawiadomić go o zebraniu „Solidarności” w związku z sytuacją w kraju. Żądał udostępnienia dużej sali na wiec. Dyrektor odmówił i poinformował, że władzę w zakładzie ma teraz komisarz wojskowy.

Nikt nie przybył z Komitetu Strajkowego. Pod oknem na ulicy przejeżdżały patrolowe wozy milicyjne. W tej sytuacji postanowiono się rozejść i wrócić tu w poniedziałek o godz. 6.00, gdy górnicy przybędą do pracy.

Od spotykanych działaczy „Solidarności” dowiadywaliśmy się o aresztowaniach członków Związku, toteż niepokoił mnie los Barbary Hołdy, mojej zastępczyni. Razem z Wandą Dragon pojechałem do niej taksówką. Była w domu. Po krótkiej wymianie zdań zdecydowaliśmy pojechać do naszego lokalu związkowego Komisji Okręgowej Pracowników Oświaty i Wychowania Ziemi Bytomskiej, który mieścił się w budynku Liceum Ogólnokształcącego przy ulicy Stefana Żeromskiego. Lokal był jeszcze nietknięty przez Służbę Bezpieczeństwa. Zabieramy niezbędną dokumentację: ewidencję członków Związku, jakieś wykazy finansowe, maszynę do pisania i powielacz.

Wanda jako pracownik Miejskiej Komisji Koordynacyjnej NSZZ „Solidarność”, przejęła inicjatywę, proponując nam schronienie w parafii Kościoła Podwyższenia Krzyża Świętego. Przybyły tam również inne osoby, zabezpieczając się w ten sposób przed ewentualnym aresztowaniem. Proboszczem parafii był zakonnik ojciec Ryszard (Ryszard Śleboda), znany sympatyk Konfederacji Polski Niepodległej i także „Solidarności”.

Wśród zebranych na plebanii w dniu 13 grudnia 1980 r. byli: Jan Rumpf, Waldemar Żurawicki, później Andrzej Steciuk i Edward Smolorz – związkowcy z KWK „Rozbark”.

         Wkrótce przywieziono z KWK „Rozbark” powielacz białkowy i maszynę do pisania i zespół redakcyjny przygotował ulotkę, którą podpisaliśmy jako Międzyzakładowy Komitet Strajkowy w Bytomiu. Nasza reprezentacja NSZZ ‘Solidarność” z różnych zakładów pracy czuła się do tego uprawniona i zobowiązana do działania strajkowego wobec masowych aresztowań działaczy związkowych

Następnego dnia strajkowała już załoga Kopalni Węgla Kamiennego „Rozbark”, której przewodzili Jan Rumpf i Waldemar Żurawicki. Tam dotarła już nasza ulotka.  Ze względu na rozczłonkowanie zakładu, niekorzystne dla organizowania strajku, część załogi (około 300 osób) zebrała się przy Szybie im. Lompy.  Pomieszczenia, w których znajdowali się strajkujący otoczyło ZOMO i wojsko. Zebrani górnicy nie mieli żadnych szans walki.

Aby uniknąć masakry J. Rumph i W. Żurawicki, wbrew protestom strajkujących, którzy ich czynnie osłaniali, oddali się w ręce milicji, apelując do kolegów, by zachowali spokój i rozsądek. Wiadomość tę przyniósł nam łącznik z „Rozbarku”, informując jednocześnie, że strajk upadł.

       Przed południem na plebanię przybył, oczekiwany przez nas Edward Czerneszewicz, przewodniczący Międzyzakładowej Komisji Koordynacyjnej NSZZ „Solidarność” w Bytomiu. Odetchnęliśmy z ulgą, widząc go na wolności. Zatwierdził nasze działania organizacyjne Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. Uniknął aresztowania, ponieważ przebywał w nocy z 12. na 13 grudnia. poza domem. Przekazał nam wiadomość, że strajkuje KWK „Julian” w Piekarach Śląskich i przygotowuje się do strajku KWK „Andaluzja”.

Wobec uzasadnionych podejrzeń, że siedziba plebanii jest obserwowana przez agentów Służby Bezpieczeństwa, wczesnym wieczorem rozproszyliśmy się, ustalając zasady łączności. Podejrzenie nasze okazało się słuszne, gdyż wkrótce, jak się dowiedziałem, aresztowano proboszcza o. Ryszarda. W późniejszym czasie, po wyjściu z aresztu został zmuszony do opuszczenia parafii na stałe.

Noc z 14 na 15 grudnia spędziliśmy w siedzibie sióstr Służebniczek Najświętszej Marii Panny w dzielnicy Bytom Karb.

       15 grudnia przed południem przybyła do siedziby zakonnic zszokowana łączniczka z Bytomskich Zakładów Naprawczych Przemysłu Węglowego, informując nas o aresztowaniach i brutalnych represjach milicji w stosunku do załogi, która próbowała się jeszcze trzymać mimo braku Komitetu Strajkowego.

Przeżywaliśmy dramat, gdyż wielkie załogi (KWK „Powstańców Śląskich”, KWK „Dymitrow”, KWK „Miechowice”, KWK „Bobrek”) nie podjęły akcji strajkowej.

***

          W tej nowej sytuacji pozostałem razem z Barbarą Hołdą, praktycznie na ulicy. Nie mogliśmy przecież wracać do domu. Mieliśmy jeszcze kontakt z Edkiem Czerneszewiczem. On zadbał o nową kwaterę, wręczając mi klucz do czasowo pustego mieszkania w bloku przy ulicy Rewolucji Październikowej 2 (dzisiaj ulica Gen. Grota Roweckiego) w dzielnicy Szombierki. Tam z Barbarą oczekiwałem na łączność i dalsze instrukcje. Mieszkanie miało nam służyć do pracy redakcyjnej, gdyż byliśmy przekonani, że wkrótce zaczną się tworzyć struktury podziemne ruchu oporu, a wtedy będziemy już mieli zorganizowaną informację na potrzeby konspiracyjne.

Mieszkanie, w którym przebywałem z Barbarą, usytuowane było na parterze, tuż przy wejściu. Miało odciętą instalację centralnego ogrzewania, toteż porządnie marzliśmy. O godzinie 1800 postanowiliśmy opuścić kwaterę i poszukać noclegu w bardziej ludzkich warunkach. Zostawiliśmy dla łącznika kartkę na stole o treści: „Wyszliśmy na nocleg”, w podpisie Z. i B.

Następnego dnia  próbowaliśmy zorganizować pracę redakcyjną w punkcie działacza Konfederacji Polski Niepodległej Jerzego Wałoskiego na ulicy Akacjowej. Zajęło to więcej czasu niż planowaliśmy i to właśnie uratowało nas przed aresztowaniem. Gdy po godz. 1500 wracaliśmy do naszej kwatery, zastaliśmy na drzwiach plomby milicyjne. W wielkim stresie opuściliśmy to miejsce. Od tej pory zerwana została całkowicie łączność z naszą grupą

. Jak dowiedziałem się po wielu dniach, funkcjonariusze SB zrobili tam „kocioł”, aresztując wcześniej łączniczkę, która przybyła z instrukcją od Czerneszewicza

Od 18 grudnia zostałem sam. Wędrując po ulicach, spotkałem znajomego, który powiadomił mnie o dwukrotnym najściu milicji na moje mieszkanie: (w nocy i w dzień) i przeprowadzonych tam rewizjach. Martwiłem się tym bardzo, bo Krystyna została sama z dziećmi Piotrkiem i Grzesiem. A przecież musiała chodzić do pracy, robić zakupy, które w tym okresie były czasochłonną mordęgą i na dodatek znosić represje władzy.

Nadchodził wieczór, a ja nie miałem schronienia na noc. Z wynotowanych wcześniej adresów członków NSZZ „Solidarność” usiłowałem znaleźć osobę gotową udzielić mi noclegu. Wiadomość o tym, że ukrywam się przed aresztowaniem już była rozpowszechniona w środowisku oświatowym, toteż zdawałem sobie sprawę, że nie każdy będzie miał odwagę udzielić mi krótkotrwałej gościny.

 Na razie na ulicy czułem się bezpiecznie, gdyż trwająca od kilku godzin śnieżyca hamowała nadgorliwość wojskowych i milicyjnych patroli, które szukały ciepłych kryjówek.

Nie mając wielkiego wyboru, a na dworze już się ściemniło, zadzwoniłem do drzwi Ryszarda Białoskórskiego przy ulicy Estreichera, którego adres miałem zapisany jako ratunkowy. Po dość długiej chwili drzwi się otwarły i gospodarz, wychodząc na klatkę schodową, nakazał mi palcem na ustach milczenie. Jego zachowanie wprawiło mnie w zdziwienie i jednocześnie wzbudziło czujność. - O co mu chodzi? – pomyślałem, ale nie mogłem się już wycofać i wyjaśniłem w kilku zdaniach cel moich odwiedzin. Przez chwilę wyglądał na zakłopotanego, po czym poprosił, abym przyszedł ponownie za 20 minut. Z poważnymi podejrzeniami opuszczałem pośpiesznie klatkę schodową, wyobrażając sobie mój powrót po 20 minutach prosto w objęcia funkcjonariuszy SB.

Myśli kłębiły się. Co robić? Najlepiej poszukać nowego adresu, ale właśnie na pustawej ulicy Wyczółkowskiego ruszyły patrole ORMO i wojskowe. Przechodniów prawie nie było, a moja osoba rzucała się w oczy w świetle ulicznych latarń. Mimo to poszedłem dalej, w kierunku ulicy Pułaskiego, gdzie według mojego spisu adresów mieszkała mocno zaangażowana w pracę naszego Związku nauczycielka G. To miejsce wydawało mi się bardziej pewne na nocleg.

Drzwi otwarła gospodyni. Zaskoczona moim widokiem, uczyniła gest, jakby chciała odepchnąć natręta i przez chwilę wahała się, czy wpuścić mnie do przedpokoju. Przemogła się i poprosiła do środka. Z wielkim zakłopotaniem zapytała o cel wizyty. Słyszała już o mojej sytuacji, ale jakby bała się o tym mówić. W ogóle wyglądała na bardzo przestraszoną. Mówiła coś nieskładnie, proponując jakiś poczęstunek, ale nie zapraszała do pokoju. Na koniec bezsensownym gestem próbowała mi wcisnąć torebkę cukierków dla dzieci na święta, jakby zapomniała, że w domu pokazać się nie mogę. W tej sytuacji zdecydowałem się opuścić jej mieszkanie, składając uprzednio życzenia świąteczne i nie wspominając ani słowem o tym, że nie mam gdzie spać.

W desperackim nastroju postanowiłem wrócić do Białoskórskiego. Próbowałem sam siebie przekonać, że jego dziwne zachowanie nie musiało przecież świadczyć o współpracy z SB. Nie miałem już siły na dalsze poszukiwania noclegu. Gdy zadzwoniłem do niego, otworzył natychmiast i od razu zapytał, co tak długo robiłem?

-Wszystko jest przygotowane, czekaliśmy na Pana –oznajmił przyciszonym głosem. Poczułem zimny pot na plecach, wcześniejsze podejrzenia jakby się sprawdziły.

–Wpadłem – przemknęło mi przez myśl, ale nie miałem już odwrotu. Wchodząc do środka, czułem na przemian falę gorąca i zimna. Uśmiechniętą twarz gospodarza postrzegałem jako cyniczną maskę z esbeckiego spektaklu. Prowadził mnie przez długi przedpokój mieszkania, mającego grubo ponad 120 m2 powierzchni, do małego pokoiku.

- Niech pan tu poczeka, wrócę za chwilę – powiedział. Czekałem może 5 minut, czując jak odpuszczają mi nerwy i ogarnia obojętność.

Niech będzie, co ma być – szepnąłem bezgłośnie do siebie.

Gospodarz powrócił z kobietą.

– Pan pozwoli, przedstawię moją żonę, już dawno chciała pana poznać, słyszała o pańskiej działalności w „Solidarności”-. Ta sytuacja mnie rozbroiła. Poczułem się całkowicie wyczerpany. Dały o sobie znać: niedospane noce, głód, wychłodzony na mrozie organizm, brak zaspokojenia potrzeb higienicznych i nieustanny stres. Gospodarz musiał to zauważyć, gdyż zaraz poprosił żonę o przygotowanie herbaty i kolacji, sam zaś pozostał ze mną, aby wyjaśnić niecodzienną sytuację, jaka im się przydarzyła.

-Na pewno jest pan zdziwiony, że najpierw odesłałem pana na ulicę. Musiałem tak zrobić. Zakwaterowano u mnie na polecenie Komitetu Miejskiego Partii jakieś protegowane małżeństwo z kręgów prominenckich Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Mają się tu ukrywać przed zemstą bojówek „Solidarności” do czasu, aż sytuacja w kraju będzie opanowana. Komisarz na miasto Bytom wyznaczył m.in. moje wielkie mieszkanie do tych celów w przekonaniu, że tu będzie bezpiecznie. Nie jestem bezpośrednio z nimi związany, raczej sympatyzuję z „Solidarnością.” I pewnie dlatego uznali, że to miejsce jest poza zainteresowaniem bojówek „Solidarności”.

Słyszałem już o tym, że się pan ukrywa -.

- Pan wierzy w te bojówki? – zapytałem.

-Ja nie, ale oni wierzą i dlatego przysłali mi tych ludzi. Są bardzo przestraszeni, bo powiedziałem, że przyjechał do mnie w gościnę szwagier ze wsi i będzie na pewno nocował. Uprzedziłem, że jest bardzo wścibski. A poza tym niesamowity plotkarz. Jeśli ich zobaczy, to na pewno zaraz przy pierwszej, lepszej okazji wypapla, co widział. A to może być niebezpieczne. Poradziłem, aby ukryli się w środkowym pokoju, który zawsze jest zamknięty. i tam pozostali do rana, aż szwagier wyjedzie. Teraz może pan być spokojny, bo tu jest pokój babci, do której tylko my zaglądamy. Wyjaśniłem jej, o co chodzi i z ochotą przeniosła się do pokoju przy kuchni, a tamci, wskazał na środkowy pokój, tak się boją, że nie wychylą nosa ze swojej kryjówki -.

Istotnie, nie mieli odwagi. Ja tymczasem spokojne gwarzyłem sobie z rodziną gościnnego gospodarza.

Rano w sobotę znów znalazłem się na ulicach miasta.

 Areszt

         Po dziewięciu dniach ukrywania się poza domem zostałem zatrzymany 22 grudnia 1981 r. W Komendzie Miejskiej MO posadzono mnie przed biurkiem, za którym siedział mężczyzna w cywilnym ubraniu. Długą chwilę przyglądał mi się z ironicznym uśmiechem, po czym rzucił na biurko kartkę: „A to pan zna?” Spojrzałem na stół. Była na nim kartka z moim pismem, którą pozostawiłem w mieszkaniu, przeznaczonym na działalność konspiracyjną w bytomskiej dzielnicy Szombierki. Potwierdziłem. Zaprzeczanie nie miało sensu. Nadal taksował mnie spojrzeniem, jakby chciał wyczytać z mojej twarzy, czy stanę się bardziej rozmowny. Otworzył kasę pancerną stojącą z lewej strony biurka. Leniwym ruchem wyjął czarny pistolet. Przetarł go szmatką i schował do kieszeni.

-Gdzie jest pani Hołda? – zapytał nagle.

-Nie wiem – odpowiedziałem. Pokiwał głową z politowaniem.

-Tak się bawić będziemy? -.

         Serce biło mi się mocno. Bałem się bicia. Nie miałem pewności, jak zareaguję na ból. Ale nic takiego nie nastąpiło.

        -Ja tutaj nie będę pana maltretował – oznajmił po chwili. – Zrobimy konfrontację na  Rostka. Tam mamy Czerneszewicza -.

Na ulicy Rostka był areszt milicyjny, który nie cieszył się dobrą sławą. Przywołał mundurowego, zlecając przewiezienie mnie do Komisariatu. Tam przekazano mnie funkcjonariuszowi w cywilnym ubraniu. Był to kapitan SB Zenon Bałasiński. Spojrzał na mnie pogardliwie i rozpoczął wcale ostro: „Słuchaj no ty! Nie próbuj wykręcać jakichś numerów, bo to ci ze mną nie przejdzie. Nie mam czasu na zabawę...” Konwojent schylił się nad kapitanem i szepnął mu coś do ucha. Twarz oficera rozpogodziła się aż do zagadkowego uśmieszku. Kazał mi usiąść przed biurkiem i przedstawił się jako magister prawa, co powinienem przyjąć do wiadomości, gdyż mam do czynienia z człowiekiem na odpowiednim poziomie intelektualnym. Wygłaszając mowę, zapewnił, że jest moim przyjacielem, który może pomóc człowiekowi porwanemu przez brudną falę „Solidarności” i przez tę „Solidarność” wywiedziony na manowce. Bo ja, jego zdaniem, jako człowiek w zasadzie porządny, zostałem tylko zbałamucony politycznie. Nie dostrzegłem niebezpieczeństw grożących narodowi. Z żalem stwierdził, że zmuszony został do takiej roboty przed świętami Bożego Narodzenia, ale nie ma innego wyjścia, gdyż został zmobilizowany. Na dodatek przeżywa osobisty dramat, ponieważ jego żona jest w szpitalu przed operacją, a on nie może być przy niej.

         Odpowiedziałem na to, że moja żona też jest w szpitalu. Bo pracuje jako pielęgniarka i Bóg jeden wie, z kim zostawiła dwoje małych dzieci, gdyż ja nie mogę być przy nich. Po tej odpowiedzi Z. Bałasiński zorientował się, że jego wyuczona historyjka, przed chwilą opowiedziana, nie działa na mnie. Zaczął więc formalne przesłuchanie.

        Po siedmiu godzinach, już po 12:00 w nocy zaprowadził mnie na dół do aresztu. Tuż przed przekroczeniem okutych żelazem drzwi, jeszcze na podwórzu Komisariatu, zatrzymał się i niby dobrotliwie zaproponował, abym sobie póki co, pooddychał bez pośpiechu świeżym powietrzem.Gdy już wszedłem do aresztu, za progiem uderzył w nozdrza klozetowy odór pomieszany z zapachem chloru. Tutaj odsłaniał się zupełnie nieznany mi świat. Oddziałowy trochę zaspany warknął krótko: „Rozbierać się!” Zabrał mi torbę z rzeczami osobistymi i zaprowadził do celi nr 13.

Gdy zamknęły się za mną drzwi, wpadłem wprost w ramiona Waldka Żurawickiego, jednego z organizatorów strajku w Kopalni „Rozbark”. Był tu także Jurek Kasperek – kierujący strajkiem w Bytomskich Zakładach Naprawczych Przemysłu Węglowego.

Waldek i Jurek zarośnięci i brudni. Przebywali tam od 14 grudnia, tj. 9 dni. Bladość i zaostrzone rysy twarzy w słabym świetle żarówki nadawały im wygląd upiorny. Spragnieni byli nowych wiadomości, toteż chciwie słuchali mojego opowiadania o tym, co zaszło w mieście i w kraju, gdy oni przebywali za kratami.

***

          Jutro wigilia. Pierwsza wigilia w moim życiu poza domem rodzinnym. Jurek Kasperek z odłożonych filtrów od papierosów robi na siatce okiennej choinkę. Wieczorem choinka jest gotowa. Wygląda wspaniale: z odłożonej pozłotki i sreberka z sera topionego porobił lichtarze, w których zatknął papierosy zamiast świeczek. Pod choinką szopka ze żłóbkiem zrobiona z paczki po papierosach.

          Opowiadamy sobie o wieczerzach wigilijnych w domach, pomijając drażliwy temat naszej nieobecności w rodzinnym gronie. Potem chłopcy pocieszają mnie, że z pewnością wyjdę na wolność, bo jutro o godz. 10:00 mija 48 godzin w areszcie, a ja nie dostałem jeszcze tzw. sankcji prokuratorskich. Oni już mają, zostali oskarżeni z art. art. 46, 48 dekretu o stanie wojennym.

           Zgaszono światło. Usiłuję spać, ale wracają myśli z dzisiejszego przesłuchania. Od rozradowanego esbeka dowiedziałem się w pokoju przesłuchań, że padła Huta „Katowice”. Poinformował mnie chełpliwie, że pacyfikujące czołgi i oddziały ZOMO to siła, która szybko rozgromi buntowników. Stwierdził także z satysfakcją, że Hutę Katowice rozwiązano jako przedsiębiorstwo. To powinno być wystarczającą nauczką dla robotników. Przebiegam w myślach poszczególne fragmenty przesłuchania. Czy przypadkowo nie powiedziałem czegoś niepotrzebnego? Nic takiego się nie stało, toteż odprężam się i zapadam w sen.

Po północy budzą mnie silne hałasy. Szczęk otwieranych drzwi, tupot nóg. Za chwilę wpadają do celi wepchnięci dwaj aresztowani, robotnicy z Huty „Katowice”. Wobec braku miejsca w celi jeden z nich rozkłada się na podłodze. Bierzemy go natychmiast między siebie, można się z trudem zmieścić w pięciu. Chłopcy opowiadają o przebiegu strajku w Hucie, podkreślając z naciskiem swój bierny udział w proteście. Ich ostrożność jest uzasadniona, liczą na łagodne kary i nie mogą się odkrywać przed nieznajomymi. Nie mają przecież pewności, czy wśród nas nie znajduje się esbecka wtyczka.

***

 24 grudnia 1981 roku – Wigilia.

         Do południa odbywają się przesłuchania wszystkich przywiezionych z Huty „Katowice”, potem ich wiozą do Urzędu Miejskiego w Bytomiu. Kolegium Karno – Administracyjne skazuje ich na grzywny po około 5 tysięcy złotych, po czym zwalniają ich z aresztu do domów. Ale nie wszystkich. Niektórym złośliwie dają termin wpłacenia grzywny w ciągu trzech dni, co jest niewykonalne ze względu na święta Bożego Narodzenia. Pośpiech i arogancja członków Kolegium w stosunku do obwinionych hutników oraz służalczość wobec władzy stanu wojennego nie miały nic wspólnego ze sprawiedliwością. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek nazwiska tych „strażników prawa” zostaną ujawnione.

Skazanych na grzywnę hutników z naszej celi zwolnią dopiero wieczorem. Wcześniej zabierają z celi Waldka Żurawickiego i Jurka Kasperka. Zostaję sam.

         To moja pierwsza w życiu samotna wigilia i w dodatku w warunkach więziennych. Czuję uścisk w gardle. Nie mogę uwolnić się od wbijającego się w świadomość obrazu rodziny za stołem wigilijnym. Co myślą i mówią moi dwaj synkowie? Jak sobie radzi Krystyna? Zaczynam chodzić od ściany do ściany. Staram się stłumić we własnym wnętrzu rozdzierający skowyt. Uwagę przyciąga choinka na siatce okiennej i to mnie przywraca do równowagi. Zacząłem śpiewać kolędy, a głos mój zwielokrotniony akustycznie przez wnętrze opustoszałej celi dawał mi jakby ukojenie.

O godzinie 21:00 drzwi do celi otwarły się. Strażnik wywołał mnie do umywalni. Tam spotkałem trzech aresztowanych. Ich twarze brudne, zarośnięte i blade nie budziły zaufania. Z nimi kierują mnie do celi nr 14. Zamknęli mnie z kryminalistami? – pomyślałem. Nie nawiązywałem kontaktu, a oni także patrzyli podejrzliwie. Nie przyszło mi na myśl, że wyglądam tak samo podejrzanie jak oni. Dopiero po godzinie i wymianie pierwszych informacji przekonujemy się z ulgą, że wszyscy jesteśmy z „Solidarności”. Dwóch zatrzymano po spacyfikowaniu strajku w Hucie „Katowice”. Trzeci to student biorący wcześniej udział w strajku Huty „Baildon”. Jeden z hutników (nazwiska nie pamiętam) był uniewinniony przez Kolegium Karno – Administracyjne w Bytomiu, drugi otrzymał karę grzywny. Lecz przetrzymano ich w areszcie samowolnie przez całe święta Bożego Narodzenia. Student przebywał tam od czasu rozbicia strajku w Hucie „Baildon” tj. od 14 grudnia. Nikt go nie przesłuchiwał, nie miał też sankcji prokuratorskich, siedział w areszcie jakby całkiem zapomniany.

         Opowiadał jak oficer dowodzący akcją pacyfikacyjną gwarantował strajkującym bezpieczne wyjście z zakładu. Robotnicy, gdy tylko wyszli z hali po uzgodnieniu warunków kapitulacji, natknęli się na oddział ZOMO, który urządził im „ścieżkę zdrowia”. Najpierw wychodzący tłum rozbijano na mniejsze grupy, pałując wszystkich po zewnętrznej stronie i wyławiając tych, którzy nie mieli na sobie ubrań roboczych. Student uniknął pałowania, gdyż dwaj robotnicy wzięli go między siebie, nakładając mu w biegu na ramiona kufajkę i kask hutniczy na głowę. Ludzi pędzono długą drogą wprost do ustawionych wielkich „suk milicyjnych”, a na pewnym odcinku zomowcy, siedząc na murkach po obu stronach ciasnej drogi, bili biegnących pałkami po głowach.

         Jeszcze do tej pory opowiadający nie mógł otrząsnąć się z uczucia grozy.

 ***

27 grudnia rano strażnik kazał mi zabrać swoje rzeczy osobiste i czekać. Po chwili przyprowadzili Jurka Wałoskiego, z którym mnie skuto kajdankami. Potem zaprowadzili do milicyjnej „Nysy” i ruszyliśmy w drogę w nieznanym kierunku, konwojowani przez 3 milicjantów uzbrojonych w pistolety maszynowe.

napisz pierwszy komentarz