Blood and Guts - Generał Patton (1)
godziemba, pon., 06/12/2010 - 07:32
George Smith Patton junior urodził 11 listopada 1885 roku na osiemsetakrowym ranczu Lake Vineyard Tam w Kaliforni. Jego ojciec –...
George Smith Patton junior urodził 11 listopada 1885 roku na osiemsetakrowym ranczu Lake Vineyard Tam w Kaliforni. Jego ojciec – George, postanowił wychować swego syna na prawdziwego mężczyznę. Gdy mały Georgie – bo tak nazywano w domu przyszłego Generała, miał 2 lata, ojciec chciał mu kupić konia, ale matka uznała, że trzeba poczekać rok czasu. W wieku 4 lat Georgie był już dobrym jeźdźcem, a jako pięciolatek dostał własny pistolet.
W 1904 roku został przyjęty do szkoły swoich marzeń – akademii West Point. „Jego ortografia przypomina ortografię George’a Waszyngtona – zauważył jego wychowawca – ale pod względem znajomości poezji i historii wszystkich narodów Patton nie miał sobie równych”.
Ostatecznie studia ukończył z 46 lokatą (pierwszą z wojskowych sprawności i żołnierskiego przygotowania) w czerwcu 1909 roku. W maju 1910 ożenił się z Beatrice Banning Ayer, a w marcu 1911 roku urodziła mu się córka Beatrice Ayer junior. W 1923 roku urodził się syn George Smith Patton IV – również przyszły amerykański generał.
W maju 1912 roku został wybrany reprezentantem US Army w pięcioboju nowoczesnym na Olimpiadę w Sztokholmie. Dyscyplina ta nawiązywała do tradycji helleńskich i składał asie ze strzelania z pistoletów z odległości 25 metrów, wyścigu pływackiego na 300 metrów, wyścigu konnego z przeszkodami na 5 km i biegu przełajowego na 4 km. Ta konkurencja, jak zapisał Patton, sprawdzała „na ile sprawny jest idealny żołnierz naszych czasów”.
Miał zaledwie miesiąc na przygotowania, w czerwcu popłynął do stolicy Szwecji na pokładzie SS „Finlandia”. 7 lipcu 1912 roku rozpoczął starty na Olimpiadzie od klęski w zawodach strzeleckich, w których zajął dopiero 21 miejsce. W pozostałych konkurencjach spisał się dużo lepiej – w pływaniu był siódmy, w szermierce szósty, pokonując m.in. francuskiego mistrza por. J. de Mas Latrie, w wyścigu konnym zajął trzecie miejsce, który to wynik powtórzył w biegu przełajowym. Ostatecznie zajął w swej konkurencji znakomite piąte miejsce, jako jedyny nie-Szwed w czołowej siódemce zawodników, przysporzył chwały zarówno sobie, jak i amerykańskiej armii.
Po powrocie ze Sztokholmu został adiutantem sekretarza wojny Henry’ego L. Simsona, a następnie został skierowany do centrum kawalerii w Fort Riley. Na początku 1916 roku jako adiutant gen. Pershinga wraz z 8 Pułkiem Kawalerii udał się do Meksyku w celu stłumienia rebelii Villi. W trakcie ekspedycji kilkakrotnie wykazał się męstwem, zabijając m.in. ochroniarza Villi kpt Cardenasa, za co dostał awans na porucznika.
Po przystąpieniu USA do I wojny światowej, w czerwcu 1917 roku Patton (już kapitan) popłynął z Pershingiem i jego pierwszą dywizją do Francji. W listopadzie 1917 roku ukończył kurs centrum szkoleniowego dla lekkich czołgów, po czym został w stopniu majora dowódcą lekkich czołgów w nowopowstałym Korpusie Czołgów gen. Samuela Rockenbacha. Równocześnie został szefem centrum szkoleniowego dla czołgistów. Już wtedy wypracował swoją taktykę działań wojennych. Atak miały prowadzić ciężkie czołgi, spośród których każdy pojazd, każdy pluton otrzymywał dokładny cel natarcia. Lekkie czołgi wyruszałyby w odległości około 100 metrów za ciężkimi, a przed liniami piechoty. Patton wskazywał na konieczność posiadania odpowiedniej liczby czołgów w rezerwie, żeby rozwinąć powodzenie ataku, lub odeprzeć ewentualny kontratak. „Musicie to sobie tak mocno – uczył podkomendnych – wbić do głowy, żeby potem, kiedy będziecie zagazowani, wystraszeni, zmęczeni i rani ani na chwilę wam to nie umknęło. Ostatnimi siłami macie dążyć do tego, żeby utrzymać szyk i przeć naprzód i naprzód, aż wreszcie zniknie ostatni Hun przed wami i zobaczycie słoneczne nadreńskie winnice”.
W czasie walk latem 1918 roku innowacyjne pomysły Pattona okazały się zaskakująco trafne. Brytyjczycy odnieśli sukces przeprowadzając - zgodnie z sugestią Pattona - nocne rajdy lekkich czołgów i kawalerii oraz zmniejszając liczbę czołgów w drugiej linii.
Jednak Patton marzył wyłącznie o bitwie. Martwił się, że był zbyt młody żeby zostać generałem w obecnej wojnie, a w następnej spodziewał się, że będzie już za stary.
Swoją szansę uzyskał dopiero we wrześniu 1918 roku, gdy objął - jako młody podpułkownik - dowództwo 304 Brygady Czołgów. Tuż przed wyjazdem na front wystosował do swoich żołnierzy lis, w którym pisał: „Nie wolno wam poddać żadnego czołgu ani porzucić go w ucieczce przed wrogiem. Jeżeli zostaniecie osamotnieni wśród rzesz nieprzyjaciół, nie przestawajcie strzelać. Jeżeli wasze działo zostanie zniszczone, użyjcie pistoletów i zmiażdżcie wroga gąsienicami. (…) Musicie wszystkim pokazać, że AMERYKAŃSKIE CZOŁGI NIGDY SIĘ NIE PODDAJĄ. (…) To jest nasza WIELKA SZANSA; NAGRODA ZA NASZĄ PRACĘ. (…) NIE ZMARNUJCIE NASZYCH WYSIŁKÓW”.
Podczas ataku pod St. Mihiel czołgi Pattona tuż przed okopami niemieckimi ugrzęzły w błocie. Po opanowaniu kryzysu, w dniu następnym zabrakło Pułkownikowi paliwa, gdyż ciężarówki z benzyna nie mogły przedostać się przez zatkane drogi. Ten fakt sprawił, iż Patton zadecydował, żeby każdy batalion został wyposażony w gąsienicowy ciągnik z benzyną, gdyż sprowadzenie ciężarówek z odległości 14 km trwało 32 godziny.
Atak zakończył się sukcesem – zepchnięto Niemców o 7 km, zdobyto też 4 działa. „George Patton – wspominał jego podkomendny – zawsze był tam, na pierwszej linii, nigdy z tyłu razem z czerwonym Krzyżem. To właśnie jeden z sekretów jego wielkości”.
Podczas kolejnej bitwy pod Mozą 26 września, prowadząc osobiście natarcie został ranny w udo. Jednocześnie został awansowany do stopnia pułkownika, otrzymał też wysokie odznaczenie - Krzyż za Zasługi (DSC). Po zawarciu zawieszenia broni z Niemcami, osobiście uważał, iż „w ciągu pół roku będziemy musieli jechać na wojnę do Rosji”, Rosji w której władzę przejęli bolszewicy.
Pod koniec wojny miał już ukształtowaną opinię na temat przyszłości broni pancernej. „Czołgi to nie jest zmotoryzowana kawaleria. – tłumaczył – Ani opancerzona piechota. To są czołgi, nowa bron, której celem jest zawsze ułatwiać pochód głównej siły, piechoty, na polu bitwy”.
Po wojnie na fali antywojennych nastrojów Kongres dokonał drastycznych cięć we budżecie armii, co doprowadziło do faktycznej likwidacji wojsk pancernych. Patton poświęcił się, studiom nad historią wojskowości oraz … poezji. Lektury umocniły jego wiarę w reinkarnację, czemu dał wyraz w wielu swych wierszach. W najambitniejszym swym dziele „Patrząc przez ciemne szkło” z 1922 roku opisał w poetyckiej formie swoje dawne wcielenia: Greka walczącego z Persami, rzymskiego legionisty, Anglika w bitwie pod Crecy, kawalerzysty pod wodzą Joachima Murata.Za każdym razem ginął, jednak jak pisał:
„I po wszystkie czasy czeka mnie los taki
Życie moje upłynie w walce
Umrę, by znów wojownikiem się narodzić
Walczyć będę, by raz jeszcze zginąć”.
Inną jego pasją była gra w polo – w 1926 roku jego drużyna zdobyła mistrzostwo Hawajów. Pracując następnie w biurze dowódcy kawalerii ciągle starał się uzasadnić konieczność dalszego istnienia tego rodzaju wojsk. I robił to często , ku zdumieniu wielu, kosztem wojsk pancernych. „Przyszłość mechanizacji – pisał w 1929 roku – widziana z perspektywy naszego zawodowego życia, leży w stworzeniu małych jednostek o dużej mocy w natarciu, ale stosowanych wyłącznie do określonych zadań i w określonym czasie. Innymi słowy, byłby to rodzaj rezerwy ofensywnej używanej w celu wykonania nokautującego ciosu po wyczerpującym, prawdopodobnym kilkudniowym ataku normalnych oddziałów, które określiłyby słaby punk nieprzyjaciela”.
Równocześnie zastanawiając się nad przymiotami dobrego dowódcy, uznał, że powinien on być…. aktorem, gdyż „człowiek nieśmiały nigdy nie natchnie innych pewnością siebie. Chłodny i zdystansowany oficer nie potrafi wzbudzić w podkomendnych entuzjazmu”. Tylko dowódca, który potrafi wczuć się w swoją rolę był w stanie – zdaniem Pattona – sprawić, że jego podkomendni przejmą jego wewnętrzne cnoty. „Żołnierz, który pragnie mieć duszę wojownika i zwyciężyć lub zginąć z honorem: oto klucz do zwycięstwa”.
Dopiero wojna polsko-niemiecka, w której niemieckie czołgi zmiażdżyły polską kawalerię, sprawiła, iż dołączył do grupy tych oficerów, którzy uważali czołgi za broń przyszłości. Gdy został dowódcą 2 Brygady, a potem – po nominacji na generała - całej 2 Dywizji Pancernej poświęcił się studiom na taktyką wojsk pancernych. W długiej mowie do żołnierzy, wygłoszonej przed manewrami w 1941 roku przedstawił swoje dwie najważniejsze maksymy. Wedle pierwszej, która stała się niemal częścią jego duszy, „cała sztuka prowadzenia wojny polega na tym, żeby chwycić wroga za nos i kopnąć go w tyłek. (…) Zawsze próbujcie ustalić, gdzie jest wróg, a następnie zatrzymać go od frontu za pomocą ognia i zaatakować od tyłu”. Druga uznawała, iż „jedna z naszych najpotężniejszych broni polega na tym, żeby wywołać w nieprzyjacielu strach przed nieznanym. (..) róbcie, co tylko możecie, żeby wróg się was bał”.
Wedle opinii, najpierw podwładnego, a potem przełożonego – gen. Omara Bradley’a, Patton „złamał wszystkie przestarzałe reguły, zawsze popychał do przodu swoje pancerne siły, osiągał zadziwiające prędkości i ciągle zaskakiwał wroga”.
Credo Pattona było proste – „przyj naprzód, zrób wyłom w liniach wroga i po drodze niszcz wszystko, co się rusza, a oddziały, które idą za tobą, będą tylko sprzątać. Twoim celem jest dostać się za linie nieprzyjaciela – w końcu na tym polegała taktyka kawalerii – i zaatakować jego tyły”.
Nic więc dziwnego, iż po przystąpieniu Stanów Zjednoczonych do wojny, szef sztabu amerykańskiej armii lądowej gen. George Marshall zdecydował, iż Patton będzie jego człowiekiem w wojskach pancernych.
Cdn.
- godziemba - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
Etykietowanie:
12 komentarzy
1. Ciekawy życiorys
Pokazuje jak wiele wysiłku trzeba i pracy włożyć w rozwój włąsnej osobowości – by cokolwiek z tego wynikło...
Dotychczas — jakoś parzyłem na gen. Pattona — tylko jako na znakomitego i zdolnego dowódcę...
Andy — serendipity
2. Andy
To wręcz pasjonująca postać, od dawna zbieram wszelkie publikacje poświęcone jego osobie.
W środę opublikuje część drugą. W zeszłym miesiący opublikowałem dwuczęściowy esej o jego "tajemniczej" śmierci we 1945 roku.
Pozdrawiam
3. wiem, znam ten esej z S24.
Lecz tam nawet komentować nie mogę — bo mnie bolszewiccy admini S24 zbanowali... Bezterminowo...
Andy — serendipity
4. Pan Godziemba,
Szanowny Panie,
Wcześniej w końcowej fazie bitwy pod Watrloo,podobne słowa padły kiedy Anglicy zaprponowali pułkowi grenadierów pieszych "Starej Gwardii" pod generałem Pierre Cambronne
" "Poddajcie się waleczni Francuzi!"
Generał Cambronne, odpowiedział:
La garde meurt, mais elle ne se rend pas (Gwardia umiera, ale nie poddaje się).
Znam inna wersję tego powiedzenia, ale tu nam szefuje Wielka Dama, więc go nie użyję
Wbrew wielu w Starej Gwardii służyli Polacy, 1er régiment de chevau-légers lanciers polonais de la Garde impériale pod dowództwem Wincentego Krasińskiego , herbu Ślepowron ' ten z Opinogóry' ojciec Zygmunta Krasińskiego.
1er régiment de chevau-légers lanciers polonais de la Garde impériale 1 Pułku Szwoleżerów-Lansjerów Gwardii Cesarskiej to ten , który brał udział w szarży w wąwozie Samosierra, tyle, że Pułkiem nie dowodził pułkownik Wincenty Krasiński a Jan Leon Kozietulski herbu Abdank.
Pozdrawiam
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
5. Andy,
Mnie jeszcze tolerują, ale zsyłają błyskawicznie do piwnicy. Pozostałem tylko dla swoich czytelników.
Pozdrawiam
6. Pan Michał de Zieleśkiewicz
Panie Michale,
To były ostanie dni chwały oręża francuskiego. Generał Patton też bardzo cenił Napoleona.
Pozdrawiam
7. Pan Godziemba,
Szanowny Panie,
Bardzo proszę wrócić do _starej formy _
Panie Michale.
Pozdrawiam
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
8. Pan Godziemba,
Szanowny Panie,
Tak to były ostatnie dni zwycięstw i chwały żołnierza francuskiego.
Być może losy Napoleona potoczyłyby się inaczej jakby Napoleon był w pełni zdrowia pod Waterloo.
Jest wiele innych przyczyn.
Ukłony
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
9. Pan Michał,
Panie Michale,
Wracam z przyjemnością.
Łaczę wyrazy szacunku,
10. Pan Michał,
Panie Michale,
Każdy naród z biegiem czasu degeneruje się, ale w przypadku Francuzów przybrało to wręcz karykaturalne formy w czasie II wojny światowej.
Łaczę wyrazy szacunku,
11. Pan Godziemba,
Szanowny Panie,
Ma Pan rację pisząc:
"przypadku Francuzów przybrało to wręcz karykaturalne formy w czasie II wojny światowej"
Ja bym to bardziej dosadnie napisał. Tyle, że naszą szefową jest Grande Dame, wiec nie wypada.
Ukłony
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
12. Pan Michał,
Panie Michale,
Pozostawmy język gminu polactwu, a sami posługujmy się literacką polszczyzną.
Łączę wyrazy szacunku,