Herbaciarnia III - IV koniec opowieści.
Z ukłonami i podziękowaniami dla recenzentów...
III
Maestro podał rękę młodzieńcowi na powitanie, w tym momencie zadzwonił dzwonek, w otwartych drzwiach stał burmistrz.
Dzień dobry. Wszedł i od razu... kawa z bitą i szarlotka!, jakby nie łapał w ogóle oddechu.
Mateusz zajął się przygotowaniem. Co słychać? Pytanie raczej pro-forma niż oczekujące na odpowiedź, zaraz też kontynuował. Umówiłem się tu z kontrahentem gminy, może być spora robótka bo połowa ulic do naprawy i rada w końcu zatwierdziła. I będzie szmal.
A czemu nie w gminie, co? Zapytałem bardziej żeby dokuczyć niż żeby poznać faktyczną przyczynę. Ta była wszem i wobec znana. Szarlotka i espresso z bitą śmietaną. Ciekawi byliśmy
tylko rodzaju wymówki i zasłony dymnej. Aaa! , za dużo uszu, a tu, to nikt nie zwróci uwagi i przeszkadzać nie będzie, a poza tym przyjemniejsza atmosfera.
A tak a propos ma być jakiś koncert dzisiaj? To i dobrze. Wy sobie pogracie a ja pogadam zanim gmina oficjalnie przetarg ogłosi.
A to panie burmistrzu nie w odwrotnej kolejności powinno być przypadkiem? Zagaił maestro.
Kolejność właściwa, najpierw zaproszenie, potem spotkania i zachęcanie do udziału, dopiero przetarg i oferty. Sami panowie rozumieją, trzeba mieć na uwadze Nasz mały rynek pracy i usług.
Zresztą wici już poszły, i zaraz się zlecą Giganty. Więc lepiej żeby postronni urzędnicy nie wiedzieli kto dokładnie weźmie udział, aż do złożenia ofert.
Niech wygra najlepszy! Zaczęliśmy się śmiać.
Panowie! Co panowie sugerują! Burmistrz się obruszył, widać żart wziął bardzo poważnie.
No nie!, sugerujecie układy i łapówki?! Ależ skąd!, panie burmistrzu. Ależ skąd! Wymownie wymachiwaliśmy rękoma w geście odsuwania od siebie. Raczej mieliśmy na myśli taki lokalny nepotyzm. Jaki nepotyzm?! jaki nepotyzm?! U mnie w rodzinie i w ogóle nie ma nikogo kto by mógł skorzystać... To proszę panów promowanie miejscowego biznesu! Lokalnych przedsiębiorstw.
Co wolicie aby taka robotę dostał jakiś gigant z województwa? A nie lokalny wykonawca?
Na przykład taki Wiszar czy Badura a nie, nie daj Boże jakiś Niemiec czy Szwed.
W gminie obok budują. I co? Jaki efekt dla miejscowych? Ludziom nic nie przyszło bo pracownicy z zewnątrz z firmą przyjechali. A widzieliście ilu Ukraińców i Białorusinów?
Ludzi nadal dofinansowywać trzeba. To ja takie coś chromolę, a ograniczyć czy zakazać nie mogę, ustawa nie pozwala. Co się pan dziwi. U nas bieda a dla nich nadal zachód... jeszcze.
No więc wolę podzielić na małe odcinki, i niech Nasi wezmą. Ale do tego trzeba namówić. Bo albo za małe obszarowo, albo ceny z kosmosu oferują. I w efekcie jak się oferty otworzy to w przedbiegach odpadają. Dopiero co uchwaliliśmy a już z powiatu w tej materii dzwonili. Znaczy uszy są!
Oni więksi, to by wszystko zagarnęli. Burmistrz zabrał swoją szarlotkę z kawą i poszedł za globus. Opadł w fotel i ciężko westchnął, jakby po całodziennej orce dostał wreszcie wolne.
Podniósł głowę i rozejrzał się czy aby jest widoczny.
Powoli, o dziwo przychodziło coraz więcej osób. Nawet zaczęło być dość gwarno. Zdaje się ze jednak będziecie mieć publikę, zagaiłem do maestro. Więc proponuję tak na zmianę, po jednym utworku dla rozgrzewki, niech się młodzież uczy a ludziska bawią. Kto zaczyna? Maestro wskazał na instrument. Goście zawsze przodem. Zamaszystym gestem wskazał jakby odsuwał przeszkodę na drodze młodzieńca do pianina. A ja sobie dopiję kawusię puki ciepła jeszcze.
Przy globusie w fotelach burmistrz coś tłumaczył gestykulując przy tym obficie. Goście kiwali tylko głowami na znak zrozumienia. Zresztą wydawało się ze, nie maja innego wyjścia. Burmistrz prowadził wręcz tyradę niczym Neron wygrażający Rzymowi z okna swego pałacu.
Jednocześnie, popłynęły pierwsze dźwięki z pianina i odezwał się dzwonek u drzwi.
Marta wpadła niczym burza, a za nią połowa klasy. Już grają! O jeszcze nie! To dobrze, miałyśmy kartkówkę na koniec. Nie można było profesorki uprosić.
Ty Marta nie przesadzaj. Co to za wymówka. Najpierw szkoła, potem reszta. Mateusz starał się wyglądać na surowego. Wujek! Łatwo ci mówić! Jak nic się nie dzieje to jakoś zawsze jest wolne, a to nauczyciel zachoruje , a to zastępstwo i puszczą wcześniej. A jak coś fajnego to zawsze do ostatniej sekundy albo specjalnie przeciągają, wystarczy tylko wspomnieć że coś się będzie działo.
Od razu kartkówki, jedna za drugą. Jakby nie mogły być kiedy indziej. Dobrze, dobrze , weźcie sobie napoje i ciacha, spływajcie na koniec i nie przeszkadzać.
Młodzieniec kończył swoją rozgrzewkę grając wstawkę Morricone z 'Za garść dolarów', taki utwór na pianinie, nawet maestro podniósł głowę znad gazety. Widać zainteresował się na poważnie, bo nic nie powiedział, tylko nadstawił po swojemu ucha dając znak ręką by mu nie przeszkadzać.
Mateusz mrugnął okiem w moją stronę, uśmiechnął się i zatarł znacząco ręce.
Będzie gorąco! Może uchylisz okna, żeby nam się nie podusili...he,he.
IV
Z ostatnimi dźwiękami dał się słyszeć aplauz dopiero co przybyłej młodzieży. Ooo! Ooo! O! Co już!? Jeszcze!...! Młody uśmiechnął się do zbliżających się niebezpiecznie blisko nastolatek, wziął kubek z Late i ruszył w stronę kontuaru. Dzieciaki rozsiadły się przy stolikach obok bilarda przy samej witrynie, zajmując jej parapet całkowicie. Dobrze że, urządzając postanowiliśmy parapety wzmocnić. Jakoś odnosiliśmy wrażenie że, za bardzo zachęcają do siadania na nich. Nie pomyliliśmy się Ulubiony sposób i miejsce dzieciaków. Bilard i piłkarzyki, nie do przebicia przez żaden elektroniczny wynalazek. Maestro zasiadł za instrumentem. Z wolna, poprawiał się kilka razy
W końcu, jeszcze raz spojrzał w sufit i dłonie opadły na klawisze... Blum,bum param, param..., rozległy się dźwięki, niczym ostrze przecięły pomieszczenie zmuszając wszystkich do uciszenia się i słuchania. Tak maestro niczym w sali koncertowej, nie zważał na nic. Grał swoją życiową rolę niespełnionego wirtuoza. Muzyka przepełniła całą herbaciarnię, od jednego do drugiego końca, wydawało się ze to, na zmianę ogląda się film z Charliem, to znów stawał przed oczyma świat burleski stworzony przez Stanleya i Oliwiera. To znowu słuchacz miał wrażenie ze jest w Dixi landzie, w tamtych czasach gdy to na platformach samochodowych całe kapele swingowały, grały Jazz co chwila dając pole do popisu i solówki każdemu instrumentowi z oddzielna.
Gwałtownie przerwał. Nawet burmistrz i jego goście odwrócili się jakby zaskoczeni niebywałą przerwą. Nic nie przerywało ciszy jaka zapanowała. Wszyscy czekali . Co dalej?
Maestro pochylił się i ….powoli rozbrzmiały dźwięki ...”dawno temu w Ameryce..”motyw przewodni filmu, przecież w oryginale grany na lutni... tu inaczej, a jakże ujmująco rozbrzmiały tony , Tu ninu naj, tu ninu naj... Ci co oglądali zaraz mieli przed oczyma Brukliński most i przechodzące przez ulicę dzieci ubrane w garnitury i prochowce. Wydobywającą się z kanałów parę wodną, i przejeżdżające furmanki i samochody. New York, Chicago lata prohibicji, nocne kluby, i muzykę niczym z Cotton Club.
Skończył. Trwającą jeszcze przez moment ciszę, nagle wypełnił aplauz i dosłownie wrzask.
Burmistrz i goście bili brawo na stojąco, dyskutując i wymieniając wrażenia pomiędzy sobą.
Wydawało się ze, zapominano iż to tylko pianino w Herbaciarni. Wszystkich przeniosło w inny świat. Świat do którego nieliczni maja dostęp, a na pewno nie ma tam miejsca na tak prozaiczne sprawy jak naprawy i budowy dróg i domów, chodników i nowych trawników, czy też takiej czynności jak zwykłe sprzątanie i wywóz nieczystości miejskich o który nieustanny bój toczyło kilka firm i sam urząd. Maestro wstał od pianina i skłonił się lekko swoim zwyczajem, spojrzał w naszym kierunku. Widać było lekkie zdziwienie, bo młody stał obok nas nadal, i ani myślał wychodzić. Mateusz lekko szturchnął młodzieńca. Teraz ty! Nie róbcie zbyt długich przerw, niech ludziska się bawią, proszę. Młodzieniec ruszył żwawo w kierunku pianina. Mijając maestro skłonił się z uznaniem i szybko zasiadł za instrumentem. Publika niczym wytrawni znawcy uciszyła się w oczekiwaniu na nadchodzące. W nastrój zaczęły wprowadzać dźwięki bluesa niczym pola bawełny i czasy niewolnictwa, młody rozkręcał się. Przeszedł na muzykę współczesną. Zrobiło się bardzo bluesowo. Musi przy-atakować … Mateusz szepnął mi do ucha. Jeśli chce jeszcze pograć, to tak, musi. Odpowiedziałem, ale czy będzie potrafił? Będzie, zobaczysz... Nie wygląda na takiego co to po kilku utworkach kapituluje. Faktycznie, dało się słyszeć standardy. Najpierw Pink Floyd, Jethro Tull,dalej niczym z szafy grającej, nie przestawał, Time, Scorpions... Wzbudzając brawa i aplauz słuchaczy, szczególnie młodzież była w niebo wzięta.
Podasz mi herbatę! Usłyszałem za plecami. Szybko się odwróciłem. Moja piękna stała przy kontuarze uśmiechając się do nas. Słyszę ze macie zabawę! Was nie można nawet na chwilę zostawić samych. Zaraz coś wykombinujecie. Yerba jak zawsze. Mateusz ni to spytał ni to stwierdził, ściskając rękę na powitanie. Uśmiechnięty był od ucha do ucha. Cześć skarbie! Przywitałem się, składając niewinny pocałunek. My jak zawsze nie możemy usiąść na czterech literach. Trzeba to ruszać, a jak dodatkowo okazja sama się napatoczy !? To co mamy robić ? Trzeba dawać po zaworach nie ma co się zastanawiać. Dzisiaj wcześniej niż zwykle. Coś się stało?
Nie, czemu,.. Autobus przypasował, ale musimy pomyśleć o aucie, Tak dalej być nie może. Żeby tracić pół dnia na dojazdy. No tak zaczyna się! Mówię ci Mat, to jest syndrom. Syndrom? Czego?
Syndrom prawa jazdy, jak nie było to nie przeszkadzały dojazdy, a teraz zaledwie minął miesiąc i już bez wózka się nie da. Tak czy inaczej albo oddasz swój albo załatwisz drugi. Mateusz śmiał się.
Tu nie ma się z czego śmiać, to jest poważny problem, przecież ciężarówką nie będzie jeździć. Ciężarówką to nie, ale zanosi się na to że jak nie ściągnę jakiegoś zbuka to sam stracę swojego karszlaka. To nawet dobrze się składa, bo jest potrzeba zrobienia w końcu przesiedlenia. Czas ucieka i nie należy zwlekać. Pomyślę, kontener pojemny jest, auto to za mało. Maestro zauważył nas i podszedł się przywitać. Masz konkurencję na poziomie. Maestra uśmiech nie opuszczał ani na chwilę. Dobrze że są tacy uzdolnieni, bo już myślałem że tylko z Zimermanem mogę konkurować. Roześmialiśmy się... Dobiegły do nas okrzyki zachwytu. To młody zakończył swoją kwestię. No teraz ja, przepraszam na chwilkę. Mam nadzieję że nie wychodzisz! Powiedział do pięknej. Ależ oczywiście ze nie. Chcę to zobaczyć i usłyszeć do końca. Może w końcu ktoś spuści ci baty. Powiedziała z rozbrajającym uśmiechem na twarzy. Wszyscy się roześmialiśmy. Atmosfera nabierała kolorytu i intymności, będąc jednocześnie ciepłą i serdeczną. Taka swojska , nasza. W tym miejscu każdy był swój. Nie musiał nikogo znać by dyskutować, śmiać się, Tu zawsze czuło się że, jest się u siebie. Grali tak na zmianę do późna. W końcu przerwy były coraz dłuższe, i było wiadomo ze zwycięzcy tym razem nikt nie ogłosi. Powoli zmuszeni czasem, ludzie zaczęli pojedynczo się żegnać. To ze sobą nawzajem, to z muzykującymi. Unosili w geście pożegnania rękę do góry i wychodzili na ulicę, do siebie, do domów. Niosąc wraz ze sobą wrażenia i wieści.
Ulicę przed budą rozświetlały latarnie, jedna po drugiej wtórowały oddalającym się postaciom. Jakby przygrywając światłem w rytm gasnącej muzyki, zanikających ostatnich dźwięków pianina.
W końcu zostaliśmy już tylko my. Maestro, młody, Mateusz, piękna i ja. Rozsiedliśmy się przy samym globusie. W fotelach tak często zajmowanych przez gości. Mateusz zamknął drzwi.
Podszedł do nas i wyciągnął zza pleców butelkę. Na specjalne okazje! Myślę że dziś taka jest.
Też tak uważam, wstałem i poszedłem za kontuar po kieliszki. Może komuś jeszcze kawy albo herbatkę zrobić? Zwróciłem się w stronę stolika wycierając jednocześnie szkło. Siedzieliśmy jeszcze długo, rozmawiając, bawiąc się nawzajem słowem, komplementem, uśmiechem...To był piękny dzień! Jutro czyli dziś przyjdzie nam to odpokutować. Jednak obowiązki to obowiązki i przejść nad tym lub zlekceważyć się nie da. Mateusz wstał uśmiechnął się na pożegnanie i stwierdził . Dobrze zjeżdżajcie teraz, nie ma co bo zostaniemy tak do niedzieli. Pa, na razie.
Pożegnaliśmy się i każdy ruszył w swoja stronę. Ja z piękną pod rękę szliśmy sobie powolutku, spacerkiem, jak za narzeczeństwa. Ona wtulona w ramie i trzymająca w dłoniach moje dłonie.
Czas tak miło powoli płynął szliśmy bez słów, tak w siebie wtuleni. Cóż za piękna to była noc.
- Goethe - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
5 komentarzy
1. :)
Piekna opowiesc, taka, ktora sememu by sie chcialo opowiedziec :).
A teraz powiem, ze wczoraj zostal w niewielkim- co prawda- gronie, zainicjowany pomysl "zasiedlenia" jednej z kawiarni przez "takich ja ja, takich jak my". Co z tego wyjdzie? I czy w ogole cokolwiek wyjdzie, zobaczymy. Idea sie narodzila i pierwsze ustalaenia zapadly. Dzieki twojej historii. Dzieki i pozdrawiam :). T.
"Martwe dźwigi portowe nigdy nie będą Statuą Wolności".J.Ś.
LUBLIN moje miasto.
2. @Tamka
Ooo!!! jestem w szoku ... pozytywnym... nie wiem co powiedzieć... miło mi że sie do czegoś przydałem...pozdrawiam.
Goethe..."Nikt nie jest tak bardzo zniewolony jak ktoś, kto czuje się wolnym, podczas gdy w rzeczywistości nim nie jest...",JVG
3. @Goethe
"miło mi że sie do czegoś przydałem."
hahaha....a to sie ubawilam :)...
Przede wszystkim lubie czytac twoje wpisy i komentarze. Dlaczego? Bo sa czytelne i jasne. A to jest wazne dla mnie, zwłaszcza, gdy mam inne zdanie niz ty. Pozdr. T. :)
"Martwe dźwigi portowe nigdy nie będą Statuą Wolności".J.Ś.
LUBLIN moje miasto.
4. @Goethe
Trzymaj za mnie kciuki :), mam nadzieje, ze rodzi sie cos naprawde istotnego. Dzieki za ta iskierke i jeszcze raz powodzenia! T.
"Martwe dźwigi portowe nigdy nie będą Statuą Wolności".J.Ś.
LUBLIN moje miasto.
5. @Tamka
...Nie ma za co... pozdrawiam.
Goethe..."Nikt nie jest tak bardzo zniewolony jak ktoś, kto czuje się wolnym, podczas gdy w rzeczywistości nim nie jest...",JVG