W przeciwieństwie do rządu, wiemy co nam grozi (Janusz Szewczak)

avatar użytkownika Maryla

W opinii rządu Polska to wyspa stabilności finansowej. Jedynym problemem rządu jest dziś data wprowadzenia euro i kto poleci do Brukseli. Tymczasem kryzys rozhulał się w Europie na dobre.

Wszędzie spada produkcja przemysłowa i PKB. Spada w Polsce, krajach nadbałtyckich i w Eurolandzie. We Francji obniżyła się w sierpniu o 0,4 proc. Spada też sprzedaż aut. W Wielkiej Brytanii aż o 25 proc. w samym wrześniu. Ukraina zamyka huty. W Szwajcarii mamy pierwszy od pięciu lat wzrost bezrobocia o 2,6 proc. Na Słowacji, która od 1 stycznia przyjmie euro, z kolei mamy duży wzrost inflacji do poziomu 5,4 proc.

Wszyscy chcą pomocy

Akcje amerykańskiego General Motors spadły do poziomu z 1950 r. Węgry poprosiły o pomoc Międzynarodowy Fundusz Walutowy i mają ja otrzymać. W Hiszpanii milion niesprzedanych mieszkań czeka na nabywców. Ukraina wprowadza zakaz rezygnacji z lokat w bankach. Już widać, że zastrzyk pomocy w USA będzie wynosił nie 700 mld USD, ale dużo, dużo więcej. Na razie wychodzi, że ponad 1 bln USD – 592 mld na wykup toksycznych długów i 442 mld pomocy dla banków. Nawet kluby piłkarskie Anglii są dziś zadłużone na ok. 4 mld euro i mają z tym coraz większy problem.

Nie ma kryzysu?

W Eurolandzie bankrutują kolejne banki. Trwa proces renacjonalizacji części sektora finansowego. Wielka Brytania już mówi, że kryzys będzie ją kosztował ponad 200 mld funtów. Niemcy chcą przeznaczyć 470 mld euro, Francja 300 mld euro, Holandia 200 mld euro. Podobnie inne kraje. W sumie mówi się w Europie o pomocy dla banków na poziomie 1 bln 600 mld euro. W Islandii ludzie sprzedają domy i samochody. Brakuje też biletów lotniczych do Polski. Zanosi się na to, że z Wysp Brytyjskich już wkrótce może wrócić do kraju 300 tys. osób. W Londynie na West Endzie ludzie stoją w kolejce, żeby kupić złoto. Fabryki w Rosji wstrzymują produkcję, oligarchowie tracą setki miliardów dolarów – tylko u nas prof. Jan Winnicki i prof. Jadwiga Staniszkis twierdzą uparcie dalej, że kryzysu nie ma. Silny popyt odnotowują natomiast w całej Europie firmy produkujące sejfy i sprzedające złoto. Ceny ziemi rolnej w handlu między rolnikami w Polsce wzrosły w ostatnim roku już o 30 proc. i to zjawisko będzie trwało nadal.

Bez płynności nie ma wzrostu

Na tę ponurą scenę dopiero wkraczają państwa Europy Środkowo-Wschodniej, które tak naprawdę są najbardziej narażone na skutki zawirowań globalnego kryzysu finansowego. To przede wszystkim: Litwa, Łotwa, Estonia, Bułgaria, Rumunia, Węgry i Polska. Według Europejskiego Banku Centralnego kryzys będzie miał istotny wpływ na regionalną gospodarkę – bankom bowiem brakuje płynności, a bez niej nie ma wzrostu gospodarczego. Według szacunków MFW wzrost PKB w tych państwach spadnie o ok. 2 – 4 pkt. proc. Banki tną drastycznie prognozy PKB między innymi dla naszego kraju. BNP Paribas obniżył ją dla Polski do 3 proc. w 2009 r. Amerykański Merill Lynch do 3,3 proc.

Kryzys 2009

Wzrost PKB Polski może w 2009 r. oscylować w okolicach 2 proc., a to oznaczałoby zmniejszenie dochodów budżetowych państwa o 15 – 20 mld zł. Jedno jest pewne: wzrost PKB w budżecie państwa za 2009 r. na poziomie 4,8 proc. jest absurdalny. Nawet minister finansów – dyżurny optymista – ma już pewne wątpliwości. Prawdziwy kryzys gospodarczy będziemy mieli dopiero w 2009 r.

Niektórzy analitycy i ekonomiści wierzą, że pewną gwarancję ochrony przed kryzysem daje nam Polakom polski nadzór finansowy – Komisja Nadzoru Finansowego. Problem w tym, że tenże nadzór nie był na tyle przenikliwy, dociekliwy i skuteczny, żeby zapobiec dwóm niezbyt skomplikowanym aferom finansowym takich firm jak WGI i InterBroke Investment. Wielu Polaków straciło kilkaset milionów złotych. To właśnie banki, fundusze inwestycyjne i OFE składają się na 200-milionowy budżet KNF. Budżet państwa jest jedynie pośrednikiem w przekazywaniu tych pieniędzy.

Zamrożona płynność kredytów

Banki niewątpliwie pożyczają dziś coraz mniej i coraz drożej klientom indywidualnym. Niechętnie pożyczają też samym bankom, tylko w jednym dniu (8 października) banki złożyły depozyty w NBP w kwocie 1 mld zł. Kredyty w Polsce będą coraz droższe i to nie tylko z obowiązku wkładu własnego, który chce wprowadzić KNF przy kredytach mieszkaniowych. To wydaje się wyjątkowo nietrafionym posunięciem, które może wręcz spotęgować kryzys w realnej gospodarce i zamrozić płynność w zakresie kredytów. Dziś trzymiesięczny WIBOR to 6,8 proc. Już wkrótce marże wzrosną, część banków już ograniczyła udzielanie kredytów we frankach i wzrosły również marże wliczane do ich oprocentowania.

Branże w opałach

O kredytach konsorcjalnych można zapomnieć. A są one wręcz niezbędne dla inwestycji w energetyce czy przy budowie autostrad, gdzie jednorazowo potrzeba nawet kilku miliardów złotych na jeden projekt. O ile do niedawna oprocentowanie dla inwestycji infrastrukturalnych wynosiło między 1 – 1,2 proc., dziś wynosi 1,5 – 2 proc. Kredyty dla drogowców będą więc bardzo drogie i trudnodostępne, a to utrudni inwestycje infrastrukturalne, w tym budowę dróg i autostrad. W jeszcze gorszej sytuacji są deweloperzy – im wręcz odmawia się dziś kredytów. Oznacza to szczególnie trudną sytuację. Nowi deweloperzy zostają z wylanymi fundamentami, klienci bez mieszkań i z kredytami, które z dnia na dzień stają się coraz droższe. Niewątpliwie dojdzie do bankructw deweloperów. Podobnie duże problemy czekają firmy transportowe, motoryzacyjne, hutnicze, produkujące materiały budowlane i przemysł meblarski.

Co zrobi RPP?

Żeby ratować własne gospodarki, banki światowe siedmiu państw znacząco obcięły stopy procentowe (na poziomie 25 – 50 pkt. bazowych), w takich krajach jak USA, Kanada, w Eurolandzie, a także w Szwecji, Wielkiej Brytanii i Chinach. Czy Rada Polityki Pieniężnej przejrzy wreszcie na oczy i zobaczy w jakim momencie kryzysu jesteśmy? W wyniku tych uwarunkowań z pewnością trudniej będzie znaleźć pracę, niższe będą wynagrodzenia. Część polskich przedsiębiorstw już zapowiada zwolnienia pracowników, a niektóre wręcz zwolnienia grupowe. Liczba nowych miejsc pracy może spaść bardzo gwałtownie. Co prawda główny ekonomista BCC, Stanisław Gomułka, twierdzi, że recesja polskiej gospodarce nie grozi i realna gospodarka polski nie ucierpi, to jednak jego pracodawca BCC słusznie ma poważniejsze obawy co do stanu naszej gospodarki.

Gorsze terms of trade

Efektem kryzysu finansowego z pewnością będą, również w Polsce, ograniczenia wydatków budżetowych, głównie na inwestycje drogowe, kolejowe i energetyczne. Dramatycznie wręcz słabo idzie wykorzystanie unijnych dotacji z budżetu na lata 2007–2013. Deficyt obrotów bieżących Polski w sierpniu wyniósł aż 1 mld 700 mln EUR. W sierpniu zeszłego roku wyniósł w tym okresie tylko 760 mln. W ujęciu rocznym to już prawie 17,5 mld EUR. Niewątpliwie więc przekroczymy barierę deficytu na poziomie 20 mld. Deficyt w handlu w sierpniu tego roku wyniósł 1,5 mld EUR, w sierpniu 2007 r. zaledwie 517 mln. Wyraźnie więc widać, że spada eksport, rośnie import, pogarszają się warunki „terms of trade”.

Grzeszą gospodarczą pychą

Polacy, w przeciwieństwie do polskiego rządu, na zagrożenia kryzysowe zareagowali błyskawicznie. Aż 39 proc. Polaków już ograniczyło swoje wydatki, kolejne 21 proc. zamierza to zrobić w najbliższym czasie. Według PBS DGA w wyniku kryzysu aż 90 proc. Polaków boi się wzrostu cen. Osłabienia gospodarczego boi się 78 proc. Polaków, problemów z kredytami boi się 73 proc., bezrobocia aż 75 proc. Polski rząd grzeszy nadal gospodarczą pychą, a Polacy nie widzą też żadnych konkretnych działań w sprawie kryzysu, mimo „czarnego piątku” na GPW. Nikt nie wie o fachowych i skutecznych procedurach, które mogłyby osłabić, bo z pewnością nie wyeliminować całkowicie, skutki tego kryzysu.

Ryzykowne przedsięwzięcie

W Europie to rządy obiecały pomoc dla bankrutujących instytucji. Tymczasem w Polsce gwarancje daje NBP, co może się okazać bardzo kosztownym błędem i ryzykownym przedsięwzięciem. NBP bierze bowiem na siebie część odpowiedzialności, co może mieć znaczenie dla polskich rezerw walutowych. Co będzie, jeśli banki wytransferują gotówkę do swych zagranicznych centrali, a o pomoc i gwarancję zwrócą się do NBP? Dopiero 10 października KNF zwróciła się do banków o raportowanie przepływów finansowych między nimi a ich centralami. Czy należy rozumieć, że wcześniej o to nie prosiła? Banki centralne obniżają stopy procentowe i tego powinna natychmiast dokonać RPP. Nasz rząd twierdzi, że nie ma kryzysu, więc nie interweniuje. Czemu więc, skoro nie ma kryzysu, NBP ulega lobby bankowemu i Związkowi Banków Polskich?

Potrzebne są zmiany

Co zrobić, by zaradzić choć w części skutkom kryzysu finansowego? Po pierwsze obniżyć podstawową stopę procentową o 100 pkt. bazowych, zastanowić się również nad stopą lombardową. Wprowadzić 100 proc. gwarancji depozytów, ale w polskich bankach, zwiększyć rezerwę dewizową państwa lokowaną w złocie. Powołać sztab antykryzysowy, składający się nie tylko z dyżurnych autorytetów, które znowu się pomyliły. Wpuścić w końcu na polski rynek fundusze arabskie i chińskie, umożliwiając im przejęcia na polskim rynku bankowo-finansowym, bo takie przejęcia niewątpliwie nastąpią. Trzeba uruchomić prawdziwie wolną konkurencję na rynku bankowym, wstrzymać do odwołania proces prywatyzacji GPW, dokonać weryfikacji personalnej osób odpowiedzialnych za gigantyczne problemy TFI, OFE i próbować naprawić gigantyczne decyzje inwestycyjne. Trzeba też odblokować i maksymalnie uprościć procedury, by przychylniej traktować polskich przedsiębiorców w procesie pozyskiwania środków pomocowych z Unii. A przede wszystkim umożliwić swobodną i poważną dyskusję w mediach o skali i skutkach kryzysu, usuwając cenzurę panującą dzisiaj w tej materii.

Janusz Szewczak
Autor jest niezależnym analitykiem gospodarczym

 

http://biznes.onet.pl/7,1513505,prasa.html

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz