Nareszcie! Mój ulubiony pisarz dostał Nobla! Mario Vargas Llosa

avatar użytkownika witas

 Uściślę wyznanie z tytułu – mój ulubiony pisarz nie-słowiański. Sienkiewicz, Prus, Bulhakow, Konrad Korzeniowski, Dostojewski, Piasecki, Mackiewicz, Wańkowicz sercu memu bliżsi, ale poza nimi – On.

 Już straciłem nadzieję, że sprawiedliwości w tym zakresie stanie się zadość. Pamiętam jak byłem wściekły kilkakrotnie gdy po raz kolejny komitet noblowski omijał Go w swoim uznaniu. Chyba wtedy też, gdy autorka „Kwiatków, bławatków” (i Kantaty o Stalinie ;) została nagrodzona. Na pewno jak zwariowany były eSeSmann ją dostawał. Mimo, że gdańszczanin. Polityczne zaangażowanie Llosy, jego prawicowe poglądy, nieprzejednany stosunek do lewicowego reżimu na Kubie były, zdaniem obserwatorów Nobla, jednym z powodów, dla których tak długo zwlekano z nagrodą dla niego. Jednak nagroda Nobla to uznanie wąskiej grupy ekspertów, a Vargas Llosa jest Kimś już od prawie 50 lat. Dla swoich czytelników jest Kimś Wielkim co najmniej od 1966 („Zielony dom”), a na pewno od 1969 [„Conversación en La Catedral]. I od tego czasu co kilka lat pisarz wyczarowuje perełki spod swojego pióra.
   Trafiłem na Llosę w „Gazecie Wyborczej”. (Przyznam się, były i takie grzechy, ale chyba czasem nam przychodzi spotkać się z "siłą co pragnąc zła, czyni dobro"). W weekendowym wydaniu były strony literackie. Gdzieś w drugiej połowie lat 90-tych była 2-stronówka o Nim (mam ją jeszcze gdzieś). O tym, że w latach 70-tych interpretowano go, szczególnie „Rozmowę w katedrze” jako opowiadanie-parafrazę o PRL. Zainteresowało mnie, wypożyczyłem, zacząłem czytać i … powaliło mnie na kolana. Nie od razu, z takim rodzajem narracji zetknąłem się po raz pierwszy (z aż tak zagmatwanym chyba i ostatni?), minęła ćwiartka książki zanim zdołał rozpoznawać w jakich latach jaki wątek dzieje się. O pogmatwanej historii Peru dużo wtedy nie wiedziałem, tym bardziej zagubiony się czułem. Ale czytając „Rozmowę …” wiele się dowiedziałem, może więcej nawet wyczułem."W jakim to momencie Peru tak się skurwiło? Historia to jedno. Najważniejsze w niej dla mnie to ukazanie potęgi upływającego czasu, zmienności wszystkiego. „Panta rei” zdaje się krzyczeć ta powieść. I krzyczy o wielu innych rzeczach – o niedoskonałości człowieka, niestałości uczuć, przemijaniu. Pamiętam odkrycie Ambrosia: „miasto przecież to samo, ale jakieś inne, obce. Zrozumiałem – widzę na jego ulicach zupełnie innych ludzi, nikogo nie znam, nikt mnie nie zna” (cytat niedokładny, z głowy).
      Po niej była „Historia Alejandra Mayty” („z zakonnic zrobili prostytutki” – to o wielbionych raczej w Polsce US Marines) – rzecz napisana w 1984 roku o latach 80-tych, stanie wojennym … w Peru, amerykańskiej interwencji (na życzenie władz, tj. junty wojskowej), a budzących przerażenie zbrodniach marksistowskiego „Sendero luminoso” [= „Świetlistego szlaku”]. Znacznie poszerzyła moją wiedzę o losach Peru – na pamiętnym Mundialu’82 w kraju byłej junty wojskowej Hiszpanii spotkały się w jednej grupie drużyny o tych samych biało-czerwonych barwach i z państw rządzonych przez dyktatury wojskowe. Jedna poddana Sowietom, druga równie nielubianym jak u nas Sowieci – Gringos. Obie junty żądały sukcesu swoich drużyn. Bramki Laty, Bońka i innych spowodowały zastrzeżeniu sytuacji w tym drugim państwie. I jak tu nie wierzyć w prawo równowagi?
     Po trochę rozczarowującej „Historii Mayty” (ale mocno pouczającej!) – „La casa verde”. Bo inaczej nie nazywam tej książki. Niesamowitej. Mimo doświadczenia ze zmienną narracją „Rozmowy” długo, długo nie mogłem powiązać wszystkich wątków. Powieść zrodzona z wielkiej miłości do swojego kraju, jednak ta miłość nie przesłania kochankowi (autorowi) dostrzegać istotnych wad Peru. Skandalizująca jak większość dzieł Llosy – tytułowy Zielony dom to luksusowy dom publiczny. W którym właściciel, nieznajomy przybysz z niewiadomo skąd trzyma pewną tajemnicę. Przemijanie czasu tu jest pokazane równie okrutnie i bezwzględnie.
     Plaza de Arma w Piura
 
   „Pantaleon i wizytantki”. Lekka opowieść, skandalizująca mocno. Wizytantki to wojskowe prostytutki. Albo panienki dla wojska. Potem znów skandal erotyczny (pedofilski ale z tych, o których każdy dorastający pollucjujący śni)  w „Pochwała macochy”.
„Wojna końca światów”, „Szczeniaki”, „Miasto i psy”. Wyczytałem wszystko Llosy w kilku dostępnych mi bibliotekach, aż… się Nim zmęczyłem.
    Po kilku latach przerwy znalazłem „Święto kozła” [= „La fiesta del Chivo]. Czapki z głów panowie i panie! Niesamowita dla mnie pozycja. Proza, nastrój i temat. Genialnie, mistrzowsko opisana groza rajskiej wyspy zamienionej przez Dyktatora w piekło. Znane nam z zimnej Europy Hitlera i Stalina, ale nie wyobrażone wcześniej dla tropikalnej wyspy, która połowie bogatszego świata kojarzy się tylko z błogim odpoczynkiem, ciepłem, radością, pięknymi uśmiechami dziewcząt, merengue i rumem. „Tylko” trzy wątki akcji i  czasu, więc dla konesera MVL „małe piwo”. Oczywiście nie obyło się bez erotyki:
„Spojrzał na nią tak jak patrzy się na kobietę na ulicy jedynie w tej części świata. Wzrokiem widzącym przez materiał ubrania, pieszczącym każdą jej wypukłość i wklęsłość” (cytat z głowy).
Ale była i erotyka budząca wymioty. Opis gwałtu to raczej pornografia, a w odbiorze antypornografia. Głośny, niemy krzyk gwałconej dziewicy.
Ale i krzyk gwałconego kraju. I jego czyn. Bohaterstwo dwunastu wspaniałych. Którzy za to zapłacili śmiercią. Niektórzy znaczniej ciężej. Najbardziej sadystyczne, szczegółowe opisy tortur jakie pamiętam od „Kolumbowie rocznik 20-ty”. Basik.
 Tak daleki pisarz, tak daleki obiekt jego prozy, a jednak nam bliski. Nie rozumiałem jak po takim dziele można nie dostać literackiego Nobla. Ale w ko}cu doczekaliśmy się.
    Ostatnia Jego książka „Szelmostwa niegrzecznej (w oryginale: „złej”) dziewczynki”. Jak zwykle świetna. Znowu nieubłagane przemijanie czasu. Historia wielkiej miłości. Peru z oddali, ale jakby najnowszy odcinek jego historii. Ponownie dowód miłości i oddania dla swojego kraju.
   Nie wiem jakim byłby prezydentem Peruwii, ale jestem pewny, że z uczciwością i czułością zajmował się by sprawami państwa. Ukochana ojczyzna napluła mu w twarz w 1990 r. wybierając zamiast Niego na prezydenta japońskiego przybłędę. Pamiętam jak w programie „7 dni świat” zachwycał się „tym zwycięstwem demokracji i wiary w przyszłość nad ciasnym nacjonalizm i rasizmem” redaktor Mroziewicz (dostawał swego czasu jakieś TV-nagrody, razem z Maxem Kolonko i innymi „osobowościami” telewizyjnymi). Po kilku latach ten wybór narodu peruwiańskiego przekształcił państwo (nigdy zbyt praworządne) w skorumpowaną dyktaturę z wszechwładnym szefem tajnych służb, wprost z opisów Peruwii lat 50-tych w „Rozmowie w katedrze”. Po społecznych protestach, wprost rewolucji ze zrabowanym olbrzymim majątkiem biednego Peru uciekł do swojej pierwszej ojczyzny Japonii, której był również obywatelem, więc ta odmówiła wydania złodzieja.
   Ale prawdziwa miłość wybacza wszystko, więc i syn swojej wielkiej ojczyzny pogodził się z nią po jakimś czasie. Współcześnie dzieli czas na mieszkanie w Peru, USA i Europie (rynek wydawniczy).
Powtórzę za Lestatem  - VIVA MARIO!

1 komentarz

avatar użytkownika pokutujący łotr

1. pokutujący łotr

dopisuję Eviva Mario! obiema rękami!

Ostatnio zmieniony przez pokutujący łotr o sob., 09/10/2010 - 17:37.

Nie lękaj się, wszyscy przeciwnicy rozbiją się u stóp Moich (Chrystus do Św. Faustyny)