Postępy demokracji są takie, że z czasem sprawy komplikują się tak bardzo, że obywatel coraz mniej ma do powiedzenia, zdany na (łaskę, bo przecież nie niełaskę) ekspertów. Tedy, gdy eksperci mówią, by milczał, to obywatel siedzi cicho.
I tym razem, gdy prezydent L. Kaczyński zagłosił propozycję zapytania obywateli o zdanie w kwestii prywatyzacji szpitali, zaczynają się odzywać eksperci, którzy twierdzą, że przeciętny burak, jak choćby ja, nie ma bladego pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi, więc najlepiej, żeby siedział cicho. Ekspert mówi, masy milczą, to proste. Zresztą już nie tylko pojedynczy ekspert z tego czy innego kąta, ale i cały związek lekarski wydaje z siebie eskpertyzę, że obywatele nie kumają czaczy. Lekarze proponują najwyżej takie, mniej więcej, pytanie:
"Czy chcielibyście, żeby było lepiej?"
("Obywateli można zapytać, co najwyżej, czy chcą, aby system był sprawny, aby nie marnował ich pieniędzy, aby leczenie było dostępne niezawodnie - bez kolejek, bez łapówek i tzw. szarej strefy" - czytamy w oświadczeniu OZZL.")
Być może taka propozycja świadczy o dobrym samopoczuciu lekarzy i o ich figlarności. Całkiem figlarnie wypowiedział się też legendarny Bukiel, który jeszcze niedawno pomstował na PO, że komercjalizacja może wcale nie zapewnić poprawy standardu usług medycznych, ponieważ i tak nie przewiduje się urynkowienia tychże usług, ale teraz dokonał zwrotu w inną stronę, twierdząc, że sprzątaczki i inni mechanicy samochodowi nie będą przecież decydować o tym, jak ma wyglądać reforma służby zdrowia.
Niby wszystko święta prawda, tylko że wydaje się, iż to właśnie z piniendzy wielomilionowej rzeszy obywateli nie tylko utrzymywana jest ta cała służba zdrowia, ale i finansowane są co parę lat uzdrowieńcze reformy w tym sektorze. Więc tak nawet na mój ciasny rozum, to "mnie sie wydaji", że kto jak kto, ale przeciętny obywatel ma co nieco do powiedzenia na temat tego, czy z jego piniondzmi robi się pożytek, czy też wyrzuca je po raz kolejny w błoto, by za jakiś czas znowu przyjść z kolejnymi obietnicami kolejnej reformy i kolejnymi wcyiągniętymi po piniondz ręcami.
W Polsce, czego każdy myślący obywatel ma dość jasną świadomość, słowo "prywatyzacja" (czy nawet "komercjalizacja") jakoś przywołuje skojarzenia ze złodziejstwem i uwłaszczaniem się rozmaitych spryciarzy na majątku publicznym, a potem przebieraniem się tych spryciarzy w szaty wielkich biznesmenów, gotowych nawet inicjatywy dobroczynne wspierać, by nieco przeprać sobie trochu piniendzy. Jakoś po tych blisko 20 latach "kapitalizmu politycznego" w Polsce, czyli twórczego pochodu neosocjalizmu z elementami wolnego rynku, mam coraz większe wątpliwości, czy kolejna wizja uzdrawiania sektora przez jego "prywatyzowanie" czy "komercjalizowanie" nie zakończy się kolejnym blamażem. To znaczy, kto skorzysta na tym, ten skorzysta, ale ja - jako pacjent - skorzystam najmniej. Oczywiście, mogę się mylić, wszak gdzie mnie tam do jakiegoś eksperta, który o wiele lepiej ode mnie wie, jak moje comiesięczne haracze składane "państwu" wydawać, tzn. jak je alokować :)
Biorąc pod uwagę jeszcze to, jak zakończyła się reforma ubezpieczeń, to można z dużą dozą prawdopodobieństwa sądzić, że po kolejnej reformie służby zdrowia nasze, tj. zwykłych buraków, nakłady na ten sektor wzrosną, a nie zmaleją. Gdyby bowiem myślano jednocześnie o wprowadzeniu wolnego rynku usług medycznych, likwidacji przymusowych ubezpieczeń, to można by może mieć nadzieję na jakiś jakościowy przełom, ale i tak przecież pozostaje kwestia tego, jak miałaby taka prywatyzacja przebiegać (kto stawałby się właścicielem sprzętu medycznego nabywanego dotąd głównie z pieniędzy publicznych lub zbiórek charytatywnych?). Jak należałoby podejść do kwestii finansowania leczenia chorób przewlekłych (czy zdać się wyłącznie - oczywiście za pomocą zachęcających ulg podatkowych - na powstawanie prywatnych fundacji i dobrowolnych donatorów wspierających np. kliniki onkologiczne, czy też zabezpieczać ich funkcjonowanie z budżetu państwa)?
Politycy uważający się za liberałów (ale ja za ten "liberalizm" zafundowany nam przez KLD, dziękuję), ale też i wielu innych wolnomyślicieli, przekonuje nas, że nie mamy nic do powiedzenia w kwestii strukturalnych i własnościowych zmian w służbie zdrowia, mimo że to my łożymy na nią ciężkie pieniądze. (BTW, czy ktoś rozliczył komunistów z kosztów odejścia od decentralizacji służby zdrowia wprowadzonej przez AWS na rzecz stworzenia scentralizowanego systemu za czasów Millera? Ile kosztuje obecnie biurokratyczna obsługa całego systemu zdrowotnego?) Oni nam mówią, że nie mamy nic do gadania, nie tylko zapominając o tym, kto tu komu powinien służyć i kto tu tak naprawdę jest płatnikiem, a kto usługodawcą - ale też o tym, że minie wnet 20 lat od odejścia od peerelowskiego systemu w opiece medycznej, a ci wszyscy eksperci wciąż i wciąż nie są w stanie zapewnić obywatelom normalnych standardów. Może więc należałoby oprócz referendum spytać przy okazji: czy chcecie nadal takich specjalistów od reformowania służby zdrowia?
http://www.rp.pl/artykul/2,201910_Lekarze_przeciwni_referendum.html
2 komentarze
1. Referendum powinno zawierać więcej pytań, OPCJI
2. > FYM-ie: "obywatele nie kumają czaczy"