Tomasz Strzyżewski - niedole antycenzora (1)
godziemba, śr., 21/07/2010 - 06:47
Pod koniec 1977 roku wydawnictwo „Aneks” opublikowało „Czarną Księgę Cenzury PRL” opartą na skopiowanych materiałach Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk przywiezionych do Szwecji przez b. cenzora Tomasza Strzyżewskiego.
Tomasz Strzyżewski, dzięki wsparciu brata, w sierpniu 1975 roku został zatrudniony w krakowskiej delegaturze GUKPPiW. Już samo zapoznanie się z charakterem zajęcia, a zwłaszcza z obowiązującymi w urzędzie wytycznymi, stanowiło dla niego wstrząs. „Ja się [tego] nie spodziewałem – opowiadał. – Nagle tam wszystko jak na dłoni widzę, wszystkie te kłamstwa i wszystkie te nieczyste sprawy”. Od początku postawił sobie za cel ujawnienie ogromu dokonywanych na społeczeństwie manipulacji. Podjął się benedyktyńskiego wręcz dzieła: przepisywania, podczas nocnych dyżurów w Drukarni Narodowej przy ul. Wielopole, cenzorskiej biblii – „Księgi zapisów i zaleceń GUKPPiW” oraz kompletowania innych dokumentów z urzędu przy Rynku Kleparskim. Zapełnione pismem zeszytowe zszywki przechowywał w domu, w specjalnej skrytce w szafie.
Ostatni dyżur poprzedzający urlop pełnił z 9 na 10 marca, do godz. 1.30. Ruszył w drogę. Przez kontrolę celną przeszedł w marynarce i rozpiętym płaszczu, z materiałami przytwierdzonymi do pleców. Wsiadł na prom do Szwecji. „To było nieprawdopodobnie przyjemne uczucie, ale cały czas byłem spięty”. Z tego co mu w razie zdemaskowania groziło, doskonale zdawał sobie sprawę. „Co by się ze mną stało? Wiadomo [...]. Szpiegostwo!”.
Po przybyciu do Szwecji chciał natychmiast opublikować przywiezione rewelacje. Jednak przedstawiciele szwedzkiej Polonii potraktowali go jako prowokatora, mitomana lub „tylko durnia marzącego o złotych górach z CIA”. Jerzy Giedroyć tłumaczył: „Obiekcje miało wtedy b. dużo ludzi z FE [Free Europe – przyp. Godziemba] włącznie”. Inni nie doceniali wagi dokumentów. Pomarcowy emigrant Józef Dojczgewand stwierdzał, że „nie interesował się tą sprawą, ale to chyba nie jest ważne, jego natomiast interesuje [...] jak wygląda system parlamentarny w PRL”.
„Emigracja, w której objęcia wpadłem – wspominał po latach - po udanym wywiezieniu zbrodniczych dokumentów, nazywała siebie enigmatycznie „emigracją pomarcową”, mimo że w istocie była ubocznym tylko produktem „sześciodniowej” wojny na Bliskim Wschodzie w 1967 roku. Rekrutowała się głównie z warstwy społecznej, która rozkazem z Moskwy, nagle odepchnięta została od władzy i wpływów. Byli to najczęściej etatowi pracownicy partyjno-państwowych struktur władzy państwowej oraz komunistycznych mass mediów (głównie dziennikarze, redaktorzy, a nawet cenzorzy), a także aparatczycy zatrudnieni na stanowiskach nomenklaturowych w gospodarce i usługach, jak również w nauce i kulturze. Prawdziwa emigracja niepodległościowa, reprezentowana przez takich, dawno już okrytych sławą i niezmiernie zasłużonych działaczy, jak Jan Nowak-Jeziorański lub Jerzy Giedroyc czy też innych, aktywnych w pozostałych polskich ośrodkach, jak np. w londyńskim czy nawet sztokholmskim – z naiwnym zachwytem powitała ów nieoczekiwany napływ „świeżej krwi”. Radość ich była nawet zrozumiała, zważywszy że tak wielu młodych, wykształconych i pełnych energii życiowej intelektualistów, przybyłych w dodatku prosto zza „żelaznej kurtyny”, pozwalało radykalnie wzmocnić pracę emigracji na rzecz odzyskania przez Polskę wolności oraz wydatnie usprawnić pomoc dla opozycji, walczącej z komunistycznym reżimem w kraju. Oszołomieni pozytywnym obrotem spraw, starsi, „przedwojenni” panowie pośpiesznie odsuwali z pola widzenia wszelkie nasuwające się refleksje czy wątpliwości co do szczerości przybyszów, deklarujących – nagle, swym tak zgodnym, wielotysięcznym chórem – swój antykomunizm, mimo że jeszcze przed chwilą (również jak jeden mąż) trwali wiernie na straży komunizmu. Przyjęli więc ich z otwartymi ramionami, dając świetne posady w rozgłośniach radiowych (np. w RWE), w prasie emigracyjnej czy rozmaitych polskich organizacjach i pomagając na inne jeszcze sposoby. W1977 roku proces owego „oswajania” był już zakończony. Nie było więc dla mnie miejsca, zwłaszcza że opinii o nowych uciekinierach z kraju „przedwojenni” decydenci zasięgali u świeżo zaakceptowanych i już prywatnie z nimi zaprzyjaźnionych „pomarcowców”
Nic więc dziwnego, że tak „urobiona” przez pomarcowców emigracja przyjęła go z rezerwą, graniczącą czasem z niechęcią, a nawet rzadko ukrywaną irytacją, by nie rzec z oburzeniem. Musiałem najwidoczniej - wspominał - przeszkadzać tym „uchodźcom politycznym” w prezentowaniu peerelowskiej cenzury w sposób umożliwiający zatajanie ich własnej roli w funkcjonowaniu tegoż systemu i niedopuszczający do jakichkolwiek skojarzeń z faktem, że to przecież oni sami współtworzyli cały system, jako taki. Umiarkowana życzliwość, z jaką początkowo wielu z nich mnie darzyło, zmieniła się w ledwo ukrywaną wrogość, gdy znikły już wątpliwości co do tego, że nie łączy mnie z nimi wspólnota interesów.(…) Wielotysięczna armia dziennikarzy i autorów w Polsce, oddająca się prostytucji intelektualnej, środowisko, które sami na emigracji też reprezentowali, stanowiła rzeczywisty fundament cenzury.”
Dyskredytująca Strzyżewskiego kampania, podkreślająca fakt, iż był cenzorem, podczas gdy faktycznie był antycenzorem, miała na celu odwrócenie uwagi od własnej przeszłości przedstawicieli emigracji pomarcowej. Najłatwiejszym zaś sposobem uwolnienia się od ciążącego kompleksu winy jest przerzucenie go na kogoś, kto go nie ma.
Mimo to materiały wzbudzały coraz większe zainteresowanie zachodnich mediów. W końcu ukazały się nakładem „Aneksu”. Tom pierwszy osiągnął łączny nakład 10 tys. egz., natomiast drugi – 12 tys. Sprawa nabrała posmaku skandalu, ponieważ bohater, w pierwszym patriotycznym odruchu zrzekłszy się honorarium, wkrótce został bez środków do życia, podczas gdy niezbyt moralnie uprawniony zysk londyńskiego wydawcy przyniósł okrągłą sumkę.
Równocześnie starano się zniechęcić zachodnich dziennikarzy od robienia wywiadów z nie znającym języka angielskiego Strzyżewskim. W trakcie jednego z wywiadów b. cenzor zauważył, że jego tłumacz – Andrzej Koraszewski zaniechał po prostu tłumaczenia. „Zauważyłem zażenowanie dziennikarza, a rzucane ku mnie spłoszone spojrzenia nie pozostawiały wątpliwości co do treści wypowiedzi Koraszewskiego. Domyśliłem się, że są to rzeczy bardzo dla mnie niepochlebne. Zainteresowanie mediów wygasło niemal natychmiast! Nawet wywiad, przygotowany już w szwedzkiej telewizji, został odwołany.”
Wkrótce do Strzyżewskiego dotarły wiadomości, że Koraszewski (notabene były, długoletni funkcjonariusz partyjny i związkowy, pracownik Agencji Robotniczej), bliski współpracownik Eugeniusza Smolara, rozgłasza informacje, że „Strzyżewski zrobił TO dla pieniędzy!” W tej sytuacji, wspomina Strzyżewski „sporządziłem pisemne zrzeczenie, wysyłając je następnie do wydawcy „Czarnej Księgi”. Był nim redaktor „Aneksu” Eugeniusz Smolar, który później w filmie Grzegorza Brauna „Wielka ucieczka cenzora” podtrzymał tę kłamliwą wersję, mówiąc:„Rozpocząłem wielotygodniowe, trudne negocjacje, przekonując [go], że być może w latach pięćdziesiątych ktoś na Zachodzie byłby w stanie wypłacić mu oczekiwane kilkaset tysięcy [!] dolarów...”. Ową wypowiedź prostował sam zainteresowany: „Nigdy [...] nie podejmowałem żadnych rozmów na temat pieniędzy”. Potwierdził to w liście do redakcji „Biuletynu IPN”, że Strzyżewski: „kierował się wyrażanym w listach do mnie przekonaniem, że powinien był otrzymać więcej pieniędzy za przemycone dokumenty cenzury”.
W 1980 roku Koraszewski napisał broszurę, w której oskarżył Strzyżewskiego o bycie agentem bezpieki. „Analiza porównawcza – pisał Koraszewski - tekstów Stanisława Wałacha, Ryszarda Gontarza i innych z tekstami nijakiego Tomasza Strzyżewskiego ostatecznie potwierdziła nasze wcześniejsze podejrzenia, że ten ostatni jest agentem bezpieki. Osobnik pod nazwiskiem Strzyżewski pojawił się pod moim dachem w marcu lub kwietniu 1977 r. Przedstawił się jako były pracownik krakowskiej cenzury, który zbiegł z materiałami swego urzędu, aby, jak się wyraził, pomścić Katyń. Pan S. używał w swoich wypowiedziach stylistyki policyjnego raportu. A więc pojawiały się tu gęsto takie pojęcia jak osobnik, nijaki, rzekomy, itp., kiedy mówił o własnym dziadku, który zginął w Katyniu, nieodmiennie wymieniał najpierw nazwisko a potem imię. Podczas naszego pierwszego spotkania pan S. stwierdził, że materiały, które wywiózł są ogromnej wartości i że spodziewa się za nie otrzymać kilkadziesiąt tysięcy dolarów.”
Otrzymane przez Strzyżewskiego w 2005 roku zaświadczenie o statusie pokrzywdzonego oraz dokumenty z IPN w pełni potwierdziły jego wersję, a jego dziadek – porucznik Wincenty Strzyżewski faktycznie został zamordowany przez Sowietów w Katyniu.
Innym powodem nienawiści pomarcowej emigracji do Strzyżewskiego był fakt, iż wkrótce zaangażował się w działalność w Konfederacji Polski Niepodległej. Jak wspomina nasz bohater: „Słowo niepodległość było przez tych ludzi zawsze, aż do upadku komunizmu, wyszydzane. Konfederacja Polski Niepodległej, której Szwedzkie Biuro Informacyjne udało mi się na przekór ogromnym trudnościom prowadzić, była dla nich przysłowiową płachtą na byka. OPON (Ośrodek Polskich Organizacji Niepodległościowych) – najstarszą organizację emigracji niepodległościowej w Szwecji, omijali z daleka, jako gniazdo reakcji, siedlisko
ciemniaków i „bogoojczyźnianych” patriotów–oszołomów.”
W końcu lat 70. fragmenty „Czarnej księgi cenzury PRL” zostały wydrukowane przez podziemną Niezależną Oficynę Wydawniczą: „format A-4, niewyraźny powielaczowy druk, a jako okładka fotografia z frontonem znienawidzonego Głównego Urzędu Kontroli”. Zdecydowano się na niestosowaną dotychczas formę kolportażu, polegającą na rozsyłaniu pocztą lub dostarczaniu osobiście według skonstruowanej doraźnie specjalnej listy adresowej. Znaleźli się na niej główni przedstawiciele urzędowej elity opiniotwórczej, „ażeby nikt nie mógł powiedzieć, że nie wie, czym się zajmuje cenzura, co ona robi, jakie spustoszenia sieje” – wyjaśniał Mirosław Chojecki.
„Nazwane to zostało dokumentem hańby – notował minister kultury i sztuki Józef Tejchma. – Również dla mnie jest to lektura wstrząsająca”. Porównywano ją, chociaż „tyczyła innej dziedziny życia i nie zawierała aż takich okropności – z rewelacjami [...] Światły”.
Na polecenie premiera Piotra Jaroszewicza dokonano przeglądu wytycznych, „radykalnie je przy okazji redukując. Księga cenzorska schudła jak szczapa”. Wykreślono wówczas około 70 proc. ogólnej liczby zapisów.
Cdn.
- godziemba - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
Etykietowanie:
napisz pierwszy komentarz