Pamiętam wielką polityczno- medialną awanturę. Pamiętam, bo trudno tak szybko o niej zapomnieć. Zaangażowała się w nią Rada Etyki Mediów, wszyscy tzw. najwybitniejsi dziennikarze, liczni eksperci, a nawet paru salonowiczów. W efekcie tej nawałnicy przetaczającej się przez wszystkie środki masowego przekazu niejaki Jan Pospieszalski został odsądzony od wszelkiej czci i wiary, pozbawiony moralnego prawa wykonywania zawodu dziennikarza i opatrzony etykietą pisowskiego aparatczyka zaś jego przełożonej Ewie Stankiewicz "niezależni" sponsorzy odmówili promocji filmu nie chcąc być w jakikolwiek sposób kojarzonymi z tak naganną postacią nahalnej partyjnej propagandzistki. A o co chodziło?
Otóż chodziło o film Solidarni 2010, w którym ludzie na ulicy mówili, co myślą. Zdziwiło mnie nieco, że w kraju demokratycznym, w którym wolność słowa jest rzekomo jednym z podstawowych praw obywatelskich tak wielkie oburzenie wywołuje pokazanie w telewizji opinii ludzkich. Pomocne media pospieszyły mi jednak wyjasnić, że nie chodzi o to, co ludzie mówili, bo faktycznie w demokratycznym społeczeństwie każdy może mówić, co chce, ale o to, że odpowiedzialny i szanujący się dziennikarz ma obowiązek słowa tak kontrowersyjne jak te, że Tusk ma krew na rękach opatrzyć właściwym komentarzem tak, aby społeczeństwo wiedziało, że to tylko opinia nie do końca zrównoważonego typka z ulicy, której dziennikarz ani medium dla którego pracuje kompletnie nie podzielają. Rzekomo to właśnie brak takiego komentarza spowodował, iż Rada Etyki Mediów udzieliła Janowi Pospieszalskiemu i Ewie Stankiewicz publicznej nagany.
Protestowałam wówczas, że w takim np. Szkle Kontaktowym rożnego autoramentu pomyleńcy gorsze rzeczy mówią dzwoniąc i nic się nie dzieje. Przekonywano mnie jednak, że w wypadkach co bardziej drastycznych słów prowadzący mający opinię doskonałych i odpowiedzialnych dziennikarzy zawsze reagują. Niestety nie pamiętałam wtedy adekwatnego przykładu. Jednak wczoraj z braku jakichkolwiek alternatyw w telewizji włączyłam rzeczony wiodący program satyryczny na około 4 minuty, bo dłużej wytrzymać go nie mogę. I trafiłam od razu na pierwszy telefon widza. Pewna bojowo nastawiona platformerska babcia jęła wykrzykiwać "ręce precz od Palikota" oraz "niech prezydent (ten nieżyjący - przyp. aut.) najpierw przeprosi za to, co zrobił z samolotem", a także wiele innych obelżywych tekstów pod adresem nieżyjącego prezydenta i jego brata. Czekałam więc z wypiekami na twarzy na adekwatną reakcję prowadzących ( Tomasza Sianeckiego i Marka Przybylika). Nie doczekałam się. Panowie omówili jedynie etymologię imienia Grażyna w tonie sugerującym wielką sympatię do dzwoniącej.
W tej sytuacji apeluję do Rady Etyki Mediów, aby zajęła się tą sprawą i udzieliła nagany panu Tomaszowi Sianeckiemu i innym współtwoprzącym program Szkło Kontaktowe za brak reakcji na obelżywe i oszczercze słowa wypowiedziane pod adresem nieżyjącego prezydenta i innych osób we wczorajszym programie Szkło Kontaktowe (9 lipca 2010, g 22.00) przez słuchczkę podpisaną jako pani Grażyna z Iławy. Oczekuję reakcji podobnej jak w wypadku Jana Pospieszalskiego i Ewy Stankiewicz, co zgodnie z zasadą sprawiedliwości nie jest chyba niczym dziwnym. Toteż, jak obywatelka mająca zaufanie do demokratycznych instytucji państwowych jestem przekonana, że taka reakcja będzie.
I jeszcze jedno. Wczorajszy program Szkło Kontaktowe jest dobitnym przykładem na to, że oczywistą bzdurą jest wmawianie komukolwiek, iz Palikot mówi to, co ludzie i tak myślą. Gdyby tak było - to byłoby pół biedy. Ale niestety jest odwrotnie. To ludzie słowo w słowo powtarzają, co mówi Palikot. To ludzie od niego uczą się myśleć. I dlatego Palikot nie jest nieszkodliwym błaznem ale bardzo niebezpiecznym dla polskiego życia społecznego elementem. Nie należy go, jak postulują niektórzy ignorować. Jego trzeba wszystkimi siłami zwalczać i jak najszybciej na stałe usunąć z życia politycznego zanim narobi jeszcze więcej szkód - szkód nieodwracalnych.
http://wykluczona.salon24.pl/206192,do-rady-etyki-mediow-czekam-na-interwencje
napisz pierwszy komentarz