Za nami pierwsza tura wyborów prezydenckich. Wynik, choć dla niektórych zaskakujący, jednak, dla uważnych obserwatorów sceny politycznej i nastrojów społecznych, oczekiwany. No, może z wyjątkiem sondażowni, które nie wiadomo dlaczego, uparły się aby zrobić niezły wynik za mniejsze pieniądze, czyli tzw. dobry interes jak każe liberalne nastawienie do gospodarki. Nie wyszło, bo Polacy przypomnieli sobie czasy PRL i na pytania ankieterów udzielali odpowiedzi oczekiwanych przez pytających lub nie udzielali odpowiedzi wcale. Wypisz, wymaluj, jak w wywiadach dla Dziennika Telewizyjnego. Pytanie - Dlaczego tak roblil? – wydaje się , o tyle uzasadnione, że tych błędnych odpowiedzi wyborcy udzielali ankieterom reprezentującym media niepubliczne, więc, to niby nie to samo, co telewizja reżimowa za „komuny”. Jednak, widać z tego wyraźnie, że Polacy nie tacy idioci jak media sądzą i wiedzą, które media są teraz mediami reżimowymi. Jednak wylano już na ten temat tyle krokodylich łez, że i pisać dalej nie ma o czym.
Przed nami druga tura wyborów. Wiadomo, kto się w niej zmierzy i z kim. Widomo, że obaj kontrkandydaci będą się bili o pozyskanie elektoratu „tego trzeciego”, choć pod żadnym pozorem nie powinni tego robić, bo jest to dla jednych i drugich prosta droga do porażki. Wiadomo, że obaj kontrkandydaci nie będą się bili o niezagospodarowany elektorat, bo zostało na to zbyt mało czasu, choć, jak pokazuje nadspodziewanie dobry wynik „tego trzeciego”, warto by tyłek ruszyć i pojechać w Polskę, szczególnie w okolice, gdzie ludzie się jeszcze wahają. Wiadomo też, że sztaby kontrkandydatów wyciągną w tej fazie najtęższe działa i walną z „grubej rury” w kierunku strony przeciwnej, używając choćby „dziadka z Wermachtu” czy amunicji typu „ i nikt nas nie przekona, że czarne jest czarne a białe jest białe”. Oczywistym jest również to, że jedna strona będzie do bólu szukać lekarstwa na „umierającą pod rządami przeciwników” służbę zdrowia a druga będzie udowadniać, że gdyby nie oni, to służba zdrowia już by nie żyła a przynajmniej by miała odcięte nogi, gdyby rządy przeciwników potrwały choć jeden dzień dłużej niż dwa lata.
Myślę jednak, że mało kto realnie wie, o co się toczy cała gra. Otóż szanowni Państwo, gra się toczy o VETO. Aż VETO i tylko VETO. Tyle hałasu o VETO? – Zapyta jakiś zdezorientowany wyborca. Ano tak. Wyłącznie o VETO!
Urząd Prezydenta Polski jest urzędem specyficznym. Jest to najwyższy urząd w państwie a zarazem urząd o niewielkich uprawnieniach i najniższych możliwościach realnego wpływania na władzę. Niby wszyscy powszechnie wiedzą, że tak jest, że Prezydent niewiele realnie może, a wszyscy politycy jednak toczą zaciekły bój o ten urząd. Dlaczego? Chcą tego splendoru, otoczki, limuzyn i blichtru? Otóż nie! Oni wszyscy pragną jednego. Dorwać się do VETO. Tylko VETO jest tym atrybutem władzy, o który warto walczyć. Szczególnie teraz, gdy do odrzucenia prezydenckiego VETO, potrzeba w Sejmie głosów ponad 2/3 liczby posłów, a jak wiadomo, w ciągu ostatnich, z górą dwudziestu, lat, żadne ugrupowanie polityczne nie miało w Sejmie takiej większości. Ani samodzielnie ani w jakiejkolwiek, mniej czy bardziej egzotycznej, koalicji. Gra idzie więc, o VETO, w sensie szczególnym.
Platforma Obywatelska, jestem o tym przekonany, ale odszczekam, jeżeli po zwycięstwie kandydata PO ten scenariusz nie będzie miał miejsca, dąży do obsadzenia stanowiska Prezydenta swoim kandydatem, czyli Komorowskim, gdyż zakłada, że dzięki temu uda się jej przeprowadzić przez parlament te ustawy, które dotychczas wetował poprzedni prezydent, oraz, że uda się, dzięki temu i dzięki stworzeniu wielkiej koalicji PO-PSL-SLD, przeprowadzić mała nowelizację konstytucji, aby zmienić próg potrzebny do odrzucania prezydenckiego VETO z 2/3+1 do 50%+1 głosów. A dalej to już prosta droga, do władzy absolutnej. Propagandowo mówi się jednak o tym, że będzie można, dzięki temu, skuteczniej rządzić dla dobra Polski i jej obywateli. Ale powszechnie wiadomo, że to jest jedna WIELKA ŚCIEMA wyborcza. Na dodatek - Jak brzmi!
Prawo i Sprawiedliwość dąży do utrzymania status quo, aby nie dopuścić PO do przejęcia całej władzy i przeprowadzenia Polski z pozycji o, w miarę zrównoważonym, układzie socjalistów (SLD), orto-liberałów (PO) i socjal-chadeków (PiS), w pozycję zdominowaną, na najbliższe 4 do 8 lat, w większości przez orto-liberałów (PO). Oczywiście PiS chce również ugrać coś dla siebie, bo prawo do VETO, przy ewentualnej wygranej ich kandydata, będzie stosowane, zapewne, szczególnie często i wcale nie wyjątkowo. I to już nie jest propaganda PO, tylko oczywista oczywistość, używając słów klasyka z tejże PiS.
W pierwszym przypadku, czyli wygranej PO, zagrożenie wydaje się większe. Przynajmniej dla zwykłych obywateli. Stworzenie sytuacji całkowitego monopolu jednej z partii, czego przykład mieliśmy zarówno za „komuny” jak i za krótkich rządów PiS, nie wróży nam i Polsce niczego dobrego. Tak jak niczego dobrego nie wróżą nigdy rządy i polityka sprawowana z pozycji siły.
W drugim przypadku, czyli wygranej PiS, zagrożenie, choć mniejsze, jest również istotne. Choć, moim zdaniem, zagwarantuje to kontrolę nad ewentualnym rozpasaniem władzy sprawowanej przez PO, to jednak może być też niepotrzebnym, bo wyrachowanym politycznie, „rzuceniem kłód pod nogi” rządu, w sytuacjach, gdy tak naprawdę, w wielu konkretnych przypadkach, należałoby usuwać te wiatrołomy i osuwiska z tej drogi.
Sytuacja wydaje się patowa. Jednak nie do końca. Wyborcy, czyli my, podejmując duże ryzyko, możemy dopuścić do wygranej PO w nadziei, że w ciągu roku, nie przeprowadzą oni skutecznie takich zmian, w tym zmian w konstytucji, które sprowadziłyby rolę głowy Państwa do pozycji MALOWANEGO PREZYDENTA. Jednocześnie, dobry wynik wyborczy PiS, byłby gwarancją, że w najbliższych wyborach parlamentarnych oraz poprzedzających je wyborach samorządowych, PiS odzyska znaczenie jako druga, i znacząca partia polityczna, bez której zgody niemożliwe będzie samodzielne rządzenie w samorządach i w Sejmie. Wynik najbliższych wyborów parlamentarnych, w których po ok. 40% głosów zdobywa PO i PiS, 15% SLD a resztę pozostałe ugrupowania, jest jak najbardziej możliwy. Byłoby to idealne rozwiązanie do tworzenia dowolnych koalicji dla mało kontrowersyjnych i w miarę bezpiecznych rozwiązań legislacyjnych oraz, w razie potrzeby i konieczności, do szukania kompromisu w ramach wielkiej koalicji PO-PiS, dla rozwiązań legislacyjnych o dużym znaczeniu dla Polski, Polaków i naszego miejsca w Europie i świecie. Szczególne miejsce, w tym układzie sił, zyskałoby SLD, które, zależnie do potrzeb legislacyjnych, mogłoby wchodzić do koalicji z PO lub PiS. Umiejętne wykorzystywanie tej pozycji byłoby gwarancją na odbudowę znaczenia SLD na polskiej scenie politycznej oraz na umocnienie Napieralskiego, w roli młodego, zdolnego i nowoczesnego lidera partii. SLD stoi, więc, przed szansą dalszego, korzystnego zdyskontowania swojego sukcesu z pierwszej tury wyborów prezydenckich. Warunkiem jest jednak umiejętne postępowanie w obliczu wyzwań przed drugą turą wyborów. Nieudzielenie wyraźnego poparcia PO czy PiS, jest w tym przypadku rozwiązaniem najlepszym z możliwych dla SLD i jej lidera.
Mam jednak duże wątpliwości, czy naszych polityków stać na takie dalekowzroczne myślenie. Na myślenie o Polsce w kategoriach wykraczających poza interes partyjny, interesy sympatyków partii, interesy niereprezentatywnej grupy społecznej. Dlatego, z wielką obawą i z niewielką nadzieją, patrzę na zbliżającą się drugą turę wyborów prezydenckich, bo nieodparcie mam wrażenie, że nie będzie nasz nowy PREZYDENT JAK MALOWANY, lecz będziemy mieli PREZYDENTA MALOWANEGO. W Pałacu Namiestnikowskim, po byłym księciu rosyjskim, przy Przedmieściu Krakowskim, w Warszawie i pod żyrandolem.
Swoją drogą, obaj kontrkandydaci wiele już zmalowali, jeden się czasowo przefarbował na rudy kolor, a przynajmniej tak twierdzi ten drugi, zaś ten drugi właśnie chodzi ciągle sztucznie umalowany jakby miał nieustanny dyżur na wizji. Dlatego wyborcy wybiorą jednak PREZYDENTA UMALOWANEGO. Tego lub tamtego, bo nie mają do wyboru nikogo innego. Make up zwycięża na rzecz użycia VETO jako oręża!
napisz pierwszy komentarz