Telewizja „leczy”

avatar użytkownika kokos26

Temat szkodliwości reklam telewizyjnych rzadko gości na salonie24, a jeżeli już się pojawia to najczęściej w kuriozalnym lewackim stylu, który główne zagrożenie widzi w „seksizmie”, a jego symbolem ma być ładna blondynką na plakacie reklamującym jedną z sieci telefonii komórkowej i napis „masz z nią 60 minut za 30 złotych” .

To, że lewacy są ślepi na rzeczywiste problemy ludzi to dziś nie nowina. Jednak problem szkodliwości reklam rzeczywiście istnieje i niepokojąco narasta. Mam tu na myśli reklamy medykamentów, czyli tak zwanych leków bez recepty, OTC (over the counter). Rynek ten w Polsce to już grubo ponad 30% wszystkich sprzedawanych leków i mimo polskiej biedy wysuwamy się w tej dziedzinie na czoło Europy.

Przeciętny Polak łyka już 400 tabletek rocznie, podczas gdy jego niemiecki sąsiad tylko 200. Dzieje się to w kraju, w którym jednocześnie 30% klientów aptek odchodzi od lady z kwitkiem z powodu wszechobecnej drożyzny.

Rynek apteczny w Polsce przekroczył już wartość 24 miliardów i rośnie, do czego przyczyniają się reklamy nabijające kabzę pazernym mediom i bezwzględnym koncernom farmaceutycznym.

Być może z wyjątkiem Łotwy, ceny leków są w Polsce najwyższe w UE, co przy sile nabywczej polskiego społeczeństwa stanowi poważny problem.

I tak na przykład preparat hormonalny Proviron w Polsce kosztuje średnio 46,04 zł, a w Hiszpanii w przeliczeniu na złotówki około 13,40. Cytostatyk w leczeniu nowotworów o nazwie Endoxan we Francji kosztuje 21, 60, a w Polsce 52,50. To tylko przykłady. Można je mnożyć dosłownie bez końca.

Są takie kraje na świecie, które w trosce o zdrowie własnych społeczeństw mocno ograniczają możliwość reklamowania leków przez firmy farmaceutyczne lub zakazują tego ustawowo. I o dziwo są to państwa o gospodarkach jak najbardziej rynkowych.

W Polsce zaś wzrasta niebezpiecznie moda na samoleczenie lub leczenie rodzinne (nie mylić z lekarzem rodzinnym).

Nigdy reklamy nie informują nas o skutkach ubocznych reklamowanych preparatów za to możemy dowiedzieć się jak bez problemu i natychmiast pokonać każdą dolegliwość.

Znając prawa rynku ten kosztowny wydatek pokrywają klienci aptek, a więc ludzie chorzy. Ludźmi chorymi są najczęściej ludzie w podeszłym wieku. Ludzie w podeszłym wieku zaś to emeryci i renciści.

I właśnie oni są głównymi ofiarami reklam i prekursorami samoleczenia.

Po co iść do lekarza, kiedy z telewizorni krzyczą „zwalcz ból w zarodku” lub „traf bezpośrednio w ból”, „żyj bez bólu”?

Nie ma sensu udawać się do lekarza z jakimś bzdurnym stanem zapalnym skoro jeden zakup i już jest „stop wszelkim stanom zapalnym”, "Zapomnij o stanach zapalnych".

Są leki bardziej uniwersalne, które są panaceum na wszystko jak np. "...skutecznie pomaga każdej kobiecie w każdym wieku".

Dla mężczyzn po pięćdziesiątce z problemem prostaty specjalista nie jest zupełnie potrzebny. Poradzisz sobie emerycie i rencisto sam, wystarczy włączyć telewizor.

Każdy lekarz wie, że charakter, umiejscowienie czy intensywność bólu to podstawowe informacje do postawienia prawidłowej diagnozy.

Ale jakoś o tym izby lekarskie głośno nie krzyczą. Nie oburza się Naczelna Izba Lekarska na szkodliwy wpływ reklam leków na zdrowie i portfele naszego społeczeństwa, a na biurkach, fartuchach, druczkach naszych lekarzy widzimy hafty i napisy znanych z telewizji cudownych preparatów.

Nie wymagam od zachodnich koncernów farmaceutycznych dbania o zdrowie polskiego społeczeństwa. Mogą mieć i mają je głęboko w d...e.

Kto jednak zatroszczy się o nas? Kto powstrzyma ten bezczelny i nieludzki marsz po zyski firm farmaceutycznych z wykorzystaniem pazernych mediów i dużej części środowiska naszych lekarzy?

1 komentarz

avatar użytkownika tj

1. Litości, przecież są ulotki.

Litości, przecież są ulotki.