Memento dla zdrajcy
godziemba, czw., 17/06/2010 - 07:22
Jednym trzecioplanowych bohaterów Potopu Henryka Sienkiewicza jest Kuklinowski - człowiek pozbawiony sumienia, narodowej tożsamości, wszelkich uczuć, służy jako najemnik tym, którzy mogą więcej zapłacić. Jest cyniczny, okrutny i bezwzględny. To starszy mężczyzna - jest nieco siwy, w jego oczach czają się drapieżność i okrucieństwo. Często zdrabnia wyrazy, co zwiększa szyderstwo w jego głosie. Jest Polakiem, ale wyrzeka się swojej przynależności narodowej. Ponosi karę - zostawiony przez Kmicica w szopie - umiera. Jest przykładem zdrajcy.
— Nie nazywam się Babinicz — odrzekł z pewną dumą — nazywam się Andrzej Kmicic, byłem zaś pułkownikiem swojej własnej chorągwi w litewskim kompucie.
Ledwie usłyszał to Kuklinowski, zerwał się jak opętany, oczy wytrzeszczył, usta otworzył, rękami jął bić się po bokach, na koniec zakrzyknął:
— Jenerale, proszę na słowo! jenerale, proszę na słowo! bez zwłoki, bez zwłoki!
Szmer się stał jednocześnie między polskimi oficerami, którego Szwedzi słuchali ze zdziwieniem, bo dla nich nic nie mówiło nazwisko Kmicica. Lecz zaraz pomiarkowali, że to nie lada musi być żołnierz, gdy Zbrożek powstał i zbliżywszy się do więźnia rzekł:
— Mości pułkowniku! W opresji, w jakiej się znajdujesz, nic pomóc ci nie mogę, ale proszę, podaj mi rękę!...
Lecz Kmicic podniósł głowę do góry i nozdrzami parskać począł.
— Nie podaję ręki zdrajcom, którzy przeciw ojczyźnie służą! — odrzekł. (…)
Tymczasem w sąsiedniej izbie Kuklinowski przyparł Millera do okna i mówił:
— Wasza dostojność! dla waszej dostojności nic to nazwisko: Kmicic! a to jest pierwszy żołnierz i pierwszy pułkownik w całej Rzeczypospolitej. Wszyscy o nim wiedzą, wszyscy to imię znają! Radziwiłłowi niegdyś służył i Szwedom, teraz widać przeszedł do Jana Kazimierza. Nie masz mu równego między żołnierzami, chyba ja. Toż on tylko mógł to uczynić, żeby pójść samemu i owo działo rozsadzić. Z tego jednego uczynku można by go poznać. On to Chowańskiego podchodził tak, że aż nagrodę na jego głowę wyznaczono. On w dwieście czy trzysta ludzi całą wojnę trzymał po szkłowskiej klęsce na sobie, póki się inni nie opatrzyli i śladem jego nie zaczęli urywać nieprzyjaciół. To najniebezpieczniejszy człowiek w całym kraju.
— Czego mi waść śpiewasz jego pochwały? — przerwał Miller. — Że niebezpieczny, przekonałem się z własną niepowetowaną szkodą.
— Co wasza dostojność zamierzasz z nim uczynić?
— Kazałbym go powiesić, alem sam żołnierz i odwagę a fantazję cenić umiem... Przy tym to szlachcic wysokiego rodu... Każę go rozstrzelać dziś jeszcze. (…)
— Ja chcę — odrzekł Kuklinowski — żebyś wasza dostojność mnie go darował.
— A ty co z nim uczynisz?
— A ja... go ze skórki żywcem obłupię... (…)
Miller zamyślił się; nagle podejrzenie błysło mu w twarzy.
— Kuklinowski! — rzekł — może ty chcesz go ocalić?
Kuklinowski rozśmiał się cicho, ale był to śmiech tak straszny i szczery, że Miller przestał wątpić.
— Może i słusznie radzisz! — rzekł.
— Za wszystkie moje zasługi o tę jedną proszę nagrodę!
— Więc go bierz!
Po czym weszli obaj do izby, w której była zgromadzona reszta oficerów. Miller zwrócił się do nich i rzekł:
— Za zasługi pana Kuklinowskiego oddaję mu jeńca do dowolnego rozporządzenia. (…)
— Chodź, robaczku, ze mną, chodź, przesławny żołnierzyku... Słabyś trochę, potrzeba ci pielęgnacyjki... Ja cię popielęgnuję!
— Rakarz! — odrzekł Kmicic.
— Dobrze, dobrze! harda duszyczko... Tymczasem chodź. (…)
— Rozebrać tego gaszka do naga — rzekł Kuklinowski — związać mu linką z tyłu ręce i nogi, a potem podciągnąć go na belkę!
— Rakarz! — powtórzył Kmicic.
— Dobrze, dobrze! pogadamy jeszcze, mamy czas...
Tymczasem jeden z żołnierzy wlazł na belkę, a inni zwłóczyli szaty z Kmicica. Gdy to uczyniono, trzej oprawcy położyli go twarzą do ziemi, związali mu ręce i nogi długą liną, następnie, okręciwszy go jeszcze nią wpół ciała, rzucili drugi jej koniec żołnierzowi siedzącemu na belce.
— Teraz podnieść go w górę, a tamten niech zakręci linę i zawiąże! — rzekł Kuklinowski.
W minutę rozkaz był spełniony.
— Puścić! — rozległ się głos pułkownika.
Lina skrzypnęła, pan Andrzej zawisnął poziomo kilka łokci nad klepiskiem. Wówczas Kuklinowski umoczył kwacz w płonącej maźnicy, podszedł ku niemu i rzekł:
— A co, panie Kmicic?... Mówiłem, że dwóch jest pułkowników w Rzeczypospolitej, dwóch tylko: ja i ty! A tyś się właśnie do kompanijki z Kuklinowskim nie chciał przyznać i kopnąłeś go?... Dobrze, robaczku, miałeś słuszność! Nie dla ciebie kompanijka Kuklinowskiego, bo Kuklinowski lepszy. Ejże, sławny pułkowniczek pan Kmicic, a Kuklinowski ma go w ręku i Kuklinowski mu boczków przypiecze...
— Rakarz! — powtórzył po raz trzeci Kmicic.
— Ot, tak... boczków przypiecze! — dokończył Kuklinowski.
I dotknął płonącym kwaczem Kmicicowego boku, po czym rzekł:
— Nie za wiele od razu, z lekka, mamy czas...
Wtem tętent kilku koni rozległ się przy wierzejach stodółki.
— Kogo tam diabli niosą? — spytał pułkownik.
Wierzeje skrzypnęły i wszedł żołnierz.
— Mości pułkowniku — rzekł — jenerał Miller życzy sobie natychmiast widzieć waszą miłość! (…)
Po czym zwrócił się do Kmicica:
— Było ci ciepło, ochłodnij teraz, robaczku, ja wrócę niebawem, pogawędzimy jeszcze!
— A co z jeńcem uczynić? — zapytał jeden z żołnierzy.
— Zostawić go tak. Zaraz wracam. Niech jeden jedzie za mną! (…)
— To wy?... Dziękuję... (…)
Po chwili rzeczywiście odzyskał siły i spoglądał z zupełną przytomnością na złowrogie twarze trzech Kiemliczów oświecone żółtawymi płomykami palącej się smoły.
Stary stanął przed nim:
— Wasza miłość, pilno! Konie czekają!
Lecz w panu Andrzeju obudził się już całkiem dawny Kmicic.
— O! nie może być! — zakrzyknął nagle — teraz ja na tego zdrajcę poczekam! (…)
Wierzeje skrzypnęły i Kuklinowski wsunął się do stodoły, lecz zanim krok postąpił, dwie żelazne ręce porwały go za gardło i zdusiły krzyk przerażenia. (…).
Wówczas Kmicic wysunął się naprzód i poświeciwszy mu kwaczem w oczy, rzekł:
— Ach, to pan Kuklinowski!... Teraz ja mam z waścią do pogadania!
Twarz Kuklinowskiego była siną, żyły wytężone tak, iż zdawało się, że pękną lada chwila, ale w jego wyszłych na wierzch i nabranych krwią oczach przynajmniej tyle było zdumienia, ile przerażenia.
— Rozebrać go i na belkę! — zawołał Kmicic.
Kosma i Damian poczęli go rozbierać tak gorliwie, jakby i skórę razem z szatami chcieli z niego zedrzeć.
Po upływie kwadransa Kuklinowski wisiał już skrępowany za ręce i za nogi, na kształt półgęska, na belce. Wówczas Kmicic wziął się w boki i począł się chełpić straszliwie.
— Cóż, panie Kuklinowski — rzekł — kto lepszy: Kmicic czy Kuklinowski?...
Wtem porwał palący się kwacz i postąpił krok bliżej.
— Toż twój obóz o strzelenie z łuku, twój tysiąc złodziejów na zawołanie... Toż twój jenerał szwedzki opodal, a ty na tej samej belce wisisz, na której mnie myślałeś przypiekać... Poznajże Kmicica! Ty chciałeś się z nim równać, do kompanii jego należeć, w paragon z nim wchodzić?... Ty rzezimieszku! ty podłoto!... ty strachu na stare baby!... ty wyskrobku ludzki!... ty panie Szelmowski z Szelmowa! ty kutergębo! ty chamie! ty niewolniku!... Mógłbym cię kozikiem kazać zarżnąć jak kapłona, ale wolę cię żywcem przypiec, jak ty mnie chciałeś.
To rzekłszy podniósł kwacz i przyłożył go do boku nieszczęsnego wisielca, lecz trzymał go dłużej, dopóki swąd spalonego ciała nie począł się rozchodzić po stodole.
Kuklinowski skurczył się, aż lina poczęła się z nim kołysać. Oczy jego, utkwione w Kmicica, wyrażały straszny ból i nieme błaganie o litość, z zatkanych ust wydobywały się jęki żałosne; lecz wojny zatwardziły serce pana Andrzeja i nie było w nim litości, zwłaszcza dla zdrajców.
Więc odjąwszy wreszcie kwacz od boku Kuklinowskiego, przyłożył mu go na chwilę pod nos; osmalił wąsy, rzęsy, i brwi, po czym rzekł:
— Daruję cię zdrowiem, abyś mógł jeszcze o Kmicicu rozmyślać. Powisisz tu do rana, a teraz proś Boga, by cię ludzie, nim zmarzniesz, znaleźli.
Wszelkie podobieństwa do prawdziwych osób są zamierzone
Dziękuję hr. Bronisławowi Komorowskiemu za inspirację.
- godziemba - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
Etykietowanie:
2 komentarze
1. ....
Amen
Selka
2. Selka
A reszta 20 czerwca 2010 roku.
Pozdrawiam