Pytania, których nikt nie zadał
Mija już ponad półtora miesiąca od katastrofy w Smoleńsku i jedyne, co wiemy, to przecieki kontrolowane z MAK (Rosyjskiej Komisji ...
Mija już ponad półtora miesiąca od katastrofy w Smoleńsku i jedyne, co wiemy, to przecieki kontrolowane z MAK (Międzypaństwowy Komitet Lotniczy). Dynamika i charakter tych przecieków wskazują na to, że Rosjanie prowadzą w Polsce kampanię prezydencką.To było do przewidzenia biorąc pod uwagę działalność agentury tuż po samej katastrofie. Najpierw Gazeta Wyborcza doniosła o naciskach na pilotów ze strony Prezydenta, choć nic jeszcze nie wiedzieliśmy, my Polacy, a oni już wiedzieli – ciekawe skąd? Ten impuls podchwyciły rządowe media w Rosji. I jak należało się spodziewać śledztwo prowadzi się w takim kierunku: „To była katastrofa spowodowana błędem pilotów, którzy działali pod wpływem presji wywieranej przez Prezydenta”. Choć takiej sugestii MAK wprost nie zrobił, to w Polsce wypowiedział ją Miller w TVN, nie minister, a ten były aparatczyk, który został premierem RP i haniebnie zasłynął w aferze Rywina.
Bardzo boleję, że w tej hucpie uczestniczy pan Klich. Pewnie z braku doświadczenia w byciu osobą publiczną, pan ten w sposób niezamierzony staje się tubą rozsiewającą dezinformację i zaciemniającą prawdziwy charakter tej katastrofy. Obserwowałem oba wywiady, których udzielił on stacji TVN i jestem zażenowany ich przebiegiem. Zwłaszcza więcej przenikliwości spodziewałem się po Konradzie Piaseckim. Choć zadawał dociekliwe pytania, to ich kierunek zmierzał do podkreślenia roli nacisków, tak jak sobie tego życzą Rosjanie. To samo było w programie „Teraz My”, ale biorąc pod uwagę, kto ten program prowadzi, nie należało oczekiwać niczego innego.
A należało zadać dwa zasadnicze dla sprawy pytania.
Po pierwsze, należało zapytać pana Klicha jakiego typu pilot automatyczny był zainstalowany na pokładzie Tu 154M-101. A bardziej konkretnie, skąd pobierał on dane o położeniu samolotu?
Z opisu technicznego zamieszczonego tutaj wynika, że samolot posiadał dwa odbiorniki GPS. Jeden na pewno służył do przekazywania położenia urządzeniu TAWS, czyli systemowi ostrzegania przed zderzeniem z ziemią. A drugi? Należy domniemywać, że autopilotowi.
Jeśli tak było – to hipoteza o „meaconingu” jest bardzo prawdopodobna. O zjawisku tym pisano już w Salonie i w Gazecie Polskiej. Sęk w tym, jak tego dokonano. I tutaj należało zadać Klichowi drugie pytanie.
Jakie zadanie wypełniał IŁ 76, który jakoby dwa razy przymierzał się do lądowania w Smoleńsku na 15 minut przed lądowaniem samolotu z Prezydentem RP.
Tutaj czytamy, że „10 października 2003 Indie, Izrael i Rosja podpisały trójstronne porozumienie o zasadach współpracy przy mariażu Iłów-76 z izraelskimi radarami o wartości ponad 1 mld USD. Jego efektem ostatecznym ma być dostarczenie Indian Air Force systemu wykrywającego cele powietrzne poruszające się od 800 do 2000 km od patrolującej maszyny AWACS. Waszyngton, który w 2000 storpedował hipotetyczną dostawę radarów Phalcon dla ChRL, także dla Iłów-76 (z uwagi na zastosowanie amerykańskich komponentów), tym razem wyraził zgodę na transakcję z Indiami. W 2003 spodziewano się, że pierwszy samolot zostanie dostarczony Indiom po 36 miesiącach od dnia popisania kontraktu.”
Rosja handluje systemami AWACS na bazie IŁ 76. Ma też z pewnością samoloty do prowadzenia wojny elektronicznej, na wyposażeniu których powino się znajdować urządzenie do mylenia systemu naprowadzania satelitarnego rakiet manewrujących takich, jak np. Tomahawk. Takie urządzenie myli także system GPS za pomocą zjawiska meaconingu.
Teraz tylko należy nakreślić hipotetyczny scenariusz naprowadzania do katastrofy.
A może on wyglądać tak.
Samolot prezydencki leci na autopilocie. (Tak było wg Klicha). W jakimś momencie musi on zejść na tzw ścieżkę lądowania z zadanym kątem zniżania, czyli z zadaną prędkością opadania. Ten kąt dobiera się tak, aby na progu pasa startowego mieć odpowiednią wysokość. Nie znam dokładnie tej wysokości, ale mogę przypuszczać, że nie wynosi ona więcej niż 10 metrów. Jeżeli zna się dokładnie swoje położenie w przestrzeni i dobrze określi ścieżkę lądowania to właściwie można lecieć na autopilocie do samego progu pasa. (tak też było wg. Klicha)
Dodatkowo potwierdza taki scenariusz spokojne zachowanie pilotów i niezważanie na sygnał systemu TAWS. Mieli pewność, że dobrze orientują się w przestrzeni, bo przecież system GPS podaje im dość dokładnie ich pozycję.
Ale tak nie było. Lecieli trajektorią w osi pasa startowego, ale zniżać się zaczęli o kilometr do półtora kilometra za wcześnie.
Podobno kontroler podawał im odległość, a oni powinni mu odpowiadać podając swoją wysokość. Ale tego nie robili. Dlaczego? Bo radar podejścia jest bardzo niedokładny, albo znacznie mniej dokładny niż system GPS. A ponadto taki reżym lądowania obowiązuje tylko w Rosji.
Jaka zatem mogła być rola tego IŁ-a 76?
Jeśli mamy zamiar zmylić samolot tak, aby poruszał się tym samym torem lotu, ale zaczął zniżanie kilometr wcześniej, to trzeba ustalić sygnały, ktore należy zmylić. Zwykły samochodowy GPS odbiera sygnały z 4 satelitów, profesjonalny system samolotowy na pewno z większej ilości, więc jest to skomplikowane zagadnienie. Dlatego w celu wyskalowania urządzenia trzeba ustalić pewne markery, a potem, na wszelki wypadek odbyć lot według planowanej trajektorii i „na miejscu”ustalić czy wszystkie parametry są dobrze zadane. Samolot walki elektronicznej nie musi ujawniać swej obecności. Może krążyć w w dużej odległości od celu. I sprawa załatwiona.
Tak, sprawa wydaje się załatwiona, gdy ogląda się zupełną bezradność polskiego rządu w obliczu katastrofy.
Ale czy jest to bezradność?
- fluxon - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
1 komentarz
1. Witamy serdecznie
Proste pytania sa zwykle najtrudniejsze.