Postępy konwergencji
Kiedyś straszono nas, że jeśli nie wstąpimy do UE, to Polska zamieni się w Białoruś. Dziś ci sami ludzie powinni przyznać, że to właśnie w obrębie UE czeka nas los Białorusi. Ale po kolei.
Reperkusje związane z wojną rosyjsko-gruzińską dowodzą, że UE powoli, po okresie nieco dłuższego niż zwykle przeżuwania, przełknęła w końcu kęs podsunięty przez Rosję i stwierdziła, że właściwie to nic się nie stało, czyli, mówiąc językiem mniej dyplomatycznym, a parafrazując słynną frazę polskiego profesora, co lustracji siię nie bał - gruzińscy pajace mogą pocałować eurokratów w d... W kolejce jednak ustawili się już Ukraińcy, których dryfowanie w stronę Rosji nabiera coraz większego rozpędu, o czym wspomniał niedawno w swoim dość pesymistycznym artykule prof. A. Nowak. Być może, że i Ukraińcy będą się mogli pocałować w to samo, co Gruzini, ponieważ Francja ogłasza pomysł stworzenia wspólnej strefy ekonomicznej UE z Rosją. Żyć nie umierać. Nie wiem, czemu akurat z Rosją warto robić tak wielkie interesy, a nie np. z USA, albo może wiem, w każdym razie, tego typu news świadczy, że najczarniejszy scenariusz, a więc całkowitego (i de facto politycznego) zjednoczenia się europejskiego superpaństwa z Federacją Rosyjską zaczyna wchodzić w fazę realizacji. Z jednej strony Rosja wypracowuje sobie pozycję monopolisty energetycznego w relacjach z krajami Zachodu, z drugiej zaś kraje te mają zostać objęte jakąś ekonomiczną unifikacją z FR.
Gdy szykowano Polaków do referendum akcesyjnego, a ja byłem za oddaniem głosu niezgody, co - o czym już kiedyś wspominałem - prowokowało do wielkich awantur w gronie moich bliskich znajomych, którzy gremialnie "nie wyobrażali sobie", że "można być przeciw" - moim głównym argumentem uzasadniającym sprzeciw było to, że najczęściej jest tak, iż poparcie komunistów dla jakiejś bardzo poważnej sprawy (ta zaś była poważna, zmieniała się bowiem międzynarodowa sytuacja Polski) wróży jak najgorzej. Z uporem powtarzałem, że entuzjazm czerwonych dla integracji europejskiej świadczy o tym, że proces tejże integracji musi mieć drugie, niebezpieczne dno. Byłem zwolennikiem silniejszych związków gospodarczych z krajami Zachodu, za włączeniem do NATO (i natychmiastowym pobudowaniem u nas baz NATO), za mocnymi militarno-politycznymi związkami z USA. ale nie popierałem wchodzenia Polski w wielki polityczny projekt o bardzo zagmatwanej (jednocześnie płynnej) strukturze i niejasnym kontekście.
Wszystko to bowiem dokonywało się nie tylko z olbrzymią aprobatą komunistów, ale i z przynagleniami tychże komunistów, którzy do niedawna jeszcze chodząc w walonkach, ruskich kufajkach i uszankach - nas, antykomunistów, konserwatystów, konserwatywnych liberałów, libertarian etc. - słowem - ludzi prawicy uczyli nagle (z podziwu godnym tupetem) tego, czym jest zachodnia cywilizacja (!). Pomijam już zwykłego ducha przekory, który budzi się we mnie ilekroć słyszę o bezalternatywności i o tym, że "TAK TRZEBA, BO..." - zwłaszcza gdy o bezalternatywności i przymusie mówią głośno ludzie, którzy jeszcze niedawno posyłali zomoli na ulice, by pałować ludzi ośmielających się wyrażać sprzeciw wobec totalitarnej władzy.
No więc, jak się można domyślać, integracja europejska mi mocno śmierdziała od samego początku i nie przestaje śmierdzieć do dziś, w obliczu pogłębiającego się uzależnienia (już nie tylko energetycznego, gospodarczego, ale i politycznego - vide wojna w Gruzji i jej skutki, odnawianie imperialnych tradycji, otwarte mówienie przez Ławrowa i innych eks-komunistów rosyjskich o strefie wpływów) UE od Rosji. To dopiero zaś początek kłopotów, które mogą nas czekać, bo - na co słusznie zwraca uwagę Nowak w swojej analizie - poważne problemy zaczną się, gdy okaże się, że cała nasza wschodnia granica łączy nas, mówiąc obrazowo, z Rosją. Jak wtedy "sprawę Polski" rozwiążą nasi dwaj najwięksi sąsiedzi, którzy niejednokrotnie realizowali swoje chęci chrupania nas z kopytkami? Ja nie wiem nawet, czy status Białorusi 2 da się utrzymać.
W tej sytuacji należałoby procesy pogłębiania zależności Polski od struktur europejskich opóźniać w jak największym stopniu, przede wszystkim pod żadnymi warunkami nie dopuszczając do podpisania przez nasz kraj Traktatu Lizbońskiego. Ku zgrozie euroentuzjastów do Polski ściągnął niedawno "wróg publiczny nr 1" wszelkiej maści eurokratów, Declan Ganley. "GW" informuje o jego "najeździe" na nasz kraj z właściwym sobie, czyli współczesnej "Trybuny Ludu", wdziękiem, pisząc "Irlandczyk chce obalić Lizbonę w Polsce". Jedno zdanie, a tyle zakłamania - to doprawdy długie studia z dezinformowania za pomocą konstrukcji semantycznych pozwalają na takie konstrukcje, no ale mniejsza z tym, bo w samym tekście są jeszcze lepsze kwiatki (poniżej link, zalecam lekturę). Leci to mniej więcej tak (ortodoksom powiadam: bez zacytowania się nie da, niestety):
"O Declanie Ganleyu, 40-letnim irlandzkim biznesmenie powiązanym finansowo z USA, Europa usłyszała wiosną. Po sprawnej populistycznej kampanii przekonał do siebie wielu Irlandczyków. Przedstawiał się jako zatroskany brakiem demokracji w Unii zwolennik integracji, ale przeciwnik traktatu z Lizbony, który oddaje Brukseli zbyt wiele uprawnień."
Wiemy, że powiązanie finansowe z USA to coś potwornego (co innego powiązanie finansowe np. z Niemcami czy Rosją).
Populistyczna kampania, mamma mia! "Zatroskany brakiem demokracji", ach, ta subtelna nuta sarkazmu - wiemy wszak, że gdzie jak gdzie, ale w UE demokracja jest po cholerze, biorąc choćby pod uwagę stopień kontroli społecznej przeciętnych "obywateli Europy" nad eurokratami czy np. - szeroko rozumiane - "zwalczanie ksenofobii".
"GW" drżąc o "Lizbonę", ponieważ "Założona i finansowana przez niego organizacja Libertas, w którą wpompował już kilkaset tysięcy euro, ma się stać pierwszą paneuropejską partią polityczną" (i - co gorsza, ma założyć swoje agendy w Polsce) bierze po demokratycznemu Ganleya na spytki i wygląda to z kolei tak:
"Jak odpowie pan na pojawiające się w Brukseli oskarżenia o współpracę z CIA i apele o to, by ujawnił pan źródła finansowania Libertasu.
- To klasyczna mylna informacja i bardzo staroświecka taktyka. Nie zaskakuje mnie to jednak, biorąc pod uwagę przeszłość osoby, która takie rzeczy opowiada, szefa Zielonych w Parlamencie Europejskim Daniela Cohn-Bendita...
Chodzi panu o jego anarchistyczną przeszłość?
- Dokładnie."
Zabawne jest już tylko to, że lewica, która jest patronem pogłębiającej się politycznej integracji europejskiej prowadzącej do superpaństwa zrośniętego z Rosją (lewica reprezentowana przecież nie tylko przez funkcjonariuszy "GW"), wzorem dawnych stalinistów, sądzi, że może nas wystraszyć "amerykańskimi superagentami", którzy "zatroskani o braki demokracji" chcą siać pradawny imperializm i sypać piach w tryby. Czerwoni, różowi etc. chyba nie są w stanie zrozumieć, że James Bond o wiele lepiej się zdrowemu na umyśle człowiekowi kojarzy niż Standartenfuehrer Stirlitz. Chociaż, może to i dobrze, że te ciemniaki wciąż tak tępo myślą?
http://www.rp.pl/artykul/9157,194552_Nowy_rozbior_Europy_.html
http://www.rp.pl/artykul/26,194921_Sarkozy_chce_wspolpracy_ekonomicznej_z_Rosja.html
http://wyborcza.pl/1,75248,5726348,Irlandczyk_chce_obalic_Lizbone_w_Polsce.html
PS. Tylko niech mi tu zaraz żaden niczego-nie-rozumiejący-troll nie przypomina, że Bond był agentem brytyjskim.
- FreeYourMind - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
1 komentarz
1. Free
"Jeśli pozwolisz by robactwo się rozmnożyło - rodzą się prawa robactwa. I rodzą się piewcy, którzy będą je wysławiać"