Polonofobia maniaków
FreeYourMind, czw., 22/04/2010 - 07:46
Powiedzmy sobie wprost: ludzie, którzy żywią wstręt, pogardę do Polaków okazujących patriotyzm czy są śmiertelnie tym patriotyzmem przerażeni – nie są Polakami. Kim są? Trudno powiedzieć – jedni pewnie „ludźmi bez ziemi”, czyli kosmopolitami, tudzież „mieszkańcami salonów”, inni zaś czują może więź z innymi nacjami, ale już nie z narodem polskim. Oczywiście nie ma powodu, by ludzi nieczujących się Polakami i w istocie niebędących nimi, w jakikolwiek sposób piętnować – niech sobie kultywują swoje tradycje, niech pielęgnują obyczaje, które są im bliskie, niech nawet tworzą dzieła sztuki w takim języku, jaki jest im najbliższy – jedyne, co można im radzić, to: niech tylko nie uczą nas polskości i niech trzymają się z dala od tego, na jakich fundamentach ma być odbudowywana wspólnota Polaków.
Piszę to w nawiązaniu do artykułu R. Ziemkiewicza przytaczającego wypowiedzi osób, które na różne sposoby wyrażają swoje całkowite oderwanie od polskości. Te wypowiedzi mogłyby nas szokować, jeślibyśmy ich autorów traktowali jako przedstawicieli polskiej wspólnoty, tymczasem te osoby świadomie sytuują się na zewnątrz tejże wspólnoty i z zewnątrz dokonują też swojej „druzgocącej” oceny. Ziemkiewicz stara się zrozumieć ów fenomen wyobcowania z polskości i nienawiści wobec niej, ale wydaje mi się, że pomija jeden istotny szczegół w swoich rozważaniach. Otóż musimy stale pamiętać, iż ludzie wypowiadający te polonofobiczne sądy, w większości znaleźli się „na szczytach” hierarchii społecznej czy kulturowej w wyniku salonowego mianowaństwa lub też długoletniej wysługi dla salonów, nie zaś ze względu na swoje talenty, wielkie wyczyny, nowatorskie i porywające koncepcje czy jakieś niesamowite arcydzieła. Co więcej, ta wysługa nieodłącznie koncentrowała się wokół atakowania polskości (w żargonie salonowym: nacjonalizmu), wyśmiewania jej, czy wprost wyzbywania się jej na rzecz jakiegoś salonowo rozumianego kosmopolityzmu serwowanego nadwiślańskim tubylcom na zasadzie eliksiru na wszelkie polskie dolegliwości społeczne. Nic więc dziwnego, że ludzie, których „fala wyniosła za wysoko”, teraz odczuwają przerażenie i coś w rodzaju lęku przestrzeni – widzą oni bowiem, iż wokół siebie mają tylko grupkę (nie mniej trzęsących portkami ze strachu przed potwornym polskim kołtunem) klakierów.
Jest zresztą w tym całym zjawisku kulturowej uzurpacji, jaką zafundował nam salon od pierwszych lat po „obaleniu komunizmu”, ciekawy paradoks: salonowcy wszak z jednej strony kontestują przecież polskość, z drugiej zaś, przywłaszczają sobie prawo do kreowania polskości, do redefiniowania jej, a nawet do jej... reprezentowania. Z jednej strony całe to towarzystwo szydzi z „polskich wieszczów” i broń Boże żadnych wieszczów nie chce na świat wydawać, z drugiej przecież nic innego od lat nie robi, jak z maniackim uporem (to wyświechtane określenie pasuje tu idealnie) lansuje swoich niby-wieszczów, pchając ich „dzieła” do programów szkolnych, do analiz akademickich, na deski teatralne, a nawet na ekrany kinowe. A im słabszy jest rezonans kulturowy tychże „dzieł”, tym większy jeszcze upór przy ich zachwalaniu i nagłaśnianiu. Tak właśnie działają maniacy.
Co to znaczy być Polakiem? To przede wszystkim odczuwać więź z polską wspólnotą i żyć jej tradycją, obyczajem i historią. Jeśli ktoś nie odczuwa tej więzi, a tradycję polską uważa za balast, którego należy się jak najszybciej pozbyć (podstawowy warunek inicjacji salonowej), a nawet coś, co należy zwalczać jak jakiś wrogi, niebezpieczny twór – to zwyczajnie nie powinien się za Polaka podawać. Oczywiście Polska pozwala wielu obcokrajowcom zażywać gościny nad Wisłą, jako jednak gospodarze domagamy się, by obcokrajowcy nie posuwali się za daleko i nie próbowali niszczyć naszej wspólnoty i naszej kultury. Jeśli zaś podejmują się oni takich działań, to niech się nie dziwią, że napotkają nasz opór.
http://www.rp.pl/artykul/465048_Ziemkiewicz__Kampania__w_cieniu_pogardy.html
Piszę to w nawiązaniu do artykułu R. Ziemkiewicza przytaczającego wypowiedzi osób, które na różne sposoby wyrażają swoje całkowite oderwanie od polskości. Te wypowiedzi mogłyby nas szokować, jeślibyśmy ich autorów traktowali jako przedstawicieli polskiej wspólnoty, tymczasem te osoby świadomie sytuują się na zewnątrz tejże wspólnoty i z zewnątrz dokonują też swojej „druzgocącej” oceny. Ziemkiewicz stara się zrozumieć ów fenomen wyobcowania z polskości i nienawiści wobec niej, ale wydaje mi się, że pomija jeden istotny szczegół w swoich rozważaniach. Otóż musimy stale pamiętać, iż ludzie wypowiadający te polonofobiczne sądy, w większości znaleźli się „na szczytach” hierarchii społecznej czy kulturowej w wyniku salonowego mianowaństwa lub też długoletniej wysługi dla salonów, nie zaś ze względu na swoje talenty, wielkie wyczyny, nowatorskie i porywające koncepcje czy jakieś niesamowite arcydzieła. Co więcej, ta wysługa nieodłącznie koncentrowała się wokół atakowania polskości (w żargonie salonowym: nacjonalizmu), wyśmiewania jej, czy wprost wyzbywania się jej na rzecz jakiegoś salonowo rozumianego kosmopolityzmu serwowanego nadwiślańskim tubylcom na zasadzie eliksiru na wszelkie polskie dolegliwości społeczne. Nic więc dziwnego, że ludzie, których „fala wyniosła za wysoko”, teraz odczuwają przerażenie i coś w rodzaju lęku przestrzeni – widzą oni bowiem, iż wokół siebie mają tylko grupkę (nie mniej trzęsących portkami ze strachu przed potwornym polskim kołtunem) klakierów.
Jest zresztą w tym całym zjawisku kulturowej uzurpacji, jaką zafundował nam salon od pierwszych lat po „obaleniu komunizmu”, ciekawy paradoks: salonowcy wszak z jednej strony kontestują przecież polskość, z drugiej zaś, przywłaszczają sobie prawo do kreowania polskości, do redefiniowania jej, a nawet do jej... reprezentowania. Z jednej strony całe to towarzystwo szydzi z „polskich wieszczów” i broń Boże żadnych wieszczów nie chce na świat wydawać, z drugiej przecież nic innego od lat nie robi, jak z maniackim uporem (to wyświechtane określenie pasuje tu idealnie) lansuje swoich niby-wieszczów, pchając ich „dzieła” do programów szkolnych, do analiz akademickich, na deski teatralne, a nawet na ekrany kinowe. A im słabszy jest rezonans kulturowy tychże „dzieł”, tym większy jeszcze upór przy ich zachwalaniu i nagłaśnianiu. Tak właśnie działają maniacy.
Co to znaczy być Polakiem? To przede wszystkim odczuwać więź z polską wspólnotą i żyć jej tradycją, obyczajem i historią. Jeśli ktoś nie odczuwa tej więzi, a tradycję polską uważa za balast, którego należy się jak najszybciej pozbyć (podstawowy warunek inicjacji salonowej), a nawet coś, co należy zwalczać jak jakiś wrogi, niebezpieczny twór – to zwyczajnie nie powinien się za Polaka podawać. Oczywiście Polska pozwala wielu obcokrajowcom zażywać gościny nad Wisłą, jako jednak gospodarze domagamy się, by obcokrajowcy nie posuwali się za daleko i nie próbowali niszczyć naszej wspólnoty i naszej kultury. Jeśli zaś podejmują się oni takich działań, to niech się nie dziwią, że napotkają nasz opór.
http://www.rp.pl/artykul/465048_Ziemkiewicz__Kampania__w_cieniu_pogardy.html
- FreeYourMind - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
4 komentarze
1. Tragedia
2. Polskojęzyczni nie-Polacy
hrabia Pim de Pim
3. Polska
4. @Prometei
Selka