Anatomia tzw. buntu czyli nasz triumf i neo-Matrix

avatar użytkownika Marek Jan Chodakiewicz

Nastąpił pewien poważny przełom w wykładni historii w Polsce. Jest to zasługą przede wszystkim środowiska konserwatywnego. To ono cierpliwą archeologią pamięci – wbrew potężnemu terrorowi intelektualnemu post-komunistów i ich apologetów -- odgrzebało paradygmat Prawdy i ponownie mozolnym wysiłkiem wzniosło polskie ramy odniesienia naszych dziejów. Instytut Pamięci Nardowej jest ukoronowaniem tego tradycjonalistycznego dzieła. Ale nie będę tutaj opisywać wysiłków rodem ze środowisk Arcanów czy Glaukopisu, które po wielu latach zaowocowały logocentrycznym ukierunkowaniem IPN i wybuchem niezależnych badań.

Sam sukces IPN miał naturalnie zaczny wpływ na ten przełom w polskiej historiografii. Ale chciałbym przełom ten opisać nie tylko od strony tradycjonalistycznej, empirycznej, logocentrycznej, konserwatywnej, ale także od strony przeciwnej. Praca historyków niezależnych spowodowała bowiem, że utrwalacze spuścizny PRL znaleźli się w defensywie. Celniej: wolność badań, którą głównie wyzyskała strona konserwatywna, spowodowała, że PRLowcy i ich apologeci zaczęli sami odchodzić od oryginalnej, dusznej, czerwonej, kremlowskiej Matrix. Poczęli oni gorączkowo poszukiwać nowej formuły na utrzymanie aprioristycznej fikcji, której hołdują. Chodzi mi o to, że strona tzw. „postępowa” coraz bardziej przestaje udawać, że jest kimś innym niż rzeczywiście, coraz mniej się kryje ze swoimi poglądami, coraz rzadziej zaprzecza faktom.

W związku z zachodzącym od ponad 20 lat triumfem wolności słowa, badań i szerokiego dostępu do archiwów, dzisiejsi tolerancjoniści (a wczorajsi marksiści) przestali kłócić się z podstawowymi faktami. Ale zaczęli je naturalnie fryzować w odpowiednio moralno-relatywny sposób, w desperackim wysiłku aby utworzyć neo-Matrix politycznej poprawności dla historii Polski. Wystarczy przyjrzeć się manewrom historyka Andrzeja Friszke, szczególnie jego ostatniej pracy o marcu 1968 r., która jest apologią komandosko-rewizjonistycznej frakcji wyznawców komunizmu (Anatomia Buntu: Kuroń, Modzelewski i komandosi (Kraków: Znak, 2010), czy też wysiłkom grupy radykalnych feministek z Uniwersytetu Warszawskiego, które posunęły się tak daleko, że wynajdują Ubeków pokroju Stanisława Suproniuka aby ronić etno-socjo-antropologiczne łzy nad „wykluczeniem” jego i jemu podobnych zbrodniarzy jako „Innych,”  relatywistycznie zrównując przy tym walkę o wolność przeciw komunizmowi z antyżydowskością. Odniesiemy się do tych spraw później.

           Zacznijmy jednak od opisu naszej metody. Żyjemy w czasach intelektualnych mód będących zaprzeczeniem arystotelejskiego logocentryzmu; mód, które odrzucają metodę logiczną zwaną brzytwą Ockhama (Ockham’s Razor). Według tej metody prostsze i bardziej spójne wytłumaczenie danego zjawiska należy zwykle faworyzować ponad bardziej zawiłą wykładnię opisującą tą samą rzecz (entia non sunt multiplicanda praeter necessitatem). Można lubić Ockhama albo nie. Generalnie, jako twórca nominalizmu odpowiedzialny jest częściowo za podtrzymywanie ponurej tradycji moralnego relatywizmu. Ale metoda „na brzytwę” ma swoje pożyteczne zastosowania.

           Żelazna logika pozwala nam bowiem unikać postępowego rozmemłania i socjal-liberalnych wygibasów czy post-komunistycznych apologii. Żelazna logika pomaga nam wzmocnić metodę empiryczną niezbędną do żmudnego zestawiania faktów, skwapliwego odkrywania niuansów, czy wnikliwego rozpatrywania nieznacznych różnic badanych zjawisk. To wszystko naturalnie w metodzie naukowej jest bardzo ważne. Jest to wręcz podstawa metodologii tradycjonalistycznej, która jest kontynuacją dzieła odkrywania Prawdy zapoczątkowanego w naszym kręgu cywilizacyjnym przez Arystotelesa, Platona, Sokratesa, a następnie z mozołem popychanego przez św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu.

Dzięki nim mogliśmy na przestrzeni wieków z eklektycznych prądów intelektualnych wyciągnąć i zachować co najlepsze i wypracować metodę naukową zharmonizowaną z podstawowymi zasadami kunsztu historyka. Potrafimy opisywać „jak to naprawdę było.” Potrafimy uchwycić niuanse badanego zjawiska. A ponadto – wbrew obowiązującym obecnie trendom – stać nas też na jednoznaczność sądu. Logocentryzm oparty o Trancendentalny Ład Moralny (Transcendental Moral Order) pozwala nam bowiem Zło nazwać po imieniu, a Dobro pochwalić. Ten szlak wiedzie do Prawdy.

Metodę taką naturalnie odrzuca strona socjal-liberalna, tzw. „historiografia postępowa.” Do niedawna jeszcze epatowała absolutami walki klas i ras (marksizm, pozytywizm, etc.) Ale dzisiaj woli post-modernistyczną dekonstrukcję i moralny relatywizm. Są to świetne narzędzia intelektualne do kamuflarzu i apologii zbrodni postępowców. No bo przecież wyznawcy doktryn komunistycznych i im pokrewnych powinni przyznać się do winy i przeprosić nie tylko za ich głoszenie, ale również za zbrodnie z nich wynikające. Elementarne poczucie przyzwoitości wymaga wyznania odpowiedzialności za współuczestnictwo w takich ideologiach.

Co więcej, socjal-liberalni apologeci komuny i innych lewackich patologii powinni również przyjąć pokorną pozycję klęczącą. To dzięki ich dyskursowi gnojącemu chrześcijańskie, konserwatywne absoluty społeczeństwo tradycyjne mogły drążyć totalitarne nowinki. Socjal-liberałowie szerząc moralny relatywizm służyli jako lodołamacz dla komunistów, anarchistów, narodowych-socjalistów i innych. A po dojściu do władzy czerwonych czy brunatnych socjalistów, tacy intelektualiści jak Martin Heidegger, stawali się apologetami systemu i piewcami kolaboracji zakamuflowanej często jako „reforma od wewnątrz.”

W tym kontekście jasne jawią się roszady Andrzeja Friszke i jemu podobnych. Friszke pisze: „Żyjemy w czasach szukania uproszczeć i schematów, które dają pozory wyjaśnień. Gigantyczny napływ informacji z różnych dziedzin utrudnia zatrzymanie się na dłużej przy jednym temacie.” Tłumaczenie na polski: Gigantyczna praca w archiwach historyków niezależnych spowodowała zalew materiałów, dokumentów i opracowań, które jednozacznie podważają wysiłki apologii ideologii i praktyki lewicowej w różnych jej postaciach, szczególnie w historii Polski. Jest to wielkie zagrożenie dla środowiska Friszkego. Najgorszym jest, że ta gigantyczna praca zaowocowała możliwością jednoznacznego opisania zjawisk patologicznych związanych z rządami komunistycznymi, a w tym z tzw. „opozycją” „demokratyczną”, które do tej pory Andrzej Friszke i towarzysze starali się starannie zakamuflować pod frazesami „demokracja”, „pluralizm”, „tolerancja”, czy „walka o prawa człowieka”, a które w rzeczywistości oznaczały post-stalinizm, maoizm, neo-trockizm i tym podobne mrożące krew w żyłach patologie totalitarne. Patologie te zawsze uderzały w esencję polskości, w to co umożliwiło – mimo wszystkich katastrof – przeżyć Polakom w warunkach ekstremalnych: wiara, rodzina, tradycja, własność prywatna i wolność jednostki.

Sam Friszke przyznaje, że te wartości były niezbędne do przetrwania: „Wiara katolicka miała zasadnicze znaczenie dla podtrzymania tradycyjnej kultury polskiej.” Ale socjał-liberał nasz jednak nie ceni tych wartości za bardzo bowiem „ani Kościół ani środowisko katolickie nie wypracowały mechanizmów wpływania na władzę w taki sposób, by prowokować ewolucję systemu i poszerzać wolność polityczną obywateli.” Ponadto, wiara miała inny mankament: „tradycyjny katolicyzm niekoniecznie był synonimem wolności i aspiracji obywatelskich, a w przeszłości bywał wsparciem dla nacjonalizmu, skrajnego konserwatyzmu, nieufności wobec współczesnej kultury.” Czyli katolicyzm tradycjonalistyczny był zagrożeniem.

Zbawieniem dla Friszkego byli ci, którzy potrafili „prowokować ewolucję systemu.” A więc dysydenci komunistyczni. „Bunt opisany w tym tomie wyrastał w obrębie środowiska, które początkowo akceptowało system.” Początkowo? System socjalistyczny to środowisko te akceptowało właściwie zawsze. Nie akceptowało natomiast z powodów taktycznych ekip nie identyfikujących się z ich wykładnią dialektyki marksistowskiej.

Friszke twierdzi, że środowisko to stało się one radykalnie lewicowe właściwie jeszcze przed wojną. I to z winy – naturalnie – endecji: „Im silniejsza, bardziej ekspansywna była endecka formuła polskości, tym silniejsze były także tendencje radykalizmu lewicowego, w tym komunizmu.” I dalej: „W polskich warunkach do komunizmu skłaniała się przed wojną część młodzieży żydowskiego pochodzenia, aspirująca do polskości, która napotykała dominujący schemat Polaka-katolika oraz liczne bariery formalne i nieformalne, jak numerus clausus, getto ławkowe itd. Pełne prawa mogło jej dać tylko przełamanie tradycyjnych schematów, w tym „endeckiego” rozumienia polskości. Toteż Polacy żydowskiego pochodzenia i asymilujący się Żydzi przeważnie sympatyzowali z ugrupowaniami lewicy, niekiedy rewolucyjnej lewicy. Powojenne wybory były konsekwencją tej sytuacji.” Co więcej, żydowscy (i inni) komuniści nie mieli rzekomo wyboru. A przecież mogli albo zostać w swojej społeczności tradycyjnej (religijnej), egzystować w ramach własnej autonomi kulturalnej (sekularnie jak marksistowski Bund), albo spolszczyć się częściowo (sekularnie ale nie socjalistycznie – libertarianizm albo piłsudczyzna w połączeniu choćby z liberalnym czy religijnym syjonizmem – Gordonia, czy Mizrachi), asymilować się w pełni (konwersja na chrześcijaństwo), asymilować się nacjonalistycznie (po endecku i katolicku), czy wybrać syjonizm i emigrację. Czyli wyborów było bardzo dużo, a nie tylko komunizm – wbrew temu co twierdzi Friszke. Bo według „logiki” tego historyka, „endecja” zmusiła komunistów żydowskiego pochodzenia do zbrodni.

Twierdzenie to jest moralnie odrażającym, ohydnym, podłym zwalaniem winy za totalitarne wybory komunistów, a w tym zbrodnie, na ofiary – tradycjonalistycznych Polaków. No bo przecież przestańmy udawać, że tylko endecja uznawała w Polsce prymat wiary, rodziny, tradycji, własności prywatnej i wolności jednostki. Ponadto, jest to też relatywizacja komunistycznych wyborów. No bo przecież nikt nie kazał nikomu donosić do NKWD, czy wstępować do UB, czy do samej partii albo w jakikolwiek inny sposób przyczyniać się do zwycięstwa czerwonego totalitaryzmu w Polsce.

Ponadto zauważmy kreślony przez Friszke fałszywy dylemat asymilantów. „Skłaniali się do polskości” a wybrali komunizm. Dlaczego? Nie podobało im się w jaki sposób polskość wyewoluowała poprzez millenium swojej historii. No bo przecież nie chodziło głównie o przykre, upokarzające, brutalne antyżydowskie prawa, przepisy i klimaty, wygenerowane przez radykalną atmosferę lat trzydziestych. Nie chodziło też o żadną endecką definicję polskości. Polskość od zawsze to kontynuacja pewnych niezmiennych wartości, które nigdy nie porzucają swoich cech podstawowych, mimo, że naturalnie ewoluują w formie. Ale od zarania opierają się na wierze, rodzinie, tradycji, własności prywatnej i wolności jednostki. Kontynuacja jest podstawą trwania. Zresztą dotyczy to właściwie wszelkich grup kulturowych czy narodowych.

Przecież istnieją zasadnicze podobieństwa między starożytnymi Hebrajczykami a współczesnymi Izraelczykami. Najważniejszą jest religia, która – mimo jej ewolucji – pozostaje zasadniczo ta sama. Tak samo pewne podstawowe cechy kulturowe: e.g., umiłowanie nauki. Czy i w tym wypadku Friszke usprawiedliwiłby, dajmy na to, grupę Marsjan, którzy „aspirowali do izraelskości”, ale zdenerowani charakterem społeczeństwa izraelskiego i jego prawami i przepisami, zdecydowali się na „przełamanie tradycyjnych schematów” w Izraelu? A czy pochwala Friszke Palestyńczyków, którzy przecież te „tradycyjne schematy” starają się łamać codziennie?

Niektórzy z nich, ci najbardziej radykalni też chcieliby w Izraelu zrobić to co komuniści w Polsce: „Po wojnie polscy komuniści zburzyli tradycyjne struktury społeczne i polityczne, korzystając z sowieckiej pomocy i protekcji.”  Oznacza to, że komuniści zerwali (zgodnie ze swoją marksistowską dogmą) – albo przynajmniej próbowali zerwać -- z kontynuacją historyczną polskości. Zrywanie z polskością oznacza pewien wybór. Oznacza to wyemancypowanie się z polskości. W tym sensie komuniści pod wodzą Bieruta, Gomułki, Gierka, Kani, czy Jaruzelskiego po prostu nie mogli być Polakami – bez względu na ich pochodzenie etno-kulturowe.

Friszke albo nie rozumie tak podstawowych mechanizmów historycznych, albo udaje, że nie rozumie. Podobnie rzecz ma się z poparciem dla dysydentów komunistycznych Kuronia-Modzelewskiego i ich Michnikowych przybudówek komandoskich zbuntowanych przeciwko chamokomunie Moczara i Gomułki. Dlaczego? Otóż po 1956 r. komuniści u władzy przywłaszczyli sobie symbole narodowe i wprowadzili w praktykę taktykę nacjonal-bolszewizmu aby łatwiej rządzić Polakami. Władza machająca biało-czerwoną flagą i odmieniająca słowo „patriotyzm” na wszelkie sposoby stała się polskiemu ludowi bardziej swojska. To wszystko spowodowało powiększenie się pola kompromisu, a co za tym idzie przystosowania się większości narodu do obcej okupacji. Natomiast rewizjoniści i komandosi uznali nacjonal-bolszewizm za spaczenie ich trockistowskiej, maoistowskiej, post-stalinowskiej wizji marksistowskiego ideału. Innymi słowy komuniści bez władzy wściekli się na towarzyszy u władzy o sprawy taktyczne.

I jednym i drugim chodziło naturalnie o komunistyczny raj na ziemi, który można było zaprowadzić jedynie przy utrzymaniu władzy. Ale dzięki niezmiennym cechom charakteru Kościoła i narodu polskiego znalazły się mechanizmy „wpływania na władzę w taki sposób, by prowokować ewolucję systemu i poszerzać wolność polityczną obywateli.” Bo to właśnie charakter narodowy polski, a w tym katolicyzm, wymusiły na chamokomunistycznych pachołkach sowieckich okupantów wprowadzenie nacjonal-bolszewizmu. A ten czynnik znacznie złagodził system dla większości PRLowskich niewolników. Ale to rozwścieczyło rewizjonistycznych i komandoskich komunistów. I znów Friszke nie potrafi sobie poradzić z prawdą.

Podobnie pokraczne są jego zachwyty nad tym, że chamokomuna tak bardzo się koncentrowała na zagrożeniu komandosko-rewizjonistycznym, że SBcja wygenerowała góry papieru na ten temat. Ależ przecież jest to naturalne. W archiwach post-sowieckich mamy znacznie więcej materiałów o trockistach i innych pokrewnych im lewakach, niż monarchistach, konserwatystach, kadetach i innych nie-patologicznych ugrupowaniach oraz normalnych, przeciętnych ludziach, których bolszewicy mordowali na znacznie większą skalę niż współtowarzyszy z czerwonego tramwaju. To samo przecież dotyczy dokumentów Gestapo, które przed 1939 r. koncentrowało się do dużego stopnia na opozycji wewnątrzpartyjnej w NSDAP, uznając braci Strasserów, Ernesta Roehma i ich rewolucyjne przybudówki za większe zagrożenie dla władzy Hitlera niż monarchistów, konserwatystów i innych. Czyżby Friszke uważał – na zasadzie analogii z Kuroniem-Modzelewskim-Michnikiem -- trio niemieckich narodowych socjalistów za freedom fighters?

Można tak ad nauseam. Pisałem to tym zresztą piętnaście lat temu w Ciemnogród: O Prawicy i Lewicy (Warszawa: Ronin, 1995). Ale zostawmy szczegółową demolkę moralno-relatywistycznych fundamentów neo-Matrixu w pracy Anatomia Buntu Piotrowi Gontarczkowi, Sławomirowi Cenckiewiczowi i innym niezależnym historykom. A etno-socjo-antropo feminazistki od Suproniuka zdekonstruują historycy regionaliści.

 

Marek Jan Chodakiewicz

3 komentarze

avatar użytkownika kazef

1. neo-Matrix Friszkego

Piorunująca recenzja, pogrążająca Friszkego. Teraz rzeczywiście poczekajmy jeszcze na recenzję Cenckiewicza czy Gontarczyka, którzy poza brakiem logiki i pomrocznością profesora, wytkną mu jeszcze konkretne faktograficzne przeoczenia i przekłamania.
avatar użytkownika triarius

2. w NASZYM kręgu cywilizacyjnym przez Arystotelesa...

... Platona, Sokratesa. Ty tak serio? To jest ten sam krąg cywilizacyjny, co nasz? ;-) Wiesz, kiedy żył taki Sokrates?


Pzdrwm

triarius

-----------------------------------------------------

http://bez-owijania.blogspot.com/ - mój prywatny blogasek

http://tygrys.niepoprawni.pl - Tygrysie Forum Młodych Spenglerystów

avatar użytkownika hrabia Pim de Pim

3. Doskonałe

Problematyka poruszona dziś bardziej pobieżnie w "Warto rozmawiać" z udziałem Semki, Graczyka, Rybickiego i Friszke. Pozdrawiam -

hrabia Pim de Pim