Historia pewnej znajomości
“Lepiej być samotnym, niż mieć złe towarzystwo”
Pierre Gringoire
Roberta Biedronia kojarzy zapewne wielu rodaków. Szczególnie ci, którym na sercu leży tzw. tolerancja. Jest to bowiem klasyczny przykład wojownika naszych czasów, walczącego o prawa dla gejów. Nawiasem mówiąc już samo to stwierdzenie jest absurdalne, bo kto powiedział, że homoseksualiści praw nie mają? No ale walczyć przecież trzeba, np. z homofobią, homofobami, nietolerancją i faszyzmem. Tako rzecze filozofia postępu.
Mnie nie kojarzy nikt, o co pretensji nie mam. Chociaż mam coś wspólnego z panem Robertem: razem studiowaliśmy Politologię i Nauki Społeczne w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Olsztynie (teraz Uniwersytet Warmińsko-Mazurski). Co prawda tylko rok, ale zawsze. O jego skłonnościach do płci tej samej dowiedziałem się bardzo szybko. Wtedy, gdy kolega Biedroń dostał ode mnie tzw. „kosza”. Mógłbym to wydarzenie opisać bardziej drastycznie, tylko po co? Czy to coś zmieni? Za samo pisanie wyrazu „gej” w kontekście niepoprawnym politycznie zostaje się homofobem dożywotnio. Tak czy inaczej, po latach historia tej znajomości uzmysławia mi, że dialog społeczny jest nieznośnie wyabstrahowany z rzeczywistości i że ci, którzy pieją politycznie poprawną pieśń o tolerancji są najbardziej nietolerancyjni. Jest to zjawisko ogólnoświatowe, gdyż terror PC panoszy się niczym wicher w stepie, wymiatając resztki rozsądku z odmóżdżonych łbów. Nie wiedzą oni, ci wszyscy różowi, czerwoni i zieloni macherzy, iż „wszelka tolerancja wypływa z poczucia wyższości”. To przez nich tacy jak ja byli i są nadal wykluczeni, wyrzuceni daleko poza nawias debaty publicznej jako hamulcowi “postępu”. To dzięki nim różne Biedronie piszą “książki” i dokonują “odczytów” na uczelniach, ucząc nas tolerancji.
Przez ten rok nikt pana Roberta nie gnębił, nikt się z niego nie wyśmiewał, nikt go nie pobił, etc. Słowem włos mu z głowy nie spadł, mimo że wszyscy dookoła wiedzieli o jego skłonnościach. Czyli normalnie, tak być powinno. Tylko czemu nasz niezmordowany organizator przeróżnych parad mówi, że niejednokrotnie spotykał się, także podczas studiów, z przejawami agresji, związanej z tym, że jest gejem? Chyba tylko dlatego, iż do walki trzeba mieć przeciwnika, choćby wyimaginowanego. Inaczej cała jego działalność byłaby pozbawiona sensu. Zresztą jestem pewien, że Robert Biedroń zetknął się wiele razy z przejawami chamstwa, tylko co z tego? Debile są wszędzie. Ale na pewno nie doświadczył tylu upokorzeń za artykułowanie swoich racji co ja i ludzie ideowo mi bliscy.
Jestem ciekaw, czy pamiętasz mnie Robercie i ten rok wspólnie spędzony w ławach na Szrajbera. Bo jak go pamiętam bardzo dokładnie. To wtedy zaczęło się coś, z czym musiałem się borykać do końca studiów. Tolerancja, o którą walczysz nie miała zastosowania do mojej osoby. Za każdym razem, kiedy powiedziałem cokolwiek, co, delikatnie mówiąc, nie korespondowało z lewicową myślą polityczną, coś co było łyżką dziegciu w lewackiej beczce, byłem na zmianę uciszany, wyśmiewany i wyrzucany za drzwi. Bez pardonu byłem obrzucany obelgami, bo starałem się myśleć samodzielnie, nie kryłem swoich wartości i krytykowałem brednie powtarzane przez „autorytety moralne” różnej maści. Później, gdy przeniosłem się do WSP w rodzinnej Bydgoszczy było już tylko gorzej. Wolność słowa? Proszę bardzo, ale nie dla oszołomów! Zresztą wiesz o tym doskonale. Ciebie mile goszczono w Szczecinie, gdy promowałeś swoją książkę, a Cenckiewiczowi władze Uniwersytetu zabroniły spotkania ze studentami! I co? Kto tu jest dyskryminowany?
Wrócę na chwilę do czasów studenckich, by nie być gołosłownym. I tak na przykład z panią dr X, z którą różniłem się w wielu kwestiach, np. w stosunku do Michnika (ona go kochała, a ja nie), walczyłem parę lat. Dostawałem pały przy okazji każdego kolokwium, aż do momentu, kiedy na zaliczeniu powiedziałem to, co pani doktor chciała usłyszeć! Innymi słowy musiałem się zeszmacić, wypierając się swoich myśli i poglądów, żeby otrzymać pozytywny stopień. Drugi przykład: pan profesor Y wyśmiał mnie, kiedy powiedziałem mu, że zamierzam napisać pracę magisterską o Łysiaku, a mojego ulubionego autora przyrównał do wartości matematycznej znanej nam, dzięki premierowi Millerowi, z posiedzeń komisji ds. afery Rywina. Panu profesorowi nie przeszkadzało bycie promotorem innych studentów, którzy, przykładowo, pisali pracę o trenerach reprezentacji Polski w piłce kopanej!? Pewnien adiunkt wyciął konserwatyzm z programu ćwiczeń i zastąpił go... ekologizmem! Na mój bezpardonowy protest pogroził interwencją u profesora, od którego dostał "wytyczne"!!! Z agorowskiego radia wyrzucono mnie na zbity pysk, tylko dlatego, że wyraziłem parę nieprzychylnych uwag pod adresem „GW” i przyznałem się (co za niewybaczalny grzech!), że jej nie czytam, bo nie lubię dziennikarskiej manipulacji. W szkole aktorskiej, kiedy chciałem zaadaptować jedno z opowiadań Łysiaka na monodram, po raz kolejny usłyszałem (od znanej aktorki Eugenii Herman), iż ten pisarz to menda jakich mało, a ja „taki zdolny nie powinienem głowy sobie zawracać takimi głupotami!” (sic!). Podobne kwiatki z ogródka „dobrych ludzi” mógłbym wyrywać w nieskończoność.
Tak się dziwnie składa, że ci którzy opowiadają o życiu w permanentnym ucisku, o dyskryminacji związanej z głoszeniem poglądów, nie mają (lub nie chcą mieć) pojęcia o losie swoich ideowych oponentów. Oczywiście nie wszyscy: część z nich gra na zimno swoją grę i łże będąc do immentu cynikami. Mam tu na myśli wszystkich tych, którzy “walczą” z zacofaniem i niosą światełko “postępu”, wymachując przy tym sztandarem z napisem "tolerancja". Tych, którzy wygłaszają czarne proroctwa, dotyczące „Polski w kaczych łapach” (jak ostatnio słyszałem), choć od dwóch lat rządzi nami miłosierny cudotwórca z Kaszub. Tych, którzy nieustannie, dzień po dniu, przekonują, że Polska to zacofane piekło średniowiecznej nietolerancji. Tych, którym przez myśl nie przejdzie, iż ktoś ma prawo do samodzielnego myślenia i może twierdzić, że heteroseksualizm to norma, aborcja to zwykłe morderstwo, a małżeństwa osób tej samej płci to aberracja nadająca się do leczenia w Tworkach. Tych, którzy stawiają na równi bohomazy bezimiennego afrykańczyka z dziełami Boscha czy Lorraina. Tych, którzy szydzą z Chrystusa, robiąc durne filmy, a którym przez myśl nie przejdzie naigrywać się z Allacha. Tych, których krzyż uwiera gdziekolwiek go zobaczą, ale meczety zaśmiecające Europę jak długa i szeroka nie przeszkadzają im wcale. Tych, którzy wysyłają swoich krewnych do klinik eutanazyjnych, ale wylewają oceany łez, gdy tu i uwdzie wytnie się drzewko. Tych, którzy najchętniej posłaliby dzieci do szkoły w wieku lat trzech, a sami są na tyle ograniczeni umysłowo, że negują oczywisty fakt chrześcijańskich korzeni swojego kontynentu. Tych, którzy walczą jak lwy o prawa jednostki, a jednocześnie zabraniają mi palić, traktując mnie przy tym jak skończonego idiotę. Tych, którzy wycierają sobie gęby słowem demokracja, ale za cholerę nie chcą przyjąć do wiadomości, że większość europejczyków chce przywrócenia kary głównej. Wystarczy. Mógłbym tak wyliczać do zapełnienia pamięci mojego komputera. Mam dość poczucia wyalienowania i pouczania mnie na każdym kroku, bo mam inne zdanie niż politycznie poprawni popaprańcy!
Jeśli ktoś tego nie zauważa, trzeba tu z całą mocą podkreślić, że tolerancja jako narzędzie inżynierii społecznej, propagowana przez wszelkie odcienie czerwonych "bojowników o wolność", różnej maści "tolerasów", ma tyle wspólnego z rzeczywistą tolerancją, co homoseksualizm z gejostwem - piersze jest obiektywnym zjawiskiem, a drugie ideologią. To nie jest tolerancja. To jest tolerancjonizm! Ideologia, która poprzez szantaż emocjonalny (ludzie wolą być uważani za tolerancyjnych) wywraca do góry nogami naturalny porządek świata, oferując szeroko kwestionowany "postęp". Termin ten powien zagościć w przestrzeni medialnej na dobre, gdyż kapitalnie oddaje charakter działalności ludzi promujących "tolerancję". Nie wiem kto jest jego autorem, wiem natomiast, że z powodzeniem jest stosowany w serwisie Niepoprawnych. Jednak pojęcie to z przyczyn obiektywnych nie może przebić się do głównego nurtu dyskursu publicznego, bo uderza w politycznie poprawne lewactwo. Jest to kolejny dowód potwierdzający schizofreniczny charakter czasów, w których przyszło nam żyć. Nikomu nie przeszkadza posłanka Senyszyn skrzecząca "kaczyzm", ale słowo tolerancjonizm jest rugowane zewsząd. Nawet Wikipedia (internetowa encyklopedia) skasowała to hasło! Dlatego apeluję do kolegów po klawiaturze, dziennikarzy, polityków i wszystkich innych, którym na sercu leży dobro naszej cywilizacji: używajcie tego terminu za każdym razem, gdy piszecie i mówicie o tolerancji w wykonaniu przedstawicieli czerwono-różowego Salonu!
A teraz jeden przykład tolerancjonizmu w akcji: parę miesięcy temu pracownicy socjalni z Edynburga podarowali parze homoseksualistów dwójkę maluchów - pięcioletniego chłopca i czteroletnią dziewczynkę. Wyrazu podarowali specjalnie nie wziąłem w cudzysłów, gdyż w pełni oddaje on charakter tej operacji. Dzieci bowiem były pod opieką dziadków, którzy zapragnęli wnuczęta adoptować, gdyż ich matka (26) trafiła na odwyk - jest uzależniona od heroiny. Każdy zdrowy na umyśle człowiek zauważy, że w takim przypadku sprawa jest zamknięta. No bo kto lepiej, pod nieobecność rodziców, zaopiekuje się tymi dziećmi? Jednak urzędnicy zadecydowali inaczej, argumentując to... wiekiem dziadków. Okazało się, iż są za starzy. Babcia ma lat 46, a dziadek 59. Dla porządku wypada napisać, że wiek emerytalny w Wielkiej Brytanii wynosi 65 lat dla obu płci. A gdyby wiek był rzeczywistym powodem odebrania dziadkom ich wnucząt, to Szkocji jest przynajmniej kilkaset par heteroseksualnych oczekujących na adopcję. I tu dotykamy wielkiego cywilizacyjnego problemu. Wyznawcom tolerancjonizmu nie wystarcza już samo prawo zezwalające parom homoseksualnym dokonywania adopcji. Oni chcą mieć priorytet! Niedawno obchodzony był na wyspach Tydzień Adopcji (National Adoption Week 2009), a mi jest zwyczajnie smutno, że te dzieciaki zostały potraktowane jak frontowi żołnierze w wojnie z "zacofaniem", "oszołomstwem", "ciemnogrodem" i "homofobią"! W imię tolerancjonizmu poświęcono tych szkrabów na ołtarzu filozofii "postępu", praktykowanej przez wyznawców politycznej poprawności, która coraz bardziej popycha naszą cywilizację w kierunku przepaści... Moja drużyna przegrywa, ale jak miał powiedzieć generał Pierre Cambronne pod Waterloo, kiedy sytuacja była już beznadziejna i Anglicy proponowali Francuzom kapitulację: "Gwardia umiera, ale się nie poddaje". Piszę, że miał powiedzieć, bo to tylko jedna z wersji jego okrzyku. Druga, bardziej prawdopodobna, jest jednowyrazowa i doskonale odzwierciedla stan mojego ducha: "Gówno!"
Reasumując: powyższa biedroniowa historia jest częścią większej całości, a szurnięte lobby homoseksualistów to tylko jeden z wielu oddziałów zalewającego nas zewsząd lewactwa. Dzisiejszy świat bez cienia przesady przypomina dom wariatów, w którym lekarze z pacjentami zamienili się miejscami. Teoretycznie mamy wolność wypowiedzi. A w praktyce ten kto nie jest komunistą, goszystą, gejem, ekobachorem, feministką, byłym lub obecnym agentem KGB/FSB czy innym lewakiem, ten morda w kubeł! Pewien profesor, który był znużony dyskusją ze mną, wykazał się znajomością maksymy mówiącej, że „jeżeli nie wystarcza siła argumentów, to musi wystarczyć argument siły” i kazał mi się zamknąć! Otóż ja się nie zamknę, choćbym miał zostać w swojej wierze sam, bo leżą mi na sercu słowa Michała Anioła (homoseksualisty). Zapytany “dlaczego należy się bić z każdym Goliatem” odpowiedział: “Ze względu na godność człowieka, choćby nie było szans powodzenia…”
- nurniflowenola - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
3 komentarze
1. Ze względu na godność człowieka, choćby nie było szans powodzeni
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. Witam, renesans był tylko raz
3. Istnieją dwa paralelne renesansy. Jeden cywilizacji
Agamemnon ........................... Nieodpowiedzialny, kto głupiemu losy państwa powierzył.