Czy Dzieci Soboru negują zasady Bożej miłości?
Moi drodzy przyjaciele, piszę przepełniony wielkim zadowoleniem; otóż wydaje mi się, że znalazłem piętę achillesową modernistycznego myślenia; mam cichą nadzieję, że uda się dotrzeć tą drogą do zaciętych, mantrujących modernistyczne formuły, umysłów Dzieci Soboru.
Otóż okazało się, że istnieją tematy działające na Dzieci Soboru podobnie, jak czerwona płachta na byka; gdy tylko dotknie się takiego tematu, następuje parskanie, groźne potrząsanie łbem, ciskanie gromów wzrokiem, grzebanie kopytem w ziemi i w końcu szarża na oślep.
Podobne reakcje zachodzą u protestantów, gdy poruszyć tematy związane z kultem Matki Bożej, jej niepokalanego poczęcia, czy jej wniebowzięcia; nie bez powodu przywołuję tu porównanie do protestantów, gdyż temat społecznego panowania Chrystusa Króla stał się w podobnym stopniu papierkiem lakmusowym wykrywającym różnice pomiędzy myśleniem katolickim, a modernistycznym.
Przeżyłem ostatnio taką dziką i ślepą szarżę przeprowadzoną przez wzorowe Dzieci Soboru, z okazji poruszenia tematu Bożej miłości; okazuje się, że Dzieci Soboru nie mają kompletnie pojęcia czym jest Boża miłość i jak należy się zachować, gdy taką miłością zostajemy obdarzeni.
Boża miłość jest bezwarunkowa i skierowana do wszystkich stworzeń, w tym do wszystkich ludzi; jak domyślamy się, że Bóg nas obdarza miłością? dał nam życie, opatrznościowo podtrzymuje nas przy życiu, zapłacił nasze rachunki na Krzyżu, chce nas zbawić, czyli przemienić nasze grzeszne życie, w życie wieczne i bezgrzeszne.
I tutaj katecheza nowej ewangelizacji się urywa; następują wiwaty, spontaniczne tańce, obściskiwanie i okrzyki radości – animatorzy intonują hymn Dzieci Soboru: "Bóg kocha mnie takiego jakim jestem".
I to właśnie dało mi do myślenia – protestanci również w tym miejscu kończą swe nauki o bezwarunkowej Bożej miłości, ale oni twierdzą jawnie, że do zbawienia potrzeba tylko samej wiary – u nas zaś przekonanie takie jest niewypowiedziane, lub w sposób zawoalowany sugerowane – zresztą cały układ nauki o Bożej miłości sugeruje, że to już wszystko, co trzeba wiedzieć.
Dopatruję się tu pewnego podobieństwa do postawy współczesnych humanistów, którzy również akcentują prawa człowieka, niezbywalne prawa, jego liczne wolności, przywileje i możliwości roszczeń, ale pomijają lub wyciszają stronę powinności, zobowiązań i konieczności, którym poddany wszakże jest każdy człowiek i obywatel.
W ten sposób pomija się milczeniem element niezbędny, aby ta bezwarunkowa Boża miłość zaowocowała, aby stała się miłością spełnioną; bo cóż z tego, że Bóg kocha też prostytutki, polityków, złodziei, bandytów, Hitlera, Stalina itd, itd, czy z tego wynika, że możemy być prostytutkami, czy pedofilami? no, że możemy być w sensie zmarnowania sobie i komuś życia, to wiadomo – jesteśmy ludźmi wolnymi, ale czy możemy być w sensie takim, że Bóg by sobie życzył, żebyśmy tacy byli?
Czy raczej Bóg chce, żąda, abyśmy byli dobrymi ludźmi? tak właśnie to wygląda – owo żądanie, oczekiwanie, przykazanie, które człowiek musi zaspokoić aby właściwie, w sposób godny, odpowiedział na bezwarunkową Bożą miłość, jest niczym innym, jak warunkiem, który człowiek musi spełnić, aby odpowiedzieć miłością na miłość, aby dar Boga nie został zmarnowany i aby miłość przyniosłą owoce; dlatego o całej relacji, jaką jest miłość Boga do człowieka i miłość człowieka do Boga trzeba mówić, że jest warunkowa, że wystąpi tylko i wyłącznie po spełnieniu przez człowieka określonych warunków.
W tym kryje się zresztą cała zasada naszego podobieństwa do Boga, a więc zasada godności ludzkiej – im bardziej święte życie prowadzimy, tym bardziej podobamy się Bogu i tym bardziej naśladujemy Go w miłości; ale czy można powiedzieć, że kochamy tak jak Bóg? no raczej bez przesady; Bóg kocha miłością doskonałą, a my ułomną, wybrakowaną; dlatego Boga nazywamy Miłością, a sami jedynie dążymy do Miłości, staramy się miłować, tak jak Pan Bóg przykazał.
Widać więc (mam nadzieję), że czym innym jest miłość Boga, a czym inny człowieka; dla Boga jest atrybutem, dla ludzi pewnym dążeniem do doskonałości; takie dążenie jest zaś niczym innym, jak pokonywaniem kolejnych wyzwań, trudności i przeciwieństw – jest nieustanną drogą w wypełnianiu kolejnych warunków, dzięki wypełnieniu których okazujemy miłość, doskonalimy się w miłości i dążymy do miłości doskonałej, czyli do Boga.
Jeśli chodzi o miłość między ludźmi, to tu już występują same warunki, poza wielkimi świętymi potrafiącymi kochać bardziej, niż przeciętny człowiek, ale wiadomo, że i tak nie tak doskonale, jak Bóg.
Niemniej, życie wspólnotowe, społeczne, należy nierozłącznie do ludzkiej natury i na tym polu zobowiązani jesteśmy do doskonalenia swoich umiejętności kochania bliźniego, jak siebie samego; oczywiście dotyczy to wszystkich bliźnich na świecie, a więc wszystkich ludzi – również w ten uniwersalny sposób mamy realizować swoje upodabnianie się do Bożej miłości.
Stąd wynika wprost konieczność publicznego – społecznego dzielenia się z bliźnimi miłością, którą jest Chrystus; dlatego normalny katolik stara się poddać oprócz swojego życia prywatnego i rodzinnego, również życie społeczne, pod ponowanie zasad miłości Bożej.
W praktyce życia publicznego sprowadza się to do starań i prób uchwalania prawa (ustaw, uchwał) zgodnie z zasadami Bożej miłości ujętymi katolicką etyką; i tak jak co do katolickości pojedynczych ustaw raczej nikt się nie sprzeciwia, to katolickie państwo i intronizacja Chrystusa Króla, już raczej przez modernistyczny gardziołek nie przejdzie.
A jest to naprawdę śmieszne: wyobraźmy sobie, że udało się uchwalić jedną, drugą, trzecią, dziesiątą ustawę w duchu katolickim – a w końcu wszystkie ustawy włącznie z zasadniczą; i takie dążenie jest poprawnie politycznie dla naszych Dzieci Soboru.
Ale czym różni się to od powiedzenia z góry do czego się dąży, że celem katolików jest poddanie życia społecznego Chrystusowi? w praktyce byłoby to dokładnie to samo, jeśli chodzi o zmianę prawodawstwa w państwie, skąd więc ten dziki opór?
Otóż przyczyny tego są poza religijne – są spowodowane różnicami cywilizacyjnymi, ale to już następny obszerny temat, który mam nadzieję również wzbudzi zainteresowanie; tymczasem zasygnalizuję tylko, że różnicą cywilizacyjną, która powoduje tak drastycznie odmienne zrozumienie problemu społecznego panowania Chrystusa Króla, jest obcy cywilizacji łacińskiej dualizm etyczny, który skłania członków swego zrzeszenia do życia według dwóch etyk – prywatnie według etyki katolickiej, a społecznie (publicznie) do życia według etyki innej, niekatolickiej, tylko obecnie obowiązującej w tzw. przestrzeni publicznej.
Kończąc ten wpis dziękuję Tomkowi Torquemadzie za wymyślenie określenia "Dzieci Soboru", gdyż znakomicie ułatwia to zwracanie się do naszych posoborowych z ducha braci, bez nieustannego bombardowania ich nieprzyjemnymi w brzmieniu i konotacjach określeniami; tradycja nigdy nie dzieli, zawsze łączy :-)
- Jaacek2 - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz