Tylko idiota nie boi się Boga
Co prawda w wersji biblijnej mamy, że Boga nie boi się głupiec, ale w obecnych czasach być głupcem nie jest wcale źle, gdyż daje to usprawiedliwienie do bezkarnego wyczyniania wszystkiego, co się chce; jest to klasyczna półprawda o wolnej woli człowieka w oderwaniu od wolnego rozumu, jakim ludzi obdarzył dobry Bóg.
Pismo Św. wcale zaś nie usprawiedliwia głupca – stwierdza tylko, że głupota oddziela człowieka od prawdy, ale nie z powodu błędnego rozumowania, bądź niemożności zrozumienia, tylko z powodu brachu chęci do zastanowienia się nad nudnymi zagadnieniami metafizycznymi.
Jest to więc klasyczny obraz człowieka w pełni swobodnie korzystającego ze swojej wolności; także wracając do tytułowego idioty, nie jest to opis człowieka chorego, tylko pejoratywne ujęcie człowieka niewłaściwie korzystającego ze swojej wolności – likwiduje to, jak myślę, niedopowiedzenia i niejasności, które obecnie towarzyszą określeniu „głupiec”.
Czy Bóg byłby zadowolony, gdyby ludzie słuchali go tylko ze strachu? czy nasza wiara i religia ma opierać się na strachu przed Bogiem, który przecież jest Miłością?
A przepraszam, co za różnica, czy będziemy dobrzy ze strachu, czy nie ze strachu? czy gdy będziemy pełnili dobre uczynki ze strachu, nie pójdziemy do nieba? albo czy jeśli pełnimy dobre uczynki nie ze strachu, ale oczekując zasłużonej nagrody, to nie jest to formą wyrachowania? albo formą zaspakajania własnego egoizmu (proszę, jaki ja jestem dobry!), który w ten sposób wywyższa nas ponad innych?
W ten sposób można zakwestionować w ogóle wolną wolę, która okazuje się zniewolona różnymi kalkulacjami: czy to strachem przed karą, czy chęcią zysku, albo szpanerskiego błyśnięcia dobrocią; skoro negujemy więc wartość uczynków pełnionych ze strachu, to powinniśmy zanegować też ich wartość, jeśli są pełnione z poduszczenia innej interesownej kalkulacji.
Ale pojawia się pytanie, czy wolna wola może być w ogóle wolna od wpływu jakiejkolwiek kalkulacji i interesowności? czy można czynić dobre uczynki całkowicie bezinteresownie? czy w ogóle Bogu są potrzebne do szczęścia nasze dobre uczynki?
Podobnie, jak modlitwa potrzebna jest i służy głównie ludziom, tak i bez naszych rachitycznych czynów Bogu nic by nie brakowało; służą one przede wszystkim nam; Bóg o tyle jest zadowolony, ze życzy sobie mieć nas w niebie, więc jest mu przyjemnie, gdy spełniamy jego oczekiwania.
Tak więc nie ma nic złego w skalkulowanym, czyli przemyślanym dobrym uczynku; nie muszę więc chyba dodawać, że nie ma również nic złego – w związku z tym – w dobrym uczynku popełnionym z bojaźni Bożej, lub w odstąpieniu od grzesznego zamiaru ze strachu przed karą.
Spójrzmy przez chwilę na ten problem z drugiej strony – też jest dosyć ciekawie: otóż wyobraźmy sobie dobry uczynek popełniony całkowicie bezmyślnie – tak, abyśmy mogli wyeliminować rachuby – co taki uczynek jest wart? to było niechcący, bezwiednie, a więc i bezwolnie – nieświadomie; raczej wszyscy wiedzą, że zły uczynek popełniony bez świadomości popełnianego zła nie wypełnia definicji grzechu – i podobnie jest z uczynkiem dobrym; uczyniony nieświadomie, niechcący, nie ma dla nas wartości zbawczej.
Jak więc nazwać dobre uczynki, które pełnimy aby zasłużyć sobie na niebo? uczynki którymi odpowiadamy na rzeczy, które nam Bóg uczynił? proponuję pozostać przy starym i wypróbowanym określeniu – miłość.
Podobnie w przypadku, gdy naszą motywacją jest bojaźń Boża, nie powinniśmy niepokoić się rzekomą niską wartością zainspirowanych nią dobrych uczynków, lecz śmiało wrócić do właściwego znaczenia bojaźni, jako szacunku i poddania się Panu.
Za Psalmistą więc powtórzmy: mówi głupi w swoim sercu - nie ma Boga,
a za Syrachem: Początkiem mądrości bojaźń jest Pana.
- Jaacek2 - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
6 komentarzy
1. Jaacek2
2. Joanna
3. Zaproszenie
4. MarekD
5. Zrobione
6. MarekD