Zapomniany bohater dni listopadowych 1918
godziemba, czw., 12/11/2009 - 07:43
Józef Piłsudski wkrótce po przyjeździe do Warszawy, postanowił szukać porozumienia z tworzącymi się niemieckimi Rada Żołnierskimi, aby zapobiec walkom polsko-niemieckim. Polecił założycielowi POW – żołnierzy Polaków z armii niemieckiej, Józefowi Jęczkowiakowi, zadanie „wywołania w garnizonie niemieckim rewolucji”. Nie było to trudno, gdyż nastroje rewolucyjne w jednostkach garnizonu warszawskiego stopniowo narastały. Na próżno dowództwo starało się przeciwdziałać powstawaniu Rad Żołnierskich, które w ułożeniu stosunków z Polakami widziały szansę na szybki powrót do domów.
W godzinach wieczornych 10 listopada w Pałacu Namiestnikowskim zebrało się około 150 delegatów Rad Żołnierskich, na którym ukonstytuowała się Centralna Rada Żołnierska (CRŻ) w Warszawie, która zadecydowała o wysłaniu delegacji do Piłsudskiego. Komendant wdał się w rokowania pragnąc wykorzystać wyrażoną przez Niemców chęć zlikwidowania okupacji. Było to tym ważniejsze, iż w narzuconych Niemcom przez Ententę warunkach zawieszenia broni nie było mowy o wycofaniu się Niemców z Polski. Podczas spotkania przedstawicielami CRŻ, które odbyło się o północy, Piłsudski wysunął trzy warunki: oddanie broni i sprzęt wojskowego, parku kolejowego oraz zaniechanie porachunków pomiędzy żołnierzami a oficerami. Od spełnienia tych warunków uzależnił możliwość zorganizowania wyjazdu Niemców z Polski. Zostało to natychmiast zaakceptowane przez Centralną Radę Żołnierską.
Od rana 11 listopada rozpoczęło się przejmowanie z rąk niemieckich obiektów w Warszawie. W niektórych wypadkach Niemcy stawiali opór, gdyż jak obliczano około jedna trzecia garnizonu niemieckiego zachowała dyscyplinę i nadal wykonywała rozkazy swego dowództwa. „W tych oddziałach – wspomina Ignacy Boerner – panował zupełnie innych duch. Żołnierz nie był zdemoralizowany, gotów był się w każdej chwili bić i nie myślał o oddaniu broni. ”. Takie było stanowisko około 4 tysięcy żołnierzy stacjonujących w Cytadeli. Do nich przyłączyłoby się jeszcze drugie tyle, czyli w sumie ponad 8 tysięcy doskonale uzbrojonych żołnierzy, gotowych do walki. „A wielu ludzi myśmy mogli przeciwstawić?” – pyta Boerner.
W tej sytuacji Piłsudski postanowił z samego rana 11 listopada udać się do Pałacu Namiestnikowskiego, gdzie wygłosił przemówienie, starając się uspokoić nastroje i zaręczając pomoc w zorganizowaniu powrotu do domu. „Znajdujecie się wśród narodu, który wasz dotychczasowy rząd traktował bezwzględnie z całą brutalnością. – mówił Komendant – Ja jako przedstawiciel narodu polskiego oświadczam wam, że naród polski za grzechy waszego rządu nad wami mścić się nie będzie! Pamiętajcie, ze dosyć krwi popłynęło, ani jednej krwi więcej!” Kończąc apelował: „Żądam, żebyście się zachowywali zupełnie spokojnie i nie prowokowali więcej narodu polskiego, a wszyscy, jak jeden mąż, wrócicie do waszej ojczyzny”. Jednocześnie wyznaczył jako swego oficera łącznikowego obecnego na sali porucznika Ignacego Bernera, urodzonego 11 sierpnia 1875 roku w Zduńskiej Woli, absolwenta Politechniki w Darmstadt, członka PPS w okresie rewolucji 1905-1906 roku, potem członka ZWC, oficera I Brygady oraz POW. Boerner znakomicie znał język niemiecki, a Piłsudski uważał go za jednego ze swoich najenergiczniejszych oficerów. Potwierdza to również Miedziński, który uważał, iż „miał on niesłychaną pewność siebie, potrafił przemawiać tak, jak gdyby stała za nim niezmierna potęga i niełatwo dawał się zbić z tropu jakimkolwiek argumentami. W tym momencie, kiedy musieliśmy wyzyskać zachwianie psychiczne Niemców, rozgardiasz w Berlinie i psychiczne nastawienie szeregów wojska niemieckiego do bezpiecznego powrotu do domu – postawa Bernera – działała znakomicie. A trzeba było kuć żelazo póki gorące”.
Wobec zgromadzenia się przed pałacem tłumu, który nie krył swej wrogości do Niemców, Boerner zorganizował spośród studentów uniwersytetu staż, która objęła ochroną siedzibę Centralnej Rady Żołnierskiej. Udało mu się także nakłonić tłum do rozejścia się.
W Radzie nadal było niespokojnie. Co chwila nadchodziły „fantastyczne wieści o rzeziach Niemców”. Zwłaszcza poprzebierani w cywilne ubrania oficerowie „opowiadali niestworzone historie o rzekomo popełnionych morderstwach nad Niemcami”. „Dużo mnie kosztowało – wspomina Boerner – uśmierzać te wzburzone nastroje Rady”. Gdy wieczorem ze wszystkich stron dobiegały odgłosy strzałów, niektórzy członkowie Rady domagali się, ażeby garnizon z Cytadeli „wystąpił i począł wprowadzać porządek siła bagnetów i kul”. Boerner sprzeciwił się temu stanowczo i w towarzystwie trzech członków Rady wyjechał na miasto, aby sprawdzić, co się faktycznie dzieje. „Objechaliśmy wszystkie koszary – pisze – gdzie były stacjonowane wojska niemieckie. Wszędzie panował spokój. Żołnierze spali, wystawili tylko wzmocnione warty”. W okolicy Cytadeli okazało się , że to sami żołnierze niemieccy strzelają do siebie. „Udało się nam dostać do środka. – pisze dalej Boerner – Wszyscy żołnierze w kompletnym bojowym rynsztunku, okna zabarykadowane i przez strzeliny – strzelają”. Sprawę udało się wyjaśnić i ogień został przerwany. „Po powrocie, gdy moi współtowarzysze, zdali sprawozdanie Radzie Żołnierskiej – wspomina Boerner – widziałem, ze się wszyscy uspokoili i że zdobyłem sobie zaufanie”.
Największym problemem było zorganizowanie transportu kolejowego dla Niemców, gdyż okupacyjny zarząd kolejowy nie chciał oddać Polakom kontroli nad najważniejszymi liniami kolejowymi. Jak podaje Boerner, który uczestniczył w negocjacjach, Niemcy chcieli zatrzymać w swym reku trzy najważniejsze połączenia: Warszawa-Kalisz-Ostrów, Warszawa-Częstochowa-Herby Śląskie-Lubliniec oraz Warszawa-Mława-Działdowo. Wobec tego polscy kolejarze, korzystając z pomocy wojska, stopniowo przejęli kontrolę nad całą koleją, tak że 13 listopada wznowiono ruch osobowy na wszystkich kierunkach, towarowy tylko na magistralach.
14 listopada dotarła do Warszawy odezwa rządu niemieckiego z 12 listopada, przywracająca władzę oficerów i sprowadzająca rady żołnierskie jedynie do ciał doradczych. Wywołało to ferment w warszawskiej Radzie i jak wspomina Boerner: „nastrój w garnizonie warszawskim znacznie się zmienił. We wszystkich oddziałach, stacjonujących w Cytadeli, oficerowie nałożyli z powrotem odznaki, objęli dowództwo i zaprowadzili rygor wojskowy”. Porucznik zrobił wszystko, ażeby nie dopuścić do wymknięcia się władzy z rąk Rady. I jak pisze: „Dowodziłem, że gdy władzę obejmą z powrotem oficerowie, to krew się poleje. (…) w końcu udało mi się doprowadzić do tego, że większość postanowiła nie zastosować się do berlińskich rozkazów i utrzymać pełnię władzy w swoim ręku. (…) gdy wychodziłem, żegnano mnie okrzykami zadowolenia”.
Następnego dnia wobec zdecydowanie wrogiego stanowiska załogi Cytadeli, która domagała się zwrócenia się do władz niemieckich, aby „celem wycofania się wojsk, znajdujących się w garnizonie warszawskim, nadesłały środki transportowe, żywność i ochronę wojskową”, Boerner udał się do Piłsudskiego, który zadecydował aby szef sztabu Generalnego gen. Stanisław Szeptycki w obecności płk. Kazimierza Sosnkowskiego zawarł układ z niemiecką Radą. W trakcie spotkania, Niemcy domagali się wyjazdu z bronią. Polacy żądali jej wcześniejszego złożenia. Ostatecznie przyjęto rozwiązanie kompromisowe: Niemcy broń zabiorą, ale zatrzymają ją tylko do granicy. Tam na stacjach granicznych oddadzą ją w ręce Polaków. Zawarcie tej umowy było niewątpliwie sukcesem gen. Szeptyckiego i płk. Sosnkowskiego, gdyż osiągnięto rzecz najważniejszą – Niemcy pozostawiali Polakom broń i sprzęt wojenny, niezbędny dla tworzonego Wojska Polskiego.
Umowa została zawarta w ostatniej chwili, gdyż 16 listopada Wojska niemieckie tzw. Ober-Ostu przystąpiły do akcji, chcąc przejąć linie komunikacyjne prowadzące z Ukrainy do Niemiec. Boerner natychmiast udał się do Centralnej Rady Żołnierskiej, aby przy jej pomocy podjąć próbę zatrzymania marszu Armii Wschodniej. Równocześnie polecił przerwać połączenia telefoniczne Rady z centralą miejską. „Na zebraniu wystąpiłem bardzo ostro. – pisze Boerner - Przedstawiłem, ze generał Hoffmann (szef sztabu Ober-Ostu) urządził rzeź Polskiej Organizacji Wojskowej w Białej i Międzyrzecu. Jeśli Rada Żołnierska nie zareaguje przeciwko temu, to wina wypadków, które odbędą się w Warszawie, spadnie na nią”. Następnie zażądał wyboru przedstawiciela, który natychmiast miał porozumieć się z Brześciem. W wyniku presji porucznika tym przedstawicielem został członek zarządu Rady, Polak, Kaczmarczyk. Ponieważ łączność telefoniczna została wcześniej przez Boernera przerwana, Boerner zabrał Kaczmarczyka ze sobą do centrali miejskiej. W ten sposób uniknął kontroli innych członków Rady nad zamierzona rozmową. „Jedną słuchawkę trzymał Kaczmarczyk, a ja drugą, - relacjonuje Boerner – przeto słyszałem całą rozmowę”. Przedstawiciel Rady Żołnierskiej z Brześcia poinformował Kaczmarczyka, iż wobec niebezpieczeństwa grożącego Niemcom w Warszawie, postanowili przyjść im z pomocą. W odpowiedzi Kaczmarczyk – mówiąc cały czas pod dyktando Boernera – zaprzeczył temu stanowczo, informując o zawartej umowie z Polakami. „Umowa ta musi być za każdą cenę dotrzymana” – podkreślił i zaapelował „o wstrzymanie wszelkich zaczepnych kroków”. Przedstawiciel Rady z Brześcia obiecał zreferować sprawę swojej Radzie i o decyzji powiadomić Warszawę.
Po tej rozmowie Boerner udał się do Piłsudskiego, który polecił odbycie jeszcze jednej rozmowy z Brześciem – tym razem w obecności gen. Szeptyckiego. Doszło do niej o godzinie 2.00 w nocy 17 listopada. Kaczmarczyk ponownie zaapelował o powstrzymanie się z wszelkimi akcjami przeciw Polakom, zażądał również przysłanie delegatów i zapowiedział, że również z ramienia Rady w Warszawie oraz rządu polskiego zostaną wysłani przedstawiciele do Brześcia. Skutek tych rozmów był niewątpliwy. „Dnia 17 listopada – wspomina Boerner - odczuło się, że naprężenie minęło”.
Ewakuacja Niemców z Warszawy mogła się odbywać w sposób niezakłócony. 19 listopada z Dworca Kowerskiego wyruszył ostatni transport Niemców. Była to reszta załogi Cytadeli, licząca około 1500 żołnierzy. W sumie w ciągu tygodnia w ramach 22 zorganizowanych transportów, z Warszawy odjechało prawie 27 tysięcy Niemców, którzy na stacjach granicznych zostawili cała broń. Tylko z Mławy odesłano do Warszawy 12 tysięcy karabinów i 120 karabinów maszynowych, około 2 mln naboi, mnóstwo granatów oraz sprzętu wojskowego.
Tych kilka listopadowych dni uważał Boerner za najważniejszy tydzień w swoim życiu, a to co wtedy udało się dokonać – za najważniejsze osiągnięcie. Gen. Szeptycki tak napisał w 1921 roku o roli Boernera: „Stwierdzam niniejszym, że Pan major Boerner sprawnością, taktem, spokojem, energią, słowem całą swoją osobistością doprowadził do spokojnej ewakuacji wojsk niemieckich z Warszawy – który to sukces przyczynił się w tych ciężkich chwilach do możebności rozpoczęcia prac nad organizacją państwa, rządu i wojska. Potwierdzam to jako naoczny świadek i wspólnie z majorem Boernerem pracujący”.
Ignacy Boerner został potem komendantem milicji ludowej, a we wrześniu 1919 roku szefem sekcji defensywy oddziału II Dowództwa Frontu Litewsko-Białoruskiego, uczestnicząc m.in. w negocjacjach z Marchlewskim w Miklaszewiczach. Latem 1920 roku został szefem Oddziału II w Grupie Poleskiej (potem 5 armii) gen. Sikorskiego. W latach 1923-1924 był attache wojskowym w Moskwie, po czym został skierowany na kurs doszkolenia Wyższej Szkoły Wojennej. Po jego ukończeniu został dowódcą 5 pułku saperów kolejowych. 1 stycznia 1928 został awansowany do stopnia pułkownika, a po kilkunastu dniach przeniesiony do rezerwy i przydzielony do Ministerstwa Przemysłu i Handlu. W kwietniu 1929 roku został ministrem poczt i telegrafów w rządzie Kazimierza Świtalskiego. Funkcję tę pełnił w kolejnych rządach aż do swojej śmierci 12 kwietnia 1932 roku.
Wybrana literatura:
I. Boerner – Rozbrojenie Niemców w Warszawie
T. Różycki – Rozbrojenie Niemców w Polsce w 1918 roku
P. Łossowski – Jak Feniks z popiołów
J. Kochanowski – Zapomniany prezydent
B. Miedziński – Moje wspomnienia
- godziemba - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz