CIERPLIWOŚĆ WYBORCY

avatar użytkownika Morsik

W czasach tak zwanej komuny mój Ojciec ostentacyjnie nie brał udziału w głosowaniach wyłaniających peerelowski parlament. Ostentacyjnie, bowiem przy każdej okazji, nie zważając na opresje, jakie go spotykały, swoje wątpliwości w tej materii głośno uzasadniał. Nie szermował jednak wyłącznie hasłami o znienawidzonym ustroju czy jedynie słusznej partii. Chodziło mu przede wszystkim o to, że poseł może być jednocześnie członkiem rządu a członek rządu posłem.

 

Zszedł był mój Ojciec z tego świata nie doczekawszy się zmian w tej materii. We mnie jednak jego nadzieje odżyły w roku 1989, rozbudzone marzeniami o praworządnej rzeczpospolitej w burzliwych latach 80. Byłem święcie przekonany, że któryś z kolei parlament weźmie się za tą, nieakceptowaną przez Ojca, patologię i choć w tym jednym punkcie ordynację wyborczą zmieni.

 

Minęło 20 lat. Każda kadencja obfitowała w różne obietnice zmian mamiąc wyborców przede wszystkim koniecznością wprowadzenia ordynacji większościowej. Oj, działo by się! Działo by się, gdyby taki manewr się powiódł! Przy łączeniu nietykalnej funkcji posła, za nic nieodpowiadającego ministra i mając wypchane konto i kieszenie biznesmena już pewnie nikt nie wspomniałby o korupcji i żadne CBA czy Pitery nikomu w głowie by się nie urodziły.

 

W zasadzie w ordynacji wyborczej do polskiego parlamentu nic, od 1945 roku, się nie zmieniło. To co zrobiono to wyłącznie peeling, lifting i kosmetyka. Żadna partia, ani z lewa, ani z prawa, ani żaden nawet radykalny odprysk, nawet taki komiczny jak UPR, nie puścił bąka, aby uciąć raz na zawsze możliwości korupcji, powiązań, rozdawnictwa stanowisk i ich mnożenia pod kolesi z partii. Każdy ich członek czeka z nadzieją na fotelik...

 

Przed bez mała 20. laty dorobiliśmy się wyborów na urząd prezydenta RP. Podobno demokratycznych wyborów. Tyle tylko, że demokratyczna jest tylko pierwsza ich tura. Tu wyborca ma możliwość wskazania nawet najbardziej egzotycznego kandydata (vide casus Tymiński). Druga tura to już jest przymus nie mający nic wspólnego z demokracją. W drugiej turze wyborca musi wskazać jednego z dwóch. A co ma zrobić, jeśli żaden z nich nie spełnia jego oczekiwań? Przez 20 lat czekałem na zmianę, dzięki której skreślenie obydwu kandydatów będzie głosem ważnym. Ja rozumiem, że taki luksus mógłby doprowadzić do pata wyborczego, że trzeba byłoby wybory i kampanię powtarzać, że koszty, że co powie świat… Jednak - na miłość Boską - dzięki takiej ordynacji, jaka pokutuje mamy takich prezydentów jakich mieliśmy i cieszą się oni takim poparciem, jakie uzyskali w „wyborach”.

 

Rozważając powyższe, na zbliżający się w przyszłym roku mój potrójny jubileusz: 60 lat życia, 40 lat pracy, 30 lat walki z wiatrakami i 20 lat czekania na eliminację spuścizny po komunie, podjąłem decyzję, że w żadnych głosowaniach, czy wyborach udziału już nie wezmę. A jeśli „wiecznie żywi” towarzysze partyjni ustalą, że za taki czyn przyjdzie mi zapłacić (jak np. w Australii) to na taki luksus wykupię sobie do końca życia abonament. 

Etykietowanie:

2 komentarze

avatar użytkownika niezalezny2006

1. Morsik

Z powodu takich postanowień bardzo cieszy się wszelkie lewactwo.

kat.

avatar użytkownika Morsik

2. I tu się nie zgodzę, ponieważ...

...jak zapewne Pan zauważył, dla wszelkiego lewactwa najważniejsza jest frekwencja (vide niedawne "wybory" do PE). Od 20 lat mamy przysłowiowe "tak czy owak - poseł Nowak" - czyli nihil novi od 45 r. Uważam, że im mniejsza frekwencja, tym bliżej do zmian, o których wyżej. Marzy mi się frekwencja na poziomie 15 proc. i ktoś odważny, lub niwystraszona organizacja, którzy wezwą Polaków do totalnego bojkotu tej farsy głosowania (głosowania, bo z wyborem ma toto już niewiele wspólnego).

 Niechlubny udział każdy ma: ten, który milczy, ten, który klaszcze...