Konwersja Krzemińskiego
FreeYourMind, pt., 06/11/2009 - 21:55
Święci pańscy! Zdawało się człowiekowi, że tyle przeżył, iż nic go nie zaskoczy, na pewno nie na salonach, a tu, prof. I. Krzemiński doznał niebywałego objawienia, odkrywając po żmudnych badaniach, że RM to nie jest żydożercza, czarnosecinna, antyposoborowa i neoendecka rozgłośnia, jeno radio religijne i patriotyczne. Takie cuda, panie, no. Oczywiście objawienie to nie sprawiło, że Krzemiński nagle padł na kolana, złapał za różaniec i rozpoczął okres pokuty za swoje intelektualne i publicystyczne przewiny, ale też nie ma co oczekiwać aż takich cudów za rządów Tuska, wystarczy nam bowiem te ponad 100 cudnych afer, które wyliczył MarkD, a które, jak sądzimy wpędzą gabinet ciemniaków do grobu. Powinniśmy się jednak cieszyć, iż – mimo że do Wigilii jeszcze dobry miesiąc – salonowcy zaczynają nagle mówić ludzkim głosem:
„Zaskoczyło mnie, jak dalece wątek religijny, wiara jest zrośnięta z polskością, przeżyciem narodowym. Tam nie da się odróżnić jednego od drugiego, i to nie tylko w przekonaniach księży tam pracujących, ale i słuchaczy.”
Wprawdzie po staremu kojarzy się to zaraz naszemu salonowcowi z „żarliwością” faszystów i komunistów, choć dalibóg i jedni, i drudzy wsławili się właśnie masowym mordowaniem/torturowaniem polskich patriotów i duchowieństwa, a także totalną walką z religijnością, więc przynajmniej względy historyczne nakazywałyby jednak oddzielać żarliwość Polaków od hitlerowskiego czy bolszewickiego fanatyzmu, podszytego szatańską wprost nienawiścią do człowieka wiary. Nie możemy jednak po salonowcach spodziewać się zbyt wiele, ponieważ młyny intelektualne tego typu środowisk pracują powoli, czego zresztą właśnie Krzemiński jest chodzącym dowodem – potrzebował on bowiem długiego czasu, by dostrzec to, co przeciętny słuchacz RM jest w stanie dostrzec po paru audycjach typu „Aktualności”, „Rozmowy niedokończone”, że o katechezach czy Koronce do Bożego Miłosierdzia nie wspomnę. Można się oczywiście zżymać na różne rzeczy na antenie (np. mnie muzyka przyprawia o stany przedzawałowe), można się spierać, co do słuszności poglądów tych czy innych zapraszanych gości, ale po tych kilkunastu latach istnienia RM nie sposób nie docenić siły medialnej oraz integrującej społecznie tej rozgłośni. Oczywiście siła polityczna jest niekwestionowana – z tego też powodu, tj. z powodu niezależności od „możnych III RP” (i rozmaitych „koncernów medialnych”) oraz z powodu tego, że jest to głos milionów katolików zamieszkujących nie tylko Polskę, którym establishment III RP zalecał siedzieć cicho w czasie „transformacji” – RM jest zwalczane nieustannie: rok w rok, miesiąc w miesiąc, a bywają okresy, że codziennie.
Jak tak sobie pomyślę, że RM by nie było w III RP, czyli mielibyśmy tylko czerstwe klony Agorowe w rozgłośni grających muzaka z komputera i prezenterów cepów, ryczących na antenie jakieś głodne kawałki wyczytane akurat z Sieci, to podejrzewam, że bylibyśmy niewiele mądrzejsi od tychże właśnie cepów. Właściwie wypadałoby poprosić Krzemińskiego w tym wywiadzie, niech wskaże jakąkolwiek rozgłośnię, w której dominuje słowo mówione (a nie sieczka, bo sieczki rozmaici ludzie potrafią „słuchać” na okrągło, tak jakby w kółko tę samą paczkę czipsów jedli), sprawiającej, że słuchacze siedzą godzinami, dyskutują na antenie i o godzinie pierwszej w nocy mają jeszcze dyskomfort z tego powodu, że z antenowymi gośćmi zaproszonymi do studia trzeba się rozstać.
W ostatnich dniach powraca do upadłego (słyszę o tym w każdym wywiadzie w Sygnałach Dnia czy w Trójce) problem finansowania mediów publicznych, które, prawda, stoją nad przepaścią, bo ciemniacy stwierdzili, że na rynku powinno się utorować miejsce wyłącznie Ministerstwu Prawdy (ono wciąż ma za mało przestrzeni medialnej) – jeśli nie udało się to drogą „nowej ustawy o mediach”, to przynajmniej poprzez rozwalenie budżetu tychże środków przekazu. Moja żona, słysząc, jak przy śniadaniu szydzę z tych Molaków i Szrubarzów, i innych żałobników wypytujących z autentycznym bólem w głosie o los „naszych mediów publicznych” każdego, kogo wiatr do studia przywiał - powiedziała krótko, że o. Rydzyk nie ma takich problemów z RM. I o to chodzi. Rzesza odbiorców dobrowolnie finansujących medium, którego chcą słuchać. Pomyślałem więc sobie, a niech diabli wezmą te media publiczne, których ludzie skakali na zadnich łapach, gdy nareszcie dzicz kaczystowską odepchnięto od władzy. Ileż to było zachodu, by wyrwać kaczystów z korzeniami z zarządów tychże środków przekazu, by np. Czabańskiego z Targalskim pogonić jak najdalej od „naszych mediów publicznych”, by powywalać publicystów konserwatywnych etc. Jakież to fanfary dudniły, gdy „odzyskiwano media publiczne” i jak konsekwentnie znikała sensowna publicystyka i krytyczni publicyści, a na ich miejsce złaziła się dziennikarska flora i fauna tak mierna intelektualnie, że właściwie bezbarwna – nie wiadomo, czy bardziej czerwona, czy różowa, czy zielona, czy nijaka. Ludzie z gumy, po prostu, którzy wyskakują spod ziemi zawsze, ilekroć nastają czasy ciemniactwa. Tak było za PZPR-u, tak jest za PO.
Ale oddaliłem się od Krzemińskiego. Co właściwie znaczy ta jego konwersja poza tym, że Krzemiński już wie, iż Rydzyk nie jest taki straszny, jakim go malują? To przede wszystkim, że ta cała brać salonowa, pozlepiana więzami towarzysko-biznesowymi to kolos na glinianych nogach. W gruncie rzeczy tych ludzi spaja to, iż oni pewnych rzeczy nie robią, bo ich nie należy robić. Nie słuchają RM, bo tam „nic nie ma”, a jeśli coś jest, to „to”, o czym wspomniałem w pierwszym akapicie, czyli lżenie Żydów, niewyobrażalna ciemnota etc. W momencie jednak gdy jakiś salonowiec przystawi ucho do zakazanej na salonach rozgłośni, nagle się przekonuje, iż to nie do końca tak, jak w Ministerstwie Prawdy na korytarzach poziomych i pionowych mawiano. Oczywiście do konkluzji, że może w takim razie Ministerstwo Prawdy kłamie tak samo jak kiedyś stale kłamała peerelowska TVP i peerelowskie PR, salonowiec dojść nie może, ponieważ wtedy musiałby sam przed sobą dokonać dość gruntownego rachunku sumienia i poważnie rozważyć, czy czasem nie powinien sam się palnąć w twarz. Na szczęście można się odwołać do Goffmana, który, jak wspomina Krzemiński, twierdził, że człowiek jest żywiołem.
Być może tezę Goffmana należałoby odczytać w taki sposób, że w tym żywiole wszystko się może „miszać”, bo żywiołowość Krzemińskiego robi jednak wrażenie tylko przez chwilę i to dosyć skromne, a więc takie, jakie robi musująca tabletka aspiryny wrzucona do wody. Przez chwilę coś kipi i syczy, lecz zaraz cicho się robi. Tymczasem prawdziwą żywiołowość okazał kiedyś prof. B. Wolniewicz, filozof, znakomity tłumacz Wittgensteina, który jako człowiek niewierzący zaczął słuchać RM z tego powodu, że w środkach masowego przekazu ukazywano to medium jako żydożercze etc. Dalszy scenariusz słuchacze RM znają, sam Wolniewicz – mimo że nie jest człowiekiem wierzącym - stał się jedną z intelektualnych wizytówek środowiska RM i twardym, nieprzejednanym obrońcą tego medium. Z drugiej jednak strony, skoro Krzemiński deklaruje się jako katolik, to może jest to kwestia do wymodlenia? To by się gość zdziwił, gdyby nagle żywioł wiary go zagarnął i gdyby słynny salonowiec dołączył do grona „czarnej sotni” :) Strach pomyśleć, jakby to ludzie z Ministerstwa Prawdy przeżyli.
http://www.rp.pl/artykul/388668_Intelekt_stanal_mi_deba.html
„Zaskoczyło mnie, jak dalece wątek religijny, wiara jest zrośnięta z polskością, przeżyciem narodowym. Tam nie da się odróżnić jednego od drugiego, i to nie tylko w przekonaniach księży tam pracujących, ale i słuchaczy.”
Wprawdzie po staremu kojarzy się to zaraz naszemu salonowcowi z „żarliwością” faszystów i komunistów, choć dalibóg i jedni, i drudzy wsławili się właśnie masowym mordowaniem/torturowaniem polskich patriotów i duchowieństwa, a także totalną walką z religijnością, więc przynajmniej względy historyczne nakazywałyby jednak oddzielać żarliwość Polaków od hitlerowskiego czy bolszewickiego fanatyzmu, podszytego szatańską wprost nienawiścią do człowieka wiary. Nie możemy jednak po salonowcach spodziewać się zbyt wiele, ponieważ młyny intelektualne tego typu środowisk pracują powoli, czego zresztą właśnie Krzemiński jest chodzącym dowodem – potrzebował on bowiem długiego czasu, by dostrzec to, co przeciętny słuchacz RM jest w stanie dostrzec po paru audycjach typu „Aktualności”, „Rozmowy niedokończone”, że o katechezach czy Koronce do Bożego Miłosierdzia nie wspomnę. Można się oczywiście zżymać na różne rzeczy na antenie (np. mnie muzyka przyprawia o stany przedzawałowe), można się spierać, co do słuszności poglądów tych czy innych zapraszanych gości, ale po tych kilkunastu latach istnienia RM nie sposób nie docenić siły medialnej oraz integrującej społecznie tej rozgłośni. Oczywiście siła polityczna jest niekwestionowana – z tego też powodu, tj. z powodu niezależności od „możnych III RP” (i rozmaitych „koncernów medialnych”) oraz z powodu tego, że jest to głos milionów katolików zamieszkujących nie tylko Polskę, którym establishment III RP zalecał siedzieć cicho w czasie „transformacji” – RM jest zwalczane nieustannie: rok w rok, miesiąc w miesiąc, a bywają okresy, że codziennie.
Jak tak sobie pomyślę, że RM by nie było w III RP, czyli mielibyśmy tylko czerstwe klony Agorowe w rozgłośni grających muzaka z komputera i prezenterów cepów, ryczących na antenie jakieś głodne kawałki wyczytane akurat z Sieci, to podejrzewam, że bylibyśmy niewiele mądrzejsi od tychże właśnie cepów. Właściwie wypadałoby poprosić Krzemińskiego w tym wywiadzie, niech wskaże jakąkolwiek rozgłośnię, w której dominuje słowo mówione (a nie sieczka, bo sieczki rozmaici ludzie potrafią „słuchać” na okrągło, tak jakby w kółko tę samą paczkę czipsów jedli), sprawiającej, że słuchacze siedzą godzinami, dyskutują na antenie i o godzinie pierwszej w nocy mają jeszcze dyskomfort z tego powodu, że z antenowymi gośćmi zaproszonymi do studia trzeba się rozstać.
W ostatnich dniach powraca do upadłego (słyszę o tym w każdym wywiadzie w Sygnałach Dnia czy w Trójce) problem finansowania mediów publicznych, które, prawda, stoją nad przepaścią, bo ciemniacy stwierdzili, że na rynku powinno się utorować miejsce wyłącznie Ministerstwu Prawdy (ono wciąż ma za mało przestrzeni medialnej) – jeśli nie udało się to drogą „nowej ustawy o mediach”, to przynajmniej poprzez rozwalenie budżetu tychże środków przekazu. Moja żona, słysząc, jak przy śniadaniu szydzę z tych Molaków i Szrubarzów, i innych żałobników wypytujących z autentycznym bólem w głosie o los „naszych mediów publicznych” każdego, kogo wiatr do studia przywiał - powiedziała krótko, że o. Rydzyk nie ma takich problemów z RM. I o to chodzi. Rzesza odbiorców dobrowolnie finansujących medium, którego chcą słuchać. Pomyślałem więc sobie, a niech diabli wezmą te media publiczne, których ludzie skakali na zadnich łapach, gdy nareszcie dzicz kaczystowską odepchnięto od władzy. Ileż to było zachodu, by wyrwać kaczystów z korzeniami z zarządów tychże środków przekazu, by np. Czabańskiego z Targalskim pogonić jak najdalej od „naszych mediów publicznych”, by powywalać publicystów konserwatywnych etc. Jakież to fanfary dudniły, gdy „odzyskiwano media publiczne” i jak konsekwentnie znikała sensowna publicystyka i krytyczni publicyści, a na ich miejsce złaziła się dziennikarska flora i fauna tak mierna intelektualnie, że właściwie bezbarwna – nie wiadomo, czy bardziej czerwona, czy różowa, czy zielona, czy nijaka. Ludzie z gumy, po prostu, którzy wyskakują spod ziemi zawsze, ilekroć nastają czasy ciemniactwa. Tak było za PZPR-u, tak jest za PO.
Ale oddaliłem się od Krzemińskiego. Co właściwie znaczy ta jego konwersja poza tym, że Krzemiński już wie, iż Rydzyk nie jest taki straszny, jakim go malują? To przede wszystkim, że ta cała brać salonowa, pozlepiana więzami towarzysko-biznesowymi to kolos na glinianych nogach. W gruncie rzeczy tych ludzi spaja to, iż oni pewnych rzeczy nie robią, bo ich nie należy robić. Nie słuchają RM, bo tam „nic nie ma”, a jeśli coś jest, to „to”, o czym wspomniałem w pierwszym akapicie, czyli lżenie Żydów, niewyobrażalna ciemnota etc. W momencie jednak gdy jakiś salonowiec przystawi ucho do zakazanej na salonach rozgłośni, nagle się przekonuje, iż to nie do końca tak, jak w Ministerstwie Prawdy na korytarzach poziomych i pionowych mawiano. Oczywiście do konkluzji, że może w takim razie Ministerstwo Prawdy kłamie tak samo jak kiedyś stale kłamała peerelowska TVP i peerelowskie PR, salonowiec dojść nie może, ponieważ wtedy musiałby sam przed sobą dokonać dość gruntownego rachunku sumienia i poważnie rozważyć, czy czasem nie powinien sam się palnąć w twarz. Na szczęście można się odwołać do Goffmana, który, jak wspomina Krzemiński, twierdził, że człowiek jest żywiołem.
Być może tezę Goffmana należałoby odczytać w taki sposób, że w tym żywiole wszystko się może „miszać”, bo żywiołowość Krzemińskiego robi jednak wrażenie tylko przez chwilę i to dosyć skromne, a więc takie, jakie robi musująca tabletka aspiryny wrzucona do wody. Przez chwilę coś kipi i syczy, lecz zaraz cicho się robi. Tymczasem prawdziwą żywiołowość okazał kiedyś prof. B. Wolniewicz, filozof, znakomity tłumacz Wittgensteina, który jako człowiek niewierzący zaczął słuchać RM z tego powodu, że w środkach masowego przekazu ukazywano to medium jako żydożercze etc. Dalszy scenariusz słuchacze RM znają, sam Wolniewicz – mimo że nie jest człowiekiem wierzącym - stał się jedną z intelektualnych wizytówek środowiska RM i twardym, nieprzejednanym obrońcą tego medium. Z drugiej jednak strony, skoro Krzemiński deklaruje się jako katolik, to może jest to kwestia do wymodlenia? To by się gość zdziwił, gdyby nagle żywioł wiary go zagarnął i gdyby słynny salonowiec dołączył do grona „czarnej sotni” :) Strach pomyśleć, jakby to ludzie z Ministerstwa Prawdy przeżyli.
http://www.rp.pl/artykul/388668_Intelekt_stanal_mi_deba.html
- FreeYourMind - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
2 komentarze
1. Gliniane nogi, ale z betonu
2. media publiczne