DLACZEGO TAK JEST, JAK JEST?
Wygrażanie piąstką
Wzrost płac to dla większości Polaków fikcja. Nadal zarabiamy mniej niż podaje Główny Urząd Statystyczny. Jak wynika z tegorocznego badania Money.pl, mediana płac w Polsce jest niższa o ponad 530 złotych niż podają oficjalne statystyki.
Średnia płaca brutto w gospodarce narodowej po pierwszym półroczu wynosiła - według danych GUS - 3081 złotych 48 groszy. Oficjalne statystyki mówią o wzroście pensji w skali roku o 4,4 procent. Tymczasem cykliczne badanie płac Money.pl, w którym wzięło udział blisko 24 tysiące internautów, kolejny raz pokazało, że przeciętny Polak zarabia znacznie mniej. Przeciętna płaca brutto w Polsce wynosi 2550 złotych. Skąd taka różnica? GUS podaje średnią arytmetyczną. Money.pl natomiast posługuje się w wynikach bardziej oddającą obraz społeczny medianą, odrzucającą jednostkowe wartości skrajne niskie i skrajanie wysokie. Rok temu w badaniu Money.pl mediana dla Polski wynosiła 2500 złotych. To znaczy, że statystyczny Polak w ciągu minionego roku dostał najwyżej 50 złotych podwyżki (według oficjalnych statystyk wzrost wyniósł ponad 130 złotych). (za Money.pl z 9 X 2009r.).
Sarkanie na niskie płace i pomruki żądania ich podwyższania powtarzają się w Polsce cyklicznie, najczęściej przed kolejnymi świętami a koronnym argumentem przy ich negocjowaniu jest wzrost kosztów utrzymania. Dziwny to argument, bowiem co to obchodzi Niemca, Francuza, Hindusa czy Chińczyka? Z takim argumentem powinno się iść do rządu a nie do właściciela fabryki, czy banku. Z drugiej strony, gdybym był na miejscu takiego właściciela, to związkowcom pokazałbym drzwi… Ilu was jest, bym zapytał. Dałbym kilku pracownikom znaczne podwyżki, co skutecznie rozbiłoby już i tak wątpliwą jedność.
Żal mi w tym miejscu pewnych drogocennych aspektów nieboszczki komuny, a wśród nich tych wypadów całą brygadą „na kielicha” po wypłacie, tych pieczonych kiełbasek nad rzeką suto zakrapianych, gdzie kumple z pracy czasami wytargali się po szczękach, żeby w poniedziałek już bez urazów stanąć do pracy. Kiedyś, gdy dziecko zapytało, kim jest ten pan, który się z ojcem przywitał, odpowiedź była jednoznaczna: to kolega z pracy. Dzisiaj jest jakaś enigmatyczna: pracuje w „firmie”.
Rozmawiałem niedawno o problemach płacowych z kilkunastoma pracownicami. Tłumaczę, żebyście mogły razem wystąpić o większe płace, to musicie wiedzieć ile każda z was zarabia. W odpowiedzi usłyszałem, że płace w firmie są tajne. Ale przecież każda z was może ze swoją własnością - płacą zrobić co zechce, może przecież powiedzieć koleżance ile zarabia. Ale my się boimy, pada odpowiedź. No to, mówię, weźcie butelkę dobrego wina, spotkajcie się u jednej z was na działce lub w domu i pogadajcie o tych problemach. Na to usłyszałem coś, co mnie zmroziło: „my się nawet po pracy boimy spotykać”…
Właściciele, nastawieni wyłącznie na zysk za wszelką cenę, doskonale o tym wiedzą i, jeśli dorzucą nam łaskawie kilkadziesiąt złotych, to handlując równolegle na wielką skalę natychmiast te podwyżki nam odbiorą podnosząc ceny. A jeśli się za bardzo w swej „dobroci” rozpędzą, to czym prędzej ogłaszają „kryzys”.
Co zatem robić? Zdaje się, że jedynym skutecznym środkiem jest bojkot towarów, zakupów. Jeśli wszyscy posiadacze samochodów osobowych zrezygnują na jeden tydzień ze swoich cudownych zabawek i przesiądą się na autobusy czy rowery, to ceny paliw spadną przynajmniej o 30%. Nie wierzycie? Spróbujmy! Nie tak dawno czytałem na jednym z portali biznesowych, że ceny ropy na giełdach spadają, bo zapasy tego surowca są zbyt duże... Tylko kto ma wezwać do bojkotu?
Butnie wymachujemy piąstkami grożąc Wielkim Chinom za represje w Tybecie. Nic prostszego jak zbojkotować produkty made in ROC, ale… czy potrafimy przeżyć jeden dzień bez chińskich produktów, półproduktów, surowców, usług? Prasę obiegło zdjęcie grupy milicjantów chińskich trzymających stroje mnichów tybetańskich. Za chwilę przebiorą się w nie i armia będzie miała powód do spacyfikowania kolejnego klasztoru w Tybecie... A my wołamy: „Wolność dla Tybetu!”, a bez Chin żyć już nie potrafimy. Żądamy podwyżek płac!, a nie potrafimy w niedzielę zrezygnować z zakupów w najnowszych świątyniach-marketach. Nie potrafimy już po pracy pójść na kielicha z kolegami, ale bardzo chętnie biegniemy na „imprezę integracyjną”, którą z zakładowego funduszu świadczeń socjalnych zafunduje nam ten, którego jedynym celem w firmie jest zamiana kosztów stałych na koszty zmienne.
Nasze pięści, przepraszam – piąstki, służą nam już wyłącznie do ściskania kilku miedziaków, które z łaski na uciechę rozdał potomek pezetpeerowskiego aktywisty, następca Ala Capone, wnusio oprawcy z katowni UB czy synalek esbeka / zomola, którego twarz śni nam się jeszcze po nocach…
A ja wciąż, choć coraz ciszej, powtarzam słowa znienawidzonego Lenina: Cóż wart jest ten naród, który takie krzywdy znosi i nie buntuje się? Cóż wart jest ten naród?
Wcześniejsze artykuły umieściłem na blogu
- Zaloguj się, by odpowiadać
2 komentarze
1. Morsik
2. Dawno mówiłem: