Kultura po polsku
FreeYourMind, śr., 23/09/2009 - 07:41
Uważam, że to właśnie bardzo fajnie, gdy za kulturę polską i wielką debatę na jej temat zabierają się tacy ludzie jak D. Tusk, L. Balcerowicz i A. Wajda. Ja też jestem za kulturą.
Jakże prorocze były słowa pradawnego Dezertera „wasze zmiany nic nie zmieniają, wasze zapewnienia nic nie zapewniają”, choć, co do skali proroctwa, to można powiedzieć, że było ono częściowe, tak się bowiem dziwnie składa, iż jeśli chodzi o polską kulturę, to o jej kształcie decydują wciąż ci sami ludzie (niektórzy bez względu na „zmiany ustrojowe”), dlatego z błogim uśmiechem nasłuchiwałem niedawnego wywiadu w Jedynce z min. Zdrojewskim, było nie było, prześwietnym znawcą polskiej kultury i kultury w ogóle. Wywiad na temat zaczynającego się kongresu kultury polskiej, przeprowadzał (ubiegłoroczny bodajże) mistrz mowy polskiej, Andrzej Matul, którego głos co starsi mogą pamiętać z listy dialogowej czytanej w Muppet Show, a co jeszcze starsi z lat 70. i legendarnego „Lata z Radiem” oraz „Sygnałów Dnia”. Nie muszę dodawać, z jaką niecierpliwością na ten kongres obaj czekali – minister jako mistrz ceremonii, a prezenter jako jej świadek i komentator. Niech mi ktoś powie, że świat nie jest mały. Jeśliby ktoś zapytał z kolei, kto został tegorocznym mistrzem mowy polskiej, to spieszę poinformować, że Ignacy Gogolewski, którego postawa ideowa powinna być wzorem dla współczesnych polskich aktorów.
No ale zszedłem z linii frontu, a przecież ma być mowa o kulturze. Kultura, panie, a nie żadne dyrdymały! Oto więc niezmordowany K. Kłopotowski z jakimś niezrozumiałym dla mnie uporem, ponownie przywołuje i uzasadnia swoją wizję „elitarnej telewizji” kształtującej elitarne wzorce, edukującej i wychowującej kulturowo polskiego obywatela, tak jakby nie widział tego, co się dzieje od 20 lat, a więc że o polskiej kulturze decydują wciąż ci sami ludzie; jakby nie widział tego akcesu matolstwa do polskiej kultury i tego panoszenia się nowych uzurpatorów lansowanych przez nowe-stare salony. Wczoraj J. Lubelski załamywał ręce wraz z innymi załamującymi ręce nad brakiem literatury o współczesnej Polsce, zapominając dodać, że literaturą w Polsce jest przecież to, co klepnie czerwony lub różowy salon, a więc jeśli czegoś nie zalegalizuje Ministerstwo Prawdy, to tego zwyczajnie nie ma. Co to znaczy „nie ma”? To znaczy, że nie piszą o tym zaprzyjaźnione „dodatki literackie” w gazetach, tudzież zaprzyjaźnieni krytycy (kiedyś był to prof. J. Błoński, teraz jego rolę przejął, znakomicie wyczuwający rozmaite mądrości współczesnego etapu, prof. J. Jarzębski), nie zamawiają tego zaprzyjaźnieni „dystrybutorzy”, a wobec tego, nie wiedzą o tym „panowie księgarze” czy „panie księgarki”. Ten system pracuje perfekcyjnie od 20 lat i peerelowski system nakazowo-rozdzielczy przy postkomunistycznym to pikuś. Co więcej, żeby było zabawniej i barwniej, zaprzyjaźnieni z salonami krytycy i znawcy urządzają raz po raz lamentacje nad „stanem literatury”, pilnując, by nic, poza tym, co sami legalizują, nie przedostawało się na światło dzienne. Lubelskiemu, którego o sympatie prosalonowe nie podejrzewam, w tym kontekście powinno zatem chodzić chyba o to, że w obszarze kultury całkowicie kontrolowanym przez Ministerstwo Prawdy (promowanym przez nie, nagradzanym za pomocą „paszportów” - (jeden M. Świetlicki zachował tu twarz, nie przyjmując nagrody od komunistycznej „Polityki” - dodajmy, jednego z patronów „kongresu”), „Nike” etc.) nie rodzą się wciąż geniusze, mimo szczerych chęci i niezwykle hojnej ręki mecenasów zapewniających pchanie nie tylko w kraju, lecz i za bratnią granicą.
Ale, jak się okazuje Kłopotowskiemu nie sama telewizja spędza sen z powiek, skoro w „Rz” pisze on:
„Minister Michał Boni prezentował niedawno sympatyczny raport "Polska 2030. Wyzwania rozwojowe". Otóż jako młody człowiek brałem skromny udział w połowie lat 70. w przygotowaniu prognozy rozwoju kultury polskiej do roku 1990. Założeniem wstępnym było "dalsze doskonalenie socjalizmu". Nikt nie przewidział upadku ustroju.
Także minister Boni bierze pod uwagę tylko proste przedłużenie trendu liberalnego. Jednak przy pewnej odwadze umysłu można sobie wyobrazić do roku 2030 rozkład Unii Europejskiej z braku sił duchowych, aby stawić czoła islamowi wewnątrz. Rosja reaguje na to odrodzeniem prawosławia i zatrzymaniem wymierania narodu, po czym, jak przewiduje Oswald Spengler w "Zmierzchu Zachodu" – zbawia świat.
Ciarki chodzą po plecach. Polska odpowiada na to zagrożenie utworzeniem fundamentalistycznego państwa katolickiego (podkr. F.Y.M.). Następuje katastrofa: załamanie trendu liberalnego, o czym nawet nie chce myśleć obecny rząd.
Zresztą równie dobrze Polska może się stać mocarstwem za trzydzieści parę lat, jak przewiduje George Friedman w książce "Następne sto lat", która wyjdzie po polsku w październiku. Autor wykazuje, że od początku XX wieku stan świata co 20 lat był całkowicie inny, niż przewidywany 20 lat wcześniej.”
Nie wiadomo, jak te skróty myślowe traktować. Czy Kłopotowskiemu chodzi o zagrożenie islamem, liberalizmem, czy rozpadem świętej „UE”? Czy fundamentalistyczne państwo katolickie już powstało, czy powstało i się załamało, czy dopiero jest w planach fundamentalistów? Na szczęście, wtrąca Kłopotowski, „równie dobrze Polska może się stać mocarstwem za trzydzieści parę lat”, choć ja dodałbym, że równie dobrze może wtedy nie istnieć, wchłonięta przez wygłodzonych, jeśli chodzi o Lebensraum, sąsiadów. Tak czy tak jednak można sądzić, iż Kłopotowski nie tylko uważa, iż katolicyzm stanowi zagrożenie dla polskiej kultury, dla samej Polski, ale nawet dla świętej „UE”. Kiz dziadzi?, jak zapytuje Witkacy w „Jedynym wyjściu”. Czy ja coś źle czytam? A przecież choćby w tej ostatniej kwestii (tj. relacji między katolicyzmem a „UE”) powinien Kłopotowski pamiętać o tych wszystkich duchownych, którzy zapewniali, iż po akcesji naszego kraju nastąpi proces ewangelizacji zachodniej Europy. Być może ten proces się jeszcze nie zaczął, być może owi duchowni dopiero zbierają siły i ekwipunek na wyprawy misyjne do Holandii, Belgii, Francji czy laicyzującej się ekspresowo Hiszpanii (oczywiście te procesy laicyzacyjne nie mają nic wspólnego z neomarksizmem leżącym u podstaw obecnej „UE”), lecz nie należy zapominać, że i eurokraci mogą liczyć na postępowych księży; tedy niech i Kłopotowski wspomni na tych ostatnich w chwili próby.
Z tą właśnie chwilą mamy do czynienia. Wprawdzie zatroskani o polską kulturę wciąż jeszcze nie dostrzegli tej wielkiej, geopolitycznej zmiany, jaką przyniosła nam aktualna administracja waszyngtońska przy czynnym współudziale gabinetu ciemniaków, zajmują się wszak kulturą, a nie żadnymi dyrdymałami, ale kto wie, może któryś z dawnych, znakomitych, zacnych, zasłużonych dla peerelu artystów czy myślicieli (takich wszak u nas jest pełno, panie dzieju), posłuży jako wskazówka kompasu i kongresem tym jakoś pokieruje na wschód, przekształcając tenże kongres w coś na kształt wrocławskiego zjazdu intelektualistów w 1948 r. Panowie i Panie, odwoływanie się do kongresu z 1981 r. to nie tylko potężna blaga, za którą się kryjecie, ale już sprawa nieaktualna. Dzieje poszły dużo dalej, a konieczność dziejowa do zmiany frontu wzywa.
http://www.rp.pl/artykul/367142.html
http://www.kongreskultury.pl/
http://www.kongreskultury.pl/title,Program,pid,54.html
http://jakublubelski.salon24.pl/126608,wirtualny-kanon-literacki-iii-rp
- FreeYourMind - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz