O marnowaniu szans
FreeYourMind, sob., 22/08/2009 - 08:38
Nie dziwię się prof. Z. Krasnodębskiemu, który twierdzi, że straciliśmy historyczną szansę na „wzmocnienie naszej pozycji i w miarę samodzielną politykę w Europie”. Owszem, gabinet ciemniaków stanowi jakiś wyjątkowy zestaw wybitnych reprezentantów ludzkiej indolencji i nie trzeba było ostatnich dwóch lat, by dostrzec, że ci ludzie poza graniem w piłkę i uśmiechaniem się do kamer nie potrafią więcej nic – jednakże podrzędna rola Polski była od początku wpisana w historię „transformacji” ustrojowej. Cudzysłów jest tutaj uzasadniony choćby z tego względu, żeby oddać specyfikę przekształceń, które sprawiły, że nie tylko poprzedniego ustroju nie rozliczono (bo i nie zamierzano rozliczyć), nie tylko utrwalaczy władzy ludowej uczyniono (obok nowej nomenklatury) głównymi beneficjentami „przemian”, ale – co dziś już widać gołym okiem – doprowadzono do sytuacji, w której (już nie pezetpeerowska, bo tym się mało kto przejmuje) esbecka a nawet zomowska przeszłość nie stanowi żadnego problemu na drodze do kariery na najwyższych stanowiskach. Doszliśmy więc do punktu, w którym to, czy ktoś pałował, czy był pałowany nie robi establishmentowi większej różnicy (a kto wie, czy wielu naszym rodakom także), ba, ten pałujący może się okazać lepszym fachowcem niż pałowany. Ten ostatni wszak może wciąż, prawda, oglądać się jak frustrat wstecz i rozdrapywać swoje rany – ten pierwszy zaś to okaz człowieka silnego, zdeterminowanego, który do administracji państwowej nadaje się, jak znalazł.
Szczerze mówiąc to nawet żałuję, że zomowców nie zaproszono po prostu do obecnego rządu, przynajmniej na kilka ze stanowisk, w ten sposób powstałaby piękna klamra – od premiera Kiszczaka, któremu nie udało się, niestety, skompletować gabinetu w 1989 r. do dobrego zomola, który do rządu trafił, dajmy na to, na szefa MSWiA w 2009 r. Czego chcieć więcej? Zresztą, wszystko przed nami. A co za nami? Przede wszystkim to, że silna i samodzielna Polska nie była w planach nie tylko naszych najbliższych sąsiadów (im właściwie trudno się dziwić, nie leży i nigdy nie leżało to w ich interesie) ani nawet (to już wiemy od II wojny światowej) Anglosasów czy Francuzów (z Amerykanami to na dwoje babka wróżyła), lecz olbrzymiej większości „gabinetów” rządzących naszym krajem. Gdyby była w planach, to by jej budowa się zaczęła od stawiania zdrowych fundamentów, nie zaś od wbijania pali w bagno.
Patrząc z perspektywy czasu i nawiązując do książek Golicyna, to można dojść do wniosku, iż pierestrojka stanowiła doskonałe pod wszystkimi względami, strategiczne rozwiązanie problemów ekonomicznych i społecznych bloku sowieckiego, zapewniła bowiem przetrwanie bezpieczniackiego status quo, a jednocześnie przyoblekła stary sowiecki porządek w nową szatę pseudodemokracji, której krytykowanie traktowane jest tak samo, jak swego czasu „podważanie zasad ustroju socjalistycznego”. W pseudodemokracji z kolei wiele rzeczy konstruuje się na wzór zachodniej demokracji (np. „wolne media”, „wolne wybory”, „samodzielne gabinety”), co nierzadko przyjmuje postać autoparodii, jak widać po obecnym rządzie, w którym ciężko znaleźć kogokolwiek, kto nadawałby się do poważnego traktowania (już nawet nie jako polski polityk, lecz po prostu jako państwowy urzędnik). Jednakże tego rodzaju perwersja, tj. tworzenie rządów składających się z nieudaczników czy clownów, świadczy o tym, że fundatorzy przemian w bloku sowieckim, których (fundatorów) cień pada niemal na wszystkie gabinety od 1989 r., zaczynają się bawić sterowaniem rzeczywistością społeczno-polityczną tak jak dobry rowerzysta jazdą ze splecionymi na piersiach rękami. Sprawa Olewnika pokazuje do jakiego stopnia skorodowana jest struktura państwa, a przecież to jedna z wielu odsłon polskiej praworządności. Niedawna, głośna historia z gen. Skrzypczakiem pokazała do jakiego stopnia ta korozja dotyczy sił zbrojnych. Najśmieszniejsze jest jednak to, że głosy oburzenia podniosły się na wojskowego protestującego przeciwko indolencji i tępocie urzędników (nawet dr M. Migalski popisał się swoją propozycją dymisji Skrzypczaka), nie zaś przeciwko całkowitej i wprost przerażającej niekompetencji Klicha etc. Co więcej, zmarnowano okazję, by poddać w wątpliwość całą naszą (jako państwa) działalność wojskową poza granicami Polski. Ja po dziś dzień nie wiem, co nam po misji w Iraku, a tym bardziej po misji w Afganistanie. Przy tej filozofii polityki, jaką prezentuje gabinet ciemniaków, tj. redukowaniu i samej armii, i wydatków na nią, właściwie za jakiś czas do obrony kraju pozostaną nam chyba tylko firmy ochroniarskie, no ale może o to chodzi. Poza tym, czy będzie jeszcze coś wartościowego do obrony?
Strategiczny sojusz niemiecko-rosyjski, o którym wspomina Krasnodębski, zawiązał się już w 1990 r., nie zaś w drugiej połowie lat dwutysięcznych (można zresztą zasadnie powątpiewać, czy ten sojusz nie ma dłuższej historii), toteż jesteśmy już nim zupełnie oswojeni. O wiele większym jednak problemem jest partia zagranicy, która w rozmaitych konstelacjach administruje Polską prawie bez przerwy od 1989 r. Choćbyśmy mieli nie wiem jak przychylnych sąsiadów i nie wiem jak znakomite warunki geopolityczne, to z partią zagranicy jesteśmy zawsze skazani na historyczną porażkę.
http://www.rp.pl/artykul/61991,352163_Krasnodebski__Nasza_szansa_minela.html
http://www.rp.pl/artykul/2,352339_Niezatapialny_.html
http://migal.salon24.pl/120548,najpierw-dymisja-skrzypczaka-potem-klicha
- FreeYourMind - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
7 komentarzy
1. Paradoksy wolnosci
2. Rzadzaca ekipa
kat.
3. zapal krzesiwo..
4. Fym -ie,
5. FYM
basket
6. W piłce tak jak w polityce grają na poziomie amatorskim
7. Rzeczywiście - pałujący to
Są w życiu rzeczy ważniejsze, niż samo życie.
/-/ J.Piłsudski