Po ile odwaga, po ile tchórzostwo, po ile strach

avatar użytkownika toyah
Jakiś czas temu, umieściłem w Salonie tekst, dotyczący zjawiska, które uznałem z niezwykle ciekawe i w pewnym sensie okropnie smutne http://toyah.salon24.pl/389839.html. Poszło o to, że – według moich obserwacji – poziom społecznych emocji wokół sytuacji politycznej w Polsce podniósł się do tak niezwykłych stanów, że nagle nie można nie zauważyć, że za tymi emocjami idzie coś, co już niechybnie należy nazwać szaleństwem. Nie debatą, nie awantura, nawet nie agresją, lecz czystym i zwykłym szaleństwem. Oczywiście, nie twierdziłem, że oto zaczęło się coś szczególnie nowego. Już na samym początku mojego pisania na blogu, opowiedziałem historię o pewnym moim znajomym, który oznajmił, że, jeśli idzie o politykę, jego interesuje tylko jedno. Dzień, w którym on zobaczy Kaczyńskich na taborecie z pętlą na szyi i będzie mógł osobiście kopnąć ten taboret. A więc ostro było od samego początku. Jednak mnie zainteresowało coś innego. To mianowicie, że te – symbolicznie ujęte marzenia o taborecie – w pewnym momencie przestały być wynikiem okolicznościowych refleksji, lecz u niektórych z moich rodaków, zaczęły stanowić treść ich codzienności. Zainteresowało mnie coś, co z jednej strony objawiało się postrzeganiem świata w sposób, od rzeczywistości całkowicie odległy, stanowiący wyłącznie odbiciem naszych kompleksów i urojeń, a z drugiej, na nieustannej potrzebie demonstrowania tej wizji wobec osób, które są nam zupełnie obce i w sumie obojętne. I myśląc o tych demonstracjach, nie odnosiłem się do ludzkiej potrzeby przekonywania, czy wręcz prowokowania sporu. Nie. Chodziło mi o osoby, które dzielą się tą urojoną wizją świata dla samego dzielenia się z tym właśnie fikcyjnym światem. Na czym miałaby polegać owa fikcyjność? Na tym mianowicie, że jest to świat wypełniony ludźmi wyłącznie myślącymi tak jak my, o jednakowym typie emocji, o dokładnie identycznych filozofiach, świat, w którym jeśli w ogóle istnieje ktoś inaczej od nas myślący, to z pewnością musi to być gatunek na tyle egzotyczny, że w praktyce nie spotykany. W moim przypadku objawiało się to tym, że w pracy zawodowej, zdarzało mi się niekiedy spotykać osoby, które były tak niesłychanie wypełnione polityczną energią, że nie mogły ani na moment oderwać się od tej napędzającej ją polityki. A – co gorsza – nie mogły ani na moment wziąć pod uwagę, że świat, w którym się znajdują jest światem realnym, a nie wymarzonym przez nich złudzeniem. W efekcie, tworzyli oni wokół siebie nieustanną atmosferę radosnego politycznego happeningu, gdzie każdy fałszywy ton – czy to w postaci głosu odrębnego, czy zaledwie braku zainteresowania – jest dławiony w zarodku. Moja praca zawodowa polega na tym, że uczę angielskiego w firmach. Firmy wynajmują nauczyciela, każą mu się spotykać dwa razy w tygodniu z pracownikami – albo indywidualnie, albo w małych grupach – i płacą nauczycielowi za każde 45 minut pracy. W ciągu tych 45 minut gada się po angielsku, czyta jakieś teksty, rozwiązuje zadania – zwykła lekcyjna rutyna. Jeśli grupa jest kiepska, albo nauczyciel jest kiepski, albo któryś z uczniów jest jakoś tam nieznośny, a jednocześnie ma dominujący charakter, lekcję są do niczego i ostatecznie grupa się rozpada. Jeśli między nauczycielem, a uczniem, czy między samymi uczniami nawiązuje się porozumienie, lekcje są udane, atmosfera jest piękna, i wszyscy są bardzo zadowoleni. Co najważniejsze, nauka przynosi efekty. Zdarza się jednak też tak, ze czasem miedzy nauczycielem, a uczniami dochodzi do takiej sympatii, że układ robi się zbyt osobisty i wówczas cierpi na tym sama nauka. Dlatego na przykład, ja jestem przeciwny czemuś, co jest bardzo powszechne, czyli przechodzeniu na ty. Trzymam dobry kontakt, staram się, żeby było przyjemnie i uczę. I za to biorę pieniądze. Nienajgorsze. Co się dzieje, jeśli uczeń bardzo potrzebuje się zaprzyjaźnić? Wtedy popada w nieustanne dygresje. Albo rozmawia o swojej rodzinie, albo o filmach, albo o muzyce, albo opowiada dowcipy – standard. Z którym zawsze sobie można jakoś poradzić. Jeśli jednak jest to ktoś o szczególnie rozwiniętych politycznych emocjach, nieustannie podrzuca komentarze dotyczące tego, co ostatnio stanowi tzw. issue. Na ogół – co mnie, powiem szczerze – stosunkowo mocno dziwi, uczniowie moi interesują się wszystkim, tylko nie polityką. Ja wprawdzie nie kreuję dyskusji politycznych, ja nie czytam z nimi gazet, ale z tego co, siłą rzeczy, słyszę, ich polityka nie interesuje w najmniejszym stopniu. To jest dla mnie odkrycie zupełnie kluczowe – oni o polityce nie mają i najwidoczniej też nie chcą mieć pojęcia. Zdarzają się jednak od czasu do czasu tacy zapaleńcy, którzy sporem politycznym ewidentnie żyją. Są to oczywiście najczęściej ludzie, którzy nienawidzą Kaczyńskich, ale też od czasu do czasu trafi się ktoś, kto nie znosi Platformy. Skąd to wiem? Stąd, że oni właśnie nieustannie próbują mnie zaczepiać pod kątem polityki. I mam wrażenie, że robią to z różnych pozycji. Jeśli ktoś na przykład powie, że „to wreszcie mamy tę obiecaną Irlandię”, robi to z zaciśniętą miną człowieka, który wie, że to co on powie, nie spotka się prawdopodobnie z niczyim uznaniem, ale on za to, po raz kolejny, uczciwie zademonstruje swoje jak najbardziej słuszne poglądy. Z kolei ci – a jest ich jak mówię, znaczna większość – którzy nieustannie coś gadają o kaczkach o kartoflach i Włoszczowej, żartując, rozglądają się tryumfalnie po sali, w głębokim przekonaniu, że za chwilę rozlegną się brawa. Jeśli jest to lekcja indywidualna, taki ktoś wrzuca swoją polityczną deklarację wraz z konfidencjonalnym mrugnięciem, wyrażającym niezbite przekonanie, że nauczyciel, którego on polubił, musi być z pewnością ‘swój’. Nie podejmuję tematu. Nie robię tego ani w przypadku uwag o Irlandii, ani w przypadku żartów na temat ‘kartofli’. Z dwóch powodów. Przede wszystkim wiem, że jeśli pokażę, że ja też jestem ‘politycznym zwierzęciem’, szlag całą naukę natychmiast trafi. Skończy się nauka, a zacznie się dyskusja. I każda dyskusja, prędzej czy później, skończy się awanturą. Bo tak to już jest. Więc to jest powód pierwszy. Drugim powodem jest to, że ja wiem, że poziom politycznych napięć w sercach ludzi prawdziwie polityką przejętych jest tak wysoki, że on się z reguły przekłada na relacje osobiste. Ludzi którzy traktują problem ‘kartofli’ i ‘platfusów’ jako sprawę codzienną nic nie powstrzyma przed gadaniem na ten temat tak długo, aż druga strona albo przyzna im rację, albo się obrazi, albo powie, żeby już przestać. Ponieważ, jak samo doświadczenie uczy, pierwsza ewentualność nie występuję nigdy, tego typu pogawędki zawsze prowadzą do kompletnego zamrożenia stosunków. Bo, z jakichś nieznanych mi, psychologicznie jednak uzasadnionych powodów, rozmowa musi trwać. Brak rozmowy tworzy pustkę, którą można porównać tylko do pustki, jaką przeżywa ktoś, kogo pozbawiono pożywienia w chwili szczerego głodu. Ciekawe przy tym jest to, że nikt nigdy mnie nie spytał bezpośrednio: „Na kogo pan głosował?”, albo „Za kim pan idzie?”, albo „Co pan sądzi na temat PiS-u?”. Nikt nigdy ani przez chwilę nie robił wrażenia, jak by brał pod uwagę, że ja mogę być politycznie w innym miejscu, niż oni. Ja sądzę, że, w najlepszym wypadku, oni uważają, że ja jestem zwyczajnie niezorientowany, lub wręcz niezainteresowany. Gdyby ktoś nagle zwariował, uwzględnił możliwość istnienia przeróżnych opinii i mnie spytał, to bym odpowiedział i skończył rozmowę. Nigdy jednak nie dano takiej nawet szansy. Oni wiedzą wszystko, co im jest potrzebne do dobrego samopoczucia. Oczywiście, ja widzę taką możliwość, że – kierując się radami jednego z komentatorów – postanowiłbym się zaangażować od czasu do czasu w jakąś chryję i pokazać wszystkim, jaki to ze mnie wariat i oryginał. Tylko po co? Co ja bym miał przez to osiągnąć, poza – jak już wspomniałem – pokazaniem tej swojej ułańskiej fantazji? Nikogo bym do niczego nie przekonał, sam też nie dałbym sobie zmienić mojego zdania; jedynym skutkiem tego mojego popisu byłoby to, że po pewnym czasie, ów wielbiciel demokracji, zmęczyłby się moją osobą i lekcje zakończyłyby się dokładnie tak samo, jak ja bym któregoś dnia przyszedł pijany, albo zaczął się dostawiać do którejś z moich pięknych uczennic.. Swój tekst sprzed miesięcy napisałem, z jednego powodu. Chodziło mi o ludzi zainteresowanych polityką w sposób absolutnie histeryczny, a jednocześnie tak głupich i politycznie opętanych, że odbierających świat, jako wyłącznie z jednej strony zbiór zwykłych, takich jak my, ludzi nienawidzących PiS-u, a z drugiej – jakichś rozczochranych wieśniaków z widłami, którzy poruszają się gdzieś tam na peryferiach cywilizowanego świata, których nikt nigdy nie widział na oczy, ale którzy podobno gdzieś żyją i wciąż chcą na ten PiS głosować. Dlaczego zainteresowali mnie akurat oni? Szczerze powiem, że nie mam pewności, czy dobrze pamiętam, bo – jak może niektórzy wiedzą za Herbertem – myśli chodzą po głowie. Ale mam wrażenie, że był to czas, kiedy dowiedziałem się, że jeden z moich kolegów z Salonu boi się ujawnić swoje nazwisko, żeby nie stracić pracy. Był to też dzień, kiedy Krzysztof Wołodźko opublikował wpis, w którym opisał historię, która w gruncie rzeczy była bardzo drobna i niewiele znacząca, ale mieściła się bardzo w temacie. Ale był to też akurat czas, kiedy Marek Migalski dowiedział się, że nie zostanie habilitowany i ta wiadomość, ku uciesze niektórych – uciesze, która trwa do dzisiaj – obiegła kraj. Pomyślałem wtedy sobie, że nie zazdroszczę Migalskiemu, że musi codziennie chodzić do pracy tam, gdzie spotyka się głównie z pogardą i szyderstwem. I pomyślałem sobie, że to jest niesamowite, do czego to doszło w tej naszej Polsce. Że ludzie, wyłącznie przez to że mają poglądy takie a nie inne, mogą na przykład zostać poddani takiej presji, że stracą pracę. W ramach solidarności z Migalskim, opowiedziałem, jak to ja doskonale rozumiem, czym jest kontakt z ludźmi, którzy żyją w tak okropnym napięciu, że dopóki nie spalą wszystkiego wokół siebie, nie zaznają spokoju. Czym jest kontakt z takimi ludźmi, szczególnie gdy ich pozycja umożliwia im zdecydowanie o naszym losie. I opowiedziałem przy tym, jak to ja – wiedząc, że ujawnienie moich politycznych może się bezpośrednio przełożyć na poziom życia mojej rodziny – staram się zachować w swoim życiu zawodowym, pełną dyskrecję. Tekst, który umieściłem w Salonie był oczywiście obszerny i naświetlał problem bardzo szeroko. Jednak główna myśl była taka: w dzisiejszej Polsce panuje terror moralny, terror kulturowy i terror cywilizacyjny. Terror tak potężny, że wręcz uderzający w rodziny. A to jest po prostu straszne. Jaki jest dziś efekt tego mojego ówczesnego pisania? Otóż taki, że wielu z moich politycznych przyjaciół przychodzi do mnie i mówi: „Ależ nie ma problemu. Trzeba być odważnym. Ja, na przykład, jestem bardzo odważny.” Że niby ten terror, z jakim mamy do czynienia jest w gruncie rzeczy niczym szczególnym. Wszystko zależy od nas i naszej odwagi. I, oczywiście, naszej determinacji. Bo w końcu, cóż znaczy utrata pracy, jeśli pokażemy naszą dzielność? Przedwczoraj opublikowałem tu tekst, w którym zbeształem Piotra Zarembę za to, że tchórzy, a tchórząc – kłamie. I od razu zostałem zasypany komentarzami, że mam się zamknąć, bo ja też tchórzę. Tchórzę, nie tłumacząc tym moim dyrektorom, że są idiotami. Przede wszystkim więc, pragnę przypomnieć, że ja wyraźnie napisałem, że ja Zarembę do pewnego stopnia rozumiem, że mu współczuję, a sam mam ten komfort i to szczęście pracować w takim fachu, gdzie moje poglądy polityczne nie podlegają jakiejkolwiek egzegezie. Gdybym chociaż pracował w szkole, to można by było ode mnie oczekiwać, że będę dawał dobry przykład dzieciom. Kiedyś zresztą, zanim ze szkoły wyleciałem, wszyscy doskonale wiedzieli, że jestem pisowcem. Również, gdyby mnie ktoś zaprosił do telewizji, a ja bym się na ten występ zgodził, to zdecydowanie bym się skompromitował, gdybym zaczął się wykręcać i zapewniać, że ja tylko tak trochę i tylko czasem, ale że, w gruncie rzeczy, dla mnie świat jest baaaaardzo skomplikowany. Podobnie, gdyby mnie ktoś poprosił, żebym napisał coś gdzieś pod nazwiskiem, to napisałbym dokładnie to samo i dokładnie na tej samej melodii, co tu w Salonie. A gdybym planował się chować z poglądami po katach, to najpierw bym po prostu odmówił. Ale tak? Kogo obchodzą moje poglądy, o ile nie chodzi tylko o to, żeby je zmienić, albo mnie kopnąć w dupę? Więc trochę Zarembie współczułem, ale też trochę miałem do niego pretensję. Bo jego polityczne stanowisko jest samą kwintesencją jego misji. Formułowanie politycznych ocen jest tym z czego on żyje i na czym buduje swoją zawodową pozycję. On nie prowadzi kącika kulinarnego na kanale TVN Style. On gada w telewizji i pisze w gazetach o polityce. I jeśli dziś, z czystego konformizmu, zaczyna się nagle wypierać swoich poglądów, albo zaczyna swoje poglądy zamazywać, to w moim mniemaniu, postępuje bardzo nieładnie. Ale znowu, głównym winowajcą – wedle mojej opinii – nie jest tu ani Zaremba, ani jego ostrożni koledzy, ale powszechna atmosfera kulturowego zaszczucia, którą stworzył ten rząd i to środowisko. I o tym właśnie był mój tekst. Ten i tamten poprzedni. I również tekst dzisiejszy. A jeśli ktoś tego nie zrozumiał, to już naprawdę nie moja wina.

11 komentarzy

avatar użytkownika michael

1. Wszystkiemu winna ta potworna Katarzyna Hall.

Zrobiłem kiedyś, pod wpływem nieoczekiwanej lektury taki wpis: "Król oblał egzamin" http://michael.salon24.pl/73320.html Zacytuję fragment: ... "maturzysta" DZIENNIKA - profesor Marcin Król sromotnie oblał egzamin. Jego praca miała jedną, ale całkowicie ją dyskwalifikującą wadę - była o 16 słów za krótka. Takiego eseju nawet się nie sprawdza. Profesor Król dostał zaledwie 18 punktów na 50 możliwych. Nie zastosował się bowiem do klucza i nie zdefiniował, kto jest podmiotem lirycznym wiersza. W jego pracy zabrakło słów-kluczy, takich jak młodość, indywidualizm romantyczny czy koncepcja lotu. Zdaniem polonistki oceniającej esej Marcina Króla, jedno jest pewne: gdyby pisał starą maturę, zdałby ją śpiewająco. Napisał bowiem bardzo oryginalny esej... Jest to świadectwo poziomu do którego zmierza walec nieustających reform mauczania i wychowania szkolnego. Ludzie, mówię o gatunku homo sapiens, nie są uczeni jednej najważniejszej umiejętności, definiującej nasz gatunek, przynajmniej z nazwy. Powoli przestajemy być ludźmi myślącymi. Nieobecny już teraz system szkoły w stylu łacińskim, był zorientowany na naukę posługiwania się umysłem. Nie chodzi tu o naukę języka, nie o łacinę, ale o kanon "siedmiu sztuk wyzwolonych" - trivium i quadrivium. Jest to nauka posługiwania się takimi narzędziami pracy umysłowej jak budowa wypowiedzi, gramatyka, budowa zdania i wszelkich pooważniejszych konstrukcji logicznych, takich jak teza, hipoteza, twierdzenie, umiejętność przeprowadzania dowodu, dyskusji, argumentacji i formułułowania wypowiedzi... Czym się różni pogląd od przekonania?... Logika i dialektyka,... Filozofia i jej koncepcje, teoria poznania... ??? Posługuję się skrótem, ale wiadomo o co chodzi. Myślenie jest na tyle zaawansowaną formą działalności ludzkiej, że po prostu trzeba to umieć robić, tego trzeba się nauczyć i to jeszcze w dobrej szkole. Tego dzisiaj nie uczy nikt, dzieci są faszerowane tylko strzępkami wiedzy, której nabycie sprawdzane jest przy pomocy testów. Można nic nie rozumieć, ale świetnie zdawać testy. Konsekwencją jest przykry stan rzeczy - ludzie pod względem sprawności umysłu zbliżają się dość szybko do poziomu homo erectus. Już, tak jak zwierzętom, wydaje się im, że ich wyobrażenie o tym świecie jest tożsame ze stanem rzczywistem.
"jest tak, jak widzę. kropka"
Ludzie przestają wiedzieć o tym, że inni ludzie mogą widzieć coś inaczej, albo że ich pogląd może być następstwem jakieś procedury weryfikacyjnej. Jest mnóstwo różnych konsekwencji tego zjawiska, ale najdziwniejsze jest to co widzisz. Ludzie nie biorą wogóle pod uwagę możliwości istnienia innych poglądów i przekonań niż ich własne. Dotyczy to nie tylko polityki, niestety. Dotyczy to wszystkiego.
avatar użytkownika hrabia Pim de Pim

2. "Potworna Hall"

jest tylko kolejnym ogniwem długiego łańcucha "reformatorów" polskiej oświaty. Dodajmy, że "reformatorów" dumnych ze swojego dzieła. Dzieła zniszczenia. Zaliczam do nich figurantów takich jak Mirosław Handtke i zaangażowanych wykonawców takich jak Anna Radziwiłł i Katarzyna Hall. Minister, który chciałby zrobić coś pod prąd ma przeciwko sobie biurokratów z MEN i pasożytujących na "reformie" tzw. ekspertów, czyli wykształciuchów prostytuujących się za niezłe pieniądze. Uważam, ze i Giertych i Legutko nie byli dostatecznie przygotowani i zdeterminowani aby "urwać łeb hydrze", ba nie wykorzystali swojej pozycji i wiedzy nawet aby tę hydrę obnażyć i pokazać w całej jej odrażającej brzydocie! Tak więc MEN wpadł w łapki PO i córy rewolucji Hall, która podjęła sztandar i dzieło zniszczenia po czerwonych i różowych poprzednikach. Pozdrawiam -

hrabia Pim de Pim

avatar użytkownika Pelargonia

3. Toyah,

Witam kolegę po fachu:) Ja też uczę angielskiego, tylko w podstawówce, ale wnioski z mojej pracy mam podobne, jak Ty ze swojej. Uważam, że Hall jest najgorszym ministrem oświaty jakiego mieliśmy od 1989 roku. Jej celem jest depolonizacja szkoły i wykształcenie szeregów matołków, którzy wyslugiwaliby sie systemowi. Czyli - wraca stary, komunistyczny model wychowania. Pozdrawiam

"Ogół nie umie powiedzieć, czego chce, ale wie, czego nie chce" Henryk Sienkiewicz

avatar użytkownika Kirker

4. Odnośnie szkółki

o tym przypadku, kiedy to pracownik naukowy nie zaliczył egzaminu maturalnego słyszałem. To, co mamy obecnie to jest badziewie, które z roku na rok robi się coraz gorsze. Jak oceniam matury - z przedmiotów przyrodniczych - to dochodzę do wniosku, że są coraz prostsze. Inna ciekawa obserwacja - można zaobserwować coraz słabsze wyniki z tychże w następnych latach. W efekcie zdaje tą maturę 80% ludzi, ale ciągną z tego zysk różne dziwne uczelnie ekonomiczne. Bo 30% przekroczyć to można idąc na żywioł. Dodam, że takie zadania testowe preferują najbardziej przeciętnych. Wiadomo, że odpadają ludzie słabi, którzy starej matury by nie zaliczyli. Ale również zwalczane są w ten sposób jednostki wybitne rozumujące w sposób niestandardowy. Potem osoba, która okazałaby się świetnym lekarzem idzie na technologię drewna na przykład, a leczyć nas będą przygłupi absolwenci biol-chemów. (Och, jakie szczęście, że w liceum do klasy matematyczno-fizycznej chodziłem!). Nie wiem, czy Autor tekstu zgodzi się z tym, co napisałem: http://kirker-zoologicznieprawicowy.blogspot.com/2009/04/organizacja-szkolnictwa.html Tekst w każdym razie polecam. pozdrawiam
Kirker prawicowy ekstremista
avatar użytkownika skywalker07

5. Skoro już o ministrach mowa

Zaryzykuję twierdzenie, że od 1945 roku polska szkoła nie miała jeszcze ministra oświaty: no bo Wiatr, Wittbrott czy inni, owszem, pobierali pensje za swoją lewicową działalność i niszczenie resztek przedwojennego etosu szkoły polskiej. Do czego to doprowadziło każdy widzi: strach nauczycieli, pozbawienie ich podmiotowości i możliwości decydowania o czymkolwiek, głupawy test decyduje o wszystkim, no i najważniejsze: POLITICAL CORECTNESS!!!!Tego uczy polska szkoła obecnie: będą pokolenia, które nauczy się siedzieć cicho i przytakiwać. Kilka lat temu pojawiła się jaskółka samodzielnego myślenia nauczycieli, jest to "Kodeks etyki nauczycielskiej", dostępny w internecie. Warto do niego zajrzeć. Jedno jest pewne: ten dokument p. Hall by się nie spodobał, nakłania on bowiem do zbrodni: do samodzielnego myślenia.
skywalker07
avatar użytkownika hrabia Pim de Pim

6. >> skywalker07 (oświata w awangardzie postępu)

Myślozbrodnia w oświacie musi być wytępiona, najlepsza jest prewencja, a więc upupienie i zaszczucie nauczycieli, zagonienie ich na czwarte studia i dwudzieste kursy, tak aby nie mieli czasu ani ochoty na nic innego oprócz codziennej pracy na chleb i dni Schumana od święta. O to już zadbają panie Hall i Thun, współczesne Nadieżdy Krupskie i Róże Luksemburg. Pozdrawiam -

hrabia Pim de Pim

avatar użytkownika Koteusz

7. > Toyahu: nieco off, ale nie do końca

Nie będę komentował tekstu, bo nie ma czego już dodać, ale do skomentowania "natchnął" mnie fragment wpisany przez Michaela, a mianowicie ten: "nic nie rozumieć, ale świetnie zdawać testy" Skojarzyłem go z pewną rozmową mego znajomego z nauczycielem j. angielskiego w gimnazjum, której byłem świadkiem. Nauczyciel z wielkim zaangażowaniem tłumaczył, że on to potrafi doskonale nauczyć dzieciaka zdawać testy oczekujące syna mego znajomego. Tenże, spoglądając z wielki zdziwieniem na nauczyciele, w końcu nie wytrzymał i niemal wykrzyczał: - Panie, pan masz nauczyć mego syna języka angielskiego, a nie zdawać testy z tego języka! Jak będzie znał język, to on sobie poradzi! Sądzę, że ten przypadek doskonale obrazuje sytuację w szkołach, gdzie dla dyrekcji i nauczycieli, liczy się przede wszystkim wynik testów i ocena kuratorium za testowe punkty, a nie efektywne nauczenie np. języka. pozdr
Krzysztof Kotowski
avatar użytkownika toyah

8. Pelargonia

Oczywiście Hall jest beznadziejna. I to nawet nie jako minister edukacji, ale w ogóle. Tyle że ja się czuję jak w jakimś matriksie. Ja w ogóle nie wspominałem o Hallowej. Czemu się nagle pojawił ten temat?
toyah
avatar użytkownika toyah

9. Koteusz

Nie musisz przepraszać. Dzisiaj z jakiegoś powodu, wszyscy są off.
toyah
avatar użytkownika michael

10. @ toyah - skąd się wzięła ta beznadziejna Hall? To przeze mnie.

Napisałem komentarz o światowym stanie umysłów. O paskudnym zjawisku cofania się cywilizacji białego człowieka do czasów przed starożytnych. Homo sapiens przestaje być sapiens, przestaje umieć myśleć. To jest jeden z powodów i przyczyn zjawiska, o którym piszesz.
Jest mnóstwo innych konsekwencji, ale najdotkliwsze dla nas jest to, o czym piszesz.
Ludzie nie biorą wogóle pod uwagę możliwości istnienia innych poglądów i przekonań niż ich własne. Dotyczy to nie tylko polityki, niestety. Dotyczy to wszystkiego. _________________ ___________ ______ ____ ___ __ _ .
No i oczywiście, zażartowałem, całą winę zwalając w na tą okropną Katarzynę Hall. Ale Hallowa pojawiła się tylko w tytule mojego komentarza i nigdzie więcej. A przecież nawet ta smutna historyjka z wyborem miss USA, gdzie kandydatka nie chciała mieć poglądu takiego jak wszyscy i została zablokowana w konkursie, także jest przejawem tego zjawiska. Każdy, który ma inne poglądy, jest kretynem i powinien być zgładzony. Wspólczesna poprawność polityczna w ten sposób staje się naturalną i zupełnie odruchową nietolerancją, skrajną ksenofobią i dyskryminacją wszelkich wolnych i niezależnych poglądów i przekonań. To się dzieje na całym świecie, nie tylko Hallowa ma tu swój udział.
avatar użytkownika koma

11. Triumf bylejakości.

Ukułam na własny użytek ten zwrot określający rzeczywistość ...jakieś 9 lat temu. Zaktualizowany brzmiałby zapewne: 'Galopujący triumf bylejakości'. Pozdrawiam -----------------
~~~~~~~~~~~~~~~~ Nastała era triumfu bylejakości.