Znieważył córkę "Nila"

avatar użytkownika Maryla
Piotr Szubarczyk

Dwa dni przed premierą filmu fabularnego "Generał 'Nil'" reżyser tego filmu Ryszard Bugajski postanowił "odegrać się" na córce generała za to, że w zeszłym roku wytknęła mu publicznie błędy w scenariuszu filmu. "Nie podejmuję się polemizować z antysemitami" - powiedział dziennikarzowi "Gazety Wyborczej", gdy ten zapytał go o uwagi Marii Fieldorf-Czarskiej!


Pisałem już o filmie "Generał 'Nil'", że jest wybitnym dziełem, które trzeba obejrzeć. Nie zmieniłem zdania, choć podczas premiery w Teatrze Narodowym w Warszawie dostrzegłem jeszcze kilka uchybień, na które przedtem nie zwróciłem uwagi. Chodzi zwłaszcza o scenę ostatniego widzenia żony i córek ze skazanym już na śmierć generałem. Nie dość że scena zmyślona (na Mokotowie nie było takich zbiorowych widzeń), to jeszcze dwuznaczna w zakończeniu, sugerująca, że jednak "Nil" poprosił o łaskę. Tymczasem wiadomo, że na pewno tego nie uczynił. W ostatnim widzeniu uczestniczyła tylko żona generała Janina Fieldorfowa i opisała je dokładnie w roku 1977. To gotowa, głęboko wzruszająca scena do wykorzystania w filmie. Niestety, Ryszarda Bugajskiego nie interesowały bruliony z zapiskami Janiny Fieldorfowej. Miał swoje wizje, nie zawsze zgodne z prawdą.
Przyznam się, że choć jestem już człowiekiem niemłodym, zawsze naiwnie myślałem, że dzieła wybitne tworzą tylko ludzie wybitni, z klasą. Tak było do ostatniej soboty, gdy w drodze z warszawskiej premiery filmu "Generał 'Nil'" przeczytałem w "Gazecie Wyborczej" rozmowę z Ryszardem Bugajskim, przeprowadzoną w ramach cyklicznych spotkań czytelników tej gazety, w jej warszawskiej redakcji. Gazeta informuje, że było to "pierwsze spotkanie transmitowane w portalu na żywo", więc wypowiedzi Bugajskiego dotarły zapewne do dużej grupy ludzi korzystających z internetu. Jakby tego było mało, przedrukowano je w wydaniu weekendowym. Reżyser filmu wypowiada się tak, jakby zupełnie nie kontrolował swoich emocji i urażonej ambicji. Posuwa się nawet do kłamstwa, choć ma ono krótkie nogi i można je natychmiast zweryfikować.

"Antysemitka"

Dziennikarz "Gazety Wyborczej" zadał Bugajskiemu pytanie: "W swoim liście córka generała zacytowała opinię producenta filmu, którego zdaniem jest pan uparty i niełatwo z panem negocjować. Na jakie ustępstwa pan się nie chciał zgodzić"?
Odpowiedź Bugajskiego była szokująca: "Skoro wyciąga pan te sprawy, to pierzmy te brudy. Pani Fieldorf-Czarska w filmie dokumentalnym Aliny Czerniakowskiej o jej ojcu mówi, że generał Fieldorf by żył, gdyby Polską nie rządziła wtedy mafia żydowska. Nie podejmuję się polemizować z antysemitami" [!].
Nie wierzyłem własnym oczom, czytałem ten fragment ze zdumieniem kilka razy, a po przyjeździe do domu, nie rozbierając się nawet, włączyłem film naszej wybitnej dokumentalistki Aliny Czerniakowskiej, na który powoływał się Bugajski. Film "W sprawie generała Fieldorfa 'Nila'" został wyprodukowany w roku 2001 dla Programu II TVP. Pani Maria Fieldorf-Czarska złożyła wówczas zażalenie na umorzenie sprawy przeciwko żyjącym oprawcom jej ojca. Alina Czerniakowska wykorzystała ten moment, by postawić problem byłych sowieckich śledczych, prokuratorów i sędziów w Polsce - ludzi różnych narodowości - oskarżających i skazujących dla kariery oraz dla korzyści materialnych tysiące polskich patriotów przeciwstawiających się sowietyzacji kraju. Po latach, w wolnej już Polsce, ci siepacze korzystają z bardzo wysokich rent i emerytur. Sprawa oprawców "Nila", ze względu na format postaci generała i jego rolę w strukturach Polskiego Państwa Podziemnego, doskonale nadawała się do zilustrowania tego bolesnego problemu. Pomysł był prosty. Alina Czerniakowska poszła z córką "Nila" i z kamerzystą do sądu - w dniu, kiedy na wokandzie była sprawa zażalenia. Tam jednak wypchnięto ją za drzwi i zakazano filmowania, bo to nie jej sprawa! Kamera to wszystko rejestruje.

Żądam osądzenia

Co jednak powiedziała Maria Fieldorf-Czarska do kamery na sądowym korytarzu? Czy Bugajski mówi prawdę? Oto pełna wypowiedź córki "Nila": "Dla mnie to jest niepojęte. Człowieka powieszono, ale winnych nie ma. Śledczy żyją i ta pani prokurator też żyje, nie mówię już o tych, którzy umarli. Przeważnie to byli sędziowie i prokuratorzy pochodzenia żydowskiego. Ja twierdzę, że gdyby mój ojciec był Żydem i Polacy by go tak skazali, to ci Polacy dawno by już byli osądzeni. A ponieważ jest odwrotnie - mamy to, co mamy". Pani Maria, mówiąc te słowa, miała na myśli - o czym wielokrotnie mówiła także na różnych spotkaniach publicznych - niezwykłą skuteczność Żydów w osądzaniu tych, którzy popełnili zbrodnie na ich narodzie. Czasami robili to nawet niezgodnie z prawem, ale skutecznie, tak jak w głośnym przypadku Adolfa Eichmanna w roku 1960. W Polsce po roku 1990 nie pojawił się żaden Wiesenthal, a dawni oprawcy śmieją się do dziś z bezsilności córki "Nila" i z dzieci innych zamordowanych polskich patriotów. Żydowską skuteczność przeciwstawiała pani Maria nieudolności, a często wyraźnie złej woli przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości w III RP. Taki był sens jej wypowiedzi zmienionej w wulgarny sposób przez Ryszarda Bugajskiego. Warto też zacytować najważniejszy fragment zażalenia Marii Fieldorf-Czarskiej na umorzenie śledztwa, gdyż najlepiej oddaje on intencje córki "Nila": "Nie mogę się zgodzić na umorzenie śledztwa i uznanie za niewinnych Alicji Graff, wicedyrektor departamentu sądowego w Prokuraturze Generalnej, prokuratora Witolda Gatnera, śledczego Kazimierza Górskiego. Mogli odmówić [udziału w zbrodni]. Nikt ich nie zmuszał ani psychicznie, ani fizycznie. Żądam osądzenia ludzi, którzy zamordowali mego ojca". Sąd oddalił zażalenie...

W Jerozolimie Północy

Maria Fieldorf-Czarska urodziła się i wychowała w Wilnie, którego mieszkańcami byli w dwóch trzecich Polacy, w jednej trzeciej Żydzi. Byli też nieliczni Litwini (niespełna 2 procent ogółu mieszkańców). Żydzi nazywali Wilno Jerozolimą Północy - zarówno ze względu na ich liczebność w mieście, jak i ze względu na piękno i niepowtarzalny charakter tego polskiego miasta. Córki pułkownika Fieldorfa były wychowywane w duchu tolerancji i poszanowania dla obywateli RP niepolskiej narodowości. Maria zapamiętała, jak ojciec podkreślał, że Rzeczpospolita jest państwem wielonarodowym, tak jak w dawnych wiekach, i że na tym także opiera się jej siła. Była jednak nieprzekraczalna granica tolerancji. To interes Rzeczypospolitej Polskiej, racja stanu i lojalność wobec państwa, którego się było obywatelem. Armia Krajowa wykonała niejeden wyrok śmierci na tych, którzy w okresie niemieckiej czy sowieckiej okupacji wysługiwali się wrogowi. Tak zginął m.in. przyjaciel Czesława Miłosza, wileński poeta Teodor Bujnicki, który w sowieckim szmatławcu - "Czerwonym Sztandarze", wychwalał okupanta. Tak ginęli konfidenci i ci, co nazbyt gorliwie i demonstracyjnie wysługiwali się wrogowi. Niestety, w pamięci wileńskich Polaków zapisali się też traumatycznie liczni Żydzi, witający tryumfalnie sowieckich okupantów w mieście, manifestujący wrogość wobec Polski, choć byli jej obywatelami. U wielu naszych rodaków pozostał po tym uraz na całe lata. Ale żona i córki pułkownika Fieldorfa to były kobiety wykształcone, świadome, nieulegające powszechnym nastrojom. Maria potrafiła odróżnić ludzi uczciwych i lojalnych wobec własnego państwa nawet w warunkach najtrudniejszych - od kolaborantów i konfidentów, których nie brakowało nie tylko wśród Żydów. Taka pozostała do dziś. Nie lubi oceniać ludzi tylko ze względu na ich narodowość. Uważa, że każdy człowiek powinien być oceniany na podstawie swoich słów i czynów. Nie zgadza się jednak, by ludzkie niegodziwości były usprawiedliwiane "traumą", która dotknęła ich naród. Nie zgadza się na żadne tabu w rozmowach o relacjach polsko-żydowskich. Do tego wszystkiego pani Maria ma jeszcze jedną "wadę", której wielu ludzi nie znosi: jest niezwykle szczera i bezpośrednia w kontaktach z ludźmi, nawet takimi, których spotyka po raz pierwszy. W jej przypadku sprawdza się czasami znana sentencja Terencjusza: "Obsequium amicos, veritas odium parit" - ustępliwość rodzi przyjaciół, szczerość - wrogów. Panu Bugajskiemu wyjaśniła podczas pierwszej wizyty, już na progu mieszkania, że mężczyzna, który po raz pierwszy przychodzi z wizytą do kobiety, zwłaszcza starszej, przynosi ze sobą kwiaty... Z rozbrajającą szczerością powiedziała też, że ani "Przesłuchanie", ani spektakl telewizyjny o rotmistrzu Pileckim nie przypadły jej do gustu. Nie zgodziła się również z opinią mistrza, że "Katyń" Wajdy jest do niczego...
Każdy, kto zna panią Marię, może potwierdzić, że jest to osoba otwarta i życzliwa dla ludzi, wiecznie uśmiechnięta, skłonna do żartów, także z siebie, niezwykle jak na swój wiek żywotna i sprawna - zarówno fizycznie, jak i umysłowo.

"Jeszcze przed obejrzeniem"...

Rozbawił mnie dziennikarz "Gazety Wyborczej" Remigiusz Grzela, przeprowadzający wywiad z Bugajskim. Oto fragment pytania pana Grzeli: "Córka generała, próbując oprotestować film jeszcze przed jego obejrzeniem, w opublikowanym liście podała szereg nieścisłości"... Przypomniało mi się, jak niedawno chór zgodnych głosów "próbował oprotestować" pewną książkę jeszcze przed przeczytaniem. Nikt z tego chóru nie został nazwany "antysemitą"... A tak w ogóle, to pani Maria nigdy nie "próbowała oprotestować" filmu. Wręcz przeciwnie, była szczęśliwa, że film będzie. Próbowała jedynie wykazać, że scenariusz zawiera błędy, które trzeba poprawić. Przyznał jej rację producent filmu w rozmowie, której byłem świadkiem. Pan Tadeusz Drewno, doświadczony filmowiec, uspokoił jednak panią Marię, mówiąc, że tacy aktorzy jak Olgierd Łukaszewicz potrafią robić wielkie rzeczy nawet ze słabych scenariuszy, bo wszystko, co najważniejsze, rozgrywa się na planie. Miał rację. Dotyczy to zresztą nie tylko planu filmowego. Podczas premiery w Teatrze Narodowym Olgierd Łukaszewicz wygłosił piękne, starannie przemyślane przemówienie, w którym nawiązał do "Dziadów" części III Adama Mickiewicza i do polskiego losu, w który wpisuje się męczeństwo generała "Nila". Na koniec powiedział, że cały swój trud związany z pracą nad rolą "Nila" dedykuje jego córce. Po takich gestach poznaje się człowieka z klasą. Szkoda, że pan Bugajski nie ma tego "czegoś"...

 
http://www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=99243
Etykietowanie:

1 komentarz

avatar użytkownika michael

1. Jest przykre, gdy widzimy, jak wielu jest ludzi bez klasy,

w zaskakujących miejscach, a jeszcze jest dziwniejsze, jak mało im brakuje i jak wielkie ten brak czyni spustoszenie. Okropne jest to, jak niewiele dzieli sztukę od łajdactwa, gdy nie ma tego "czegoś"...