Wspomnienia Mirosława M.Krupińskiego fragment o Frasyniuku

avatar użytkownika Maryla

Wspomnienia Mirosława M.Krupińskiego fragment o Frasyniuku:

 

Gdzieś na przełomie lat 82/83 przywieziono do Łęczycy Władysława Frasyniuka.  Przez kilka dni trzymano go oddzielnie a następnie „dokwaterowano” do nas.  Było nas już wtedy ponad dziesięciu i od czasu do czasu zmieniano nam strategicznie cele. Po jednej z takich roszad znalazłem sie sam na sam z Frasyniukiem w małej celi z czterema pryczami.  Zastanawiałem sie nad celem takiej rozrzutności metrażowej – cele były zwykle przepełnione, a tutaj pomimo dwóch pustych prycz nie dokwaterowano nam nawet wtyczki (byli tacy).  Najmniej machiawelicznym wytłumaczeniem mogło być że cela miała dobry podsłuch i chciano posłuchać naszych rozmów.

         Rozbawiony pomyślałem że  słuchających spotka raczej zawód bo Frasyniuka za tytana intelektu raczej nie uważałem - przeto szans na ekstrawertyczne dyskusje z mojej strony nie było.  W jakimś jednak stopniu sie pomyliłem – Władek miał dziwnie wiele do powiedzenia. Nie mówił wprawdzie własnym językiem tylko cytatami z Michnika, Kuronia & Co, ale mówił zadziwiająco wiele i zadziwiająco płynnie. Wręcz recytował. Nie było w tym „prawie monologu” nic o „Solidarności” członkami KK której obaj byliśmy, ani o sytuacji Polski której wykładnikiem była nasza obecność w Łęczycy. Było natomiast bardzo wiele o strategii  dojścia do władzy i o władzy tej przyszlym składzie. A ów referowany skład byl z grubsza  taki, jak to dziś bym określił, pomagdalenkowy – czyli Frasyniuka idole, Frasyniuk i ci co z nimi trzymać będą. 

         Frasyniuk mówił, a mnie przed oczami rysowała sie scena z Sienkiewiczowego potopu, kiedy to książę Bogusław Kmicicowi o postawie czerwonego sukna referował…

Do tej pory nie jestem pewien co było powodem tej wylewności.  Może wcześniejsza ulotka Grunwaldu, która po storpedowaniu Zjazdu tej organizacji w Grunwaldzie w lipcu 1981 i  zapobieżeniu druku materiałów zjazdowych przez Zarząd Regionu Warminsko Mazurskiego, którego byłem wybranym właśnie przewodniczącym, deklarowała mnie Żydem.  Może inspiracja Kiszczaka & Co, którzy mogli uważać mnie za kandydata na przyszłego magdalenkowca.  Może wreszcie Frasyniukowe mniemanie że nikt okazji przyłączenia sie do przyszłej waadzy sie nie oprze i będzie o jej względy czynem i lojalnością zabiegał. Najbardziej dziś prawdopodobna wydaje mi sie mieszanina wszystkich trzech powodów  - bo przecie ktoś musiał nam to tet a’tet w pół pustej celi zorganizować, a mój „wykładowca teorii przyszłej waaadzy” mówił otwarcie jak do swojego.

A ja go, nieszczęsny, zbyłem jak głupiego dzieciaka i wyśmiałem (nie próbując nawet, z uwagi na spodziewany podsłuch i Frasyniuka własne walory intelektualne, polemizować) wywołując najpierw zdziwienie i konsternację, a następnie wyraźną wrogość. Musi co jakiś plan w stosunku do mnie się wtedy rypnął… Czyj?

Była jeszcze później jakaś próba z jego strony podsunięcia mi do podpisania deklaracji że „uważam  TKK za jedyną siłę przewodnią i reprezentację „Solidarnosci” i społeczeństwa”, a kiedy i to wyśmiałem – zostaliśmy wrogami. Właściwie - Frasyniuk został moim wrogiem, bo ja go po prostu lekceważyłem.  Lekceważyłem niesłusznie – jak dowiodła późniejsza Magdalenka, której prescenariusz było mi dane wysłuchać w cztery oczy od Władyslawa Frasyniuka w wiezieniu w Łęczycy na początku roku 1983.

A teraz powróćmy do wzmiankowanego na wstępie obrzydlistwa:

         Jakiś czas po sprzecznym z moimi intencjami wniosku BPBK o ułaskawienie, chyba w drugiej połowie maja lub w czerwcu, do ZK Łęczyca przyjechała grupa kilku wyglądających na wysokich oficjeli cywilów MSW, aby wybadać co z „ułaskawiania  Krupinskiego” można zrobić.  Zrobić nie można było nic bo moje stanowisko w sprawie ułaskawiania na dwa miesiące przed wiszącą w powietrzu amnestią  zostało zadeklarowane przez opisaną wcześniej rozmowę z naczelnikiem i poprzez  cenzurowany list od mojego adwokata potwierdzającego moje polecenie nie składania przez niego ani przez moją rodzinę prośby o ułaskawienie. Niemniej, ponieważ „władza” wydawała się desperacko szukać zainteresowanych amnestią – przybysze pod koniec nieudanej rozmowy zaczęli prosić abym przynajmniej zadeklarował czy „usunięty z wiezienia wbrew mojej woli” będę naruszał prawo.

         W zasadzie mogłem to zignorować, ale doszedłem do wniosku że jest to okazja do podkreślenia jeszcze raz legalności wszystkich moich działań w stanie wojennym i nielegalności tego stanu.  Jak już dużo wcześniej pisałem – w dniu aresztowania (16.12.81) złożyłem opierającemu się UBekowi pisemne oświadczenie, że stan wojenny jest nielegalny i sprzeczny z konstytucją. Zostało to wypunktowane w moim akcie oskarżenia oraz stało się linią obrony jednego z moich obrońców – mecenasa A. Muży. Teraz miałem okazję postawić kropkę nad „i”.  Z poważną miną wziąłem podsuwaną kartkę i napisałem (cytuję z przekazanego wówczas żonie, dla olsztyniakow, zapisu z pamięci,  który dotąd mam): „“Oświadczam że nie zamierzam podejmować żadnych działań sprzecznych z prawem. Równocześnie oświadczam, że nigdy nie występowałem spoza węgła ani cudzych pleców, a wszystkie swoje działania firmowałem własnym nazwiskiem, ponosząc za nie pełną odpowiedzialność. Ten sposób postępowania zamierzam kontynuować nadal”.

 

         Odbierający to expose esbek zgrzytnął zębami i rozmowa się skończyła.  Zadowolony z zagrywki opowiedziałem o wydarzeniu po powrocie do celi, nie wywołując nadmiernego zainteresowania u naszej chyba dziesięcioosobowej grupy. Z jednym wyjątkiem – Władysława Frasyniuka, który zaczął marudzić że „on jest Roch a to pani Kowalska” – czyli że „podpisać jest podpisać”, bez względu na to co.  Dyskusja mijała sie z celem bo tytanem intelektu, jak już wspomnialem, to Frasyniuk nie był. Jak sam często deklarował – uznawał jedynie „głupotę nie maskowaną wyższym wykształceniem” - a tej mu nie brakowało. Zaczął coś poszeptywać z dwoma wielbicielami-adiutantami po kątach i okazywać mi wyraźną wrogość.  Ponieważ wrogość  okazywał już wcześniej, za każdym razem kiedy nie wpadałem w ślepy zachwyt nad jego cytatami Michnika, Kuronia & Co – pogodnie to zignorowałem.

         W międzyczasie wydarzyły sie dwie nastepne rzeczy – otrzymałem odmowę ułaskawienia, co zgrzyt zębów SBeka zapowiedział mi już wcześniej, a żona w czasie odwiedzin nadmieniła o plotkach w Olsztynie, że ja „wstąpiłem do SBecji”. Załatwiłem, jak mi sie wydawało, obie sprawy jednocześnie przekazując jej podpisaną przez Jabłońskiego odmowę łaski miłościwej PRL reprezentowanej przez Radę Panstwa, nad Krupińskim, a przy okazji na odwrocie tego dokumentu napisany w czasie widzenia tekst owego niekoszernego oświadczenia i kilka słów na temat metod działania prowokatorów. Było to na początku lipca. Wybiegając nieco poza ramy czasowe tej książki – po powrocie do Olsztyna  zaobserwowałem zjawisko pewnego ode mnie dystansu otoczenia – co mnie dość cieszyło, bo ogonów za sobą byłem pewny i nikogo im na oczy naprowadzić nie chciałem. W mieszkaniu miałem, w tym samym celu, napis „uwaga podsłuch” na ścianie przedpokoju.

Wybiegając jeszcze dalej – sytuacja owego dystansu trwała aż do mojego wyjazdu do Australii w maju 1987 roku, co pozwoliło mi na odrabianie zaległości w wędkowaniu i borykanie się ze znalezieniem źródeł dochodu w miejsce poprzedniej pracy, której mnie pozbawiono. Moje obrzydzenie sytuacją jednak rosło, przyczyniając sie w jakimś stopniu do decyzji wyjazdu, głównie tym że nikt jakoś nie miał odwagi powiedzieć mi o powodzie owego dystansu w oczy ani zapytać o moją własną relację. Jedynym który o jakichś „moich grzechach” napomknął był przeprowadzający w dniu mojego wyjazdu wywiad ze mną „dziennikarz podziemia”, który na taśmie się nie przedstawił i którego nazwiska nie pamiętam. Wyśmiałem go pogodnie, bo taką to u mnie reakcję wtedy wzbudzało. Wywiad, jak się niedawno dowiedziałem, poszedł na piśmie w wydawnictwie podziemnym w dwóch sfałszowanych i pokrojonych częściach jesienią 87 i wiosną 88. Mam swoją jego taśmę, co pozwoliło porównać moje wypowiedzi  z fotokopiami owych falszywek. O zasięgu zaplecowego opluwania przez Frasyniuka & Co dowiedziałem się dopiero teraz, po czternastu latach, co jest powodem iż o ten wątek  tematyczny „Zaułki Zbrodni” tu rozszerzam. Dodam jeszcze, w temacie już będąc, trochę rozważań:

         Nie wiem czy Frasyniuk już w czerwcu roku 1983, w wiezieniu w Łęczycy, był człowiekiem przejętym gdzieś po drodze przez Kiszczaka i jego służby. Mógł być, mógł nie być. Z pewnoscią był pod kontrolą późniejszych magdalenkowcow, tych ex czerwonych, spoza władz „Solidarnosci” z wyboru – o czym swiadczą jego wypowiedzi w czasie obrad w Magdalence, zarejestrowane w zapisie rozmów okrągłostołowych autorstwa  Krzysztofa Dubińskiego “Magdalenka transakcja epoki”.  Polecam szczególnie uwadze zawartą tam deklarację Frasyniuka pod adresem Kiszczaka: “dla dobra kraju, dla dobra społeczeństwa które wam nie wierzy i które nie chce was słuchać, staramy sie zapewnić waszą wiarygodność”…  (str 29 w/w książki). Mógł być na usługach jednych i drugich, bo w końcu i tak okazało się że było to i jest towarzystwo wzajemnej adoracji.

Całośc :

http://members.iinet.net.au/~miroslaw/ZZ.htm

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz