Mur czy stół?

avatar użytkownika kokos26
Wczorajszy dzień każdego, kto obcuje z telewizorem zmusił do potknięcia się o okrągły stół. Pomijając stałe od lat fragmenty gry typu „sukces czy zdrada?” dało się zauważyć zgodny chór w składzie Frasyniuk, Michnik, Miller, Jaruzelski wylewający żale, że obchody tego wiekopomnego wydarzenie nie są tak huczne jak na to zasługują. Zdaniem wymienionych panów uroczystości należałoby rozciągnąć na kilka dni, a poprzedzać je powinno posiedzenie Zgromadzenia Narodowego. Historyczny mebel, który miałby stać się dla całego świata symbolem obalenia komunizmu powinni nawiedzić między innymi prezydent Bush senior i Margaret Thatcher. Skomuszał nam ten nasz Władek Frasyniuk i Adam Michnik już do cna. Nie da się przecież zadekretować święta, a jego czczenie wymuszać tak jak to bywało z 22 lipca czy 1 maja. Frasyniukowi marzą się zapewne pełne stadiony, na których młodzieżowy aktyw wykonuje akrobacje na rozstawionych przyrządach w kształcie okrągłych stołów. Głównymi ulicami miast przed honorowymi trybunami pełnymi lokalnych Frasyniuków idą pochody i przejeżdżają umajone platformy z tysiącami obracających się kopii historycznego mebla. To sami Polacy zdaniem Jaruzelskiego, Millera, Michnika i Frasyniuka są winni temu, że za symbol obalenia komunizmu robi dziś zburzony berliński mur. Nie tak dawno międzynarodowa społeczność miała możność zagłosowania przy pomocy internetu na zabytek lub pomnik przyrody, który dołączy do 7 cudów świata. Wyobraźmy sobie, że pod podobny osąd poddaliśmy światowej opinii publicznej dwa wydarzenia pretendujące do symboli obalenia komunizmu. Na pierwszym krótkim filmiku widz zobaczyłby polskich opozycjonistów, którzy obalają komunizm symbolizowany przez znienawidzone postaci Jaruzelskiego i Kiszczaka. To obalenie polega na tym, że zasiadają z nimi do rozmów. Zwycięstwo, czyli obalenie komuny polega na tym, że Jaruzelski zostaje prezydentem, Kiszczak dalej rządzi MSW i bezpieką, a armię nadzoruje Florian Siwicki. Na drugim filmie świat widzi rozentuzjazmowany spontaniczny tłum przewracający berliński mur i pędzący w jakimś uniesieniu i szale przed siebie. Są łzy radości, uściski, okrzyki. Prawdziwy wybuch wolności. Jaki byłby wynik tej rywalizacji? Nie da się ukryć, że jesteśmy bez szans. Są wydarzenia i legendy tak kontrowersyjne, że ich czczenie odbywa się w bardzo wąskich lub tylko rodzinnych gronach. W rodzinie Kuroniów na przykład sto lat pielęgnowana była legenda o bohaterze i chlubie rodziny, Władysławie Kuroniu pseudonim partyjny "Julek". Podziwiał go Jacek Kuroń, i jego syn Maciej, który tak chwalił się swoim przodkiem w mediach: " Władek Kuroń był bohaterem. Podobno rzucił kiedyś rozgrzanym żeliwnym piecem w carskich żandarmów." Do tego niewątpliwie bohaterskiego czynu nie dorzucił jednak kilka mniej znaczących epizodów z życia Władka vel „Julka”. Oprócz licznych napadów rabunkowych z bronią w ręku dziarski chwat zastrzelił podczas strajku dyrektora kopalni "Reden" (Reden to dzisiaj dzielnica Dąbrowy Górniczej). Kolejnym wyczynem Kuronia protoplasty rodu było zamordowanie katolickiego księdza za krytykę z ambony metod lewackich bojówkarzy. Żywot zakończył na stryczku, gdyż nie doceniono wówczas bohaterskich dokonań dzielnego Władka. Frasyniuk, Michnik i pozostali wielcy opozycjoniści swoją więzienną martyrologią ciskają w krytyków tak jak Władek Kuroń w carskiego żandarma tym rozgrzanym żeliwnym piecem. Ma to przesłonić wszystkie skrywane świństwa i zdrady dokonywane w celu dokooptowania do beneficjantów transformacji ustrojowej. Na całe szczęście nikt nie stawia dzisiaj pomników bohaterskiemu Władysławowi Kuroniowi i mam nadzieję nikt również nie postawi ich Jaruzelskiemu, Kiszczakowi, Michnikowi i Frasyniukowi.
Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz