Opowiesci szpiegowskie - III

avatar użytkownika Tymczasowy

W poprzednim odcinku przedstawilem szpiegowski kawalek wybrany przez szefa CIA, Dullesa. Dlaczego tym razem nie skorzystac z opartego na faktach opowiadania napisanego przez samego J. Edgara Hoovera, pierwszego szefa amerykanskiego Federalnego Biura Sledczego (FBI), ktory te funkcje sprawowal od 1924 r. do 1935 r.? Mozna rzec, opowiadanie prosto od krowy.

Pierwsze wydarzenie, ktore zapoczatkowalo caly ciag wydarzen, mialo miejsce w porcie nowojorskim. Mianowicie, w styczniu 1940 r. z cumujacego wlasnie trawlera wysiadajacy czlowiek uslyszal szepnieta wiadomosc: "Nazywasz sie S.T. Jenkins. Idz do Belvoir Hotel i czekaj w swoim pokoju". Tam pojawilo sie dwoch agentow FBI.  Czlowiek, o ktorym mowa byl amerykanskim szpiegiem, ktoremu udalo sie zaciagnac do niemieckiej szkoly szpiegowskiej w Klopstock Pension w Hamburgu i zakonczyc szkolenie przed dwoma tygodniami. Pewnie, ze przekazal swoim wszelkie zdobyte informacje. Jedna byla zastanawiajaca. Otoz, dyrektor szkoly, dr Hugo Sebolt, powiedzial absolwentom w pozegnalnym przemowieniu o nowoopracowanej metodzie komunikowania sie niemieckich szpiegow z centrala. Wlasciwie, tylko zasygnalizowal cala rzecz: "[...] zwracajacie uwage na kropki - wiele, wiele malutkich kropek".

FBI bylo dosc sprawne w demaskowaniu narzedzi niemieckich szpiegow. A to w kieszeni zlapanego szpiega znaleziono pudelko zapalek, a w nim 4 specjalne zapalki, ktore okazaly sie piorami do niewidzialnego pisania, ktore pozniej odczytywano dzieki roztworowi sporzadzonemu z malo spotykanego leku. Takze mikrofilmy w oprawach ksiazek i magazynow czy mikrofilm w kapsulce atramentu piora wiecznego, ktora nalezalo najpierw przeciac by wydobyc ukrywana zawartosc.

Jasne, ze FBI potraktowalo zapowiedz Sebolta powaznie i polecilo mlodym  fizykom zajmujacym sie kolorowa mikrofotografia by zaczeli kombinowac o co wlasciwie chodzi. Ale jak to zrobic gdy nie ma materialu empirycznego?  Jasne, ze zaczeto pracowac nad minimalizowaniem. Jednak mieli problem ze znalezieniem dobrej emulsji.

Troche to wszystko zajelo, ponad poltora roku; szczesliwym dzien nastapil w sierpniu 1941 r. Wtedy to z Balkanow przybyl do Ameryki playboy, syn milionera z Balkanow, co do ktorego amerykanskie sluzby mialy pewne podejrzenia. Pewnie, ze wszystkie przedmioty nalezace do paniczyka skrupulatnie sprawdzono. Nic podejrzanego nie znaleziono. Moze czlek byl niewinny? Wcale nie, bo po pewnym czasie jeden z laborantow sprawdzaajcy koperte z listem zauwazyl slabo widzialny odblaski na kropce, znaku przystankowym adresu. Kropeczka byla tyci, tyci. Wobec tego, laborant igla podwazyl z kilku stron kropeczke i oddzielil ja od koperty. Powiekszono ja 200 razy i wyszedl budzacy groze tekscik zawierajacy 3 pytania/zadania  dla niemieckich agentow w USA. Niemcy podejrzewali, ze Amerykanie pracuja nad bomba atomowa i zyczyli sobie uzyskac wiecej informacji na ten temat.

Sluzby amerykanskie uzmyslowily sobie, ze niemieckie laboratoria ich wyprzedzily w dziedzinie wytwarzania emulsji. Dotarlo tez do nich, ze zdemaskowany ptaszek z Balkanow nie byl poslednim agenciakiem, studiowal w Wyzszej Szkole Technicznej w Dreznie, gdzie wynalazca, prof. Zapp pracowal skutecznie nad procesem miniaturyzacji. Pierwszy etap polegal na kilkukrotnym fotografowaniu maszynopisow, tak by zamienily sie w kropki. Potem nastepowala obrobka chemiczna. Pan Profesor dazyl do doskonalosci i doszedl do tego, ze caly skomplikowany proces fotograficzno-chemiczny mozna bylo dokonac mechanicznie za pomoca sprzetu mieszczacego sie w walizce. Szczegolnie duzo takich walizeczek wyslano agentom do Ameryki Poludniowej. Z osiagniec techniki skorzystali rowniez Japonczycy.

Szef Hoover, przy okazji, w tym krotkim tekscie, podzielil sie tez fajna plotka. Otoz, leniacy sie agenci nieraz  starali sie zarabiac pieniadze bez przemeczania sie. Zdarzylo sie wtylko w dwoch tygodniach 1943 r., ze niemieckie agenciarsko wyslalo do centrali az setke informacji, ktore po prostu przeczytali w gazetach amerykanskich. Jednak sluzby niemieckie nie byly az tak glupie by karmic darmozjadow. Ich agentura w Portugalii placila marynarzom ze statkow o neutralnych banderach by przekazywali amerykanskie gazety, trzysta eskudos za sztuke. A jezeli numer gazety zawieral informacje wojskowe, to nawet 4 funty szterlingi. W rezultacie, niemieccy szpiedzy-cwaniacy dostali wiadomosc z centrali: "My chcemy informacje, ktore nie pochodza z ogolnodostepnej prasy".

Zrodlo:

J.E. Hoover, "The Enemy's Masterpiece of Espionage" w: "Secrets and Stories of the War", 1963.

 

napisz pierwszy komentarz