Rocznica, która nie istnieje w mediach nibypolskich

avatar użytkownika Unicorn
http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=my&dat=20090129&id=my11.txt "Od zbrodni, popełnionej w Koniuchach przez "partyzantkę sowiecką" na polskiej ludności cywilnej, mija właśnie 65 lat. Śledztwo Instytutu Pamięci Narodowej, wszczęte w 2001 r. na wniosek Kongresu Polonii Kanadyjskiej, który załączył bardzo obszerną dokumentację, wskazującą na sprawców i przebieg zbrodni (zob. http://www.kpk-toronto.org/viewpoints/KONIUCHY_MASSACRE_rev.pdf), toczy się bardzo niemrawo i tylko okazjonalnie słyszymy ogólniki o jego niewielkich, jak dotąd, ustaleniach. Opinia publiczna nie jest na bieżąco informowana o nowych dowodach, przesłuchaniach i podejmowanych czynnościach. Jakże to odmienna sytuacja niż ta, z jaką mieliśmy do czynienia w przypadku Jedwabnego. Tam po niespełna dwóch latach śledztwo zakończono, ekshumację - która powinna być niezbędna - nagle przerwano, świadków podzielono na dwie nierówne kategorie (wiarygodnych i niewiarygodnych), a całości towarzyszył niezwykły spektakl medialny. W sprawie Koniuchów - nie ma nic. Rok temu podano, że trwają ostatnie czynności i w ciągu półrocza śledztwo zostanie zakończone. Tak się jednak nie stało i nie wiemy, kiedy to może nastąpić. Co wiemy Co wiemy o tej zbrodni? Nie jest ona medialnie nagłośniona, na jej temat ukazało się zaledwie kilka artykułów. Z ciekawym wyjątkiem - 7 maja 2001 r. "Gazeta Wyborcza" podała, w ślad za komunikatem PAP: "Drewniany krzyż upamiętni ofiary masakry około 50 mieszkańców wsi Koniuchy na Litwie - poinformował sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzej Przewoźnik. 57 lat temu wieś została doszczętnie zniszczona przez oddział partyzantki sowieckiej. (...) Jak zapewnia Andrzej Przewoźnik, ofiary zbrodni zostaną upamiętnione jeszcze w tym roku. Obecnie przygotowywana jest dokumentacja techniczna. W Koniuchach ma stanąć drewniany krzyż z nazwiskami wszystkich zamordowanych, a w kościele parafialnym w Butrymowicach [powinno być: Butrymańcach - L.Ż.] zostanie wmurowana tablica". Krzyż, i to nie drewniany, z nazwiskami znanych wówczas 34 ofiar stanął faktycznie w maju 2004 roku. I jest to chyba jedyny konkret w tej sprawie, choć wszystko wskazuje na to, że można było zrobić znacznie więcej. Wiemy, że 29 stycznia 1944 r. nad ranem do niewielkiej polskiej wsi, położonej na zupełnym bezludziu, wkroczyła ok. 120-osobowa grupa sowieckich partyzantów z pobliskiej Puszczy Rudnickiej. Oddziały te nosiły bardzo "bojowe" i wzniosłe nazwy: "Śmierć Okupantom", "Śmierć Faszyzmowi", "Mściciel", "Walka," "Ku Zwycięstwu", "Piorun", "Margirio", "Oddział im. Adama Mickiewicza". Prawie połowę z nich stanowili sowieccy partyzanci narodowości żydowskiej. Atak na śpiącą, bezbronną wieś trwał około dwóch godzin i zakończył się bestialską rzezią cywilów: mężczyzn, kobiet i dzieci. Zginęło co najmniej 38 osób, kilkanaście było rannych, w tym kilka ciężko. (Ustaloną listę ofiar publikujemy obok.) Wieś została doszczętnie obrabowana i spalona, przestała istnieć. Na ten temat zachowały się litewskie i żydowskie dokumenty (jak choćby kronika działalności jednego z oddziałów z Puszczy Rudnickiej), wspomnienia, relacje. Z grubsza można je podzielić na dwie części: jedna dotyczy sowieckich i żydowskich sprawców oraz okoliczności pacyfikacji wsi, wskazujących niewątpliwie na popełnienie zbrodni komunistycznej, niepodlegającej przedawnieniu. Druga zaś to świadectwa, jakie zostawili po sobie zbrodniarze, którzy przez dziesiątki lat chwalili się popełnioną zbrodnią, określając ją jako "zemstę" na niemieckich kolaborantach, którzy notorycznie odmawiali posłuszeństwa wobec działających na tym terenie sowieckich "otriadów" partyzanckich. Przy okazji - w niezwykły sposób wyolbrzymiali rozmiary straty ludności polskiej, zawyżając je wielokrotnie (nawet aż do 300 osób!) i czyniąc z krwawej pacyfikacji (w której napastnicy nie ponieśli żadnych strat!) wielkie zwycięstwo. Co więcej, Polska Ludowa w niezwykły sposób doceniła Henocha Zimana vel Genrikasa Zimanasa (jednego z dowódców partyzantki w Puszczy Rudnickiej) - Orderem Wojennym Virtuti Militari. Nikt go do dziś (nawet pośmiertnie) tego zaszczytu nie pozbawił. Dlaczego? Komuniści i naziści przy wspólnej pracy Ziemie polskie na Kresach Wschodnich od września 1939 r. przechodziły zmienne koleje losu. W wyniku sowiecko-niemieckich paktów z sierpnia i września 1939 r. Polska została podzielona między obu agresorów: III Rzeszę, w której panowała nazistowska ideologia "walki ras", oraz Związek Sowiecki, w którym obowiązywała komunistyczna ideologia "walki klas". Obu agresorów łączyło tak wiele podobieństw, że nie było w tym nic dziwnego, iż udało im się zawrzeć ścisły sojusz, skierowany swym ostrzem w znienawidzony wolny świat. Niemcy, zabezpieczeni od wschodu przez "najlepszego sojusznika", mogli całkowicie poświęcić się nowym zdobyczom na zachodzie, północy i południu Europy. Sowieci, mając bezgraniczne poparcie Hitlera, mogli bezkarnie podbijać i wcielać kolejne kraje wzdłuż swych granic zachodnich. Tylko bohaterska Finlandia, wprawdzie całkowicie osamotniona, ale zdeterminowana w obronie swej wolności, zdołała stawić bohaterski, i - jak się okazało - całkiem skuteczny opór, tracąc tylko część terytorium, ale zachowując niepodległość. Sojusz Hitlera ze Stalinem nie był jednak trwały. Wiadomo było, że wkrótce dojść może do nowej, największej w dziejach świata wojny, pytanie zatem brzmiało: kto kogo zaatakuje pierwszy. Zrobił to Hitler i dlatego przez dziesiątki lat uczyliśmy się, że wojna przeciwko Związkowi Sowieckiemu, jaką rozpętał 22 czerwca 1941 r., była "zdradziecka". Była taka w tym sensie, że doszło do niej między przyjaciółmi i najlepszymi sojusznikami. Miała ona ogromny wpływ na to, co się działo na polskich Kresach Wschodnich, które teraz przeszły pod panowanie Niemców, ale w bieżącym położeniu ludności, szczególnie polskiej, zmieniło się niewiele. Sowieci eksploatowali te tereny pośpiesznie, prowadząc akcję rabunkową. Eksterminowano warstwę przywódczą, setki tysięcy ludzi wywieziono na Syberię, skąd nie wszyscy przecież wrócili. Niemcy też dbali tylko o to, żeby zapewnić sobie jak największe dostawy żywności do Rzeszy i na front wschodni. Oporni i opieszali byli karani, pacyfikacje były bezwzględne i bardzo brutalne. Ale pojawiło się dodatkowe, bardzo groźne zjawisko. Po inwazji niemieckiej w 1941 r. pozostało na tych ziemiach bardzo dużo rozbitków regularnej armii sowieckiej (tzw. okrużeńców), którzy nie poszli do niemieckiej niewoli. Ponadto nie wszyscy najeźdźcy (urzędnicy, enkawudziści, sowiecki aparat partyjny) zdążyli ratować się ucieczką w swą macierzystą stronę, na wschód. Znajdowali oni schronienie w olbrzymich kompleksach leśnych, m.in. w Puszczy Rudnickiej. Do tego napływali do lasów Żydzi, zbiegli z gett. Sowieci bardzo szybko zaczęli tworzyć konspiracyjne struktury partyjne oraz partyzanckie "otriady" jako ramię zbrojne niedawnej władzy. Ich istnienie nie było nastawione na walkę z Niemcami (z którymi w bezpośrednich starciach nie mieli większych szans). Ale były one widocznym znakiem sowieckiej władzy i miały przyczyniać się do takiego "czyszczenia terenu", aby powrót Związku Sowieckiego był jak najmniej problematyczny. Dlatego komunistyczna partyzantka miała działać tak, aby zastraszyć miejscową ludność polską, a opornych pacyfikować. Ponadto - bezwzględnie, przy pomocy najbardziej niegodziwych metod (z donosami do Niemców włącznie) zwalczać polską partyzantkę. Na tym szerokim tle należy rozpatrywać zbrodnię popełnioną w Koniuchach. Świadectwa W Polsce Ludowej nie było warunków, aby o tej zbrodni (i o wielu podobnych) można było głośno mówić. Wszak popełnili ją nasi "sojusznicy", którym zainstalowane przez nich władze w Polsce z góry wszystko wybaczały. Jednakże oni sami nie mieli takich skrupułów. Już w 1948 r. w wydanym w Moskwie pamiętniku członkowie "Brygady Kowieńskiej" (składającej się w znacznej części ze zbiegów z kowieńskiego getta) - Meir Jelin i Dmitrij Gelpern - opisali ją w sowieckiej publikacji jako... walkę z Niemcami: "Otrzymawszy posiłki z kowieńskiego getta, zgrupowanie 'Śmierć okupantom' miało możliwość uczestniczyć w dużej akcji wraz z innymi zgrupowaniami z Puszczy Rudnickiej. W wiosce Koniuchy, jakieś 30 kilometrów od bazy partyzanckiej, usadowił się niemiecki garnizon. Faszyści ścigali partyzantów; zastawiali na nich zasadzki na drogach. Kilka zgrupowań partyzanckich, a w tym 'Śmierć okupantom' otrzymało więc rozkaz zniszczenia tej placówki bandytów. Na początku rozkazano Niemcom wstrzymać ich działalność i oddać broń. Gdy odmówili, ludowi mściciele zdecydowali działać według prawa: 'Jeśli wróg się nie podda, to trzeba go wyeliminować'. Opuściwszy bazę wieczorem i przeprawiwszy się przez bagna i lasy, partyzanci doszli do skraju tej wioski nad ranem. Czerwona rakieta stanowiła sygnał do ataku. Dwudziestu partyzantów z grupy 'Śmierć Okupantom', pod dowództwem Michaiła Truszyna, wkroczyło do wioski. Niemcy zajmowali kilka domów i otworzyli ogień kulami dum-dum ze swych pistoletów maszynowych i karabinów maszynowych. Trzeba było szturmować każdy dom. Zastosowano kule zapalające, granaty ręczne oraz race świetlne, aby eksterminować Niemców. Kowieńscy partyzanci Dowid (Dawid) Teper, Jankł (Jakow) Ratner, Pejsach Folbe (Volbe), Lejzor Zodikow i inni zaatakowali wroga, nie zważając na ostrzał. Silny Lejb Zajac (Zajcew) zaatakował jeden z budynków, a zużywszy całą amunicję, wyrwał karabin z rąk Niemca i zaczął bić wroga kolbą od karabinu aż kolba pękła". Takie kłamliwe przekazy na temat tej zbrodni obowiązywały następnie przez kilkadziesiąt lat, a utrwalali je byli żydowscy partyzanci w swych relacjach i publikacjach, dotyczących ich bojów z okupantem. Były one zamieszczane także w naukowych i quasi-naukowych publikacjach w języku angielskim. Na przykład Chaim Lazar, uczestnik zbrodni w Koniuchach, napisał: "Sztab Brygady zdecydował zrównać Koniuchy z ziemią, aby dać przykład innym. Pewnego wieczoru 120 najlepszych partyzantów ze wszystkich obozów, uzbrojonych w najlepszą broń, wyruszyło w stronę tej wsi. Między nimi było około 50 Żydów, którymi dowodził Jaakow (Jakub) Prenner. O północy dotarli w okolicę wioski i zajęli pozycje wyjściowe. Mieli rozkaz, aby nie darować nikomu życia. Nawet bydło i nierogacizna miały być wybite (...). Sygnał dano tuż przed wschodem słońca. W ciągu kilku minut okrążono wieś z trzech stron. Z czwartej strony była rzeka, a jedyny most był w rękach partyzantów. Przygotowanymi zawczasu pochodniami partyzanci palili domy, stajnie, magazyny, gęsto ostrzeliwując siedliska ludzkie. (...) Słychać było huk eksplozji z wielu domów. (...) Półnadzy chłopi wyskakiwali przez okna i usiłowali uciekać. Ale zewsząd czekały ich śmiertelne pociski. Wielu z nich wskoczyło do rzeki, aby przepłynąć na drugą stronę, ale tam też spotkał ich taki sam los. Zadanie wykonano w krótkim czasie. Sześćdziesiąt gospodarstw chłopskich, w których mieszkało około 300 osób, zniszczono. Nie uratował się nikt" (Chaim Lazar, Destruction and Resistance, New York 1985, s. 174-175). Warto zwrócić uwagę, że dla podkreślenia szczególnej wagi tak wielkiej "akcji" byli partyzanci żydowscy cały czas wyolbrzymiali liczbę ofiar i podkreślali stanowczo, że wieś była jakoby wspaniale ufortyfikowana i uzbrojona oraz stacjonował w niej garnizon niemiecki (!): "Koniuchy były wioską o zakurzonych drogach i osiadłych w ziemi, niepomalowanych domach. (...) Partyzanci - Rosjanie, Litwini i Żydzi - zaatakowali Koniuchy od strony pól, a słońce świeciło im w plecy. Odezwał się ogień z wież strażniczych. Partyzanci odpowiedzieli ogniem. Chłopi uciekli do swych domów. Partyzanci wrzucili granaty na dachy, a w domach wystrzeliły płomienie. Chłopi wybiegali drzwiami i biegli drogą. Partyzanci ich gonili, strzelając do mężczyzn, kobiet i dzieci. Większość chłopów biegła w stronę niemieckiego garnizonu, a więc przez cmentarz na skraju miasta. Komandir partyzantów przewidział to i dlatego nakazał kilku swoim ludziom schować się przy grobach. Gdy ci partyzanci otworzyli ogień, chłopi zawrócili i wpadli w ręce żołnierzy, którzy ścigali ich z drugiej strony. Setki chłopów zginęło złapanych w ogień krzyżowy" (Rich Cohen, The Avengers, New York 2000, s. 145). Takich i podobnych przekazów ze strony uczestników okrutnej pacyfikacji Koniuchów znamy już kilkanaście. Można więc powiedzieć, że sami sprawcy najlepiej udokumentowali popełnioną zbrodnię, w dodatku w niezwykły sposób wyolbrzymili własną "odwagę" oraz zwielokrotnili liczbę ofiar - tak, jakby kilkadziesiąt zamordowanych osób (w tym kobiety i dzieci) to było zbyt małe, jak na ich możliwości - "osiągnięcie"..." +++
Etykietowanie:

2 komentarze

avatar użytkownika Selka

1. Kiedyś nie mówiło się i nie pisało

na temat zbrodni w Koniuchach - bo był wschodni "sojusznik"... A dziś? Nadal jest "jakiś inny sojusznik"??? Wygląda na to, że jak najbardziej :(

Selka

avatar użytkownika hrabia Pim de Pim

2. O koniuchach pisał podobnie

w okresie sprawy Jedwabnego Najwyższy Czas! Pozdrawiam -

hrabia Pim de Pim