Rzuciliśmy się na Legiony. Recenzja. Cz. 1. Warstwa fabularna
Po wygranych wyborach parlamentarnych w 2015 r. Prawo i Sprawiedliwość zapowiadało produkcję filmów opowiadających o najważniejszych wydarzeniach z polskiej historii. Trzeba stwierdzić, że w tej dziedzinie zwycięska formacja nie odniosła na razie spektakularnych sukcesów. Z pewnością próbę tego typu stanowią „Legiony” Dariusza Gajewskiego. Czy udaną? Warto szerzej opisać, z czym mamy do czynienia w przypadku tego obrazu, bo przecież – tak, jak to bywa w polskiej kinematografii – pierwszy film o Legionach, może się okazać na długo ostatnim (vide casus „Katynia” [2007 r.] Andrzeja Wajdy czy „Wołynia” [2016] Wojciecha Smarzowskiego).
Warstwa fabularna
Filmowa opowieść skupia się na bojowym czynie Legionów Polskich z lat 1914-1916, począwszy od wymarszu z Oleandrów aż po bitwę pod Kostiuchnówką. W warstwie dramaturgicznej scenariusz przestawia historię miłości dwóch żołnierzy do jednej sanitariuszki. Podobnie poprowadzony miłosny trójkąt z wojną w tle odnajdziemy w świetnym czeskim „Ciemnoniebieskim świecie” (2001) i amerykańskim „Pearl Harbor” (2001). Zwłaszcza do tego drugiego obrazu twórcy „Legionów” bardzo się zbliżają. Można oczywiście powiedzieć, że w kinie (zwłaszcza jeśli chodzi o rozwiązania dramaturgiczne) wszystko juz było. Dlatego dla porządku dodajmy, że również Czesi i Amerykanie w wymienionych filmach nie byli pierwsi ze swoimi pomysłami dramaturgicznymi. Można by tu długo wymieniać, ale podam tylko jeden przykład: niezapomniany „Pożegnalny walc” (1940) z Vivien Leigh i Robertem Taylorem.
Scenariusz stanowi, niestety, największy mankament filmu. Właściwą dla filmowej materii ekspozycje najważniejszych postaci mamy tylko przy przestawieniu Józka Wieży (Sebastian Fabijański); zabrakło już pomysłów na wprowadzenie do filmu dwóch pozostałych głównych bohaterów: Oli (Wiktoria Wolańska) i Tadka Zbarskiego (Bartosz Gelner). Zupełnie nierozwinięta pozostaje wizualna jedynie obecność na ekranie legionisty Zygi (Piotr Żurawski), który gra – jak rozumiem – Żyda w szeregach Legionów. Podobnie jest z enigmatycznym pojawieniem sie na ekranie przyjaciółki Oli - Basi (Andżelika Kurowska). Dlaczego tak bardzo epizodyczne role zagrali Borys Szyc (Rotmistrz Zbigniew Dunin Wąsowicz) i Antoni Pawlicki (Porucznik Jerzy „Topór” Kisielnicki)? Dlaczego po kilku początkowych minutach znika z ekranu Jan Frycz jako Józef Piłsudski? A przecież Komendant dowodził bitwą pod Kostiuchnówką (nazywaną „polskimi Termopilami), którą oglądamy w drugiej części filmu. Jego ponowna obecność wzbogaciłaby opowieść i dodała dodatkowych sensów, że o spójności fabularnej nie wspomnę. Warto było chociażby przypomnieć słynny telefonogram z pozdrowieniami Piłsudskiego „dla Zuchowatych” (tak dowódca zwykł nazywać żołnierzy walczącego pułku), który w najważniejszym momencie podtrzymał morale Polaków i przyczynił się do zwycięstwa w bitwie. To właśnie do tego wydarzenia nawiązał 2 września 1939 r. w dramatycznych chwilach Września ppłk dr Wacław Lipiński. W dłuższym przemówieniu radiowym przypomniał wagę tamtego gestu i skierował wezwanie do walczących westerplatczyków: „Naczelny Wódz pozdrawia dzielną załogę na Westerplatte i liczy na dalsze jej trwanie na posterunku...”. Wystąpienie dr. Lipińskiego stało się najważniejszym aktem kreującym legendę Westerplatte. Było planowo i całkowicie zamilczanie przez historyków i propagandzistów PRL. Niestety, ten stan rzeczy nie uległ zmianie do dziś.
W drugiej części filmu akcja całkowicie staje w miejscu, mamy przestoje, napięcie spada do zera. Trafiają się wątki o wątpliwym realizmie. Dlaczego Rosjanie pojmawszy Stanisława "Króla" Kaszubskiego (Mirosław Baka), nie ruszają natychmiast w pogoń za Józkiem? Ślady na śniegu są wyraźne, daleko nie mógł uciec…. (na marginesie: ciekawe, czy wybierając Mirosława Baka na odtwórcę tej roli, wzięto pod uwagę, że będzie miał do zagrania scenę nawiązująca do zakończenia „Krótkiego filmu o zabijaniu” [1987] Krzysztofa Kieślowskiego). Trzeba w tym miejscu przyznać, że kunszt aktorski Baki stanowi jeden z jaśniejszych elementów filmu.
W całym filmie szwankują dialogi. Czwórce autorów scenariusza (Dariusz Gajewski, Tomasz Łysiak, Maciej Pawlicki, Michał Godzic), jakby zabrakło konceptu na ciekawe, błyskotliwe rozmowy między bohaterami. Wątpliwym pomysłem było też np. nazwanie Józka złodziejem przez Tadka. Moment, w którym to nastąpiło i sposób w jaki to powiedział, przyniosły niezamierzony efekt komiczny.
Świadomym wyborem był zapewne brak jakichkolwiek rozważań natury politycznej, czy wyjaśnień sytuacji na froncie. Czyżby chodziło o elementarne luki w kulturze historycznej widza, czego twórcy nie zamierzali zasypywać, uznając, że wystarczy przekaz oparty na podstawowych emocjach i wartościach? O tym jakie to wartości napiszę w dalszej części tekstu.
Cz. 2.
http://blogmedia24.pl/node/82520
Cz. 3.
http://blogmedia24.pl/node/82521
- kazef - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
1 komentarz
1. Dalszy ciąg jeszcze dziś.
.