Afera KNF – czyim człowiekiem jest b.prezes Chrzanowski?
Pierwsza, narzucająca się odpowiedź brzmi – niczyim.
To takie – użyjmy języka programistów – rozszerzenie zasady „to nie moja ręka”.
Bo wystarczy dodać „to nie moja noga”, „to nie moja głowa”, „to nie mój..., a, bądźmy eleganccy i nie ciągnijmy tej lekcji anatomii, bo zaczęło się mi coś rymować.
W każdym razie – to nie mój człowiek na końcu tej wyliczanki wychodzi.
Czyli szedł sobie ulicą Chrzanowski, zobaczył śliczny szyld KNF i tknięty impulsem wszedł i zapytał ciecia:
- macie tu jakąś robotę?
A cieć na to:
- a mamy, prezesa potrzebujemy.
Na co Chrzanowski:
- to może ja bym się nadał?
A cieć na to:
wg mnie tak – ale idź pan jeszcze do kadrów (nie poprawiać – kadrów) i tam się pan dowiesz.
No i Chrzanowski poszedł, się dowiedział i z papierem na przewodniczącego KNFu wyszedł.
***
Sądząc po tym, jak minister i prokurator generalny Zbigniew Ziobro, najpierw z cierpliwością wytrawnego pokerzysty poczekał na niezaistniałą wypowiedź premiera Morawieckiego dni 5, po czym ochoczo oznajmił, że aferą zajmie się osobiście, należy wnioskować, że ten Chrzanowski nie jest jego.
Z kolei niespodziewana (mimo wcześniejszej zapowiedzi) rezygnacja premiera Morawieckiego ze spotkania się z Chrzanowskim i wysłanie na spotkanie z nim szefa KPRM i sprawdzonego w praktyce (a tylko taka weryfikacja się liczy) znawcy układu – pardon! układanki wrocławskiej Michała Dworczyka, który dopiero co oznajmił dobicie targu (no oczywiście, że targu) ze szczerymi patriotami ziemi dolnośląskiej, występującymi pod pseudonimem artystycznym Bezpartyjni Samorządowcy daje do myślenia.
Mnie przynajmniej.
***
No nic – pewnie się za chwilę wszystkiego nie dowiemy (to nie przejęzyczenie).
O, takie CBA weszło do KNF ...po ponoć kilkugodzinnej wizycie Chrzanowskiego tamże.
W sprawach świadectwa pracy .
I martwi mnie troszkę, że nasz Premier, taki elokwentny, jakoś z mediów zniknął.
No pisz-wymaluj Tusk w momentach dlań nieprzyjemnych.
Puenta?
Niestety, nie moja.
Otóż dziennikarz der Onetu, p. Kamil Dziubka tłitnął sobie tak:
A jeśli prawdą jest to, że pan K. z GetBack ma całą biblioteczkę z nagraniami, to jazda bez trzymanki dopiero się rozpoczyna. (…) Miał zdeponować nagrania w Izraelu.
Moim (niesłusznym rzecz jasna) zdaniem, p. Dziubka bez zgody swoich szefów nie otworzyłby dzióbka w tej sprawie na milimetr.
Podobnie, jak dziennikarze, których parę lat temu nazwałem „komercyjnie niepokornymi”, bo ta zasada obowiązuje, jak polska scena polityczna długa i szeroka.
A to znaczy, że skoro taśmy GetBacku są już bezpieczne w godnych zaufania rękach – pardon: sejfach, to znaczy, że w najwyzszych kręgach władzy panuje lekkie zaniepokojenie, jakie wywołuje uczucie zaciskania się żelaznej ręki w atłasowej rekawiczce.
Na nabiale.
Bo cena tych taśm musi być astronomiczna i do tego bez gwarancji, że mimo zapłacenia jej, nie trzeba będzie za chwilę płacic raty kolejnej, i jeszcze jednej, i następnej...
A kto będzie płatnikiem?
Co za retoryczne pytanie.
***
Co ma wspólnego afera GetBacku z jakimiś drobnymi w wysokości 40 baniek na dożywianie jakiegoś znajomego Chrzanowskiego?
A, to już wujcio Google wyjaśni.
- Ewaryst Fedorowicz - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz