Nieuświadomiony szczęśliwy okres życia
Przez wiele lat byłem szczęśliwym człowiekiem, przynajmniej pod jednym istotnym względem. Problem w tym, że o tym swoim szczęściu nie miałem pojęcia; konstatuję to dopiero teraz. Otóż do tej pory nie musiałem korzystać ze społecznej służby zdrowia (ani z żadnej innej). Oczywiście wszelkie składki zdrowotne płaciłem i płace je do tej pory.
Więcej nie muszę już tłumaczyć – teraz moje minione szczęście jest widoczne w całej okazałości. Nie dlatego, że jestem dotknięty ciężką chorobą i nie ma na nią lekarstwa. Nie – są lekarstwa, są specjaliści i nawet jak już dostanę się przed oblicze lekarza, to czuję się dobrze i fachowo potraktowany, a moje schorzenie dość banalne i do wyleczenia.
W czym zatem sprawa? Zacznę od początku:
Uzbrojony w skierowanie od lekarza pierwszego kontaktu (nie mylić z lekarzem domowym – tacy może byli przed Rewolucją Październikową w rozwiniętych państwach zachodniej Europy – chodzili po domach i namawiali ludzi do leczenia) – wjechałem w ul. Kopernika w Krakowie. Po jej obu stronach piękne dostojne sylwety kościołów – chyba w największym w Krakowie natężeniu (nie mam oczywiście nic przeciwko temu, by ludzie dla spełnienia swoich duchowych potrzeb budowali te boskie przybytki). Prócz kościołów – gmachy Uniwersyteckiego Szpitala – w dobrym klasycystycznym stylu (także kilka w stylu tzw. „nowoczesnym” i też może kilka mniej reprezentacyjnych (ale w głębi posesji). Poczułem się dowartościowany – tutaj znajdę pociechę dla szwankującego zdrowia, a i w razie potrzeby wyleczę duchowe rozterki.
Schody zaczęły się przy szukaniu miejsca do zaparkowania auta; wszystkie miejsca zajęte (chociaż wymagające wykupienia biletu parkowania). W podworcach widoczne pustawe przestronne parkingi; ba, odgrodzone solidnym szlabanami – bez prawa wjazdu dla plebsu – nawet za jakąkolwiek opłatą. By być sprawiedliwym dodam, iż jest wydzielony parking dla pacjentów, tylko od ul. Kopernika oddalony ok. 800 – 1000 m. które pokonuje się jeszcze pod górkę.
Trzeba się zarejestrować – najlepiej być przynajmniej pół godziny przed ósmą – wówczas można liczyć na wcześniejszą wizytę w gabinecie lekarza. Niektóre rejestracje (siedzą tam zazwyczaj dwie panie z natężeniem patrzące w monitor komputera) - wyznaczają godzinę przyjęcia, inne nie. Wkrótce okaże się, że nie ma to żadnego znaczenia. Ale po kolei; uformowana kolejka cierpliwie czeka na rozpoczęcie rejestracji; cierpliwość jest konieczna, gdyż wspomniane panie wykonują (po otwarciu okienek) dziesiątki telefonów (odbierają) i coś tam stukają w klawiatury. Kolejka cierpliwie czeka – nie ma telefonicznej rejestracji, (taka jest tylko u lekarza pierwszego kontaktu) – więc każdy myślący człowiek widzi, że odbywa się tzw. „wrzucanie w system” osób „równiejszych” (z nepotyzmem, kolesiostwem i łapownictwem w tle). Od czasu do czasu pojawia się jakaś tryskająca zdrowiem młódka, a „pomoc medyczna” - bez skrepowania ordynuje paniom w rejestracji by te „wrzuciły szybko w system”, bo profesor już na tę pacjentkę czeka. Ten „profesor”, to chyba po to, by kolejkę bardziej zdyscyplinować. Jeżeli jednak trochę się kolejkowicze zmobilizują i zaczynają głośno domagać się swoich praw – rejestracja zaczyna przebiegać jakby szybciej.
To zresztą niewiele zmienia; prawdziwe horrendum zaczyna się w poczekalniach przed gabinetami lekarskimi. Właściwie, to nie poczekalnie tylko korytarze – ciasnota, krzeseł mało – z kolanami trzeba się chować, gdyż gęsto przebiegają wspomniane wcześniej medyczne pomoce...
Na drzwiach gabinetów lekarskich informacje - „O kolejności przyjęć decyduje lekarz”, w niektórych dodano (na odczepne) - „godzina wyznaczona w rejestracji jest tylko orientacyjna”.
Te napisy, to degradacja oczekujących pacjentów do kategorii podludzi, to zaprzeczenie jakiejkolwiek idei demokracji, to stworzenie sytuacji nierównego dostępu do opieki zdrowotnej, to oczywiście pozycjonowanie lekarzy przyjmujących w gabinetach jako panów życia i śmierci (czasem dosłownie), to wreszcie nieograniczone pole do traktowania publicznego miejsca pracy jak swojego prywatnego folwarku.
Może nie, to sytuacja o wiele bardziej komfortowa dla lekarzy niż w prywatnym gabinecie, czy klinice – tam pacjent potraktowany jako przedmiot, którym bezkarnie się pomiata – więcej nie zaglądnie, Więc w prywatnych placówkach służby zdrowia (nawet finansowanych przez NFZ) – podejście do pacjentów jest normalne (trochę w stylu – „nasz klient – nasz pan”).
Zastanawiałem się, czy może być racjonalne wytłumaczenie takich bezczelnych napisów na drzwiach lekarskich gabinetów. Może się zdarzyć, ze oczekujący pacjent zemdleje – wówczas wszyscy głośno wzywają na ratunek i żaden napis na drzwiach gabinetu nie jest potrzebny ani pomocny i tak wszyscy lekarze rzucają się na ratunek. Może z historii (z dokumentacji) choroby wynika konieczność udzielenia szybko pomocy, może są chorzy, którzy nie zniosą trudu kilkugodzinnego oczekiwania. To rozumiem, ale wystarczyłoby po pierwszej wizycie lekarskiej i stwierdzeniu określonej „obłożności” chorego – nadać mu przywilej np. „Cito” na karcie chorobowej dający pierwszeństwo w kolejce. Pozostawienie sprawy taką, jaka jest obecnie, to praktycznie przyjmowanie dziesiątków młodych tryskających zdrowiem ludzi z jednoczesnym skazaniem starszych schorowanych i spracowanych pacjentów na gehennę czasem pięciogodzinnego beznadziejnego oczekiwania.
To ci starsi ludzie swoją kilkudziesięcioletnią pracą stworzyli materialne podstawy społecznej służby zdrowia; niestety – system ukształtowany za komuny trzyma się całkiem dobrze. Trzyma się siłą inercji – często młodzi lekarze (zawodowo bardzo dobrzy) nie dostrzegają tej skrzeczącej patologii. Często właśnie ludzie urodzeni w niewoli, w niej przeżyli swoje lata pracy - są do tego jarzma nawykli i nawet nie zdają sobie sprawy jak są podle traktowani. Ot – dopust boży – tak było, tak jest i tak będzie.
Tak być nie powinno i tak nie będzie – panie ministrze Radziwiłł. Pisałem już do Pana na Twitterze w żartobliwym stylu – jeśli Pan nic w tej mierze nie zmieni, to wyzwę Pana na pojedynek – (z książecym rodowodem – ma Pan zapewne zdolność pojedynkową). Poważnie mówiąc – niech Pan sprawi, by lekarze nie czuli się właścicielami ośrodków służby zdrowia mającymi zagwarantowane zarobki, bez należytego traktowania pacjentów, którzy te ośrodki zbudowali, a są w nich traktowani jak uprzykrzeni interesanci przeszkadzający w „należnym im” - dolce vita
- Janusz40 - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz