Herezja pacyfizmu - Ks. Grzegorz Śniadoch

avatar użytkownika intix

 

 


Charles-Philippe Larivière [Public domain], via Wikimedia Commons

Pacyfizm to zaprzeczenie zdroworozsądkowej postawy chrześcijanina wobec wojny, przy czym nie da się ukryć, że stoją za nim środowiska lewicowe i liberalne, próbujące za wszelką cenę „rozbroić” i zdemilitaryzować chrześcijaństwo, a zwłaszcza jego esencję, jaką jest Kościół rzymskokatolicki. Dziś „militarne dzieje Kościoła” przedstawia się jako przykład na odejście od nauczania Chrystusa, przeciwstawiając im rzekomy pacyfizm pierwszych chrześcijan. Czy jednak Kościół rzeczywiście głosi pacyfizm?

Słynne słowa Księgi Hioba, że do bojowania podobny byt człowieka (Hi 7, 1) – towarzyszyły człowiekowi od zarania dziejów i również chrześcijanie przyjęli je za swoje. Kościół na ziemi nazywał się Kościołem walczącym (Ecclesia militans) w przeciwieństwie do Kościoła cierpiącego w czyśćcu czy tryumfującego w niebie. Współcześnie nawet w samej eklezjologii obserwujemy zmianę pojęć – słowo „walczący” zastąpiono słowem „pielgrzymujący”. Oba sformułowania są poprawne, ale niosą ze sobą bardzo konkretne skutki. Odejście w teologii i przepowiadaniu Słowa od języka walki przekłada się w konsekwencji na zanik ekspansywności i męskości chrześcijaństwa.

Eschatologiczny wymiar wojny

Klasyczna teologia uczy, że u części aniołów, wśród których znalazł się byt najdoskonalszy z duchowych stworzeń Bożych – Lucyfer, pojawiła się zazdrość. Non serviam wypowiedziane przez Lucyfera wywołało wojnę pomiędzy aniołami, zakończoną porażką zbuntowanych przeciw Bogu i strąceniem ich w otchłań. Szatan jednak nie dał za wygraną, a nie mogąc pokonać Boga, postanowił zniszczyć Jego dzieło, nade wszystko człowieka – koronę Bożego stworzenia.

Człowiek zwiedziony przez szatana upadł, a grzech pierworodny i jego konsekwencje zostały rozciągnięte na wszystkie pokolenia. Bóg ogłosił nieprzyjaźń pomiędzy potomstwem Ewy a potomstwem węża. Ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę – zapowiedział (Rdz 3, 15). Nikt jednak nie żmiażdzy niczego stojąc bezczynnie, przeto ludzie zostali wciągnięci do walki. Najgorsze okazało się ­jednak to, że grzech zranił ludzką naturę, burząc równowagę między rozumem a wolą. Odtąd człowiek jest wydany na pastwę własnych namiętności, co zmusza go do ciągłej walki wewnętrznej. Gdy ją przegrywa, rodzi się grzech, który pociąga za sobą następne. Grzeszna natura skłania nas do sięgania po miecz lub karabin.

Taki stan będzie trwał aż do końca dziejów, bo nawet wśród czterech jeźdźców apokalipsy znajduje się jeden niosący wojnę. Pomimo wszechmocy Boga zakończenie tej wojny – trwającej od momentu upadku aniołów, a rozgrywającej się zarówno w świece widzialnym, jak i niewidzialnym, jednocześnie w społeczności i w zakamarkach indywidualnej duszy – czeka na dzień Sądu Ostatecznego.

Jezus przynosi miecz

Stosunek starożytnego Izraela do zjawiska wojny jest jasny – o tym dość w Starym Testamencie. Czy jednak Ewangelia przyniosła radykalną zmianę w tej materii? Rodzący się Kościół musiał stanąć i przed tym problemem, nieodłącznym od ludzkiej egzystencji. Św. Jakub Apostoł pytając o przyczynę wojen i nienawiści: Skąd się biorą wojny i skąd kłótnie między wami?, natychmiast udziela jasnej odpowiedzi: Nie skądinąd, tylko z waszych żądz, które walczą w członkach waszych. (Jk 4, 1) Śmierć Jezusa i Jego zmartwychwstanie przyniosły łaskę, która pozwala pokonać naturalną pożądliwość, ale nie naprawia ludzkiej natury. Człowiek dalej musi się zmagać, tylko że tym razem ma ku temu doskonałe i zawsze skuteczne środki – sakramenty, które umacniają wiarę i udzielają łaski. Problem w tym, że nie wszyscy je przyjmują, a nawet pośród przyjmujących je jakże często słabość i pożądliwość zwyciężają w wewnętrznej walce duszy, rodząc grzech. Ten z kolei rodzi wojny i dlatego jesteśmy skazani na ciągłe życie w ich cieniu.

Czy jednak Jezus nie opowiedział się za bezwzględnym pokojem? Znamy przecież Jego słowa: Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem będą nazwani synami Bożymi (Mt 5, 9). Pacyfizm kryjący się rzekomo w tych słowach jest pozorny. Klucz do zrozumienia powyższej wypowiedzi Chrystusa stanowi dokładna analiza Jego słów dotyczących pokoju, zapisanych przez św. Jana: Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam; nie taki, jaki daje świat, ja wam daję (J 14, 27). Pojęcie pokoju Chrystusowego zostało tu wyraźnie przeciwstawione pojęciu pokoju światowego (ziemskiego) i odnosi się wyraźnie do porządku wyższego, istniejącego w Niebie. Pomiędzy „pokojem światowym” a pokojem, który przynosi Chrystus, nie stoi znak równości. Pierwszy jest utopią, gdyż pozostaje w opozycji do zranionej natury. Prawdziwy może być tylko pokój w duszy, który daje jedynie wiara i łaska.

Paradoksalnie to sam Zbawiciel przynosi powód do walki, nie dlatego, by sam jej pragnął, ale jako skutek radykalnego opowiedzenia się za Nim. Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz (Mt 10, 34) Będą tacy, którzy wystąpią przeciw Chrystusowi – to oni przynoszą wojnę.

Pokój Chrystusowy

Na próżno szukać na kartach Nowego Testamentu jakichkolwiek słów potępienia pod adresem wojska, nieodłącznie przecież związanego z wojną. W tekstach Ewangelii odnoszących się do żołnierzy nie znajdziemy słów potępienia, a jedynie napomnienie wzywające do uczciwego wykonywania żołnierskich obowiązków. Zbawiciel, uzdrawiając sługę rzymskiego setnika z Kafarnaum, nie poleca mu porzucenia zawodu żołnierza, ale wręcz stawia go Żydom za wzór do naśladowania: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary (Mt 8, 5-13).

Olbrzymie wrażenie musiały wywierać na ówczesnych ludziach słowa Jezusa: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują (Mt 5, 43-45). Należy jednak zauważyć, że dla ludzi żyjących w epoce starożytnej naturalne było rozgraniczanie i odróżnianie wroga publicznego (hostis) od wroga prywatnego (inimicus). Słowa Pana Jezusa odnosiły się do miłowania i przebaczania wrogowi prywatnemu (inimicus), nie dotykały zaś problemu wroga publicznego (hostis). Wrogowi prywatnemu należy przebaczać zawsze i Jezus wyraźnie to mówi, w odpowiedzi na pytanie św. Piotra, czy aż siedem razy ma przebaczyć bliźniemu, który zawini względem niego. Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy (Mt 18, 21-22).

Co jednak z wrogami publicznymi? Kwestię stosunku do nich reguluje nauka św. Pawła zawarta w liście do Rzymian, polecająca podporządkowanie się władzy, która jest narzędziem wymierzania sprawiedliwości czyniącym zło, przeto nie na próżno nosi miecz (Rz 13, 1-7).

Miecz świętego Piotra

Podobnie słowa skierowane do Piotra, który dobył miecza w obronie Jezusa i obciął ucho słudze arcykapłana: Schowaj miecz swój do pochwy, bo wszyscy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną (Mt 26, 51-53) – nie skłoniły chrześcijan do postawy radykalnego pacyfizmu. Dlaczego?

Polecenie wydane Piotrowi przez Jezusa można łatwo wyjaśnić historią zbawienia. Musiało się bowiem wszystko wypełnić. Jezus miał zostać wydany żydom na ukrzyżowanie. Zbrojny opór Apostołów był więc w tym momencie niewskazany. Jedenaście wieków później największy mistyk Europy, św. Bernard z Clairvaux, wzywając do II wyprawy krzyżowej, będzie wołał: Teraz nadszedł czas, aby wyciągnąć miecz, który Pan kazał Piotrowi schować do pochwy, gdy Go pojmano w Ogrójcu. W Ogrodzie Oliwnym musiało się wypełnić Pismo, a w XII wieku trzeba było bronić Kościoła Świętego i braci chrześcijan przed śmiertelnym niebezpieczeństwem.

Przez długie lata posłuszeństwo pouczeniom św. Pawła było wystarczającym elementem chrześcijańskiej argumentacji akceptującej – właściwie tolerującej – służbę wojskową w armii rzymskiej. Armia rzymska w zasadzie była wówczas zawodowa, a trwająca 16 do 20 lat służba w legionach nie była obowiązkowa. Dziś jest już nie do ustalenia, czy ochrzczeni chrześcijanie sami wstępowali w szeregi armii, czy też jako żołnierze przyjmowali chrzest. W każdym razie już w II i III wieku Martyrologium w gronie męczenników wylicza sporą liczbę żołnierzy rzymskich, w tym świętych: Bazylidesa, Cyrnę, Nabora, Nazariusza, Montana, Krescencjana, Hezychiusza, Romana, Herkulana, Ekspedyta, Bezasa, Moseusza, Ammoniusza, Sebastiana, Izydora, Ischariona, Sabę, Emiliana, Demetriusza, Cheldoniusza, Maryna, Merkuriusza, Agatona. Musimy pamiętać, że to wyłącznie ci zostali zapamiętani przez ówczesnych chrześcijan ze względu na swą świętość! Chrześcijaństwo bardzo szybko zaczęło też przenikać do elit władzy zarówno lokalnej, jak i imperialnej, a w cesarstwie funkcje administracyjne mieszały się z wojskowymi.

Żołnierze Chrystusa

Nie znaczy to oczywiście, że Kościół był bezkrytycznie ustosunkowany do zawodu żołnierza, warto jednak podkreślić, że krytyka dotykała podatności tego środowiska na wszelkiego rodzaju nadużycia w trakcie działań wojennych, nie zaś samej zasady służby wojskowej i udziału w wojnie. Św. Jan Chryzostom wyrzucał żołnierzom rozwiązły tryb życia, awanturnictwo, skłonność do przemocy, uleganie namiętnościom, pychę – nie wspominał jednak o przelewaniu krwi w boju. Podobne słowa potępienia wypowie potem nie kto inny, jak twórca chrześcijańskiego pojęcia wojny sprawiedliwej – św. Augustyn, wyrzucając legionistom pijaństwo, gwałty, złodziejstwo i morderstwa, podkreślając, że służba w armii nie zwalnia od obowiązujących wszystkich ludzi zasad moralnych.

W roku 286 zmieniono rotę przysięgi wojskowej, wprowadzając do niej stwierdzenie o boskości cesarza. Wywołało to protesty żołnierzy-chrześcijan, gdyż nowa formuła była w gruncie rzeczy apostazją. W roku 200 św. Klemens z Aleksandrii pouczał chrześcijańskich żołnierzy, by okazywali bezwzględne posłuszeństwo swoim dowódcom, a kilkadziesiąt lat później ich krew rozlano w całym cesarstwie, nie bacząc na wojenne zasługi. Tak zginął, na przykład, św. Sebastian i setki innych. W samej tylko Armenii stracono 1004 chrześcijańskich żołnierzy. Za panowania Decjusza zdziesiątkowano legion tebański wraz ze św. Maurycym, który wcześniej wzywał do oddania cezarowi tego, co należy do cezara, przypominając rzymskim legionistom, że wiążą ich dwie przysięgi: jedna składana Bogu, druga cesarzowi, a każda z nich jest rękojmią drugiej.

Kiedy Pax Romana cesarza Augusta był już tylko odległym wspomnieniem, chrześcijanie – wiernie służąc w armii rzymskiej – brali udział w ciężkich walkach z napierającymi na granice cesarstwa barbarzyńcami. Dalej jednak za swoją wierność Chrystusowi niejednokrotnie płacili najwyższą cenę własnego życia. Wspomnijmy choćby św. Jerzego – oficera zabitego w roku 303 w Palestynie, czy świętych: Zenona, Miniasa. Wiktora, Papiusa, Maura, Achillesa, Neriusza, dwóch Aleksandrów, Floriana (zabitego wraz z czterdziestoma podległymi mu legionistami), Seweriana z Armenii, Warusa, Dasjusza, Zotyka, Kajusa, Amasa czy Hezychiusza. Zachowała się wzmianka mówiąca, iż św. Julian przed swą męczeńską śmiercią nawrócił dwudziestu innych legionistów.

Znamy również takich, którzy porzuciwszy szeregi armii, wiodącej bój z wrogami ziemskimi, wstąpili w szeregi duchowieństwa, by kontynuować wojnę przeciw wrogom duszy, jak na przykład pochodzący z rodziny wojskowych św. Wiktrycjusz, św. Paulin, św. Pachomiusz, św. Mannes czy św. Marcin z Tours, który notabene po swej słynnej wizji jeszcze dwa lata służył w legionach na prośbę swego dowódcy.

In hoc signo vinces

W nocy 27 grudnia 312 roku, przed bitwą na moście Mulwijskim, cesarz Konstantyn miał proroczy sen: ukazał mu się monogram Jezusa Chrystusa, a głos anioła przemówił doń: In hoc signo vinces. Konstantyn nakazał wszystkim swoim żołnierzom umieszczenie monogramu Chrystusa na sztandarach i tarczach. Legioniści, wśród których było wielu chrześcijan, uczynili to ochoczo. W rozegranej nazajutrz bitwie Konstantyn pokonał trzykrotnie liczniejszych żołnierzy Makscencjusza i tak oto dokonało się symboliczne zwycięstwo nad pogaństwem.

Chrystianizację cesarstwa poprzedziła przelana krew tysięcy męczenników, a wśród nich wielu żołnierzy i oficerów, których św. Ambroży z Mediolanu stawiał za wzór odwagi niezbędnej chrześcijanom w walce duchowej, toczonej przeciw namiętnościom duszy. Przypominał ponadto, potępiając feminizację mężczyzn i maskulinizację niewiast, że sprawą kobiet jest rodzenie dzieci, a sprawą mężczyzn – wojna. Synod zwołany do Arles w roku 314, w swym trzecim kanonie stanowił zaś: Uznano, żeby systematycznie unikających służby wojskowej odsuwać od komunii Kościoła.

Przyjęcie teologicznego poglądu o wojnie trwającej pomiędzy dobrem a złem oraz postawy aktywizmu, przyznającego ludziom dużą rolę w ostatecznym rozstrzygnięciu tego starcia, prowadzi do wniosku, że nie można być katolikiem i głosić pacyfistyczne poglądy. Nie można uciekać od „militarnej” retoryki, skoro ta jest obecna już od zarania Kościoła i sam św. Paweł poleca „walczyć jako dobry żołnierz Jezusa Chrystusa”. Skoro jednak w teologii „Kościół wojujący” zastąpiono „Kościołem pielgrzymującym”, to warto przypomnieć, że słowo „krucjata” oznaczało zbrojną pielgrzymkę. Bądźmy więc Kościołem pielgrzymującym, podobnie jak pielgrzymami byli krzyżowcy zdążający do Jerozolimy. To bardzo ważne, gdyż nad postchrześcijańską Europą znowu rozciąga się złowrogi cień zielonych chorągwi proroka.

Ks. Grzegorz Śniadoch

Artykuł ukazał się w nr. 13 dwumiesięcznika "Polonia Christiana".

Data publikacji: 2015-03-10 :

http://www.pch24.pl/herezja-pacyfizmu,539,i.html

 

 

Etykietowanie:

7 komentarzy

avatar użytkownika guantanamera

1. @intix

Nie wiem czy pacyfizm jest zawsze herezją, ale bywa, i to często, że jest po prostu głupotą.
Pacyfizm to jeden ze sloganów poprawności politycznej, semantyczno-emocjonalna zmyłka. Ci, którzy powszechny pacyfizm głoszą zazwyczaj żądają go tylko od innych, sami - jak wiemy - są gotowi prowadzić taką walkę o pokój, że kamień na kamieniu nie zostanie...
A przy okazji - ten wpis mogłabyś spokojnie zadedykować Morsikowi :)
Pozdrawiam

avatar użytkownika intix

2. Guantanamero...

Nie wiem czy pacyfizm jest zawsze herezją, ale bywa, i to często, że jest po prostu głupotą...

W odniesieniu do tych słów... przepraszam, że powiem kilka słów o sobie.
Przyznaję, że kiedy wczorajszej nocy natrafiłam na ten artykuł (wcześniej nie czytałam), kiedy w pierwszej kolejności przeczytałam tytuł... włos zjeżył się na mojej głowie...
Pierwsza myśl: przecież ja "ogłosiłam" siebie jako "pacyfistkę" w jednej ze swoich notek w temacie, z którym jestem na bieżąco w związku z Listem Episkopatu...
I pomyślałam,  że chcąc czy nie chcąc, pewnie jestem heretyczką...;(
Przepraszam, że zacytuję siebie:
...Zawsze byłam w życiu pacyfistką, nigdy nie byłam rasistką. Uważałam, że wszyscy ludzie stworzeni przez Pana Boga są równi i że każdego powinniśmy miłować jak siebie samego zgodnie z tym, czego nauczał Jezus Chrystus…

W tym miejscu - być może niepotrzebne, bo być może zostałam właściwie zrozumiana - pozwolę sobie na "doprecyzowanie" zawartych tam myśli.
Wyraziłam to w tamtym wpisie w tym znaczeniu, że nie uznaję podziałów na "ludzi" i "podludzi"... czy to w odniesieniu do koloru skóry, czy nawet w odniesieniu do wyznawanej wiary, co miało w historii miejsce i ma nadal...
W takim znaczeniu użyłam słowa "pacyfizm"... że nie będę kogoś traktować jako niewolnika, darzyć uczuciem nienawiści, czy gorzej - chęcią zabijania go... tylko dlatego, że jest o innym ubarwieniu skóry, bądź wyznawcą innej religii...

Natomiast nigdy nie namawiałam do "pacyfizmu" w sensie bierności, kiedy trzeba stawać w obronie Najwyższych Wartości... co wyraziłam w wielu swoich wypowiedziach, chyba najpełniej w wypowiedzi o człowieku głębokiej wiary...

Oczywiście - najlepiej by było, gdyby wojen nie było, gdyby wszyscy ludzie żyli zgodnie z powołaniem... w Miłości i w Prawdzie...
Teraz pojawia się pytanie, czy nawoływanie do życia zgodnie z powołaniem, czy też jest pacyfizmem...?

***
...A przy okazji - ten wpis mogłabyś spokojnie zadedykować Morsikowi :)
:)
Ta wypowiedź Ks. Grzegorza Śniadocha...
Jeżeli mogę ją dedykować... to dedykuję Nam Wszystkim... Wszystkim Polakom... Wszystkim Katolikom...

Dziękuję Ci...
Pozdrawiam serdecznie...

avatar użytkownika guantanamera

3. Pacyfizm

pacyfista ... baaaardzo nieprecyzyjne słowa...
Zawsze traktowałam je z dystansem. Zbyt chętnie używali ich, a nawet nadużywali przez lata ci, którzy chcieli osłabiać w innych odruchy obronne wobec komunizmu.
Z moich obserwacji wynika, że z kolei najgłośniej krzyczący, że nie wolno być pacyfistami ani nadstawiać drugiego policzka w razie czego okazują się ludźmi łagodnymi, którzy pięć razy się zastanowią zanim wprowadzą w czyn własne waleczne hasła.
I okazują się pacyfistami - w moim, zupełnie indywidualnym rozumieniu tego słowa :)
Pozdrawiam serdecznie...

avatar użytkownika intix

4. Guantanamero...

...Z moich obserwacji wynika, że z kolei najgłośniej krzyczący, że nie wolno być pacyfistami ani nadstawiać drugiego policzka w razie czego okazują się ludźmi łagodnymi, którzy pięć razy się zastanowią zanim wprowadzą w czyn własne waleczne hasła.
I okazują się pacyfistami ...


Podobnie jest w przypadku wszystkich, którzy - w każdej sytuacji życiowej -  duuużo mówią a mało robią...  
***
Nadstawianie drugiego policzka...
Dziękuję, że o tym wspomniałaś, bo to też bardzo ważny temat.

Pozdrawiam serdecznie Ciebie... i Wszystkich, do których to Pozdrowienie dotrze...

i załączam do wpisu:
KŁOPOTY ZE ZROZUMIENIEM MORALNOŚCI EWANGELICZNEJ

***
Jeszcze jedną wypowiedź pozwolę sobie przenieść bezpośrednio:

Czy zawsze należy nadstawiać drugi policzek?

Jeśli cię ktoś uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi (Mt 5,39).


Chyba wszyscy na pamięć znamy słowa Jezusa o nadstawianiu drugiego policzka. Są one jednymi z najbardziej znanych i zarazem jednymi z wzbudzających najwięcej kontrowersji i nieporozumień cytatów z Ewangelii. Wiele osób, traktując je bardzo dosłownie, zniechęciło się do Kościoła, uznając, że jest on dla frajerów i „ofiar losu”. Ktoś nas bije, oszukuje, wykorzystuje — no to pozwólmy mu na to i jeszcze zachęćmy by dalej to robił. „Przecież to głupota, to stoi w sprzeczności z elementarnym poczuciem sprawiedliwości, ja mam swoją godność, chrześcijaństwo jest zbyt radykalne jak dla mnie” myślimy sobie. Z drugiej strony niektórzy katolicy, także biorąc sobie do serca słowa Jezusa, przyjmują postawę całkowicie odmienną i w dobrej wierze pozwalają na krzywdzenie siebie, godzą się na zło. Wydaje mi się, że Chrystus ucząc nas nadstawiania drugiego policzka, pragnął przekazać nam zupełnie co innego, chciał nauczyć nas miłości nie cofającej się nawet przed największymi poświęceniami, miłości nie tylko do bliskich nam osób ale i do nieprzyjaciół. Ale zarazem miłości dojrzałej a nie naiwnej.

Jeśli ktoś interesuje się polityką, to wie, że media w zależności od swoich sympatii politycznych, za pomocą odpowiednio dobranych cytatów potrafią o jednym wydarzeniu mówić w kompletnie różny sposób. Zapewne niejeden polityk przechodził szok, gdy czytał wyrwane z kontekstu fragmenty swojej wypowiedzi, którym przypisywano zupełnie inne znaczenie niż by to wynikało z całego tekstu. Na podobnej zasadzie wyrywkowo nie można też czytać Pisma Świętego. Warto przyjrzeć się temu co Pismo Święte mówi na dany temat także w innych miejscach.

W Ewangelii widzimy, że Jezus, mimo że w niczym nikomu nie zawinił, pozwolił się poniżyć, ubiczować i ukrzyżować, jakby w radykalny sposób realizując słowa o nadstawianiu drugiego policzka. Z drugiej jednak strony możemy też zobaczyć, że Chrystus nie zawsze dawał się poniewierać, potrafił zwrócić uwagę tym, którzy traktowali go w niewłaściwy sposób. „Gdy to powiedział, jeden ze sług obok stojących spoliczkował Jezusa, mówiąc: «Tak odpowiadasz arcykapłanowi?» Odrzekł mu Jezus: «Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz?» przeczytamy u świętego Jana (J 18, 22-23). Te dwie postawy mogą wydawać się sprzeczne. Ale czy aby na pewno takie są?

Sądzę, że słowa Jezusa o nadstawianiu drugiego policzka i jego postawę bardzo trafnie rozszyfrował ksiądz Piotr Pawlukiewicz, który podczas spotkania „Czy Jezus był grzecznym chłopcem” powiedział: „Kiedy Jezus mówi „Nadstaw drugi policzek”, to Jezus mi mówi, „Jeśli to komuś pomoże, to nawet nadstaw mu drugi policzek”.
 My musimy zrobić diagnozę co danemu człowiekowi pomoże. Czy pomoże mu jak ja pozwolę mu się uderzyć? Jeśli to go opamięta, no to dobra, uderz mnie. Ale jeśli to go rozbestwi, jeśli to go uczyni jeszcze bardziej dufnym i pysznym to Ja się nie pozwolę uderzyć.

Jeśli „pokorne” zniesienie dziejącej się nam krzywdy, pomogłoby drugiej osobie uświadomić sobie jej niewłaściwe postępowanie i się zmienić, to taka postawa byłaby bardzo wskazana. Jezus pozwolił się za nas ukrzyżować nie dlatego że chciał sobie pocierpieć, czy dlatego że był frajerem, ale ponieważ z tej krzywdy wyprowadził wielkie dobro.

Co ważne miłość nigdy nie może oznaczać akceptacji zła. Nawet jeśli wymaga ona od nas nadstawienia drugiego policzka nie znaczy to, że mamy uważać, że dziejąca się nam krzywda jest czymś normalnym i dobrym. Tylko jeśli jesteśmy świadomi zła i jesteśmy w stanie nazwać je po imieniu, możemy dać szansę drugiej osobie na poprawę.

Przyzwolenie na bycie sponiewieranym nie zawsze jest jednak najlepszą drogą. Znacznie częściej niż pomóc drugiej osobie się zmienić, mogłoby umocnić ją w grzechu. „Są ludzie wobec których jak tylko będziemy grzecznie mówić „przepraszam”, to oni nad Tobą zaczną panować, dominować. I wtedy trzeba takiej osobie powiedzieć „Słuchaj stary, ja przepraszam to przepraszam, jak dziękuję to dziękuję, ale ja mam jeszcze inne atuty”. Trzeba pokazać nieraz komuś siłę” mówił dalej podczas wspomnianego spotkania ksiądz Pawlukiewicz.

Miłość, której uczy nas Chrystus, oznacza pragnienie tego aby druga osoba doświadczała prawdziwego szczęścia, które można osiągać tylko wzrastając ku dobru. Tymczasem przymykając oczy na błędy naszych bliskich, pozwalając im „wchodzić na swoją głowę”, najczęściej utwierdzamy ich w niewłaściwych zachowaniach, a co za tym idzie odciągamy ich od tego szczęścia. „Nie określajmy naszego tchórzostwa mianem pokory. Ktoś mnie wali po łbie, wykorzystuje , a ja za niego odrabiam angielski, za niego wszystko piszę, za niego sprzątam, za niego zmywam, bo jestem pokorny i Jezus tak kazał. Absolutnie nie. My mamy sobie i ludziom pomagać dojść do postawy dojrzałej, a rozpieszczając kogoś nie pozwalasz mu dojść do postawy dojrzałej. Trzeba więc nieraz twardości.”  dokończył swoją myśl ksiądz Pawlukiewicz.

„Błędna jest także interpretacja miłosierdzia. Wedle nauki katolickiej żadne miłosierdzie, ani Boskie, ani ludzkie nie oznacza zgody na zło, na tolerowanie zła. Miłosierdzie jest zawsze związane z poruszeniem od zła ku dobru. Gdzie zło nie ustępuje, tam nie ma miłosierdzia. (...)Miłosierdzie nie akceptuje grzechu i nie patrzy nań przez palce, ale tylko i wyłącznie pomaga w nawróceniu z grzechu” napisał kiedyś kardynał Karol Wojtyła. Te piękne i mądre słowa, mogą stanowić dla nas wskazówkę na każdy dzień co do tego jak odróżnić postawę dojrzałej miłości od naiwności i jak rozumieć słowa Jezusa o nadstawianiu drugiego policzka.

Zbigniew Kaliszuk
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/P/PR/zk_drugip.html

Za chwilę - znaleziony dzisiejszej nocy na YT - wykład Ks. Grzegorza Śniadocha.

avatar użytkownika guantanamera

7. Bardzo do mnie trafiają

rozważania p.t. "Kłopoty ze zrozumieniem moralności ewangelicznej" i te o nadstawianiu drugiego policzka. Tak, chodzi o to, żeby w takiej chwili patrzeć nieco dalej niż własna krzywda, to znaczy na możliwość nawrócenia tego kto nas krzywdzi. Oczywiście, wymaga to wielkiego dystansu do aktualnych wydarzeń, ale jest możliwe spojrzeć na nie jakby
"z zewnątrz"...
W tym miejscu ja też powiem kilka słów o sobie...
Otóż kiedyś zastanawiałam się nad tym, czy należy poddawać się męczeństwu z własnej woli, czy jednak bronić się... Zastanawiałam się nad tym, ponieważ przeczytałam o czyjej prośbie o męczeństwo. Wcześniej wiedziałam, że o męczeństwo prosił także św. Maksymilian Maria Kolbe, ale - tak myślę - Jego prośba była natchniona, On prawdopodobnie wiedział, że to będzie konkretna sytuacja...
Ja doszłam do wniosku, że nie poprosiłabym o męczeństwo. Ponieważ to zakłada, że inny człowiek staje się katem. A ja tego nie chcę! Ze względu na tego kto mógłby nim być! I zaczęłam się modlić, by inni nigdy nie stawali się katami...
W pewien sposób łączy się to z tematem: otóż wydaje mi się, że czasem odrzucenie "skrajnego pacyfizmu" może wręcz ratować innego człowieka przed upadkiem...
Pozdrawiam serdecznie Ciebie i Wszystkich tutaj ...