Chodzi o wybór a nie o przygotowanie

avatar użytkownika dzierzba

 

Wczoraj obiła mi się o uszy audycja Kuby Strzyczkowskiego poświęcona referendum w sprawie między innymi wprowadzenia obowiązku szkolnego dla sześciolatków. Jak zwykle w tym programie pojawiły się głosy za, a nawet przeciw. Ktoś się dodzwonił mówiąc, że absolutnie, w życiu, dzieci w tym wieku są za małe na szkołę, ktoś inny natomiast utrzymywał, że to świetny pomysł.

Pomijając już typowe dla tego typu „debat” infantylne kretynizmy typu: „nasze dziecko poszło do szkoły w wieku sześciu lat i jesteśmy bardzo zadowoleni” vs. „syn znajomych ma sześć lat i nie potrafi wysiedzieć w ławce pięciu minut” i mające niby wypływać z nich ogólne wnioski, że obowiązek szkolny dla sześciolatków to świetny albo poroniony pomysł, osią rozmów był stopień (nie)przygotowania szkół do tej reformy. Zwolennicy oczywiście utrzymywali, że nawet jeżeli jeszcze nie jest idealnie, to niedociągnięcia uda się szybko nadrobić; przeciwnicy odwrotnie, że nie można ryzykować posyłania maluchów dopóki wszystko nie będzie gotowe.

Nie wiem, czy taka optyka jest czymś powszechnym w środowisku osób zainteresowanych tym tematem, ale po wczorajszej audycji nabieram przekonania, że niestety tak. Pal już licho prorządowych ekspertów i mamusie nie wiedzieć dlaczego szczęśliwe, że wszyscy będą musieli posyłać dzieci wcześniej do szkoły. Akurat ich optymizm może być łatwo zrozumiały. Nie mogę jednak pojąć dlaczego przeciwnicy reformy lub przynajmniej domagający się poddaniu tego tematu pod powszechne głosowanie, godzą się na takie stawianie sprawy. Przecież w ten sposób nie tylko sami stawiają się pod ścianą, bo odparcie twierdzeń o braku gotowości szkół byle jakim i teraz nieweryfikowalnym zapewnieniem, że do września wszystko będzie gotowe nic nie kosztuje, ale też  odchodzą od sedna problemu.

Czy nie chodzi bowiem przede wszystkim o to, że chce nam się przyciąć i tak już mocno okrojone prawo decydowania o przyszłości naszych dzieci? Że teraz możemy przynajmniej wybrać, czy posłać naszego sześciolatka do szkoły, a po zmianach, czy nam się będzie to podobać czy nie, będziemy musieli? Czy cała reszta –  przygotowanie lub nie szkół, dojrzałość dzieci lub jej brak itp. – to aby nie tylko temat wtórne w stosunku do tego zagadnienia? Moim zdaniem tak, a przynajmniej dla mnie prawo do decydowania jest kluczowe. Dotąd wydawało mi się, że jest to oczywiste także dla innych przeciwników tej reformy. Po wczorajszym programie Strzyczkowskiego zaczynam mieć jednak wątpliwości.

Dlatego też, choć to tylko nic nie znaczący gest chcę zaznaczyć, że jeżeli zwolennikom referendum chodzi nie o prawo do decydowania o przyszłości dzieci, ale o trywialne nieprzygotowanie ich lub szkół do tej reformy, to ja dziękuje, ale jednak nie do końca jest mi z wami po drodze.


Filed under: dywagacje, edukacja, media, polityka, Polska, społeczeństwo, słabe, ustroje, wybory

napisz pierwszy komentarz