Program wschodni "Kultury" (2)

avatar użytkownika godziemba

 

Również Juliusz Mieroszewski, który stałą współpracę z miesięcznikiem podjął w kwietniu 1950 roku, zostając londyńskim korespondentem „Kultury” (stąd „Londyńczyk”) a wkrótce czołowym publicystą politycznym pisma, z entuzjazmem powitał artykuł Łobodowskiego.

Alternatywą dla porozumienia był powrót do tragicznej przeszłości, a więc spotkanie z Ukraińcami „na moście w Przemyślu z karabinami w rękach”. Londyńczyk uważał, że „porozumienie musi być budowane zorganizowanym, wspólnym wysiłkiem Ukraińców i Polaków. (…) Wysuwam konkretną propozycje: powołajmy do życia „Polsko-Ukraińskie Biuro Studiów”. Biuro to zdaniem publicysty powinno „podjąć próbę opracowania pewnych zagadnień polsko-ukraińskich wspólnie i doprowadzić w ten sposób do przerzedzenia owego lasu uprzedzeń i nieporozumień, który nas rozdziela. Najskromniejsze opracowanie dotyczące choćby mniej istotnego zagadnienia, ale będące zespołowym dziełem ukraińskich i polskich,, miałoby stokroć większe znaczenie dla zbliżenia polsko-ukraińskiego niż choćby znakomity artykuł proukraiński autora polskiego czy propolski autora ukraińskiego”. Mieroszewski negował tym samym uprawnienia legalnych władz emigracyjnych RP do prowadzenia takich rokowań z Ukraińcami, akcentując równocześnie rolę „Kultury” i jej ukraińskich przyjaciół. Jakkolwiek zastrzegał, iż „zespół taki nie będzie miał prawa podpisania i proklamowania federacji polsko-ukraińskiej czy też ustanawiania kondominium polsko-ukraińskiego na Ziemi Czerwieńskiej”, to podkreślał, iż „nie ulega natomiast wątpliwości, ze gdyby poważny zespół polsko-ukraiński opublikował studium na temat kondominium polsko-ukraińskiego na Ziemi Czerwieńskiej, byłby to najbardziej pozytywny krok, jaki możemy zrobić na emigracji w kierunku urzeczywistnienia tej koncepcji”. Stanowisko "Kultury" oznaczało, że emigracja przestała mówić jednym głosem w sprawach dotyczących polskiego interesu narodowego.

Jeszcze na dobre nie przebrzmiały echa artykułu Łobodowskiego, kiedy Giedroyc zdecydował się opublikować list ks. Józefa Z. Majewskiego, który okazał się prawdziwą bombą. Młody duchowny pisał: "Polacy lubią domagać się sprawiedliwości i wiedzą jak ją oceniać, ale gdy przyjdzie się nam wymierzyć sprawiedliwość dla kogoś, to używamy bardzo skąpej i kto wie, czy nie wręcz fałszywej miary. (...) Tak jak my Polacy mamy prawo do Wrocławia, Szczecina i Gdańska, tak Litwini słusznie domagają się Wilna, a Ukraińcy Lwowa. (...) grubo myli się ten, kto utrzymuje, iż miasta te muszą być kiedyś Polsce zwrócone. Litwini nigdy nie zapomną o Wilnie i dopóty nie będzie zgody między nami dopóki nie oddamy im tego Wilna. Z drugiej zaś strony Ukraińcy nie podarują nam Lwowa. (...) Niech Litwini, którzy gorszy niż my los przeżywają, cieszą się swym Wilnem, a we Lwowie niech powiewa sino - żółty sztandar".

Oburzenie emigracyjnego świata listem ks. Majewskiego było tak wielkie, że jak pisał Giedroyc do Mieroszewskiego 8 grudnia 1952 roku: „list Związku Ziem Wschodnich i dwa oburzone listy od prenumeratorów, z których jeden wymówił prenumeratę”. Jednak – jak pisał dalej redaktor, nie zamierzał poddać się tej presji i uznał, iż „jest to dobra okazja do dalszego precyzowania naszego stanowiska w sprawie wschodniej Europy, a przede wszystkim naszych wschodnich granic. (…) powstanie niepodległej Ukrainy i Białorusi jest dla Polski tak ważne, że nie należy uchylać się od dyskusji na temat przyszłych stosunków i przyszłych granic i w zasadzie takiej czy innej rewizji granic nie wykluczamy”. Realizując tę koncepcję Giedroyc uruchomił nowy dział miesięcznika, „Kronikę ukraińską”, mający służyć wzajemnemu poznaniu.

Ostatecznie redakcja "Kultury" poczuła się do obowiązku doprecyzowania swojego stanowiska w sprawie granic: "Sytuacji polsko-ukraińskiej z r. 1939 ani w jej aspekcie politycznym ani terytorialnym nie uważamy za ideał, który bez zmian należy odbudowywać. Wręcz przeciwnie. Ponieważ w chwili obecnej istnieje ponad 30 zatargów granicznych w Europie wschodniej i środkowo-wschodniej - nie ulega wątpliwości, że gdy przyjdzie do organizowania nowego systemu europejskiego wiele granic - w tym i wschodnia granica Polski z r. 1939 - muszą być poddane rewizji. Istotną w tym zagadnieniu jest tylko jedna sprawa, a mianowicie, by ewentualne zmiany czy korektury nie były narzucone czy podyktowane, lecz by opierały się o swobodnie podjętą decyzję narodów polskiego i ukraińskiego. Jesteśmy zwolennikami zmian, ale zwolennikami tylko takich zmian, za którymi wypowiedzą się w przyszłości upoważnione reprezentacje narodów polskiego i ukraińskiego".

Jednocześnie Giedroyc uważał, iż na emigracji nikt (a więc podważał tym samym legalność polskich władz !) nie jest upoważniony do uzurpowania sobie prawa o decydowaniu w sprawie granic. „Uważamy, że tu na emigracji – pisano dalej w komentarzu redakcji – jest naszym obowiązkiem przedyskutować w przyjaznej atmosferze całość tych spraw w nadziei wypracowania koncepcji, która posłużyć by mogła w przyszłości za postawę rozmów polsko-ukraińskich”.
Równocześnie krytykując stanowisko swoich oponentów, broniono się przed posądzeniem o zdradę narodowych interesów. „”Niestety istnieje spory odłam – pisano – polskich polityków i publicystów na emigracji, którzy sądzą, że obrona Polski obejmuje również konserwacje sporu polsko-ukraińskiego, i w zrozumieniu tej grupy każdy krok zmierzający do porozumienia pomiędzy Polakami a Ukraińcami jest zdradą i zbrodnią stanu”. „Kultura” dokonywała w tym momencie manipulacji, gdyż wielu obrońców integralności polskich granic na wschodzie, widziało konieczność porozumienia z Ukraińcami. Redakcja stawiała jednak znak równości pomiędzy porozumieniem a rezygnacją z ziem wschodnich. Kształtowaniu nowej polityki wschodniej towarzyszyło krytyka obecności polskiej na kresach wschodnich krańcach państwa polskiego. Giedroyc uważał, iż „to co się nazywa polityką jagiellońską, było w istocie polityką dynastyczną”, która utorowała Rosji drogę na zachód.

To stanowisko redakcji znalazło wsparcie Juliusza Mieroszewskiego, który w tym samym numerze pisma pisał:” Naszym zadaniem – i to nie małym i oby nie syzyfowym – jest oczyścić pole z upiornych błędów, które umożliwiły Rosji ujarzmienie naszych narodów. Polska i Ukraina obejmują obszar niemal miliona kilometrów kwadratowych z ludnością około 80 milionów. Nie ma żadnych obiektywnych powodów, by 80 milionów Europejczyków (…) było pozbawionych elementarnych praw”.

O tym, ze w polityce pojednania pomiędzy Polakami a narodami wschodnimi na pierwszy ogień winna iść Ukraina, decydowała jej potencjalna siła, wielkość i liczba ludności. Konsekwencją tezy o wyjątkowym znaczeniu tych terenów było przeświadczenie, ze mocarstwo, które będzie władać Europą Środkowo-Wschodnią, wpływać będzie na resztę kontynentu i na politykę światową. „Jeżeli – pisał Mieroszewski – połowa Europy ma pozostać w obrębie imperium sowieckiego, Rosja staje się największą potęgą na kontynencie, a kadłubowa zachodnia Europa nie jest w możności odbudować jakiejkolwiek . (…) Odtworzyć równowagę sił w Europie można tylko za cenę odepchnięcia Rosji na granicę z 1939 r. i związania zjednoczonej całej Europy z Ameryką”.

Tak więc zainicjowana na początku 1952 roku dyskusja doprowadziła dokładnie rok później do tego, że środowisko "Kultury", jako pierwsze na emigracji opowiedziało się za rewizją granic z 1939 roku, co w praktyce oznaczało akceptację powojennej granicy polsko-ukraińskiej. Stanowisko to sprawiło, że pismo straciło stu kilkudziesięciu czytelników, niemniej udało mu się ten kryzys przetrwać. Kilka lat później Giedroyc nie bez satysfakcji pisał do Stempowskiego: "Naszym zadaniem jest odgrywanie roli drożdży i lansowanie pewnych myśli. Hercen też nie miał mandatu. Jesteśmy tyle od niego zręczniejsi czy szczęśliwsi, że on się wywrócił na sprawie polskiej, a my (jak dotąd) nie straciliśmy, lansując choćby sprawę przesądzenia Wilna i Lwowa".

Cdn,

 

napisz pierwszy komentarz