Koń, owce i samochody - czyli, kto w Polsce jest suwerenem

avatar użytkownika Janusz40

 

Koń, owce i samochody - czyli, kto w Polsce jest suwerenem

 
Kraj

Pierwszy farmer i westman Rzeczypospolitej (były poseł)- Jacek Soska przyjechał na koniu na obrady sejmiku małopolskiego (ponad 50 km.) protestując w ten sposób przeciw zbyt małej ilości miejsc do parkowania przed urzędem marszałkowskim i przeciw nadmiernemu używaniu samochodów służbowych przez urzędników. Nie tak dawno JS przyprowadził (na wzór Glenna Forda) stado owiec na krakowskie błonia; filmowy pierwowzór przeciwstawił się całemu miastu, w którym hodowano wyłącznie bydło i musiał ostro walczyć, w naszym przypadku właściciele psów (główni użytkownicy błoń) nie odważyli się na żaden protest.

W obu przypadkach jestem za, Jacek Soska pokazał się jako prawdziwy bojowiec z ikrą i fantazją.

W kwestii służbowych samochodów - prezentowałem niejednokrotnie na różnych portalach swoje zdanie, przytaczałem wyliczenia. Jestem generalnie za likwidacją pojęcia (instytucji) samochodu służbowego, a już przypisanego do konkretnego stanowiska, czy urzędnika w szczególności. Był okres, kiedy w najbogatszym państwie świata były 2 (DWA) samochody służbowe (dla ścisłości - dwie stajnie) - jedna dla prezydenta, druga dla prezesa sądu federalnego. Teraz nie wiem (już ktoś mi to modyfikował). Wyjątki mogłyby być ograniczone do przypadków, kiedy urzędnik na stanowisku ma upośledzenie narządu ruchu uniemożliwiające mu samodzielne prowadzenie pojazdu.

W tej chwili praktycznie każdy ma prywatne auto i prywatnie go używa. W sytuacji służbowej - nie - musi mieć służbowe, musi być zatrudniony kierowca, musi być odpowiedni serwis i garaż. To oczywiście kosztuje, a w skali państwa - kosztuje horrendalne pieniądze. Ktoś powie - nie każdy jest kierowcą - niektórzy maja wstręt do kierownicy - trudno - niech sobie wynajmie szofera, lub przemieszcza się taksówkami.

Jest rzeczą najbardziej oczywistą, że samochód służbowy był kwestią prestiżu zawodowego, atrybutem władzy; zgodzimy sie jednak wszyscy, iż ta funkcja służbowego pojazdu odgrywa coraz mniejszą rolę. Wolałbym raczej, by przydzielane były właśnie miejsca do parkowania stosownie do zajmowanego stanowiska. Gdyby urzędnicy poruszali sie własnymi pojazdami (na swój koszt) - ilość takich "służbowych" podróży zmalałaby natychmiast radykalnie. Oszczędności w wyniku redukcji samochodów służbowych mogłyby z ogromnym naddatkiem umożliwić odpowiednie zwiększenie pensji owym urzędnikom.

Jest jeszcze jedna kwestia - zamknięte parkingi dla urzędników przed urzędami państwowymi i samorządowymi; często zapełnione do połowy, lub mniej, a petent (obywatel, podatnik) - by załatwić pięciominutowa sprawę - szuka miejsca postoju w promieniu kilometra i więcej. Jeden stojący 8 godzin pojazd urzędnika, to kilkadziesiąt straconych możliwości postoju dla petenta.

Rozwiązaniem najlepszym byłaby strefa z ograniczonym (do pół godziny) czasem parkowania - dla wszystkich. Obecnie mamy do czynienia z sytuacją okupacji przez panów-urzędników nad poddanymi - obywatelami Polski; innymi słowy - dobitnie widać, kto tu jest suwerenem, a kto narodkiem, który ma pracować i cicho siedzieć, a przecież teoretycznie to cała sfera urzędnicza (łącznie z sejmem i rządem) została wynajęta przez pracodawcę-naród do wypełnienia pewnego administracyjnego zadania (podobnie jak wspólnota mieszkaniowa wynajmuje sobie administrację, ale może ją w każdej chwili wyrzucić na zbitą m...ę).

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz