Nagroda za klientyzm - Dr Przemysław Żurawski vel Grajewski

avatar użytkownika Maryla

Doniesienia "Der Spiegel", jakoby Donald Tusk był kandydatem niemieckiej chadecji na szefa Komisji Europejskiej, mogą być kaczką dziennikarską schyłku sezonu wakacyjnego. Premier słabo mówi po angielsku i nic nie wiadomo o jego francuskim, a bez znajomości tych dwóch języków trudno koordynować prace instytucji unijnych.

Jeśli jednak jest to prawda, projekt taki może być próbą rozstrzygnięcia gry politycznej prowadzonej przez kanclerz Angelę Merkel na trzech polach jednocześnie: na wewnątrzniemieckiej arenie politycznej, na forum UE i w dziedzinie polityki zagranicznej RFN, a konkretnie jej stosunków z Polską. CDU/CSU, która w Parlamencie Europejskim (PE) tworzy dominującą grupę posłów w jego największej frakcji - Europejskiej Partii Ludowej (EPL), ma siłę i interes, by taki zamiar przeprowadzić. 
 
Interes Niemiec, interes Merkel

Niemiecka scena polityczna jest wielopartyjna, ale szanse na rządzenie, często z mniejszym koalicjantem u boku, mają w RFN jedynie dwie partie zdolne do desygnowania kanclerza. Są to chrześcijańsko-demokratyczna koalicja ogólnoniemieckiej CDU z katolicką bawarską CSU oraz socjaldemokratyczne SPD. CDU/CSU jest więc głównym konkurentem SPD, choć zdarzały się w ubiegłych latach tzw. wielkie koalicje - tzn. wspólne rządy obu dominujących partii.

Głównym kandydatem drugiej co do wielkości frakcji Parlamentu Europejskiego - Postępowego Sojuszu Socjalistów i Demokratów (S&D) - jest jej lider - eurodeputowany z ramienia SPD i obecny przewodniczący PE Martin Schulz. Jego zwycięstwo w wyścigu o fotel przewodniczącego Komisji Europejskiej byłoby zatem triumfem rywali pani kanclerz z wewnątrzniemieckiej sceny politycznej. Odebranie im tego sukcesu i wypromowanie kandydata EPL zdominowanej przez CDU/CSU byłoby więc pokonaniem socjaldemokratów w dwóch rozgrywkach jednocześnie - ukazywałoby ich niemieckiej opinii publicznej jako niezdolnych do promowania niemieckich pomysłów politycznych na forum UE z równą skutecznością, z jaką czynią to chadecy, i osłabiałoby ich wpływ na instytucje unijne.


CDU/CSU i SPD to nie PO i PiS

Rozumowanie to jest jednak zbyt dosłownym przeniesieniem natury polskiej sceny politycznej na scenę niemiecką. Tymczasem CDU/CSU i SPD wprawdzie konkurują ze sobą o głosy niemieckich wyborców, jednak ich konflikt nie przypomina starcia PO z PiS.

Celem rządzącej chadecji niemieckiej nie jest eliminacja opozycji z życia politycznego. Polityka zagraniczna obu głównych partii niemieckich różni się zaś co do metod i akcentów, a nie co do strategicznych celów. Martin Schulz jako przewodniczący KE zapewne nie zapominałby o interesach RFN i ukazanie go niemieckiej opinii publicznej jako gorszego kandydata na to stanowisko niż obecny premier Polski nie musi być, z punktu widzenia Angeli Merkel, skutecznym chwytem wyborczym wobec elektoratu niemieckiego. Z drugiej strony, Niemiec na fotelu szefa Komisji Europejskiej (obojętnie z CDU/CSU czy z SPD) raczej utrudniłby unijną politykę Berlina, wzmacniając kierowane pod adresem RFN oskarżenia o dominację.

Niemiecka opinia publiczna zapewne to rozumie. Instytucje UE nie są też przedmiotem tak "nabożnego kultu" ze strony niemieckich partii politycznych i mediów, jak ma to miejsce w przypadku ich odpowiedników w Polsce. Bycie przewodniczącym KE nie jest szczytem kariery dla polityka RFN, a swej silnej pozycji w UE Niemcy nie muszą potwierdzać w taki właśnie sposób. Kandydatura Tuska może być zatem wygodna, także z ogólnoniemieckiego, a nie tylko z partyjnego - chadeckiego - punktu widzenia.


Gra z Polską

Jeśli zatem doniesienia "Der Spiegel" są prawdziwe, istotnym celem całej operacji jest raczej oddziaływanie na Polskę niż rywalizacja między CDU/CSU a SPD.

Jakie są szanse jej skutecznego przeprowadzenia, jaki jest jej cel i co oznaczałaby ona w praktyce dla Polski?

Wybory do Bundestagu odbędą się w Niemczech jesienią 2013 r., zaś elekcja przewodniczącego KE dopiero wiosną/latem 2014 roku. Nie ma zatem pewności, kto wtedy będzie kanclerzem RFN i jakiego kandydata będzie popierał. W lipcu br. sondaże dawały CDU/CSU 36 proc. poparcia, a SPD 30 procent. W warunkach kryzysu strefy euro i składania na barki niemieckich podatników coraz to nowych ciężarów związanych z jej "ratowaniem" na niemieckiej scenie politycznej do tego czasu wiele jeszcze może się wydarzyć.

Zakładając jednak prawdopodobne przecież zwycięstwo chadecji, a zatem kolejną kadencję Angeli Merkel jako szefowej rządu RFN, promowanie przez Niemcy Donalda Tuska na przewodniczącego KE ma sens z niemieckiego punktu widzenia i mogłoby być skuteczne.


"Pilnowanie żyrandoli"

Traktat lizboński zredukował rolę Komisji Europejskiej, a szczególnie pozycję polityczną jej szefa. Nie jest on już jedynym tej rangi urzędnikiem wspólnotowym i tym samym jedynym partnerem do rozmów z szefami rządów państw członkowskich. Obecnie, gdy dodano mu Hermana van Rompuya - przewodniczącego Rady Europejskiej, i Catherine Ashton - jako "szefową unijnej dyplomacji", znaczenie przewodniczącego KE spadło. Jest on już "jednym z trzech", a nie "jedynym" najwyższym urzędnikiem UE.

Kryzys strefy euro przeniósł zasadnicze decyzje dotyczące losów UE poza jej struktury traktatowe (do tandemu francusko-niemieckiego i grupy frankfurckiej) lub do ciał, w których reprezentowani są tylko członkowie strefy euro (Eurogrupa - rada ministrów finansów państw tej strefy). Spowodowało to dalsze osłabienie roli Komisji Europejskiej, a więc i jej przewodniczącego. Trwający kryzys zapewne pogłębi to zjawisko, wzmacniając rolę rządu RFN, od którego decyzji finansowych zależy podtrzymanie chwiejącej się waluty unijnej.

W tej sytuacji zapewne niewielu poważnych polityków europejskich zechce wystartować do wyścigu o fotel szefa KE. Urząd ten będzie bowiem w najbliższym czasie nabierał coraz bardziej pozornego - teatralnego charakteru, a rzeczywiste decyzje będą zapadały poza nim. Okoliczność ta zwiększa prawdopodobieństwo opisywanego przez "Der Spiegel" scenariusza. Stanowisko przewodniczącego Komisji Europejskiej "od pilnowania żyrandoli" jak najbardziej nadaje się na nagrodę polityczną dla szefa rządu polskiego, który sprowadził swój kraj do roli klienta Niemiec w polityce europejskiej.


Polityka zagraniczna Polski á la PO

Polityki zagranicznej rządu PO - PSL nie da się wytłumaczyć inaczej, jak tylko założeniem, że jej rzeczywistym celem jest zdobycie intratnych stanowisk dla jej kierowników. Cel taki był zresztą wielokrotnie formułowany publicznie, oczywiście w formie wyznacznika pozycji i prestiżu Polski w Europie.

Dość przypomnieć projekt pozyskania dla Włodzimierza Cimoszewicza fotela przewodniczącego Rady Europy (nie mylić z Radą Europejską ani z Radą UE), stanowiska sekretarza generalnego NATO dla Radosława Sikorskiego czy zrealizowany właśnie dzięki poparciu Niemców w EPP projekt uzyskania fotela przewodniczącego PE dla Jerzego Buzka oraz operacja wypromowania Mikołaja Dowgielewicza, sekretarza stanu ds. europejskich w polskim MSZ, na wicegubernatora Banku Rozwoju Rady Europy, a Jana Truszczyńskiego (dawnego negocjatora wejścia Polski do UE) na atrakcyjne finansowo dla samego zainteresowanego, ale politycznie nieistotne dla interesów Polski, stanowisko dyrektora generalnego ds. edukacji, szkoleń, kultury i młodzieży w odnośnej Dyrekcji Generalnej KE. Ten personalny wymiar polskiej polityki zagranicznej jest skutecznie ukazywany wyborcom w Polsce jako miernik pozycji międzynarodowej Rzeczypospolitej.



Za co ta nagroda?

Polska, która w ramach paktu fiskalnego popartego przez rząd Donalda Tuska została odsunięta od decyzji unijnych i na dodatek zapłaciła za to rozwiązanie przekazaniem 6,5 mld euro, która sprowadziła własną politykę wschodnią do teatralnego w swej istocie Partnerstwa Wschodniego, nieprzeszkadzającego współpracy niemiecko-rosyjskiej, pozbawionego pieniędzy i uwagi liczących się państw europejskich (dość przyjrzeć się liście nieobecnych na szczytach PW w Pradze i w Warszawie), która nie protestuje przeciw transferowi niemieckiej i francuskiej technologii wojskowej do Rosji, która dystansuje się od USA i nie próbuje konsolidować swych mniejszych sąsiadów, jak Czechy czy Węgry, opierających się uprzedmiotowieniu ich przez rdzeń unijny, lecz chętnie przyjmuje rolę politycznego klienta Berlina, popierając w ciemno wszelkie jego inicjatywy (od dystansowania się od NATO w wojnie libijskiej, po pakiet Euro-Plus z zawartym w nim ujednoliceniem podatków korporacyjnych w całej UE) - warta jest tej niewielkiej zapłaty, jaką byłby fotel przewodniczącego Komisji Europejskiej. Tym bardziej że stanowisko to, jak wskazano wyżej, jest cieniem dawnej mocy tego urzędu.

W tych poczynaniach rządu i premiera Tuska trudno doszukać się obrony interesów Rzeczypospolitej. Interes własny jego i jego współpracowników jest zaś jasny.

Dr Przemysław Żurawski vel Grajewski

http://www.naszdziennik.pl/mysl/9797,nagroda-za-klientyzm.html

Etykietowanie:

1 komentarz

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

1. Do Pani Maryli,

Szanowna Pani Marylo,

Dla Angeli Merkel i rządzącej koalicji w Niemczech, Tusk, pudel ciotki anieli może być bardzo dobrym przewodniczącym Komisji Europejskiej.
Brak znajomości francuskiego mu nie zaszkodzi.

Ukłony moje najniższe

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz