(Post)sowieckie ministerstwo spraw zagranicznych w PRL-bis nie zamierza reprezentować polskich interesów na świecie

avatar użytkownika Andy-aandy
 
 Liczba funkcjonariuszy służb specjalnych w PRL i komunistycznych agentów w służbie zagranicznej PRL-bis może sięgać nawet 10 proc.

"Najwyraźniej Rosja dopilnowała, by jak najwięcej stanowisk rządowych było obsadzonych ludźmi, którzy są bardziej lojalni wobec Moskwy niż Warszawy" – stwierdził w rozmowie z "Gazetą Polską" Gene Poteat, były dyrektor Rady Badań Wywiadowczych w CIA.

 

Tow. Zdradek z radością utrzymuje swoją strefę zsowietyzowaną w "polskim" MSZ...

 

 
 
 
 
 
(Post)sowieckie ministerstwo spraw zagranicznych w PRL-bis nie zamierza reprezentować polskich interesów na świecie

 

Liczba funkcjonariuszy i komunistycznych agentów w służbie zagranicznej PRL-bis może sięgać nawet 10 proc. – pisała niedawno "Rzeczpospolita". Są to agencji sowieckich tajnych służb działajcych w PRL przeciwko Polsce oraz polskim patriotom. W MSZ zatrudnionych jest prawie 5 tysięcy osób, jednak lustracji podlegają wyłącznie członkowie służby zagranicznej, która na 30 czerwca tego roku liczyła 2871 osób.

Ponadto, z uwagi na wymogi lustracyjne, wielu agentów sowieckich służb specjalnych w PRL przesuwano w MSZ ze stanowisk objętych lustracją — na stanowiska lustracji nie podlegające... [sic!]

Teraz okazało się, że antypolscy propagandyści z MSZ propagują na Zachodzie po raz kolejny — wydaną w języku angielskim książkę wręcz szkalującą Polskę i Polaków — przedstawiając w tej książce Polaków niemal wyłącznie jako antyżydowskich szmalcowników. Jednak, zadaniem polskiego MSZ powinno być propagowanie wizerunku Polski i Polaków zgodnego z polskimi interesami — a nie interesami  komunistyczno-bolszewickiego oraz żydowskiego lobby, jakie działają od utworzenia PRL-bis na szkodę Polski.

Jak widać, antypolscy lobbyści działają bez żadnych przeszkód w niezbyt polskim MSZ oraz w wielu instytucjach finansowanych z budżetu państwa.

Taką samą antypolską politykę prowadził antypolski minister Bartoszewski, który na okres swojej wizyty w USA musiał wyczarterować dodatkowy samolot dla doradców MSZ ds. stosunków posko-żydowskich — natomiast nie miał on czasu na spotkanie się z przywódcami Polonii w USA. Wydana w tym okresie w języku angielskim i rozdawana dziennikarzom w USA broszura wydawnictwa Więź z tłumaczeniami artykułów z prasy polskiej o Jedwabnem — także oskarżała Polaków... [sic!]

Jest to sytucja karykaturalna i nie spotykana w żadnym innym kraju na świecie, bowiem wszędzie podstwowym interesem zarówno państwa, jak i jego ministerstwa spraw zagranicznych oraz wszelkich innych instytucji przez państwo finansowanych — jest prowadzenie polityki zagranicznej oraz historycznej zgodnej z interesami narodu oraz państwa, które reprezentują. 

Jednak, jak z tego wynika, to postsowieckie ministerstwo spraw zagranicznych w PRL-bis nie zamierza reprezentować wśród innych narodów na świecie interesów Polski i Polaków...

Świadczy o tym także powierzenie przez MSZ organizacji wizyty Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Rosji znanym komunistycznym agentom służb specjalnych w PRL —  więc sowieckiej i postsowieckiej oraz prorosyjskiej agenturze, w żadnym przypadku nie służącej interesom niepodległej Polski.


 

Rosyjskie związki dyplomatów od Smoleńska

Jak ustaliła "Gazeta Polska", kluczowe zadania przy organizacji wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu powierzono byłym współpracownikom komunistycznych służb specjalnych, prorosyjskiemu absolwentowi moskiewskiej uczelni dyplomatycznej oraz urzędnikom mającym podejrzane kontakty z Rosjanami. Taki dobór kadr trudno uznać za przypadkowy.

"Najwyraźniej Rosja dopilnowała, by jak najwięcej stanowisk rządowych było obsadzonych ludźmi, którzy są bardziej lojalni wobec Moskwy niż Warszawy” – stwierdził niedawno w rozmowie z "Gazetą Polską” Gene Poteat, były dyrektor Rady Badań Wywiadowczych w CIA.

Skomentował w ten sposób fakt powierzenia organizacji wizyty w Katyniu Tomaszowi Turowskiemu, byłemu szpiegowi komunistycznemu. Niestety, Turowski nie działał w próżni, a jego przywrócenie do pracy w MSZ dwa miesiące przed katastrofą nie było sprawą przypadku.

Partner Rosji z moskiewskim dyplomem

Według informacji „Gazety Polskiej”, w przywrócenie Tomasza Turowskiego do pracy mocno zaangażowany był Jarosław Bratkiewicz, obecnie dyrektor polityczny MSZ i jeden z najbardziej zaufanych współpracowników Radosława Sikorskiego, w pierwszej połowie 2010 r. dyrektor Departamentu Wschodniego w tym ministerstwie. – Bratkiewicz i Turowski pozostają w dużej zażyłości. Na początku 2010 r. widywano Turowskiego odwiedzającego Bratkiewicza w jego gabinecie – mówi nasz informator w MSZ. Bratkiewicz zaprzecza, że pomagał ściągnąć Turowskiego do MSZ, choć nie wypiera się znajomości z agentem: Tomasza Turowskiego poznałem w połowie lat 90., kiedy podjął on pracę w Departamencie Europa II (kierunek wschodni) MSZ. Nie wiedziałem o jego powrocie do MSZ w 2010 r.

Jednak dziwnym zbiegiem okoliczności w 2010 r. to Departament Wschodni nadzorowany przez Bratkiewicza – właśnie wraz z Wydziałem Politycznym Ambasady RP w Moskwie kierowanym przez Turowskiego – odegrał główną rolę w przygotowaniach wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Rosji. Potwierdziła to prokuratura w uzasadnieniu umorzenia śledztwa cywilnego ws. katastrofy smoleńskiej: „Kluczowym departamentem związanym z organizacją wizyt w Katyniu Prezydenta RP i Prezesa Rady Ministrów był Departament Wschodni [MSZ]”. Kim jest człowiek kierujący departamentem, któremu powierzono przygotowanie tak ważnej i zakończonej tak tragicznie wizyty?

Bratkiewicz to absolwent MGIMO, czyli Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych. Ukończył tę uczelnię (kierunek: stosunki międzynarodowe) w czerwcu 1980 r., gdy trafiały do niej głównie dzieci partyjnych dygnitarzy, wojskowych lub szpiegów. MGIMO kształciła wówczas przyszłe „elity” Związku Sowieckiego i innych republik komunistycznych, a więc dyplomatów, polityków i agentów. Wystarczy powiedzieć, że tę samą moskiewską szkołę kończyli... urzędnicy rosyjscy, którzy z rozkazu Władimira Putina wpływali na przebieg przygotowań do wizyty Lecha Kaczyńskiego w Rosji. Chodzi tu m.in. o Władimira Grinina, ówczesnego ambasadora Rosji w Polsce, oraz Jurija Uszakowa, w kwietniu 2010 r. zastępcę szefa kancelarii premiera ds. zagranicznych.

Obaj wymienieni dyplomaci prowadzili przed katastrofą smoleńską intensywne rozmowy z przedstawicielami polskiego rządu, często utajnione nie tylko przed opinią publiczną, ale i prezydentem (np. Uszakow rozmawiał bez świadków w moskiewskiej restauracji z szefem kancelarii premiera Tuska – Tomaszem Arabskim).

Od 1982 do 1991 r. Bratkiewicz pracował w Polskiej Akademii Nauk. Na początku lat 90. trafił do Biura Bezpieczeństwa Narodowego – co dziś ukrywa w oficjalnym życiorysie (na pytanie „GP” o pracę w BBN tłumaczy, że do pracy przyjął go Maciej Zalewski i śp. Lech Kaczyński – ówczesny minister stanu ds. bezpieczeństwa nadzorującego pracę BBN). W kwietniu 1992 r. jako pracownik tej instytucji dokonał skandalicznego najścia na drukarnię dziennika „Nowy Świat” (już nie istnieje), w którym pisali m.in. Tomasz Sakiewicz i Anita Gargas. Bratkiewicz i jego kolega z BBN bezprawnie domagali się wydania oryginału zdjęcia, którego fragment ilustrował wydrukowany tego samego dnia w dzienniku artykuł, opisujący prace nad projektem umożliwiającym wprowadzenie przez Belweder stanu wojennego. „Zachowywali się jak funkcjonariusze z lat 70. Gdy odmówiłyśmy ich żądaniom, kazali podać dokładne wymiary zdjęcia – opowiadają nasze koleżanki” – pisał „Nowy Świat”.

W 1992 r. Bratkiewicz trafił do MSZ, był m.in. ambasadorem RP na Łotwie. Po przejęciu władzy przez PO w 2007 r. został szefem Departamentu Wschodniego. – To Bratkiewicz jest autorem polityki prorosyjskiej MSZ w rządzie PO. W 2008 r. przekonywał Sikorskiego i rząd PO, by nie dopuścić, aby Ukraina dostała MAP [Plan Działań na Rzecz Członkostwa w NATO]. Zastanawialiśmy się wtedy w MSZ nad powodem takiej postawy Bratkiewicza – mówi nasze źródło w MSZ. W rozmowie z „GP” Bratkiewicz tłumaczy: – Opowiadałem się i nadal się opowiadam za członkostwem Ukrainy w instytucjach świata zachodniego, co pozostaje jednym z priorytetów polskiej polityki zagranicznej. Uważam przy tym, że pierwszeństwo należałoby przyznać wejściu Ukrainy do UE.

W 2008 r. Lech Kaczyński w wywiadzie dla „Newsweeka” powiedział: „Dyrektorem departamentu polityki wschodniej w MSZ został pan Bratkiewicz, absolwent MGIMO. Jego oceny bywają dziwaczne, właśnie przygotowywane z rosyjskiego punktu widzenia. Potrafi np. pisać w depeszy o »progruzińskich politykach« z dopiskiem w nawiasie »Kaczyński, Adamkus«”. Bratkiewicz komentuje to następująco: – Mowa, jeśli pamięć mnie nie myli, nie o szyfrogramie (depeszy), lecz o notatce informacyjnej, która na początku 2008 r. została sporządzona w Departamencie Wschodnim. Notatka owa miała charakter niejawny, toteż ujawnianie jej treści koliduje z prawem.

Od kilku lat Bratkiewicz pisuje artykuły publicystyczne (głównie w „Gazecie Wyborczej”), w których poddaje ostrej krytyce PiS-owską koncepcję polityki zagranicznej. W tekście z sierpnia 2010 r. stwierdził: „W obliczu nie tylko normalizacji, ale i poprawy stosunków polsko-rosyjskich zanika dotychczasowa bipolarność, traci sens »negatywny« reaktywizm polskiej polityki wobec Rosji”. I dodał wprost, że obecna wschodnia polityka Polski zbiega się z „budowaniem strategicznego partnerstwa z Rosją”.

Rok po katastrofie smoleńskiej Bratkiewicz został odznaczony przez prezydenta Bronisława Komorowskiego Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski – „za wybitne zasługi w służbie zagranicznej, za osiągnięcia w podejmowanej z pożytkiem dla kraju pracy zawodowej i działalności dyplomatycznej”.

 

napisz pierwszy komentarz