Dwa lata w zawieszeniu.
I powleczem korowód, smęcąc ujęte snem grody,
W bramy bijąc urnami, gwizdając w szczerby toporów,
Aż się mury Jerycha porozwalają jak kłody,
Serca zmdlałe ocucą - pleśń z oczu zgarną narody...
Nie wiedziałem, czy znajdę słowa, które oddadzą mój stan ducha, zwątpienie, ból, a zarazem wiarę, nadzieję i siłę jaka z nich płynie. To, co za nami i to, co nas czeka, jeżeli tylko zechcemy… Niezawodny okazał Cyprian Kamil Norwid. Jego poemat Bema Pamięci Żałobny – Rapsod żyje teraz na nowo, doskonale opisuje przebytą po 10 kwietnia 2010 roku drogę Narodu Polskiego i tę przyszłą.
Zbrodnia nieuchronnie prowadzi do kary, trzeba tylko nam sędziów sprawiedliwych. I przebudzenia, bo choć widzimy zło wszechogarniające, to dalej biernością grzeszymy. Jak bowiem rozumieć sytuację, gdy tak wielu kroczy z lubością ścieżką kłamstwa, a inni piją z ich zatrutego źródła. To, co się nie udało zaborcom i okupantom stało się wszechobecną normę. Im mniej w nas Wiary i Polski, tym bardziej błyszczy nad nami aureola Oświecenia, taka przepustka na salony, w których w równych rzędach stoją koryta ponumerowane. Podług słów, czynów i zasług. Nie tylko tam spisane.
Nie masz nic gorszego niż życie w zawieszeniu. Gdy ofiara nie może doczekać się pomsty, to zbrodniarz cieszy się wolnością i kolejne knuje. Kluczy i gubi tropy, ślady zbrodni zaciera, przy udziale adwokatów z urzędu. Liczy na bezkarność zagwarantowaną w cyrografie, nie pamięta jednak, kto mu go dał do podpisania. I co małymi literkami zapisane w załącznikach.
Nie doczekaliśmy się ani pełnej prawdy o Katyniu, ani też kary sprawiedliwej i zadośćuczynienia za zagładę elit, które stały na drodze czerwono-brunatnego marszu przez Naszą Ziemię. Znając naturę i interesa naszych „Aliantów” i teraz klauzule tajności będą przedłużane w nieskończoność. Zapewne do momentu, na który liczą kreatorzy. Gdy fundament i mury zastąpi obcy budulec, tak miły zjadaczom chleba na polepszaczach pieczonego. Bez krzty ziarna i drożdży. I choć drapie w gardło i o niestrawność przyprawia, to przecież jest tak łatwo dostępny. Wre robota w piekarniach na Czerskiej i Wiertniczej, dostawy z Łubianki nie nadążają za zapotrzebowaniem.
Fetor samogonu niczym paryska parfuma już nie kroplami zrasza nasze szyje, leją się go hektolitry. Z ust medialnych i celebryckich sprzedawczyków. Stoją w jednym szeregu w fałszywym Apelu Smoleńskim elity zrodzone z bolszewickiej spuścizny. Rozgościli się w Polsce, jak u siebie. Tylko o jednym zapomnieli, my jeszcze nie straciliśmy powonienia, może już nie tak czujni jesteśmy, jednak, gdy spod polskiej sukmany walonki wystają, to czas szabli dobyć. Ciąć w Kacapski łeb głęboko, by padło to truchło na wieki.
Każde imię i nazwisko poległych pod Smoleńskiem winno być zobowiązaniem, winniśmy poczuć ból ich bliskich i gniew słuszny. Jeżeli są tacy wśród Nas, co nie czują kogo po raz kolejny odebrano Rodzinom, Nam i Polsce, to niech zamilczy na wieki. Niech pozwoli żałoby i pomsty dokonać. Jeśli mu obojętne krzywdy przeszłe i przyszłe, niech nie czeka współczucia i sprawiedliwości w swojej krzywdzie.
Pomimo to nie opuścimy go w tej chwili, pomimo jego zaprzaństwa. Jak łatwo się wyrzec w imię korzyści doczesnych, jak wygodnie jest trwać w kłamstwie i ułudzie. Zawiesić dumę i szablę na kołku, albo też zastawić ją w lombardzie, który wita nas serdecznie w bankach i marketach. Daje pewność złudną, której nigdy nie możemy oczekiwać od wyzwania wspólne sprawy, jaką jest Ojczyzna. Rodzina, wspólnota, człowieczy los.
Wiedzieli w co uderzyć, jak zwykle. A My naiwnością bezgraniczną wyprosiliśmy sobie to doświadczenie, tak bolesne. Wyrok być może zapadł w Moskwie, sprawcy mordu są również wśród nas. A przyczyną jest to, czego nam zabrakło. Trzeźwości Ducha i Umysłu. Zbyt łatwo daliśmy sobie wmówić, że wszystko jest przed nami. Jeśli tylko zajmiemy się bardziej sobą niż nawzajem. Damy przyzwolenie na bezkarne szydzenie, kłamstwa, rozgrabienie wspólnego majątku i historii krwią niewinną również pisanej. A to prosta droga do urobienia mąki na zakalec.
Jak się okazało i to łyknęły „polskie gęsi”, nie ocaliły Nas przed tą Katastrofą. Bo jeżeli nawet, to był zamach, to skończył się Katastrofą. Całego Narodu nawet, gdy uwzględnimy „Gęgaczy”. Masa sama w sobie niespójną jest, na słońcu plamy i erupcje. Jednak pomimo to świeci, daje i odbiera życie. Nigdy nie będzie tak, by jedno serce i myśl. Musi jednak odżyć też Nasz spójnik, który przez wieki bronił Nas i łączył w najtrudniejszych chwilach.
Plan był prosty, złączyć, by podzielić zaraz potem. Dobry na krótki dystans, nie wierzmy jednak, że nie ma awaryjnych. Jaki nasz plan, czy w ogóle go mamy, czy w słodkiej nieświadomości nie planujemy tylko, jak podążać za trendami, by być na kursie i na ścieżce już wyznaczonej. Czy Naszej ?, czy też najwyższej formie zniewolenia.
Tam gdzie stojąc nad urwiskiem nie widzimy przepaści zapatrzeni w codzienne fatamorgany nie czujemy, jak się nam grunt usuwa spód stóp. Lot będzie długi, do końca będziemy wierzyć, że złapaliśmy wiatr w skrzydła. Te, które własnymi rękami daliśmy sobie podciąć. Młode pisklęta wypadają z gniazd nieopierzone, kukułki krzykiem i żarłocznymi dziobami pustoszą gniazda.
A na Ziemi Smoleńskiej leżą zbroczone krwią ciała. Do dziś. Polski Grób nie po raz pierwszy na obcej ziemi. Tam nie tylko pochowano nadzieję 96 ofiar, tam też leży Nasza Nadzieja. Ta Mogiła miała pogrzebać kolejne pokolenia. Tak się sowiecki palcem grozi.
Nie masz piękniejszej duszy, niż niczym nieskalana. Bolesne wejście w dorosłość było nam dane. Próba gigantyczna wobec dzieciństwa.
Elegia o… ( chłopcu polskim )
Krzysztof Kamil Baczyński
Oddzielili cię, syneczku, od snów, co jak motyl drżą,
haftowali ci, syneczku, smutne oczy rudą krwią,
malowali krajobrazy w żółte ściegi pożóg,
wyszywali wisielcami drzew płynące morze.
Wyuczyli cię, syneczku, ziemi twej na pamięć,
gdyś jej ścieżki powycinał żelaznymi łzami.
Odchowali cię w ciemności, odkarmili bochnem trwóg,
przemierzyłeś po omacku najwstydliwsze z ludzkich dróg.
I wyszedłeś, jasny synku, z czarną bronią w noc,
i poczułeś, jak się jeży w dźwięku minut - zło.
Zanim padłeś, jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką.
Czy to była kula, synku, czy to serce pękło?
20. III. 1944 r.
Kamila też nam odebrali.
Ileż jeszcze ofiar, czy gotowiśmy na poświęcenie takie ? Ja bym prędzej dziecko swe piersią zasłonił. Bo jak Nas zbraknie, to tylko im będzie dane Polski bronić i czynić ją na miarę Naszych i Przodków Marzeń. Jak i Tych co Życie Polsce oddali, w służbie codziennej i tego dnia… 10 kwietnia 2010 roku.
Wielu mówi, że widzi strach w ich oczach, na twarzy. To nie ten strach jeszcze, to tylko lęk, niepewność owej gwarancji na lata kolejne. To wyrzuty, które choćby dusić, są cząstką naszej natury. Bowiem nigdy nie mogą być pewni, że wszystko nie zmieni się jak kalejdoskopie. Ten prawdziwy poczują, gdy My zrzucimy jarzmo niewolnika i przestaniemy traktować z wyrozumiałością, jaka nie powinna mieć miejsca. Zrozumiemy, że pobłażanie tylko ich wzmacnia . Najwyższy czas wydać i wykonać wyrok. I jeśli już w zawieszeniu, to co najmniej 3 stopy nas ziemią.
Zabili mojego Prezydenta.
Zabili 96 moich Sióstr i Braci.
A tak naprawdę chcieli zabić Nas.
„…kto przelewa krew człowieka,
przez człowieka zostanie przelana jego własna krew…”.
...Iusiurandum patri datum
usque ad hanc-diem ita servavi...
Annibal
I
Czemu, Cieniu, odjeżdżasz, ręce złamawszy na pancerz,
Przy pochodniach, co skrami grają około twych kolan? -
Miecz wawrzynem zielony i gromnic płakaniem dziś polan;
Rwie się sokół i koń twój podrywa stopę jak tancerz.
- Wieją, wieją proporce i zawiewają na siebie,
Jak namioty ruchome wojsk koczujących po niebie.
Trąby długie we łkaniu aż się zanoszą i znaki
Pokłaniają się z góry opuszczonymi skrzydłami
Jak włóczniami przebite smoki, jaszczury i ptaki...
Jako wiele pomysłów, któreś dościgał włóczniami...
II
Idą panny żałobne: jedne, podnosząc ramiona
Ze snopami wonnymi, które wiatr w górze rozrywa,
Drugie, w konchy zbierając łzę, co się z twarzy odrywa,
Inne, drogi szukając, choć przed wiekami zrobiona...
Inne, tłukąc o ziemię wielkie gliniane naczynia,
Czego klekot w pękaniu jeszcze smętności przyczynia.
III
Chłopcy biją w topory pobłękitniałe od nieba,
W tarcze rude od świateł biją pachołki służebne;
Przeogromna chorągiew, co się wśród dymów koleba,
Włóczni ostrzem o łuki, rzekłbyś, oparta pod-niebne...
IV
Wchodzą w wąwóz i toną... wychodzą w światło księżyca
I czernieją na niebie, a blask ich zimny omusnął,
I po ostrzach, jak gwiazda spaść nie mogąca, przeświĂŠca,
Chorał ucichł był nagle i znów jak fala wyplusnął...
V
Dalej - dalej - aż kiedyś stoczyć się przyjdzie do grobu
I czeluście zobaczym czarne, co czyha za drogą,
Które aby przesadzić, Ludzkość nie znajdzie sposobu,
Włócznią twego rumaka zeprzem jak starą ostrogą...
VI
I powleczem korowód, smęcąc ujęte snem grody,
W bramy bijąc urnami, gwizdając w szczerby toporów,
Aż się mury Jerycha porozwalają jak kłody,
Serca zmdlałe ocucą - pleśń z oczu zgarną narody...
Modlitwa za Nich
Leszek Długosz
Boże daj siłę, pozwól wierzyć
Że ćwierć sekundy, i mniej jeszcze
Wcześniej choć i najmniejsze mgnienie
Zdążył tam Anioł miłosierny
Twój posłaniec
Osłonił Ich swym skrzydłem,wyrwał
Uniósł i przygarnął
Zanim runęli
Bo nie umiera tu na Ziemi
Duch sprawiedliwy, Wola prawa
Miłość czysta
Dla takiej wiary daj moc Panie
Że tam upadła w lesie katyńskim
Materia roztrzaskana tylko
A byli wzięci
Do Arki Twego Miłosierdzia
- Są ocaleni
Istoto licha
Lepianko człowiecza marna …wierzysz tak ?
- Wierzę Panie
- jwp - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz