LWÓW W OBJĘCIACH WARSZAWY Z RUBINSTEINEM W TLE
Lwów w objęciach Warszawy z Rubinsteinem w tle
Napisany przez Aleksander Szumański, z 17-05-2009 11:57
wejść : 1467
Opublikowane w : Prace Autorskie, Aleksander Szumański
Gdy 18 kwietnia 2009 roku w pięknej warszawskiej sali teatralnej Parku Bielańskiego zapowiedziałem Kingę Dobosz w piosence Mariana Hemara „Panna Mania gra na mandolinie” warszawska publiczność zareagowała spontanicznymi brawami. Brawa trwały tak długo, że biedna Kinga, nie dość, że stremowana, to w dodatku nie mogła odnaleźć mandoliny.
I tak radośnie rozpoczęła się warszawska odsłona III Ogólnopolskiego Festiwalu Piosenki Lwowskiej i „Bałaku Lwowskiego”. Wspaniała warszawska publiczność oczywiście na spektakl przybyła w nadkomplecie i zabrakło miejsca w sali liczącej ponad 200 osób. Kinga Dobosz tak pięknie zagrała na odnalezionej wreszcie mandolinie, iż pannę Manię zmieniła na pannę Mariannę, ale okazało się, iż tak sobie życzył autor tekstu Marian Hemar, twierdząc w pierwszym wersie, iż „Panna Marianna jest bardzo muzykalna”. Oczywiście na samym wstępie zaznaczyłem tradycyjnie, iż we Lwowie muzy śpiewały zawsze, a że Leopolis semper fidelis, to przecież wszyscy wiedzą. A potem, potem z kolei i ja stremowany, jak to zwykle bywa przed t a a k ą publicznością miałem zapowiedzieć uroczą i piękną Karolinę Janociak, która przy akompaniamencie maestro Pawła Bieńkowskiego, już historii polskiej muzyki fortepianowej, stałego akompaniatora Mieczysława Święcickiego, miała zaśpiewać tym razem po polsku „Placmuzyka” /„Aj sy git” /, ale, ale nie rozpoczęła, pomimo rozpaczliwego „klawiszowania” Pawła Bieńkowskiego. Nie mogąc sobie poradzić z prostym przecież scenariuszem zapowiedziałem… siebie, ale też nie wiedziałem z czym, etc.
Sytuację powitała wytworna warszawska publiczność szczerą wesołością, a potem, nie rozumiem dlaczego brawami. Wpadkę uratował natychmiast niezastąpiony Wojciech Habela, który zaznaczył, że teraz wybieramy się wszyscy na piechotę do Lwowa z piosenką Wiktora Budzyńskiego „Wio na piechotę do Lwowa” którą zaśpiewał z towarzyszeniem akompaniamentu Pawła
Bieńkowskiego. Publiczość warszawska zareagowała natychmiast brawami na stojąco i bisami, ale do dzisiaj nie wiem na pewno, czy brawa dotyczyły piosenki Wiktora Budzyńskiego w wykonaniu Wojtka Habeli, czy wręcz znakomitej mojej dezorientacji w programie. Karol Wróblewski organizator festiwalu, prezes fundacji „Ocalenia Kultury Kresowej” powiedział: brawa były należne obu panom i Pawłowi Bieńkowskiemu. No tak, może, ale dlaczego bisowano wpadkę. A później już ze swobodą zapowiedziałem piękną i młodziutką Karolinę Janociak w jej słynnym już „Aj sy git” / po polsku „Placmuzyka”/. Wcześniej na piechotę do Lwowa się nie wybrałem, tak byłem wpatrzony w panią Karolinę. Nawet moja żona Alina zwykle w takich sytuacjach bezlitosna dobrze mnie zrozumiała. Chyba jednak byłem w błędzie, ponieważ bolały ją nogi / moją żonę, nie Karolinę /. Ale co się działo dalej na estradzie? Oj działo się wiele, gdy publiczności przypomniałem, iż Lwów i Warszawa dwa bohaterskie miasta, jako jedyne w kraju odznaczone zostały krzyżem Virtuti Militari, a bohaterskie Warszawskie Dzieci, to dzieci, które poszły w bój z innym przecież wrogiem niż Orlęta Lwowskie, ale czy był wśród bohaterów warszawskich rówieśnik Antosia Petrykiewicza, tego nie wiem, zresztą jak dwa nasze miasta, również odznaczonego Krzyżem Virtuti Militari. No i teraz zaistniała już prosta droga do kinderskiej piosenki lwowskiej i tej warszawskiej, stanowiącej przecież oręż do walki z okupantem hitlerowskim. Przypomniałem również powszechnie znane teksty piosenek śpiewane przez całą Warszawę w czasie okupacji hitlerowskiej np. „siekiera motyka/pędzel alasz/przegrał wojnę głupi malarz/, / siekiera motyka / bimber szklanka / w nocy nalot w dzień łapanka / i inne.
Nadeszła oczekiwana pora na prezentację mistrza piosenki, zresztą nie tylko lwowskiej, Franciszka Makucha solistę krakowskiej opery i operetki. Przed wejściem na estradę był stremowany / jak zresztą wszyscy / i prosił: „ Alek, nie mów nic o mnie, podaj tylko nazwisko”. Oczywiście miał rację, nazwisko przecież samo mówi, nie potrzebna więc oracja. Nie stosując się jednak do decyzji pana Franciszka, powtórzę więc to co napisałem o nim w poprzedniej korespondencji z „III Festiwalu Piosenki Lwowskiej i „Bałaku Lwowskiego” zamieszczonej w ”iskry.pl”: „…sam mistrz piosenki, pieśniarz / o Lwowie /, tymczasowo śpiewający w Krakowie o Lwowie, solista opery i operetki w Krakowie Franciszek Makuch”. Jak pan Franciszek zaśpiewał dwie obowiązkowe piosenki „ Boston o Lwowie „ Mariana Hemara i „ Mój sen o Lwowie „ Wanata i Jerzego Kopińskiego to się dopiero rozkręcił kilkoma piosenkami, zmianami głosu, ubrania, kapelusza i zapewne fryzury, wszystko jak leci, jak przystało na mistrza. A publiczność? Nie chciała go wypuścić ze sceny, podobnie zresztą jak przedtem Wojtka Habelę, który był we Lwowie na imieninach z Feliksem Konarskim i zaśpiewał: ….”inżynier „S” podpalił trzy firanki….” / „ Party w Londynie „ Feliksa Konarskiego” /, na czym najbardziej ucierpiałem ja w swoim gadulstwie z wpadkami / zaplanowanymi ? /. Oczywiście było należące mi się zadośćuczynienie, tym razem z łezką:
Na szczycie Kopca Unii Lubelskiej
Na szczycie kopca
Nikt mnie nie wita
Tylko biało czerwona
Kirem spowita
I inne twarze
Rozpaczą obce
Lecz polska ziemia
I polskie kopce
I polski pejzaż
U progu stóp
I inna mowa
Ciernisty głóg
Tu były grudnie
Tu były maje
Wolności orlej
Bystre ruczaje
Tu była strzecha
Czeremchy pola
I zapach Wilna
I śpiew Podola
Tu była Polska
U stoku Lwów
Jak w tej piosence
Co chcesz to mów
a potem Karol Wróblewski ze swoim zespołem zagrał i zaśpiewał „Tylko we Lwowie” znamienitego duetu Henryka Warsa i Emanuela Schlechtera i powiedział: „…nie ma piosenki bez poezji”. wyznanie owo ośmieliło mnie znowu:
Matka biało czerwona
Popatrz mamo na Łyczaków
Tam brzmi chór czerwonych maków
Tam jest Polska u twych stóp
Tam jest kraj jedyny Lwów
Nie płacz mamo ja wnet wrócę
Lecz na chwilę odejść muszę
Nie płacz mamo w mej czerwieni
To Lwów tylko się zieleni
Lwów nasz żyje polski rota
Nic że dzisiaj krwi Golgota
Nic że dzisiaj stąpasz cieniem
Ja to z obrońcami zmienię
Nie płacz mamo na mą duszę
Ja na chwilę odejść muszę
By powrócić do twych stóp
I zobaczyć polski Lwów
Co było później? Wydaje się, że słusznie pojawił się po raz następny Wojciech Habela, aby wprowadzić publiczność w inny nastrój swobody estradowej, w krainę szmoncesu /jak to ostatnio bywa w zwyczaju pana Wojciecha /. Pożegnaliśmy więc na chwilę bałak, aby po raz kolejny wysłuchać skeczu, czy monologu, jak kto woli, artystycznie zatytułowanego „Rubinstein”. Oj, co to się nie działo na widowni, w momencie, gdy durny Icek dostał od taty po mordzie, za to, że się nie idzie uczyć gry na fortepianie. Rubinstein idzie mieć w banku sto tysięcy dulary, auto szedł kupić za 50 tysięcy, a za jeden koncert to ma... i tato… ano buch następnie drugi raz Icka w mordę.
Gdy Icek szedł trzeci raz dostać w mordę za to, że może nie zostać Rubinsteinem, to ja przypomniałem sobie ortodoksyjnego, pejsatego handełesa, który na „Krakidałach” sprzedawał kolorowe pocztówki. Jedna przedstawiała brodatego Żyda mającego z lewej pożar, z prawej zaś ryczącego lwa. Napis pod pocztówką w wybranym języku brzmiał: „Nysz ta hir, nysz ta hir”, co oznacza: ani tędy, ani tędy. Pocztówki szły jak woda, a ja dzisiaj myślę: znajdźcie mi goja, który tak potrafi handlować. A kto wystąpił w Warszawie? Spieszę z informacją iż: -Zespół „Chawira” w składzie: Karol Wróblewski, Grzegorz Wróblewski, Stefan Czyż, Jerzy Skrejko, oraz Wojciech Habela, Franciszek Makuch, Paweł Bieńkowski, Karolina Janociak, Kinga Dobosz, oraz dziękujący państwu za wyrozumiałość i cierpliwość.
Aleksander Szumański
________________________________________
____________
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz