♦ „Nie chcemy komuny!” (11) P.W.Jakubiak

avatar użytkownika wielka-solidarnosc.pl

Odcinek 11.

.

Druga rewizja, pierwsze aresztowanie i internowanie

    Prawda i przyjaźń są nam bardzo drogie,
    Solidarnością jesteśmy zbratani,
    A swoje dzieło rozlicznym przed Bogiem -
    Internowani.

Lista „winnych”
Ubecja ostrzegła mnie jeszcze w styczniu, że jestem przewidziany do internowania w drugiej kolejności. Przypuszczam, że moje działanie w czasie tych pięciu miesięcy nie miało żadnego wpływu na wykonanie ubeckiego planu. Wykonywałem swoją funkcję przewodniczącego komisji zakładowej najlepiej, jak to było możliwe przy zachowaniu elementarnych środków ostrożności, unikając demonstracji, nie organizując żadnych zebrań ani spotkań. Nawet w rozmowach z pojedynczymi członkami Związku starałem się nie wypowiadać żadnych poglądów ani nie podawać żadnych konkretnych wiadomości. Ci, co chcieli, rozumieli się bez słów. Nie nosiłem znaczka Solidarności, zastąpiwszy go orzełkiem kawaleryjskim na biało-czerwonym proporczyku. Pomimo tego ubecja nie dała się uśpić. Listy przewidzianych do internowania były sporządzone już na wiosnę 1981 roku.
Teraz wykonali swój plan, internując mnie, Ligię Kurasiewicz z II Liceum i Alkę Lyro z I Liceum. Wszyscy troje byliśmy polonistami. Czyżby bali się literatury i języka polskiego? Przy okazji zatrzymali też prof. Stanka z Zespołu Szkół Ekonomicznych i Niemczyka, który polonistą nie był. Uczył w.f. Ten ciężko się przestraszył, obiecał poprawę i zerwanie kontaktów z Solidarnością – i został wypuszczony po 48 godzinach czy nawet szybciej. Mariana Szymczyka nie aresztowali. Ponieważ był on właściwie moim najbliższym współpracownikiem, fakt ten stał się powodem do podejrzewania go o współpracę z ubecją.
Nawet z Szymczykiem stanowi to w sumie grupę tylko sześciu osób. Natomiast zachowane dokumenty ubecji mówią o „siedmiu nauczycielach”. Być może mają na myśli Jana Tukałłę, który leżał umierający po drugim zawale w szpitalu i z tego powodu nie zachodziła potrzeba aresztowania, być może którąś z nauczycielek, które oczywiście były członkami Solidarności, ale nie wychyliły się dostatecznie, by zwrócić uwagę ubecji. Najpewniej jednak zaliczyli do „konspiracji nauczycielskiej” ucznia Judę i adwokata Miąsika. Żadnego z nich nie znałem, ale możliwe, że znał ich ktoś z pozostałych aresztowanych.

 

Decyzja o internowaniu

 

Rewizja
13 maja rano rozległ się dzwonek przy drzwiach. Przedstawili się jako „milicja”, pokazali nakaz rewizji i zostali wpuszczeni. Było ich trzech. Rozpoczęli systematyczną rewizję. To była druga rewizja w moim mieszkaniu po tamtej sprzed czterech lat. Nie znaleźli nic nadzwyczajnego oprócz jednego starego biuletynu i drobnych rysunków na kartkach wyrwanych z zeszytu. Były to moje projekty oznaki szczepu harcerskiego im. Krystyny Krahelskiej, którym opiekowałem się w szkole. Dziwnym czy niezbyt dziwnym zbiegiem okoliczności oznaka miała przedstawiać kotwicę Polski Walczącej, w czasie II wojny znak Armii Krajowej, a współcześnie znak Konfederacji Polski Niepodległej, organizacji zaciekle prześladowanej przez UB jako „nielegalna”. Skonfiskowali też moją kolekcję siedmiu szabel i siedmiu bagnetów, które wisiały na ścianach i były w oczywisty sposób antykami, a nie bronią. Po zakończeniu rewizji jeden z ubeków powiedział:
- Pan pójdzie z nami do komendy. Musimy jeszcze dopełnić formalności…
Byłem na to przygotowany. Pożegnałem się z żoną i synem, nie mówiąc nic specjalnego, chociaż wiedzieliśmy, że to może być pożegnanie na długo. Sprowadzili mnie po schodach, wsadzili do samochodu osobowego, który czekał na dole i zawieźli do „komendy wojewódzkiej”, która była w środku miasta, na ulicy Mickiewicza, nie dalej jak dwie przecznice od naszych bloków.
Mieściła się ona w największym i najnowszym w mieście budynku biurowym z lat sześćdziesiątych, który był wtedy zbudowany na siedzibę tzw. „powiatowej rady narodowej”. Po utworzeniu tzw. „województwa tarnobrzeskiego” w ramach gierkowskiej „reformy” administracji państwowej (49 województw zamiast 17) budynek został zajęty przez tzw. „prezydium wojewódzkiej rady narodowej w Tarnobrzegu z siedzibą w Sandomierzu” czyli biurokrację „wojewódzką”. Wkrótce okazało się, że z całej „rady narodowej” najważniejszy jest tzw. „wydział spraw wewnętrznych” i tenże objął w posiadanie cały gmach, relegując pozostałe „wydziały” do pośledniejszych budynków. „Komenda” była nazwą potoczną. Na oficjalnej, czerwonej i błyszczącej tablicy widniała nazwa „Wydział Spraw Wewnętrznych Wojewódzkiej Rady Narodowej w Tarnobrzegu z siedzibą w Sandomierzu”.
W tym to budynku, do którego jeszcze dwa lata wcześniej mogłem swobodnie wchodzić, by załatwiać sprawy w poszczególnych urzędach, wprowadzono mnie do pierwszego z brzegu pokoju, gdzie dyżurny podoficer dokonał formalnego zapisu, odebrał mi pasek, sznurowadła i zawartość kieszeni. Po podpisaniu depozytu odprowadzono mnie na dół, do jednej z cel.
Były to po prostu piwnice dawnego „prezydium” i dlatego nie wyglądały tak przerażająco, jak wiele innych cel dawnych powiatowych aresztów. Milicja dostosowała je oczywiście do swoich potrzeb, wstawiając blindy i kraty, wzmacniając drzwi i instalując typowe dla aresztu oświetlenie z jednej słabej żarówki, która paliła się bez przerwy dniem i nocą, utrzymując celę w charakterystycznym półmroku.

 

Karta pocztowa z Załęża

Karta pocztowa z Załęża

Pod celką
Sprowadzili do piwnicy, druga cela na prawo. Trzask, drzwi zamknięte. W celi było prawie ciemno, ale po chwili można było się przyzwyczaić i widzieć dość dobrze. Siedziało tam pięciu ludzi ściśniętych na jednej pryczy, która zajmowała prawie całą przestrzeń celi. Zrobili mi miejsce, więc się położyłem. Zwyczajowo zapytali, za co jestem aresztowany, więc odpowiedziałem, że jestem z Solidarności. Oni wszyscy byli „złodziejami”, czyli zatrzymani „za niewinność”. Potem okazało się, że jeden był głównym czy starszym złodziejem, inny był brudnym starym włóczęgą (nic nigdy nie mówił), jeszcze inny był rzeczywiście skazany za jakąś drobną kradzież. Już przy końcu swojej odsiadki w Bieszczadach uciekł w czasie pracy w terenie. Oczywiście po trzech dniach złapali go u rodziny w Sandomierskiem. Teraz czekał go drugi wyrok, o wiele surowszy, za ucieczkę. Sam nie mógł zrozumieć swojej głupoty. Było mi go żal. Był to młody chłopak, wysoki i szczupły. Chodził po celi tam i z powrotem i roztrząsał głośno bieżące tematy polityczne, o których wiedzę czerpał widocznie z telewizji:
- Jak my teraz spłacimy te wszystkie pożyczki?
- Słuchaj no, Jurek, czy ty pożyczałeś jakieś pieniądze? – spytałem.
- No nie, ja nie.
- No to czego się martwisz? Niech się martwią ci, co pożyczali.
Zatrzymał się, zdziwiony, zaskoczony i ucieszony:
- A wiesz, że masz rację. Pewno. Niech oddają ci, co pożyczali.
Wymiana zdań została przyjęta z humorem przez pozostałych aresztantów. Było to najciekawsze wydarzenie z całego pobytu w tej mojej pierwszej celi. Na drugi dzień otrzymałem czekoladę podaną przez żonę dzięki jakimś znajomościom. Czekolada została pożarta w większości przez głównego złodzieja, ale dzięki temu miałem jego przyjaźń. Rozmawiał ze mną dość uprzejmie. Być może liczył na następne czekolady.

 

Koperta poczty internowanych w Załężu

Koperta poczty internowanych w Załężu

Droga na wschód…
Niestety, trzeciego dnia wyprowadzili mnie z celi, wsadzili do suki i powieźli z trzema innymi do rzeczywistej komendy wojewódzkiej w Tarnobrzegu.
Tu wręczono mi decyzję o internowaniu. Była datowana 15 maja 1982 roku i miała numer 0134/82. Mogło to oznaczać, że byłem 134 internowanym na terenie województwa w 1982 roku. Tekst stwierdzał, że „pozostawanie na wolności obywatela Jakubiak Piotr Wiesław zagrażałoby bezpieczeństwu państwa i porządkowi publicznemu przez to, że podjął działalność związkową w okresie stanu wojennego… postanawia się internować obywatela Jakubiak i umieścić go w ośrodku odosobnienia w Rzeszowie”.
Po kolejnej nocy spędzonej w areszcie tarnobrzeskim znów byłem załadowany do suki i powieziony dalej, w kierunku Rzeszowa, teraz już w innym towarzystwie. Był tu uczeń Wiktor Juda, adwokat Andrzej Miąsik, jeszcze jakiś „wywrotowiec” i wreszcie drobny chłopiec, może czternastoletni, członek Konfederacji Polski Niepodległej, który zrobił na nas olbrzymie wrażenie. Był to człowiek mądry i odważny, o całkowicie ukształtowanych poglądach, gotowy umrzeć za wolność Polski. Czekał go ciężki los: w odróżnieniu od nas pozostałych nie jechał na internowanie, ale na śledztwo i proces, po którym spodziewał się wieloletniego wyroku. Czytałem potem o nim w reżimowej gazecie: dostał ten wyrok za rozklejanie ulotek KPN o internowaniu członków Solidarności.
Następną noc spędziliśmy również w areszcie, tym razem rzeszowskim. Była to jakaś pusta i zimna hala o wysokim sklepieniu. Dotarliśmy wreszcie następnego dnia do Załęża. Jest to duże więzienie na przedmieściach Rzeszowa, podobno niedawno zbudowane i nowoczesne. Potem miało się okazać, że rzeczywiście było czyste i wygodne, jeżeli tak można wyrazić się o więzieniu. Oficjalnie nazywało się aresztem śledczym. Różnica polega na tym, że w więzieniach siedzą skazani wyrokiem, a w aresztach śledczych tylko podejrzani, przed otrzymaniem wyroku. Był to spory kompleks czteropiętrowych budynków, oczywiście otoczony wysokim murem z drutami kolczastymi na wierzchu. W bloku opróżnionym z więźniów i przeznaczonym dla internowanych siedziało w sumie 548 ludzi.

 

Koperta poczty internowanych w Załężu

Koperta poczty internowanych w Załężu

Załęże
Po normalnych czynnościach wstępnych, jak zdanie depozytu i pobranie więziennego ubrania (szara koszulę i spodnie, podkoszulka, majtki i ręcznik), zostaliśmy wreszcie doprowadzeni na miejsce naszego przeznaczenia: czwarte piętro. Tu, przed kratą oddzielającą korytarz czwartego piętra od klatki schodowej, nastąpiło jedno z moich najradośniejszych przeżyć w stanie wojennym: na kracie była wielka dekoracja z napisem „NSZZ Solidarność – Ziemia Sandomierska”. Za kratą stał mały tłum więźniów ryczących na cały głos „Nie chcemy komuny, nie chcemy i już!”. Krata się otworzyła i ludzie ci przywitali nas po bratersku, krzycząc, ściskając ręce, zarzucając gradem pytań. Witali nas jak bohaterów. A przecież byli to męczennicy Solidarności, siedzący w więzieniach od 13 Grudnia ubiegłego roku, wielokrotnie bici, ostatnio zaledwie kilka tygodni temu. Wśród nich rozpoznałem wielu członków Zarządu Regionu w Stalowej Woli ze Stanisławem Krupką na czele i przewodniczącego z Rzeszowa – Antoniego Kopaczewskiego. Spontaniczne powitanie zakończyło się odśpiewaniem hymnu Solidarności. Klawisze pozostali po zewnętrznej stronie kraty i zupełnie nie reagowali.
Łzy radości cisnęły się do oczu. Kontrast pomiędzy tą wolną Polską w więzieniu a uciemiężonym krajem na „wolności” był nie do wyobrażenia. Drzwi cel były pootwierane. Na drzwiach każdej celi były nalepki ze znaczkiem Solidarności. Miało to miejsce w czasie, kiedy Solidarność była przez reżim „rozwiązana”, jej imię wymazane z języka przez ostatnie długie pięć miesięcy. W reżimowych środkach dezinformacji i propagandy pokazywały się od czasu do czasu wiadomości o „wykryciu” zbiorów dokumentów „tak zwanego” NSZZ Solidarność. Wiadomości, utrzymane w tonie, jakby te papiery były bombami, a ich „ukrycie” antypolską zbrodnią, były obliczone na zastraszenie tych ludzi, którzy podobne rzeczy odważyli się jeszcze trzymać w domu.
Internowani w większości ubrani byli w szare więzienne koszule (chociaż mieli prawo używać swoje cywilne ubrania) i nosili kilkumiesięczny zarost, przez co przypominali dawnych syberyjskich zesłańców. Wypytywali jeden przez drugiego o ostatnie wypadki, wiadomości z Regionu i z Sandomierza. Sytuację ogólną znali dobrze, bo mieli na piętrze ukryte radio, które odbierało Wolną Europę. Panowała wolność słowa i ogólna niefrasobliwość, zupełnie jak przed 13 Grudnia w całej Solidarności. Piętro niżej siedzieli inni koledzy z Regionu, między innymi Kazik Weber, członek Prezydium Zarządu, a także działacze z innych regionów, m.in. Edward Zyman, znany potem w Toronto.
Wielu internowanych w grudniu zostało już do tego czasu zwolnionych. Część z nich zgodziła się podpisać deklaracje lojalności lub oświadczenia o potępieniu swojej dotychczasowej działalności i całego Związku. Byli nawet tacy, którzy podpisali zobowiązania do współpracy z UB. Większość zwolnionych nie podpisywała jednak żadnych dokumentów. Byli zwolnieni bez swojego udziału, a nawet niejako wbrew swej woli, wyrzuceni z więzienia. Bywały też odwrotne wypadki: jeden czy dwu kolegów z piętra było aresztowanych w więzieniu!
Na piętrze rządzili więźniowie. Dali mi miejsce w celi 337. Była to cela trzyosobowa, z której dwóch więźniów zostało już zwolnionych. Pozostał jeden internowany – Gienek Trzuskot, sekretarz Prezydium Zarządu Regionu. On również został zwolniony po trzech tygodniach i zostałem pod celą sam. Ponownie zapuściłem brodę, jak większość kolegów. Był to raczej styl niż jakaś nieodzowna konieczność. Kto chciał, mógł się golić. Klawisze nie narzucali nam niczego, ani niczego nie zabraniali. Ich rola ograniczała się do zapewniania nam regularnych więziennych posiłków. Wielu internowanych pogardzało zresztą tym jedzeniem. Sami gotowali sobie na elektrycznych kuchenkach kawę, herbatę i wymyślne potrawy z produktów przysłanych z domu, zakupionych w sklepiku, lub najczęściej – otrzymanych z darów. W celach nie było gniazdek elektrycznych, ale złodzieje pobierają prąd z oprawek żarówek i internowani nauczyli się szybko tego sposobu.

 

Koperta poczty internowanych w Załężu

Koperta poczty internowanych w Załężu

.

Coraz to przychodziły dary od Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, od Kościoła, od poszczególnych zakonów lub parafii, od Solidarności Wiejskiej, która pamiętała o swoim przewodniczącym (Kozłowski był w tym czasie w więziennym szpitalu, pozorując jakąś chorobę z nadzieją na zwolnienie), od różnych dzielnych ludzi. Dzięki temu znów wytworzyła się paradoksalna sytuacja, że my w więzieniu jedliśmy lepiej niż olbrzymia większość Polaków. Dobra kawa i domowe wypieki były tu na porządku dziennym. Rzecz poza murami więzienia nie spotykana. Internowani nie lubili więziennego jedzenia, które było regularnie dostarczane, uważali je za obrzydliwe. W szczególnej pogardzie mieli więzienną kawę zbożową. Ja byłem wyjątkiem, bo ją lubiłem. Czerwony Krzyż w czasie mojego pobytu dostarczył pastę do zębów, mydło, przybory toaletowe – rzeczy wtedy w Polsce niemożliwe do znalezienia. Te dary mieściły się w ładnej płóciennej torbie z czerwonym krzyżem. Każdy internowany miał potem taką torbę jako samarkę.
Mieliśmy wszystkie prawa więźniów politycznych, których oficjalnie w Polsce nie było. Nie musieliśmy pracować, wypuszczano nas regularnie na spacery. Spacernik był dość duży, otoczony wysokim murem, ponad którym można było widzieć tylko niebo, druty kolczaste i wieżyczki ze strażnikami. W kącie muru wyrosło kilka źdźbeł trawy, a nawet mały mlecz. Internowani chodzili w koło, dyskutowali w małych grupach lub czasami zbierali się jako całość, by omówić wspólne stanowisko w jakiejś sprawie. Większość wydawała się wierzyć w możliwość pokojowego przejęcia władzy. Byli o wiele bardziej optymistyczni, niż ludność poza murami.

Pisz „na Berdyczów”
Więźniowie mieli prawo pisać do rodzin i do „władz”. Oczywiście cała korespondencja była cenzurowana, sprawdzana i wysyłana lub nie, w zależności od uznania prowadzącego ubeka. Skorzystałem z tej możliwości i zaraz 25 maja napisałem pismo do tzw. „Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Tarnobrzegu”:
„W czasie przeszukania w moim mieszkaniu w dn.13.05.1982 r. zostały zabrane przez funkcjonariuszy wiszące na ścianie szable w ilości siedmiu sztuk (w tym dwie z pochwami) oraz siedem sztuk bagnetów (w tym dwa z pochwami). Jeden z bagnetów jest szczególnie cennym zabytkiem kultury i historii narodowej, ponieważ pochodzi z I wojny światowej, z Legionów Polskich. Na zabrane przedmioty otrzymałem pokwitowanie, które następnie zostało mi odebrane przez Komendanta Miejskiego MO w Sandomierzu w tym samym dniu 13.05.1982 r. Niniejszym proszę o zwrot pokwitowania.
Do wiadomości: Komisarz Wojskowy Woj. Tarnobrzeskiego.”
W tekście tym zastosowałem częściowo żargon oficjalno-reżimowy: „przeszukanie” oznacza rewizję, „funkcjonariusze” oznaczają ubeków. Użyłem też sprytnego tricku skargi na niższego ubeka do wyższego ubeka i do tzw. „komisarza”, który mógł mieć (aczkolwiek tylko formalną i czasową) władzę nad oboma.
W końcu maja odwiedziła nasze więzienie delegacja Amnesty International. Przeprowadzali rozmowy i wypełniali ankiety, które dotyczyły naszych warunków życia w więzieniu. Podawaliśmy tak jak było: zimna woda, złe jedzenie, brak wielu rzeczy, jak książki, gazety, papier toaletowy. Przede wszystkim brak było wolności, która została nam odebrana bez powodu. Byliśmy trzymani w więzieniu bez oskarżenia o cokolwiek, bezterminowo, bez nadziei na uwolnienie. Amnesty International mogła się w końcu domagać naszego uwolnienia, ale na razie trzymała się konkretów.

Nadzieje… obawy…
Sytuacja dość paradoksalna. Nie było przecież żadnych znaków, żeby komuna chciała oddać władzę swoim więźniom. Tymczasem więźniowie wierzyli w siłę prezydenta Reagana, papieża Jana Pawła II i społeczności międzynarodowej ze związkami zawodowymi na czele. Tak się składało, że nie mylili się co do siły i zdecydowania Reagana i Papieża, chociaż nie wiedzieli w tym czasie nic o trzeciej osobie, która miała największy wpływ na działanie dwu poprzednich i powstrzymanie Rosji i WRONY przed naszą ostateczną likwidacją, a mianowicie pułkownika Kuklińskiego. Nikt też nie przewidywał, że sama Rosja może się w przyszłości załamać.
Część internowanych chciała walki zbrojnej. Byli też tacy, którzy skłaniali się już wtedy do szukania jakiejś formy porozumienia z reżimem. Różnice zdań zwykle dotyczyły nawet drobnych spraw bieżących. Czasami dochodziło do burzliwych dyskusji, które Zygmunt kończył intonując „Solidarni, nasz jest ten dzień”. Słowa Hymnu były tragicznie nieadekwatne. O jakim zapaleniu naszego polskiego domu można jeszcze było mówić, kiedy Polska od pół roku znajdowała się pod ścisłą okupacją własnych sił zbrojnych, a myśmy siedzieli w więzieniu. Byli tacy internowani, którzy zdawali sobie z tego sprawę, ale na razie nie zabierali głosu. Ciszej lub głośniej śpiewali razem z innymi.
.
Piotr Wiesław Jakubiak

.

Strona na której publikujemy wspomnienia

Zapowiedź publikacji

 

.

napisz pierwszy komentarz